Reklama

Trela: Ambasador całego futbolu. Sen o polskim Tedzie Lasso

Michał Trela

Autor:Michał Trela

10 stycznia 2023, 09:28 • 9 min czytania 33 komentarzy

Z pełną świadomością, że to niczego nie zmieni i na nic nie wpłynie zacząłem rysować świat swoich marzeń, w którym selekcjoner nie jest ani protegowanym prezesa, ani jego fanaberią, mającą wkurzyć całe środowisko, dyletantem, oblężoną twierdzą, krętaczem, czy kumplem, z którym dobrze się pije wódkę, tylko autentycznym reprezentantem polskiej piłki. Mam wrażenie, że zbyt często słowo “reprezentacja” wymienia się bezwiednie, automatycznie, bez zastanowienia nad jego znaczeniem. A to przecież ma być grupa, która reprezentuje polski futbol. Przeraża mnie myśl (świadomość?), że to, co od jakiegoś czasu obserwujemy, jest jak najbardziej adekwatną reprezentacją stanu polskiego futbolu.

Trela: Ambasador całego futbolu. Sen o polskim Tedzie Lasso

To nie będzie poprawne polityczne wyznanie: w głębi duszy lubię moment, gdy reprezentacja Polski odpada z mistrzostw. Lubię turnieje, na które w ogóle nie jeździ. Dorosła i merkantylna część mnie ma oczywiście inaczej. Doskonale zdaję sobie sprawę, że jeśli jest się polskim dziennikarzem sportowym, trzeba życzyć kadrze jak najlepiej. Turnieje z udziałem naszej reprezentacji oznaczają miesiąc ciągłego zainteresowania futbolem, pełne budżety sponsorskie, kibiców czytających każdy tekst i oglądających każdy program oraz redakcje zamawiające teksty do dziesiątek turniejowych przewodników. Im dłużej to trwa, im lepiej idzie, tym lepiej dla dziennikarzy. Wbrew powszechnemu przekonaniu, nic w sporcie nie sprzedaje się lepiej niż sukces.

KIBICOWANIE NA PRZEKÓR

Ale gdy nikt nie patrzy i nie pyta, czuję oddech ulgi, gdy wariactwo przemija i znów można się skupić na piłce nożnej, na pięknie zmagań, na ludzkich sukcesach i dramatach. Pomimo dziesiątek tysięcy obejrzanych meczów, sam sport nie przestał mnie fascynować. Lecz reprezentacja Polski, za mojego świadomego życia, bardzo rzadko dostarczała czysto sportowych wrażeń. Zwykle była po prostu wojną wszystkich przeciw wszystkim. Bardzo często ostatecznie kibicuję kadrze, jednak zazwyczaj nie jest to kibicowanie czyste, chcące zadąć w trąbkę, wymalować flagę i wydrzeć się “Polska, biało-czerwoni!”, lecz na przekór. Chcę, żeby wygrali, żeby znów nie było nagonki. Kibicuję im, żeby leśne dziadki na chwilę musiały zacisnąć zęby. Życzę jednemu, czy drugiemu, żeby strzelił i na moment uciszył Twittera. Albo, żeby prezes PZPN jeszcze musiał odwlec zwolnienie trenera.

REPREZENTACYJNA JATKA

Być może kiedyś było inaczej. Z opowiadań jestem sobie w stanie wyobrazić, że kadrom Górskiego, czy Piechniczka naprawdę chciało się kibicować. Za czasów Adama Nawałki był nawet moment, w którym można było czuć coś podobnego. Autentyczną dumę albo radość. Jednak zazwyczaj, od kiedy pamiętam, czyli od dwudziestu lat, wokół kadry trwała nieustanna jatka. Piłkarzom się nie chciało, bo reklamowali zupki. Trener winny, bo nie zabrał Iwana. A zawodnicy na imprezie życia coś krzyczeli do dziennikarzy i chcieli ich bić. Potem wstyd, żenada, hańba, nie wracajcie do domu. Kucharz na konferencji Janasa. Robienie zdjęć stadionu w Gelsenkirchen. Dudka i Frankowskiego nie wzięli na mundial. Beenhakker zarabia za dużo. Obraża polską myśl szkoleniową. Doradza równolegle Feyenoordowi. Największe sukcesy odnieśliśmy z Polakami. Farbowane lisy. Afera biletowa. Amerykańscy trenerzy przygotowania fizycznego. Opaska kapitańska. Siatkonoga w Arłamowie. Niski pressing. Małgorzata Domagalik. Osiem sekund. Siwy bajerant nie ogląda polskiej ligi. 711 połączeń. Grucha. Premie od premiera. Dość.

Reklama

KAŻDY MA SWOJE RICHMOND

Piszę to wszystko krótko po wciągnięciu w kilka wieczorów obsypywanego nagrodami serialu “Ted Lasso”. Oczywiście, że słyszałem o nim wcześniej. Nie dało się nie słyszeć, skoro pochlebnie odwoływali się do niego Juergen Klopp, Paulo Sousa czy Mikel Arteta. Ale, że z mlekiem matki wyssałem nieufność do typowo amerykańskich produkcji, a ta z plakatów i opisów wydawała się aż nazbyt amerykańska, ominąłem ją szerokim łukiem. Dopiero niedawno, gdy zagadnął mnie o nią Jarosław Królewski, twierdząc, że widać w nim wypisz-wymaluj Wisłę Kraków, poczułem się w obowiązku zmusić się do nadrobienia zaległości i spróbować dostrzec podobieństwa, które zauważył w nim prezes. Co zaskakujące, ja nie widziałem typowej Wisły, lecz całe Podbeskidzie Bielsko-Biała. Co oznacza, że Pilch zobaczyłby Cracovię, a Okoński (Michał) Tottenham. Czyli każdy ma swoje AFC Richmond.

TRENER, CZYLI OJCIEC ZASTĘPCZY

Serial faktycznie jest amerykański, ale w ujmujący sposób. Tytułowy Lasso, trener futbolu amerykańskiego, którego właścicielka klubu zatrudnia w roli menedżera drużyny Premier League w nadziei, że w ten sposób uda jej się zrujnować jedyną prawdziwą miłość byłego męża, o piłce nożnej nie ma zielonego pojęcia. Jednocześnie jednak z każdym odcinkiem przypomina oglądającemu, że to akurat może mieć znaczenie drugorzędne. Trener to lider. To przewodnik szatni. Figura quasi-ojcowska dla kilkudziesięciu buchających testosteronem, ale jednak zagubionych młodych ludzi. Twarz klubu i jego rzecznik prasowy. Osoba kluczowa dla atmosfery wokół drużyny i wewnątrz niej. Autorytet. Zderzak, biorący na siebie wszystkie ciosy. W świecie, w którym speca od taktyki albo od przygotowania fizycznego czy opracowania stałych fragmentów gry można znaleźć wszędzie, tym co naprawdę odróżnia trenerów wyjątkowych od ledwie przeciętnych lub nawet słabych jest to, jak funkcjonują w relacjach międzyludzkich, jak budują więzi, jak wpływają na otoczenie wokół siebie. Lasso pracuje w klubie, nie w reprezentacji, ale, wbrew pozorom, jego rola jest dość podobna do tej, jaką odgrywa selekcjoner. Nie musi skakać po boisku treningowym i analizować rywali, robią to jego asystenci. On ma czuwać, czy w stadzie wszystko funkcjonuje, jak należy. I przekonująco opowiadać o tym na zewnątrz.

MARZENIA MAŁYCH CHŁOPCÓW

Nie chodzi o to, by być obojętnym na wynik, czy czerpać radość jedynie z samej ładnej gry. Lasso też chce wygrywać, a jego drużyna aż kipi od ambicji indywidualnych i zespołowych. Jednak chodzi o to, by nie robić tego z pianą na ustach. Nie obrzydzać sobie i innym sportu, w którym każdy się kiedyś zakochał. Gdy kapitan drużyny w trakcie serii niepowodzeń zbyt mocno bierze sobie wszystko do serca, pohukując na każdego, kogo napotka, asystent trenera, emerytowany piłkarz, zabiera go na swoje podwórkowe boisko, by pograł ze zwykłymi osiedlowymi chłopakami. Zrobił kilka tricków. Strzelił gola. Założył komuś siatkę. I przypomniał sobie, dlaczego dwadzieścia lat wcześniej postanowił, że zostanie piłkarzem. Czesław Michniewicz w przemowach na mundialu też próbował uderzać w te tony. Mówił o małym Grześku, małym Robercie, małym Wojtku i małym Cześku, którzy marzyli, że kiedyś wezmą udział w mundialu. Problem w tym, że duży Grzegorz, Robert, Wojciech, czy Czesław wychodzili potem na boisko i grali w sposób, od którego jako dzieci odwracaliby wzrok.

BRAK ZŁUDZEŃ

Oczywiście, że fantazjuję. Przez ostatnie kilka dni piłkarski świat “Teda Lasso” był dla mnie odskocznią od rzeczywistego, w którym Cezaremu Kuleszy krąży po głowie nazwisko Michała Probierza, w którym hasło “reprezentacja Polski” pada w jednej linijce “Przeglądu Sportowego “ z nazwiskami Macieja Bartoszka czy Ireneusza Mamrota, w którym Jacek Góralski mówi, że chciałby, aby w reprezentacji trenował go “jakiś Polak”, w którym zaczynamy obracać się w kręgu kandydatów albo tak absurdalnych, albo tak skandalicznych, że ostateczne zatrudnienie Jana Urbana wywoła u mnie ulgę, a nie rozczarowanie. Doskonale zdaję sobie sprawę, że nie należy mieć co do wyborów Cezarego Kuleszy żadnych nadziei, nie kreować w sobie żadnych oczekiwań, że im bardziej włos się jeży na głowie od samego myślenia o danej kandydaturze, tym bardziej realnie trzeba ją traktować. Nie piszę w nadziei, że Kulesza to przeczyta i coś go tknie, bo wiem, że go nie tknie i że z nowego selekcjonera bardziej zadowolony będzie Jerzy Engel niż ja. I że znowu będę dobrze życzył reprezentacji Polski, bo w moim wymiernym interesie jest, by szło jej dobrze, a nie dlatego, że faktycznie będę żywił wobec tej grupy ludzi jakiekolwiek ciepłe uczucia.

SELEKCJONER PO GODZINACH

Dlatego ze świadomością, że to niczego nie zmieni i na nic nie wpłynie, rysuję świat swoich marzeń, w którym selekcjoner nie jest ani protegowanym prezesa, ani jego fanaberią, by wkurzyć całe środowisko, dyletantem, oblężoną twierdzą, krętaczem, czy kumplem, z którym dobrze się pije wódkę, tylko autentycznym reprezentantem polskiej piłki. Mam wrażenie, że zbyt często słowo “reprezentacja” wymienia się bezwiednie, automatycznie, bez zastanowienia się, co ono znaczy. A to przecież ma być grupa, która reprezentuje polski futbol. Pokazuje, czym jest piłka w tym miejscu świata i jak się tu na nią patrzy. Być może nawet zbyt dużą wagę przywiązujemy do tego, kto będzie w stanie nauczyć zawodników stałych fragmentów gry albo systemu 3-4-2-1, a zbyt małą do tego, co ten człowiek będzie robił na co dzień, poza zgrupowaniami. Jaką opowieść o polskim futbolu będzie prezentował w mediach i na konferencjach prasowych? Co przekaże kursantom w szkole trenerów? Jakim nastawieniem zarazi reprezentację U-16, goszcząc przelotnie na jej zgrupowaniu? Co szepnie do ucha 18-latkowi wprowadzanemu do drużyny, a co 34-latkowi, którego będzie musiał z niej usunąć. Co będzie myślał o polskim futbolu laik, który raz na dwa lata usłyszy selekcjonera w Radiu Zet, czy zobaczy w “Pytaniu na śniadanie”. Tak, wyniki są ważne. Ale jak pokazał przypadek Michniewicza, nie najważniejsze. Skoro już wiemy, że można osiągnąć wynik i odejść jako przegrany, spróbujmy wybrać selekcjonera, któremu przynajmniej będzie chciało się dobrze życzyć.

KTO KOGO BĘDZIE J…Ł

Nie oczekuję, że staniemy się nagle Brazylijczykami z ich radością życia, czy wyrażającymi siebie południowcami. Nie jesteśmy tacy na co dzień, więc trudno oczekiwać, że będą tacy nasi piłkarze. Ale dobrze by było, by kiedyś naszemu udziałowi na wielkim turnieju towarzyszył chociaż uśmiech. Nie szyderczy, nie kpiarski, ani nie przez łzy. Zwyczajny. Za selekcjonerów mieliśmy w XXI wieku introwertycznego Janasa, przemawiającego z ambony Beenhakkera, ryczącego wokół Smudę, Fornalika nazywanego smutnym Waldemarem, wiecznie nabzdyczonego Brzęczka, nieprzystępnego Sousę i nietrzymającego ciśnienia Michniewicza. Ze schematu wyłamywali się odrobinę jedynie Engel, szybko uznany jednak za poczciwego wariata i Nawałka, po godzinach zamordysta i pracoholik, na konferencjach wypowiadający się jak syntezator mowy, ale przynajmniej uwielbiany przez gospodynie domowe. Czy tak musi być? Czy najważniejsza postać polskiej piłki musi roztaczać wokół siebie aurę: “bez kija nie podchodź?”. Być może nie. Ale by tak się stało, musiałaby się całkowicie zmienić toksyczna atmosfera, jaka towarzyszy reprezentacji. Niezależnie od tego, kto będzie nowym selekcjonerem i tak wyjściowo spotka go nieufność i czyhanie na porażkę. Pytanie tylko, kto kogo tym razem będzie – by użyć określenia byłego prezesa PZPN po zatrudnieniu Beenhakkera – “jeb…”.

Reklama

SEN KATARZYNY II

Najgorsza w tym wylewaniu własnych frustracji i marzeń jest jednak ta okropna świadomość, że to wszystko, właśnie te afery, ten smutek, te kłótnie, to wszechobecne uciemiężenie występujące w drużynie narodowej, ten jej programowy antyintelektualizm, jak najbardziej zasługuje na miano reprezentacji Polski. To wszystko jest logiczne, spójne, wynika jedno z drugiego, składa się w harmonijną całość. To właśnie zatrudnienie selekcjonera, o którym piszę, pewnego siebie, ale nie aroganckiego, otwartego, ale niedającego sobie wejść na głowę, chcącego eksponować silne strony zespołu, ale nie rzucać się z szabelką na czołgi, pracowitego, ale umiejącego odpuścić, chcącego osiągnąć sukces, ale nie po trupach, byłoby nielogiczne, nietypowe, niepasujące do całego otoczenia. Dlatego, jak we “Śnie Katarzyny II”: “gdyby się taki selekcjoner kiedyś znalazł, wiem, sam wiem, kazalibyśmy go ściąć”.

WIĘCEJ O REPREZENTACJI POLSKI:

Fot. Newspix.pl

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

Komentarze

33 komentarzy

Loading...