Na poziomie grał Szymon Sićko. Od czasu do czasu swoje robili też Arkadiusz Moryto i Adam Morawski. Poza tym jednak długimi momentami od oglądania meczu Polaków bolały oczy. Ani przez moment nie byliśmy pewni tego, że nasi zawodnicy wygrają i awansują do drugiej fazy grupowej. Jeśli przed tym spotkaniem ktoś jeszcze wierzył w to, że Biało-Czerwoni mogą jakimś cudem zawalczyć o ćwierćfinał, powinien się wyzbyć wszelkich złudzeń.
Właściwie trudno coś o tym meczu napisać poza tym, że się odbył. Polacy mieli go wygrać? No i wygrali. Naprawdę chętnie urwalibyśmy tekst w tym miejscu, bo nad tym, w jakim stylu odnieśli to zwycięstwo, najlepiej byłoby spuścić zasłonę milczenia. Nie grali przecież z żadną potęgą, ba, nie grali nawet z kadrą ze średniego szczebla europejskiego – do którego i my się zaliczamy. Grali z Arabią Saudyjską. Ekipą, której najlepsze miejsce na mistrzostwach świata to 19. lokata z 2003 i 2013 roku. Ekipą, którą Słoweńcy ograli 33:19, a Francuzi 41:23.
My? My męczyliśmy się do samego końca, żeby spotkanie wygrać. I udało nam się. 27:24.
Co dobrego można napisać o występie Polaków? A ze trzy rzeczy. Po pierwsze, wreszcie swoje trzy grosze do gry naszej reprezentacji wtrącił Adam Morawski, który w bramce zaliczył kilka niezłych interwencji. Sęk w tym, że po takim meczu chcielibyśmy nie musieć chwalić bramkarza, a zamiast tego trzeba napisać, że gdyby zagrał nieco gorzej, to mogłoby być z nami bardzo kiepsko. Po drugie, znakomicie zagrał Szymon Sićko. Serio, jeśli kogoś możemy tylko chwalić po takim meczu, to właśnie jego. Momentami ciągnął naszą grę, jakby się uparł, że nie ma opcji, te trzy mecze w Krakowie Biało-Czerwoni zagrać muszą. Rywali bombardował rzutami z dystansu i robił to świetnie. Więc dla niego duży plus.
A trzecia rzecz? Potrafiliśmy… wywalczyć karne. Bo bez nich też mogłoby być krucho. Na szczęście sędziowie chętnie je odgwizdywali (zresztą po obu stronach boiska), dzięki czemu pozostawaliśmy w kontakcie z rywalami, gdy z naszą grą było najgorzej. (Rany, widzicie jak to brzmi? Jakbyśmy pisali o Hiszpanii czy Danii, a nie – z całym szacunkiem – o Arabii Saudyjskiej) I tu mały plusik dla Arka Moryty, który te karne w większości wykorzystywał.
No dobra, a co z samą grą? Cóż, Polacy szybko pokazali, że wielkiej poprawy w stosunku do meczu ze Słowenią nie mamy co oczekiwać. Wielu mówiło, że ten mecz to ostatnia deska ratunku dla naszej reprezentacji. I w sumie było to widać. Podopieczni Patryka Rombla faktycznie zachowywali się jak tonący, bo momentami kompletnie tracili głowę i nie potrafili zachować spokoju. Owszem, zaczęli od prowadzenia, ale niemal natychmiast je stracili. Obrona Saudyjczyków okazywała się dla nich momentami murem nie do sforsowania. A jak już udało się to zrobić, to poszukiwania zagubionej skuteczności często nie przynosiły rezultatów.
Wspaniale obrazowała to sekwencja, gdy karę dwóch minut otrzymał Piotr Chrapkowski. Patryk Rombel zdjął wtedy – co naturalne – bramkarza, żeby w ataku grać szóstką w polu. Tyle że Biało-Czerwoni dwa razy stracili piłkę, a rywale trafili do pustej bramki. I selekcjoner musiał prosić o czas, żeby nie stało się już nic gorszego. Męczarnie, po prostu. I dla zawodników, i dla nas, oglądających.
Wynik długo był remisowy. Początkowo grę kadry ciągnął Arkadiusz Moryto, potem na parkiecie pojawił się wspominany już Szymon Sićko. I dużo dał od siebie. Do przerwy jednak powodów do optymizmu nie było. Biało-Czerwoni prowadzili bowiem jedynie 13:12 ze skazywanymi na pożarcie rywalami. Ostatni raz postawą Saudyjczyków tak zaskoczeni byliśmy, gdy wpakowali bramkę na 1:1 w meczu z Argentyną na piłkarskim mundialu. A trzeba pamiętać, że za pierwszym poszedł wtedy i drugi gol.
I naprawdę baliśmy się, że dziś uświadczymy coś podobnego.
Na szczęście tego jednego los nam darował. Ale kolejne pół godziny oglądania tego meczu i tak nas doświadczyło. Choć Polacy w drugiej połowie mieli moment przebłysku, gdy zdobyli cztery bramki z rzędu i ich przewaga wzrosła do pięciu goli, to… niemal natychmiast się zacięli. I całe wypracowane prowadzenie stracili. Całe? Nie, jedna bramka wciąż dzieliła faworyzowanych gospodarzy i stawiających im opór gości. Ale że do końca pozostawało dziesięć minut, to oczyma wyobraźni widzieliśmy wszystkie najczarniejsze scenariusze, łącznie z odwrotnością rzutu Siódmiaka, jaki mogliby nam w końcówce wpakować Arabowie.
Udało się im jednak odskoczyć. Na trzy bramki, ale tyle wystarczyło, żeby spotkanie ostatecznie wygrać. Choć przy takiej skuteczności i postawie w obronie, sukcesów w kolejnej fazie nie wróżymy. Tam zagramy przecież z Hiszpanią, Czarnogórą i Iranem. Normalnie napisalibyśmy, że z ostatnią z tych ekip wygramy na pewno.
Ale teraz nie jesteśmy już tego ani trochę pewni.
Polska – Arabia Saudyjska 27:24
Fot. Newspix