W Turnieju Czterech Skoczni był absolutnie najlepszy. Tak jak najlepszy okazał się też w sezonie 2020/21, gdy jego forma eksplodowała i nikt nie był w stanie zagrozić mu w zdobyciu Kryształowej Kuli. Wcześniej słynął głównie z twórczości pradziadka czy też… nagiego skoku. W Polsce ma wielu fanów, ale od tutejszych kibiców otrzymywał też groźby. Cóż, Halvor Egner Granerud potrafi budzić mieszane uczucia. Jedno jest pewne: gdy jest w formie, to po prostu wielki skoczek.
Cel zrealizowany
– Moje największe marzenie się spełniło. To był mój jedyny cel na ten sezon, więc teraz mogę się rozluźnić i bawić skokami. Siedem zwycięstw w ośmiu seriach to efekt konsekwentnych, intensywnych i wyczerpujących treningów przez całe lato. Jak widać swoją pracę chyba wykonałem nieźle – powiedział Halvor Egner Granerud po tym, jak triumfował w Turnieju Czterech Skoczni.
Triumfował, dodajmy, w wielkim stylu. Wygrał trzy z czterech konkursów (lub siedem z ośmiu serii, jak sam to ujął), w czwartym przegrał tylko z Dawidem Kubackim, czyli drugim zawodnikiem całej imprezy. A i tak wydawał się niepocieszony tym, że traci szansę na to, by – jak wcześniej Sven Hannawald, Kamil Stoch i Ryoyu Kobayashi – wygrać wszystkie cztery konkursy. Tak czy siak potwierdził jednak to, co mówił na samym początku imprezy – że gdy jest w formie i robi swoje, to jest najlepszy.
Wtedy mogło się jeszcze wydawać, że to słowa, o których podparcie wynikami będzie trudno. A jednak zrobił to bez problemu, skacząc przy tym tak lekko, tak daleko i tak dobrze, jak tylko się dało. Miał zresztą pomoc – bransoletkę, którą na szczęście otrzymał od córki dyrektora kadry, Clasa Brede Bråthena. Jak widać – zadziałała znakomicie.
– Ten dzień, a zwłaszcza ostatni skok, był realizacją jednego z moich niezliczonych marzeń. Mam na myśli prowadzenie przed decydującą serią w Bischofshofen i oddanie skoku, który pozwala wygrać konkurs oraz Turniej Czterech Skoczni. Wszystko to było realizacją marzenia ośmioletniego Halvora, myślącego o przyszłości. Jestem szczęściarzem, że faktycznie tego doświadczyłem – mówił Granerud po swoim ostatnim skoku.
Triumf sprawił mu wręcz potrójną satysfakcję. Raz, że po prostu wygrał. Dwa, że w Bischofshofen (i wcześniej w Garmisch-Partenkirchen) pojawili się jego rodzice. A trzy? Z Turniejem Czterech Skoczni miał nieco rachunków do wyrównania. Dwa lata temu Złoty Orzeł uciekł mu w Innsbrucku, gdzie zanotował fatalny występ. Zresztą na tamtejszej Bergisel regularnie sobie nie radził. W tym sezonie – choć skok z pierwszej serii miał nieco gorszy i to tam przegrał z Kubackim – pokazał, że nawet na tej skoczni może skakać znakomicie.
– Nie myślałem o tym. Bardziej myślałem o tym, jak dobrze skakało mi się w Oberstdorfie. Pamiętam przedturniejową konferencję. Umyślnie nie wspomniałem na niej o przedświątecznej sesji treningowej w Lillehammer, którą uważam za najbardziej udaną w życiu. Łatwiej przystępuje się do Turnieju bez plastronu lidera Pucharu Świata. Towarzyszyło mi mniej stresu, aż do Bischofshofen. Tutaj fotel turniejowego lidera oznacza naprawdę dużo. Drugie czy czwarte miejsce? Nie ma to większego znaczenia, liczy się zwycięstwo – mówił jednak, gdy pytano go o sezon 2020/21.
Jedna sprawa ciągnie się za nim jednak od tamtego czasu. I co jakiś czas wraca.
Nie do pana Kamila tak
To było właśnie po Innsbrucku, gdzie w pierwszej serii skoczył na tyle słabo, że wszedł do niej tylko dzięki systemowi KO – bez niego wylądowałby poza „30”. W drugiej, owszem, poradził sobie lepiej, ale ostatecznie zajął 16. miejsce i stracił pozycję lidera Turnieju Czterech Skoczni. Na rzecz Kamila Stocha.
Sfrustrowany Halvor podszedł wtedy do dziennikarzy i powiedział coś, czego miał żałować.
– Czuję, że Polacy w tym Turnieju Czterech Skoczni mają sprzyjające warunki. To było okropne patrzeć, jak znów ktoś inny wygrywa. Kamil jest tak niestabilny, że powinno mi pójść dobrze. Ba, pójdzie mi dobrze. Uważam, że jeżeli będą równe warunki w Bischofshofen, to w każdym skoku mogę go przeskoczyć o dziesięć punktów. Polak nie skacze świetnie, on ma po prostu dobre wyniki.
Sam Kamil Stoch się tymi słowami nie przejął, Halvorowi powiedział nawet, że nie ma mu czego wybaczać, bo w sumie to ich nie słyszał. Ale czy to Alexander Stoeckl (trener Norwegów), czy Tom Hilde (były skoczek) stwierdzili zgodnie, że Granerud mógł się nieco pohamować i przemyśleć swoją wypowiedź. Może przeczuwali, co nastąpi. Halvor bowiem w pewnym sensie uderzył w legendę. A tego kibice łatwo nie wybaczają.
Sam Norweg szybko przeprosił – właściwie od razu po powrocie do hotelu. I to na kilka sposobów. Czy to w rozmowie z portalem skijumping.pl, czy w filmie opublikowanym specjalnie na potrzeby tychże przeprosin.
– Nie chciałem krytykować twoich skoków. Frustracja była spowodowana moim występem i rezultatami osiąganymi na tej skoczni w przeszłości, zawsze brakowało mi na tym obiekcie szczęścia – mówił, zwracając się bezpośrednio do Kamila. – W niedzielę było mnie stać na dobre skoki, więc byłem naprawdę wściekły. To był trudny dzień. Nie powinienem udzielać wywiadów w złości. Przykro mi, nie miało to wybrzmieć w taki sposób.
Przyznawał też, że Stoch to jeden z jego sportowych idoli. Ale mleko się wylało, a reakcja była niewspółmierna do popełnionej „zbrodni” – w social mediach Halvora pojawiło się sporo wiadomości, wśród nich nawet groźby. Ba, kilka otrzymała nawet jego dziewczyna, a ona – jak stwierdził sam Norweg – nie miała z tym przecież nic wspólnego. „Całe szczęście, że nie znam polskiego. Przetłumaczyłem tylko niektóre wiadomości” mówił potem Granerud.
Norweg jednak szybko odbudował relacje z polskimi fanami. Bo to gość, który z jednej strony potrafi wzbudzić kontrowersje tym, co mówi przed mikrofonem, a z drugiej – da się lubić. Wśród swoich rywali nie ma żadnych wrogów, Karl Geiger donosił mu nawet domowe obiady, gdy Norweg wylądował na kwarantannie z powodu pozytywnego wyniku testu na koronawirusa w 2021 roku. Dawid Kubacki z kolei szczerze gratulował mu wygrania w TCS, a on opowiadał mediom, że Polak był jego „najtrudniejszym rywalem”.
– Uważam go za naprawdę świetną osobę. Mam wielki szacunek dla ich dwojga. Dziś jest wielki dzień dla mnie, ale większy dla rodziny Kubackich. Chciałbym bardzo pogratulować im narodzin dziecka – dodawał Halvor. To zresztą dobrze obrazuje jego postawę. To jeden z tych gości, których wprost rozpycha ambicja. Gdy więc trwa rywalizacja, zrobią wszystko, by wygrać i wiele rzeczy do mikrofonu mówią wprost. Ale kiedy już opadnie kurz i się uspokoją, to wypowiadają się zupełnie inaczej.
I choć czasem mu się za to oberwie, to wielokrotnie podkreślał, że zmieniać się nie planuje.
– Może czasami powinienem mówić mniej w mediach. Doceniam, gdy inni sportowcy są szczerzy. To mi imponuje. Staram się robić tak samo. Przychodzi mi to naturalnie. Mówię to, co myślę i nie przejmuję się innymi – mówił w wywiadzie na kanale SkokiPolska. Z kolei przy okazji wywiadu ze skijumping.pl dodawał: – Nie chcę zaprzestać okazywania swoich emocji, to duża część mojej osobowości i ogromna część sportu. Nie sprawia i przyjemności obserwowanie kogoś, kto nie okazuje emocji, kto udziela wypowiedzi w stylu robota. Nie widzę w tym frajdy.
Frajdy nie widzi też w skakaniu, gdy nie wygrywa. Wielokrotnie to pokazywał. Jak pisaliśmy – to niezwykle ambitny gość. Zawsze stawia sobie nowe cele. Kryształową Kulę za sezon 2020/21 po niespełna dwóch tygodniach dał do mieszkania rodzicom, uznając, że jej widok może być dla niego destrukcyjny. Zostawił sobie za to medal za drugie miejsce w konkursie noworocznym w Ga-Pa, by ten motywował go do dalszej pracy.
Albo weźmy przykład z Lillehammer, z ubiegłego roku. Był tam najlepszym z Norwegów, zajął czwarte miejsce. I był kompletnie rozczarowany. – Nie skakało mi się fajnie. Wszystko się pokręciło. Czuję, że nie ma dla mnie nadziei. Skaczę chwiejnie, oddaję metry. Tak to wygląda cały sezon – mówił. A to przecież i tak była dobra zima w jego wykonaniu – w Pucharze Świata ostatecznie był czwarty, dziesięciokrotnie stał na podium, w tym dwa razy wygrał konkursy.
Ale skoro sezon wcześniej dominował, to takie wyniki go nie zadowoliły.
Najlepszy
Jedenaście wygranych w zawodach Pucharu Świata. A mogło być pewnie i więcej, ale odwołano RAW Air i konkursy w Azji. Do tego on sam miał swoje problemy – między innymi wspomniane już zakażenie koronawirusem. Halvor Egner Granerud w sezonie 2020/21 wystrzelił jak spod ziemi. Przecież ledwie rok wcześniej podczas całej zimy zgromadził w Pucharze Świata… osiem punktów. Kolejny sezon kończył mając ich 1572.
To jednak nie tak, że nie dawał już wcześniej oznak, że swoje może osiągnąć.
W PŚ debiutował już w sezonie 2015/16, ale wtedy bez punktów. W kolejnym zgromadził ich 50, rok później 280. I wreszcie przyszedł sezon 2018/19, który pokazał, że Norweg może stać się zawodnikiem ze ścisłej światowej czołówki. Jego 422 oczka może i nie były wynikiem znakomitym, ale już regularność – tak. Halvor ośmiokrotnie kończył wtedy zawody w najlepszej „10”. Kilka razy był nawet blisko podium. Choć nie dało się nie zauważyć, że i początek, i koniec sezonu były w jego wykonaniu stosunkowo kiepskie.
– Momentami był to naprawdę dobry sezon. Dla mnie to było nowe doświadczenie, miejsca w czołówce zawodów, ale najlepiej pamięta się jednak gorsze konkursy. Dlatego dobrze pamiętam początek i koniec sezonu. Mam miejsce na poprawę, pokazałem to w styczniu i lutym, gdy regularnie byłem w „10”. To mnie motywuje. Muszę wierzyć, że to co robię, jest wystarczająco dobre. Chcę poprawiać regularnie małe rzeczy, detale. Nie muszę brać wielkiego młota, rozbijać wszystko i składać od nowa. W zimie spróbowałem zmienić zbyt dużo i sporo rzeczy się popsuło – opowiadał latem 2019 roku.
Paradoksalnie – to duże zmiany miały ostatecznie poprawić mu karierę. Bo po tamtej zimie wszystko w jego skokach się rozregulowało. Sam mówił potem, że zaczęło się już pod koniec sezonu 2018/19 i od tamtego czasu nie umiał sobie poradzić z błędami, jakie się u niego mnożyły. Źle skakał latem, a wraz ze startem kolejnej zimy było jeszcze gorzej. I choć przed początkiem sezonu zapewniał, że chciałby powalczyć o TOP 10 klasyfikacji generalnej, to nie było o tym mowy. W PŚ wystąpił łącznie ledwie czterokrotnie, jego poziom po prostu nie dawał podstaw do tego, by zabierać go na zawody najwyższej rangi. Zamiast tego występował w Pucharze Kontynentalnym i… tam też sobie nie radził.
Wydawało się, że jego kariera może zmierzać donikąd. Ale trenerzy w niego wierzyli, na czele z tym najważniejszym – to Alexander Stoeckl pokierował go bowiem nie tylko do odbudowy formy, ale i do absolutnego mistrzostwa. Nie było jednak łatwo. Halvor skakał bowiem fatalnie, nie tylko pod względem wyników, ale i techniki. Ta rozregulowała mu się we właściwie każdym elemencie, od najazdu, po zachowanie w locie. Wraz ze Stoecklem postarali się to zmienić.
– Z mojego punktu widzenia to nie była jedna, niewielka korekta, którą wprowadziłem, tylko wiele, wiele poprawek. Dotyczyły właściwie całej konstrukcji skoku. Budowałem wszystko od nowa. Znów uczyłem się, jak ruszyć z belki startowej. Przez ostatnich osiem miesięcy po prostu na nowo uczyłem się skakać na nartach. To nie była jedna, mała zmiana. Ja zmieniłem wszystko. Sposób, w jaki podchodziłem do skoków, miał ogromny wpływ na to, jak skakałem. Nie dało się już zrobić kroku wstecz i wprowadzić poprawek, bo nic nie było na swoim miejscu. Musiałem zrobić nowe otwarcie – mówił w rozmowie z TVP Sport.
Długo nie dawało to wyników. Właściwie przez całe lato lądował po kilkanaście metrów bliżej od kolegów. Ruszyło dopiero jesienią, podczas mistrzostw kraju w Trondheim. Już na zgrupowaniu przed nimi skakał nieźle, a potem nagle odsadził wszystkich w pierwszej serii. Okazało się, że może skakać na poziomie lepszym niż inni reprezentanci. Wtedy jeszcze na podwórku krajowym, niedługo później pokazał to też w Pucharze Świata.
– Pomyślałem, że chciałbym być jednym ze skoczków, którzy potrafili wygrywać seryjnie. Wiem, jak trudno było dostać się na szczyt. Pracowałem przez wiele lat na to, aby wygrać po raz pierwszy, a później zrobić to raz jeszcze i jeszcze. Próbuje bardzo wielu, każdy chce być na szczycie. Miałem motywację, ciężko pracowałem i byłem skupiony. Jestem głodny kolejnych sukcesów. Utrzymać się na topie nie będzie łatwo. To jest wyzwanie – mówił już po przełomowej dla siebie zimie.
Przez kilka konkursów wydawało się, że będzie tylko chwilową sensacją. Najpierw myślano, że wygra raz i tyle. Potem, że dwu-, może trzykrotnie, ale w końcu do głosu dojdą inni. Halvor jednak nikogo do siebie nie dopuścił. Był najlepszy. Jego 11 wygranych to tyle, ile miał Adam Małysz w sezonie 2000/01, gdy to Polak wystrzelił z formą. I o dwie więcej, niż kiedykolwiek jednej zimy osiągnął Kamil Stoch.
Sam mówił, że jego sukces był nieco jak ten Leicester w Premier League – wziął się właściwie znikąd, budził zdumienie. Choć równocześnie w tamtym okresie kilkukrotnie czuł rozczarowanie. Choćby wtedy, gdy przegrał Turniej Czterech Skoczni. Przy okazji mistrzostw świata w lotach w Planicy (o ledwie pół punktu lepszy okazał się wtedy Karl Geiger), a w końcu przy „standardowych” mistrzostwach świata – na skoczni normalnej był czwarty, na dużej – przez koronawirusa – już nie wystartował. Mimo wszystko gdy otrzymał Kryształową Kulę, był absolutnie wzruszony.
I udowodnił, że już nie jest tylko „tym gościem, który latał z gołym tyłkiem”.
Trochę adrenaliny
To właśnie tak zasłynął na lata przed tym, jak wygrał Puchar Świata. Ot, z kolegami wyszedł na skocznię i stwierdził, że nieźle byłoby skoczyć bez kombinezonu i… bielizny. Założył więc kask, buty, narty i poleciał. Filmik, nakręcony przez kolegów, szybko wylądował w mediach społecznościowych i, jak można się było domyślić, podbił je w błyskawicznym tempie. Wielu osobom się spodobał, norweskiemu związkowi niekoniecznie. Ten chciał Halvora ukarać, ale murem za nim stanął Clas Brede Brathen, wskazując, że Granerud miał na sobie cały wymagany regulaminem osprzęt potrzebny do treningów.
Dodał nawet, że „skoro Halvor potrafił skoczyć nago, to musi mieć talent”. Po latach i sam Granerud, i jego mama podkreślali, że na całe szczęście Norweg się wtedy nie wywrócił. Bo to mogłoby naprawdę zaboleć.
– Halvor to chłopak, który zawsze lubił zabawę, eksperymenty… Od małego. Nie planowali tego, to było spontaniczne. Nie wiedzieliśmy, że zrobili coś takiego do momentu, gdy wrócił do domu i o tym opowiedział, dodając, że wrzucili filmik na youtube. Wtedy zaczęliśmy się obawiać jak zareaguje norweski związek. Przez pierwsze dni, tygodnie naprawdę sporo osób zobaczyło ten filmik. Ale ostatecznie rozeszło się po kościach. Ja też nie miałam w zasadzie pretensji. Dajmy spokój, chłopak miał wtedy tylko 16 lat! – mówiła matka skoczka w rozmowie z WP SportoweFakty.
Czy lista ciekawych skoków Halvora kończy się na tym? Nie no, gdzie tam. W grudniu 2016 roku zdarzało mu się skakać na przykład w tandemie z kolegą. Wyglądało to tak, że jeden odbijał się z belki, a drugi robił to chwilę później. Ryzykownie, bo gdyby ktoś popełnił błąd, mogłoby się skończyć bardzo źle. Ale wyszło bez problemów. To była zresztą jego reakcja na to, że nie został włączony do kadry na Turniej Czterech Skoczni. Ten skok też nagrano, a trener kadry B, Roy Erland Myrdal, przyznawał nawet, że Halvor mu tym zaimponował.
– Treningi skokowe, wykonywane przez wiele lat, stają się czasem nudne. Potrzebowaliśmy wzrostu poziomu adrenaliny w organizmie – mówił po tamtym skoku sam Granerud w norweskich mediach. Zresztą o poszukiwaniu „funu” w skokach opowiadał wielokrotnie, nawet po latach. W rozmowie z TVP Sport na przykład tak:
– Przynajmniej staram się być wesołym chłopakiem, zażartować, jeśli to sposobne. Teraz jestem mocno rozluźniony, ale nie zawsze muszę taki być. Do sportu podchodzę bardzo, bardzo poważnie. A dobra zabawa to spora część mojej osobowości i mojego skakania. Można się przekonać, patrząc na to, co robiłem dorastając. Skok nago? Jedna z wielu rzeczy, które wymyśliłem na skoczni, żeby dodać trochę pikanterii, rzucić sobie wyzwanie. W skokach trudno zrobić coś inaczej. Są dość proste. Zakładasz narty, jedziesz w dół, za każdym razem tymi samymi torami, tak samo się wybijasz. Niewiele się zmienia, więc czasami robiłem coś dla jaj, dla zabawy, dla motywacji.
Nie zawsze jednak to wszystko kończyło się dobrze. Gdy miał 19 lat w czasie tradycyjnej imprezy na koniec sezonu Halvor spróbował zrobić salto w przód na… nartach biegowych. Wyszło całkiem nieźle, wszystko telefonem nagrał zresztą Tom Hilde. Tylko lądowanie było na tyle niefortunne, że nastoletni Granerud przebił sobie prawe płuco. Sam pisał potem w social mediach, że „czuje się, jakby uniknął kuli z pistoletu”.
Pechowy skok Graneruda od 2:32.
A po latach mówił, że to był po prostu pech. Choć dziś pewnie już by czegoś takiego nie spróbował. Bo mimo wszystko – choć dalej lubi się bawić skokami – zdążył wydorośleć.
Przykładny chłopak
Nie wiemy, czy Halvor zawsze mówi dzień dobry na klatce, ale to ponoć naprawdę dobry obywatel. Mieszka zresztą w Trondheim, tuż obok kompleksu (akurat znajdującego się w przebudowie) skoczni. Sam mówił, że wraz z dziewczyną myślał o przeprowadzce do Oslo, ale tam byłoby go stać co najwyżej na małą kawalerkę. Skoczkowie w Norwegii milionerami bowiem nie są. Zresztą nawet dziś tamtejsza kadra ma problem ze znalezieniem sponsorów. W porównaniu do biegaczy narciarskich to sportowcy wręcz drugiej kategorii.
Sam Halvor – poza nagim skokiem – najbardziej znany przez lata był tam z powodu swojego… pradziadka.
Pradziadek zwał się Thorbjorn Egner i w Norwegii do dziś jest doskonale znanym pisarzem, twórcą książek dla dzieci. Stworzone przez niego postaci – między innymi „Rozbójnicy z Kardamonu” – do dziś towarzyszą kolejnym pokoleniom. Kilka lat temu stworzono na podstawie tej historii animację, którą sam Halvor uznał za naprawdę udaną (a w zeszłym roku wyszła kolejna). On też wspominał, że by przebić popularnością swojego pradziadka musiałby chyba wygrać wszystko, co tylko wygrać się da. W tym olimpijskie złoto, najlepiej kilkukrotnie.
Inna sprawa, że na tej popularności przesadnie mu nie zależy. Bo poza skocznią to naprawdę zupełnie normalny gość. Jeszcze nie tak dawno latem – gdy akurat mógł – pracował w przedszkolu. I tę pracę bardzo sobie cenił, sam mówił, że uwielbia spędzać czas z dzieciakami, a jego szefowie chwalili go za zaangażowanie i to, jak dobrze odnalazł się w tym zawodzie. Halvor dodawał nawet, że traktował to w pewnym sensie jak trening. Bo o ile po standardowej sesji treningowej zmęczony jest tylko fizycznie, tak po pracy z dziećmi odpoczynku potrzebowały i jego ciało, i głowa.
Innym razem dziennikarze rozpoznali go w trakcie meczu piłkarskiego Norwegia – Szwecja w Lidze Narodów. Ale nie jako kibica, a porządkowego, jednego z tych w żółtych kamizelkach. Pracował akurat na trybunie prasowej i tłumaczył, że robi to nieodpłatnie, w ramach tak zwanego „dugnad”, czyli pracy społecznej, którą w Norwegii wykonują między innymi członkowie klubów sportowych.
– Bardzo lubię ten stadion, a przy okazji mogę obejrzeć bezpłatnie ciekawe mecze. Pracuję na różnych trybunach, kilka dni wcześniej, podczas spotkania ze Słowenią (0:0), byłem odpowiedzialny za sektor dla niepełnosprawnych. Tym razem po raz pierwszy przydzielono mi sektor prasowy i dlatego byłem tak widoczny dla mediów – mówił wtedy.
Taka praca cieszyła go tym bardziej, że uwielbia piłkę nożną. W trakcie ostatniego Turnieju Czterech Skoczni jedną z wygranych celebrował tak, jak Erling Haaland cieszy się po bramkach. Napastnika Manchesteru City zresztą szczerze podziwia – zabolało go tylko, że poszedł właśnie do tego klubu, bo sam Halvor jest zapalonym fanem Arsenalu.
Cóż, sytuacja w tabeli Premier League na ten moment pewnie go jednak zadowala.
Powalczy trójka
Z kolei patrząc na sytuację w Pucharze Świata łatwo dojść do wniosku, że o Kryształową Kulę w sezonie 2022/23 powalczy trzech skoczków. Dawid Kubacki (930 punktów), Anze Lanisek (822) i właśnie Halvor Egner Granerud (796). Stefan Kraft, zajmujący czwarte miejsce w klasyfikacji generalnej do Norwega traci już ponad 200 oczek. Nie jest to strata nie do odrobienia, ale Austriak musiałby zacząć wygrywać seryjnie. A na to na razie się nie zanosi.
Norweg z kolei z pewnością jest w stanie to zrobić. Choć Zakopane – gdzie w kolejny weekend zawita Puchar Świata – nie jest jego ukochanym miejscem w kalendarzu. Nawet w swoim wielkim sezonie 2020/21 tam akurat kompletnie sobie nie poradził. Z drugiej strony w poprzednich latach nie najlepiej skakał też w Innsbrucku, a w tym sezonie tylko Kubacki był tam lepszy.
Przed tą zimą Granerud wyeliminował wiele spośród problemów, które trapiły go rok temu. Skacze prosto, nie skręca go już w locie i nie ląduje przez to blisko band. Do niedawna tłumaczył, że to efekt… dłuższej lewej nogi. Po prostu dysproporcja w długości kończyn przekładała się na to, jak się odbijał. Kłopotliwe były też dla niego pozycja najazdowa i pozycja w locie. Ta druga związana była ponoć z problemami z rzepką, teraz już wszystko jest w porządku. Sytuację na rozbiegu też udało mu się opanować.
Halvor jest więc w tej chwili jak dobrze naoliwiona maszyna. I choć sam mówił, że Turniej Czterech Skoczni był jego jedynym celem na ten sezon, to po tym, jak go wygrał, z pewnością patrzy na kolejne – Puchar Świata, mistrzostwa świata (przecież na poprzednich mu się nie powiodło), ale też choćby RAW Air, bo to turniej rozgrywany w jego ojczyźnie, którego formuła “naprawdę mu się podoba”.
Kubacki i Lanisek – a może i inni skoczkowie – postarają się przeszkodzić mu w wygraniu wszystkiego. Kto wie jednak, czy nie okaże się, jak stwierdził on sam, że gdy wszystko robi dobrze, jest po prostu najlepszy.
SEBASTIAN WARZECHA
Fot. Newspix