Reklama

Już nie tylko wynik idzie w świat. Lekcja od Michniewicza

Mateusz Janiak

Autor:Mateusz Janiak

22 grudnia 2022, 12:02 • 5 min czytania 82 komentarzy

Czesław Michniewicz nie będzie selekcjonerem reprezentacji Polski. Najpierw ledwie po kilku treningach wygrał baraż i awansował do mistrzostw świata, następnie wyszedł z grupy na mundialu, co nie udało się naszej kadrze narodowej od 36 lat, a i tak nie utrzymał posady. Bo sam wynik nie idzie w świat. Już nie.

Już nie tylko wynik idzie w świat. Lekcja od Michniewicza

Futbol jest pełen pustych haseł, rzekomo tłumaczących to, co dzieje się na boisku. Choćby tabela nie kłamie, co stanowi wierutną bzdurę, obaloną w doskonałej książce Christopha Biermanna „Piłkarscy hakerzy. O rewolucji w futbolu i sztuce zbierania danych”. Kłamie i to często, a suma szczęścia na przestrzeni jednego sezonu wcale nie równa się zero. Biermann jako przykład podał Newcastle United z sezonów 2011/12 i 2012/13. Biorąc pod uwagę kategorię punktów oczekiwanych (obliczanych na podstawie bilansu goli oczekiwanych), Sroki przez te dwa lata prezentowały się podobnie. Tyle że pierwsze omawiane rozgrywki skończyły na piątej pozycji, a drugie – na 16. miejscu. Dlaczego? W pierwszych miały szczęście – trafiały więcej niż powinny i traciły mniej niż powinny, a w drugich pecha – było całkowicie odwrotnie. Kreowały tak samo i broniły tak samo, ale efekty ze względu na przypadek były inne. Taka specyfika dyscypliny, w której jedna pomyłka jest znacznie bardziej kosztowna niż w siatkówce czy koszykówce, gdzie jeden punkt waży mniej niż jeden gol. Po prostu.

Wynik idzie w świat – kolejna brednia, która nie ma wiele wspólnego z rzeczywistością. Należy dodać, że już nie ma, bo dawno temu, w erze przed ekspansją nowych technologii, pewnie było inaczej. Faktycznie, kiedyś grało się mecz i tyle. Rezultat mówił wszystko, skoro mało kto widział, co się tak naprawdę na tym boisku działo. Gazety czy nawet radio nie mogły oddać wszystkiego, bardzo długo transmitowano tylko najważniejsze spotkania, a i tak na ledwie kilku kanałach. Informacje były dużo trudniej dostępne.

Kiedy Diego Maradona w 1984 roku przenosił się z Barcelony do Napoli, twierdził, że nie miał bladego pojęcia, dokąd trafił. Internetu nie było, musiałby wertować jakieś stare gazety, więc oczywiście olał sprawę. Tabele za poprzednie sezony pokazano mu już po podpisaniu kontraktu i wtedy zorientował się, co ma do zrobienia. Bo rozgrywki 1983/84 Partenopei zakończyli z ledwie punktem przewagi nad strefą spadkową (wtedy zwycięstwo premiowano dwoma, nie trzema punktami, jak dzisiaj). Do tego centrum treningowe w Soccavo… Okropne boisko i jeszcze okropniejsze szatnie, w których ściany odpadały kawałek po kawałku. Maradonie to miejsce przypominało blaszany, rodzinny dom w Villa Fiorito w Argentynie.

Reklama

Dzisiaj jest inaczej – da się obejrzeć praktycznie wszystko i wszędzie. Kilka kliknięć i są. Filmy, zdjęcia. Internet nie ma końca i za jego sprawą futbol nie ma końca. Środki masowego przekazu są tak wszechobecne, że ważny jest w zasadzie każdy krok, nie tylko ten wykonany na murawie. Nie potrzeba drogich sprzętów i wielkiej ekipy telewizyjnej, by nakręcić kawałek treningów czy krótki wywiadzik. Dlatego droga prowadząca do rezultatu stała się równie istotna co sam rezultat, o czym boleśnie przekonał się Michniewicz.

Miał wygrać w barażu ze Szwecją – wygrał. Miał utrzymać drużynę w Dywizji A Ligi Narodów – utrzymał. Miał wyjść z grupy w mistrzostwach świata – wyszedł. Słowem – wypełnił wszystkie powierzone mu zadania. Wynik się zgadza, choć styl niekoniecznie. Można debatować, jak określać 1/8 finału mundialu (czy to sukces, czy nie), ale w XXI wieku ani Jerzemu Engelowi, ani Pawłowi Janasowi, ani Adamowi Nawałce nie udało się to, co Michniewiczowi. I gdyby faktycznie sam wynik szedł w świat, 52-latek właśnie zastanawiałby się, jak tu przejść przez kwalifikację do mistrzostw Europy. Ale nie idzie.

Ostatecznym gwoździem do selekcjonerskiej trumny Michniewicza bez większych wątpliwości nie było lagowanie na Robercika, a afera premiowa, ale kopanie dołu i zbijanie desek zaczęło się dawno. Była niepamięć w sprawie tematów rozmów z osławionym „Fryzjerem”. Był niesmaczny atak na nieprzychylnych dziennikarzy na antenie Kanału Sportowego w łączeniu po triumfie nad Szwecją. Było wycofywanie się z własnych słów o zamianie wody w wino i następne pretensje. Były dowcipy o jedzeniu musztardy po normalnym pytaniu Radosława Przybysza z Meczyków. Było deprecjonowanie statystyk, bo liczy się tylko jedna – wynik. Było masowe blokowanie użytkowników Twittera. Po prostu było budowanie oblężonej twierdzy, kręcenie „Niekochanych 2.0”. Na samym końcu pojawił się cyrk z premiami.

Cyrk z premiami, który ośmiesza wszystkich, nie jedynie samego selekcjonera. Premiera, prezesa PZPN, rzecznika prasowego, dyrektora departamentu komunikacji i mediów, wreszcie piłkarzy. Koniec końców najbardziej oberwał trener, bo raz, że najłatwiej było jego poświęcić (po prostu nie przedłużać umowy), a dwa, jako się rzekło, to tylko dopełniło obrazu całości. Okazało się wisienką na pożegnalnym torcie.

W pewnym sensie Michniewicz dokonał sporej sztuki – w narodzie, który gloryfikuje piękne klęski i wciąż wspomina zwycięski remis, on na końcu odniósł wygraną, która okazała się porażką. Przecież sportowo nie zawiódł tak bardzo jak poprzednicy, a skończył tak samo. Co więcej, od kilku dni wszyscy się tego spodziewali i oczekiwali tylko na strzały plutonu egzekucyjnego. Dzisiaj poleciały kule i ogłoszono, że umowa nie zostanie przedłużona. Kadra narodowa zaczęła budzić wyłącznie negatywne skojarzenia. Do tego, że najlepiej jej nie oglądać, był czas się przyzwyczaić, aczkolwiek dziś nie da się już o niej słuchać i jej słuchać.

Reklama

Oby to była lekcja – i dla federacji, i dla kolejnego selekcjonera. Opowieść, która otacza reprezentację kraju, jest cholernie ważna. Tę, którą wybrał Michniewicz, można skrócić do słowa „nie”. Nie pamiętam. Nie da się. Nie umiemy. Nie potrafimy. Nie możemy. Nie ma konfliktu. Nie ma problemu. Nie było dyskusji. Nie było premii. I na końcu tej opowieści znowu „nie” – nie ma selekcjonera.

WIĘCEJ O REPREZENTACJI POLSKI:

foto. Newspix

Rocznik 1990. Stargardzianin mieszkający w Warszawie. W latach 2014-22 w Przeglądzie Sportowym. Przede wszystkim Ekstraklasa i Serie A. Lubi kawę, włoskie jedzenie i Gwiezdne Wojny.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
7
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Piłka nożna

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
7
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Komentarze

82 komentarzy

Loading...