Myślisz Burnley – widzisz Seana Dyche’a na ławce, jedenastu drwali, żelazną defensywę i bezbramkowy remis. Nic innego nie przychodzi ci do głowy, prawda? Ale czas to zmienić. To już przeszłość. Tamto Burnley odeszło w zapomnienie, choć zapewne na zawsze pozostanie w sercach kibiców z Turf Moor. Dziś The Clarets bliżej do Manchesteru City Pepa Guardioli niż do Wimbledonu Bobby’ego Goulda. A to wszystko dzięki jednemu człowiekowi – Vincentowi Kompany’emu. Dziś Burnley ma jego twarz.
Mało kto przewidywał taki scenariusz. Nawet sam Vincent Kompany nie mógł marzyć o tym, że w tak krótkim czasie uda mu się zrobić z Burnley zwrot o 180 stopni, bo dokładnie do tego doszło w tym klubie, odkąd pojawił się w nim belgijski szkoleniowiec. Siedem miesięcy po pojawieniu się legendy Manchesteru City The Claretssą liderem Championship ze sporą przewagą nad resztą i pewnie zmierzają po błyskawiczny powrót do Premier League. A w dodatku grają najbardziej atrakcyjną piłkę w całej lidze.
Vincent Kompany rewolucjonizuje Burnley
Spis treści
Koniec pewnej ery
Sean Dyche to żywa legenda Burnley. Przywrócił temu małemu klubowi chwałę, wracając z nim do Premier League i na dodatek osiągając tam znakomity wynik. Najważniejsze było to, że utrzymał się na najwyższym poziomie rozgrywkowym przez sześć sezonów, na co czekano w tym małym mieście od 40 lat. Za pierwszym razem się sparzył i spadł od razu z powrotem do Championship, ale równie szybko wrócił. Reszta jest już wspaniałą historią.
Dyche spędził na Turf Moor bitą dekadę, co jest wielkim osiągnięciem w dzisiejszych realiach piłki. Kibice go pokochali, co widać w Burnley niemal na każdym kroku. Są tam puby jego imienia i cała masa murali z jego wizerunkiem. W końcu był to człowiek, który przywrócił im blask. I nie chodzi tutaj tylko o to, że utrzymał się w Premier League, bo on wprowadził nawet The Claretsdo eliminacji europejskich pucharów. Brzmi to dość niewiarygodnie, ale tak rzeczywiście było. Awansować do fazy grupowej się ostatecznie nie udało, ale samo to, że była okazja zagrać o coś takiego, było niezwykłym sukcesem. Dzięki takim osiągnięciom zapisujesz się w historii na zawsze.
Dlatego tym większy był ból, kiedy w kwietniu ubiegłego roku doszło do pożegnania z Dyche’em. To było nieuniknione, ale smutek i tak pozostał. Wiadomo było, że w końcu do tego dojdzie, bo nie da się wiecznie uciekać ze stryczka, a w przypadku Burnley trochę tak było. Los zawsze był po ich stronie i zwykle udawało się uniknąć spadku. W końcu limit szczęścia się wyczerpał. Oczywiście, Dyche nie dokończył sezonu 2021/2022, więc nie był już naocznym świadkiem spadku swojej ukochanej drużyny. Ostatnie tygodnie sezonu były walką, którą toczył już Mike Jackson, ale wiadomo było, że cudu nie dokona. Odpowiedzialny za degradację był ten trener, który poprowadził klub do tylu sukcesów.
Po dziesięciu latach zakończyła się wspaniała era w historii klubu i wraz z tym nad Burnley pojawiły się czarne chmury. W końcu zwykle bywa tak, że kluby, które po wielu latach rozstają się z trenerami, mocno podupadają na zdrowiu. Właściciele nigdy nie potrafią znaleźć odpowiedniego lekarza, który byłby w stanie utrzymać klub na powierzchni i nie doprowadzić go do zapaści. Ale w tym przypadku stało się zupełnie inaczej.
Co się dzieje z Jadonem Sancho?
Ryzykowny ruch
Powiedzieć, że władze Burnley zdecydowały się na ryzykowny ruch, to jakby nie powiedzieć nic. W końcu po latach panowania Dyche’a zdecydowano się pójść zupełnie inną drogą niż większość klubów w podobnej sytuacji i na Turf Moor zatrudniono szkoleniowca bez większego doświadczenia, ale bardzo obiecującego. Kompany pojawił się w Lancashire z zaledwie dwuletnim bagażem doświadczeń w zupełnie innych realiach, bo w Anderlechcie. Nie miał więc nawet praktyki trenerskiej w żadnym angielskim klubie. Miał tylko tę piłkarską i to zresztą wspaniałą.
Marzeniem Kompany’ego od początku kariery trenerskiej była praca w Anglii, ale nie spodziewał się, że uda mu się do tego dojść aż tak szybko. W głowie miał raczej długą pracę i sukces z Anderlechtem, a dopiero później przeprowadzkę na Wyspy jako trener, który coś już osiągnął. Jednak jak to czasem bywa w życiu człowieka, los spłatał mu figla. Jego praca w Brukseli była oceniana pozytywnie przez kibiców, ale sukcesu nie osiągnął. Miało to związek głównie z niezwykle nieudolnym działaniem zarządu, który nie dość, że mu nie pomógł, to wręcz przeszkadzał. A na koniec zwolnił…
Podjęcie się wyzwania, jakim było przeprowadzenie rewolucji w Burnley nie było łatwą decyzją. Trzeba było to dokładnie przemyśleć, żeby nie skończyć jak inni szkoleniowcy z jego pokolenia, którzy zbyt szybko zrobili krok w przód i poważnie się na tym sparzyli. Champioship nie jest łatwą ligą, wkupić się w łaski kibiców na Turf Moor nie jest łatwo, a na dodatek trzeba się zmierzyć z legendą Dyche’a. W każdej głowie pojawiłaby się w takim przypadku czerwona lampka, ale nie u Kompany’ego. On pomyślał sobie: “Okej, robimy to!”.
Po co Liverpoolowi Cody Gakpo?
Totalna rewolucja
Był jeszcze jeden poważny argument, który powinien zniechęcić Kompany’ego do podjęcia się pracy w Burnley. Mianowicie Belg ma zupełnie inną filozofię gry i prowadzenia drużyny niż miał Dyche. Wszystko musiał zrobić inaczej, a jak wiemy w położeniu, w którym znaleźli się The Clarets totalna rewolucja powinna być najlepszym pomysłem. Choć patrząc na to z drugiej strony – może trudno w to uwierzyć, ale pewne okoliczności sprzyjały nowemu trenerowi.
Przede wszystkim po spadku z Premier League z Burnley pożegnało się aż 15 zawodników. W normalnych okolicznościach byłby to raczej powód do lamentu, ale nie tym razem. Nathan Collins, Maxwel Cornet, Dwight McNeil, Nick Pope, James Tarkowski, Ben Mee, Wayne Hennessey, Adam Phillips, Wout Weghorst, Bobby Thomas, Matej Vydra, Aaron Lennon, Dale Stephens, Erik Pieters, Phil Bardsley – to cała lista graczy, którzy pożegnali się z Turf Moor. Żaden z nich nie jest piłkarzem idealnie skrojonym pod filozofię gry Kompany’ego, a jak wiemy, nie jest łatwo przestawić niektórych zawodników na inny sposób gry, z którym nie mieli nigdy do czynienia.
Stratę tylu ludzi Kompany przerobił więc w atut. Średnia wieku tych zawodników to niemal 28 lat, więc sporo, a nowy trener zawsze wolał współpracować z młodymi graczami, którzy dopiero aspirują do wejścia na wielką scenę. Na tych 15 piłkarzach Burnley zarobiło ponad 70 milionów euro, więc Belg postanowił odpowiednio spożytkować te pieniądze i zatrudnić ludzi, których potrzebuje. Z taką kasą, na takim poziomie miał praktycznie całkowitą dowolność. A nie są to wszystkie pieniądze, które miał do wydania, bo The Clarets otrzymali jeszcze tzw. “spadochronowe”, czyli pokaźną kwotę na odbudowanie się po spadku.
Zmiana klubu, problemy mentalne i mundial z ławki. Trudny rok Jana Bednarka
Nowi idole trybun
Łącznie na koncie Burnley pojawiło się około 100 milionów euro. Wiadomo, że zarząd nie dałby Kompany’emu całej tej kwoty do wydania na nowych piłkarzy, ale jemu i tak nie było to potrzebne. Wydał bowiem niespełna jedną czwartą z tej setki i sprowadził 16 nowych zawodników, których średnia wieku to niespełna 23 lata. Część z nich to zawodnicy wypożyczeni jak choćby ten najważniejszy – Ian Maatsen. 20-letni wychowanek akademii Chelsea jest lewym obrońcą, który pełni raczej rolę skrzydłowego i jest kluczową postacią nowego Burnley. I to on strzelił pierwszą bramkę w Championship za kadencji nowego trenera, która dała zwycięstwo 1:0 nad Huddersfield.
Spora część nowych zawodników została wyciągnięta z ligi belgijskiej, w której Kompany miał doskonałe rozeznanie. Benson Manuel Hedilazio, Annas Zaroury, Josh Cullen, Vitinho, Samuel Bastien – oni wszyscy przyjechali na Turf Moor prosto z Belgii. Wszyscy – no może poza Bastienem – stanowią dziś kręgosłup zespołu, który zmierza pewnie po awans do Premier League.
Po starym Burnley pozostały już w zasadzie tylko zgliszcza. Zaledwie garstka zawodników, z czego tylko Jay Rodriguez, Josh Brownhill i Jack Cork odgrywają pierwszoplanowe role. Szczególnie ten pierwszy, bo jest najlepszym strzelcem zespołu. Zdobył już w tym sezonie dziewięć bramek i choć nie jest to jakiś oszałamiający wynik, to taki, który wystarczy Kompany’emu. The Claretssą jedną z najbardziej kreatywnych drużyn w lidze i ciężar strzelania bramek rozkłada się na wielu zawodników. W sumie już 13 piłkarzy Burnley może się pochwalić trafieniami w tym sezonie.
Za niski. Za chudy. Z biednej rodziny. Dziś Almiron zachwyca w Premier League
Przyszły następca Guardioli?
Tak więc Kompany udanie przeprowadził rewolucję personalną, opierając zespół na młodych zawodnikach i wkomponował w niego odpowiednio tych, którzy już byli na Turf Moor. A co z samą grą? Tu akurat zmieniło się wszystko. Z czasów Seana Dyche’a nie zostało nic. W końcu nieprzypadkowo Belg zaczął być już typowany w Anglii na przyszłego zastępcę Pepa Guardioli w Manchesterze City. A Guardiola i Dyche są w piłkarskim eksosystemie tak daleko od siebie, jak tylko się da.
Podstawą filozofii Kompany’ego jest posiadanie piłki, czyli dokładnie tak samo, jak u Guardioli. – Moje przesłanie dla graczy brzmi:„ jeśli masz piłkę, nie ma potrzeby jej oddawać ”. Zwłaszcza jeśli uważamy, że możemy coś z nią zrobić. Dlatego mamy więcej posiadania piłki niż jakakolwiek inna drużyna, lubimy być przy piłce i lubimy z nią coś robić, kiedy ją mamy – tłumaczył Belg w jednym z wywiadów. Faktycznie, Burnley spędza średnio 63,6 procent czasu przy piłce i czyni ich to trzecią najlepszą drużyną pod tym względem spośród przedstawicieli Premier League i Championship. Lepsze pod tym względem jest tylko Swansea Russella Martina i właśnie Manchester City. Pod względem wykonanych podań na mecz są na czwartym miejscu (466), bo oprócz wspomnianych dwóch zespołów wyprzedza ich jeszcze Liverpool (503).
Jak wiadomo, za czasów Dyche’a piłkarzom Burnley nie było po drodze z piłką i raczej przeszkadzała im ona w grze. Dla porównania, za czasów Anglika The Claretswymieniali średnio 228 podań na mecz i spędzali przy piłce średnio 42,8 procent czasu. Przepaść jest więc ogromna.
Filozofia Kompany’ego jest więc bliźniaczo podobna do tej Guardioli, ale nie jest dokładnie taka sama. Belg miał okazję podglądać Hiszpana przez cztery lata, więc zdążył wchłonąć sporo wiedzy, ale trochę wszystko zmodyfikował. Poświęca chociażby więcej uwagi pressingowi i atakom skrzydłami. Zależy mu też na wysokim odbiorze i szybkim przejściu do ataku, trochę bardziej w stylu Liverpoolu. Dlatego w jego przypadku częściej wykorzystywane jest ustawienie 4-2-3-1, a momentami nawet bardziej 3-4-2-1 niż klasyczne 4-3-3. Boczni obrońcy często schodzą do środka i tam zaczynają akcje ofensywne.
Taka gra i zupełne odmłodzenie składu przyniosło efekty i zaskoczyło rywali w Championship. Kompany poprowadził dotychczas w 30 spotkaniach we wszystkich rozgrywkach, z których wygrał 19, zremisował 8 i przegrał tylko 3. Jego drużyna zdobyła aż 60 bramek i straciła 30.
Dziś w Burnley nikt nie tęskni już za Seanem Dychem i każdy wierzy w to, że Kompany zdoła powtórzyć sukcesy Anglika. Póki co wszystko układa się doskonale i nic nie wskazuje na to, żeby coś miało się zmienić. Jakiś kryzys w końcu przyjść musi i dopiero wtedy będzie można powiedzieć, że Belg przejdzie prawdziwą weryfikację. Jeżeli uda mu się z nim uporać, to również zostanie bohaterem.
–Wszystko przychodzi z cierpliwością, pokorą i ciężką pracą – tego zamierza się trzymać Kompany i być może dzięki temu doczeka się własnego pubu, a później może i faktycznie pracy w Manchesterze City.
Czytaj więcej o angielskiej piłce:
Fot. Newspix