To był szalony rok w polskiej piłce, ale i szalony rok w życiu Czesława Michniewicza. Rok okraszony momentami chwały, ale i rok przeplatany walką o swoje dobre imię z walką z tymi, którzy nie sympatyzowali z selekcjonerem. Również rok gaszenia PR-owych pożarów.
Zebraliśmy dziesięć najważniejszych mgnień tej kadencji. I trudno nie odnieść wrażenia, że to była kadencja, w której dominowały smaki gorzkie i słodkie wyniesione do ekstremum.
Spis treści
- Pierwsza konferencja
- Wygrana ze Szwecją i awans na mundial
- Remis z Holandią w Lidze Narodów
- Wygrana z Walią i utrzymanie w Lidze Narodów
- Rzut karny Roberta Lewandowskiego w meczu z Meksykiem
- Wojciech Szczęsny broni rzut karny w meczu z Arabią Saudyjską
- Doliczony czas gry w meczu Meksyk - Arabia
- Noc w hotelu po meczu z Argentyną
- Wywiad w TVP SPORT
Pierwsza konferencja
Niektóre media zdążyły już ogłosić, że nowym selekcjonerem będzie Adam Nawałka. PZPN jednak postawił na Michniewicza i już przed oficjalną prezentacją trenera rozpoczęła się żonglerka tekstami z blogu “Piłkarska Mafia”. Zarówno sam Michniewicz, jak i prezes PZPN Cezary Kulesza musieli wiedzieć, że będą musieli zmierzyć się z pytaniami o przeszłość selekcjonera.
I faktycznie już na pierwszej konferencji padły strzały dotyczące 711 połączeń z “Fryzjerem”. Michniewicz i Kulesza wyglądali na kompletnie zaskoczonych tym, że takie kwestie mogą zostać poruszone. Andrzej Janisz i Szymon Jadczak wiedzieli jednak co robią i wiedzieli też, że kibice oczekują jasnych deklaracji. Dostali jednak komiczne “zostawmy to” i zrzucanie odpowiedzi na bliżej nieokreśloną przyszłość. Lud nie dał się kupić hasłem “panowie, teraz misja Rosja, teraz przygotowujemy się do baraży”.
To był pierwszy wizerunkowy kryzys Michniewicza. Pierwszy z wielu.
Hejt Park z Michniewiczem
Nowy selekcjoner nie zdążył poprowadzić kadry jeszcze w choćby jednym spotkaniu, a już miał na koncie okładkę “Przeglądu Sportowego” ze słynnym już hasłem o podzieleniu Polski. Dywagacji o futbolu, o planie na kadrę, o relacjach z reprezentantami, o celach – tego właściwie nie było. Krytycy bili w niego obuchem, obrońcy próbowali apelować o wstrzemięźliwość chociaż do debiutu trenera na ławce reprezentacji Polski.
I Michniewicz w “Kanale Sportowym” faktycznie bardzo długo odpowiadał na pytania o kontakty z “Fryzjerem”. Dowiedzieliśmy się, że pan Rysiu pomagał rodzinie, gdy żona Michniewicza miała silne bóle brzucha. Że czasem pełnił rolę takiego wczesnego internetu, bo mówił jakie są wyniki w innych meczach. I że pomógł sprowadzić samochód, bo jeden zaginął Michniewiczom gdzieś pod Gdynią.
Ale gdy padały pytania o mecze, to najczęstszą odpowiedzią było “nie pamiętam, to było prawie dwadzieścia lat temu”. – Dzisiaj, jak patrzę na tych wszystkich strażników moralności… tak się składało, że jak jeździliśmy na pucharowe mecze, a tak się złożyło, że graliśmy w pucharach trzy lata z rzędu, latał z nami kwiat dziennikarstwa polskiego. Wyjeżdżali na suto zakrapiane wycieczki, był specjalny duży samolot, żeby dziennikarze latali i pisali o Amice. Myślę, że większość miała wyposażenie Amiki w domu. Mam mnóstwo zdjęć z tego okresu, bo byłem fanatykiem zdjęć, kiedyś z ciekawości sobie przejrzałem: patrzę, ten, ten, ten. A dziś udają, że go nie znają – strzelał returnem Michniewicz.
To był najdłuższy wywiad z selekcjonerem za jego kadencji. Prawie trzy godziny rozmów na tematy wszelakie. Jednak nie da się ukryć: to był pierwszy z wielu wywiadów, w których Michniewicz okopywał się w okopie zbudowanym z niewiedzy, podszczypywaniu swoich medialnych oponentów i próbach wybielania swoich decyzji.
Wygrana ze Szwecją i awans na mundial
Wreszcie przyszły mecze. Najpierw był dość niefortunny sparing ze Szkocją (kontuzja Salamona, ostra gra rywali, sporo roszad w składzie), ale nareszcie mieliśmy zobaczyć kadrę w akcji. I z perspektywy czasu wiemy, że dostaliśmy wtedy prawdziwy obraz reprezentacji, która jest w stanie poświęcić styl, cierpieć długimi minutami, niekoniecznie cieszyć oko, ale ostatecznie realizuje stawiane przed nią cele.
Szwedzi mieli przewagę, Szwedzi mieli swoje okazje, ale w drugiej połowie Michniewicz przytomnie ściągnął z boiska Góralskiego i wprowadził Krychowiaka. Tego Krychowiaka, którego kopnął Karlstroem we własnym polu karnym. I to był moment zwrotny i tego starcia, i właściwie całego roku dla polskiej piłki reprezentacyjnej. Czy wygralibyśmy wówczas, gdyby pomocnik Lecha nie sprzedał kopa Krychowiakowi? Mamy wątpliwości, bo gra się nam nie kleiła. Bez tego nie byłoby wyjazdu na mundial, nie byłoby emocji, nie byłoby rozmowy o wybitnym Szczęsnym, o stylu kadry w meczach o stawkę.
Polska ograła jednak Szwecję, awansowała na mundial, a Michniewiczowi w triumfalnym nastroju przyszło do atakowania tych, którzy w niego wątpili. Najpierw spiął się z Jackiem Kurowski w TVP Sport. Później połączył się z Kanałem Sportowym i mówił: – Rozumiem, że ktoś może być negatywnie do mnie nastawiony, jako człowieka. Wiadomo, grupa zgredów, że tak powiem: Tuzimek i ta ekipa, Kołodziejczyk, ten cały Kurowski, Stefan „mokra koszulka, spocona” [Szczepłek – przyp.] może oceniać mnie na różne sposoby. Tylko oceniaj mnie sportowo, nie jako człowieka, bo nie masz do tego prawa. Bo sam leżałeś w krzakach pod redakcją pobity przez zdradzonego męża. My wygrywamy bardzo trudny mecz, a on mówi, że zawodnicy nie wiedzieli, w jakim systemie zagramy. Co on pierdoli za głupoty…
Atmosfera święta znów została zmącona.
Remis z Holandią w Lidze Narodów
Być może najlepszy mecz Czesioballu, czyli – do czasu – skutecznie zaparkowany autobus z nielicznymi, acz skutecznymi wypadami do przodu. Wszak prowadziliśmy przecież już 2:0 z Holandią. I to po naprawdę świetnej akcji na 1:0, gdy Zalewski pięknym przerzutem uruchomił Casha, a ten – okej, nieco szczęśliwie – pokonał Flekkena. Być może jeszcze ładniejsza była akcja po przerwie, gdy trio Piątek-Frankowski-Zieliński dynamicznie poklepali ze sobą. To jeden z tych momentów gry tej kadry, który często umyka w zalewie desperackiej obrony, ale wówczas wielu z nas uwierzyło, że ta kadra może być skuteczna i pragmatyczna.
Szkoda tylko, że ta euforia potrwała ledwie kilka minut. Zieliński strzelił na 2:0 w 50. minucie, a w 54. minucie było już 2:2. Przeciekaliśmy w tyłach, fatalnie bronił środek pomocy, nasi obrońcy byli zbyt wolni i za mało zwrotni. Fantastycznie bronił Skorupski, na dodatek w samej końcówce dopisało nam szczęście, gdy karnego zmarnował Depay.
2:2 z Holandią dawało jednak nadzieję. Pojawiły się myśli, że skoro takim futbolem da się urwać punkty “Oranje”, to może i na mundialu nie będzie tak źle. Było to też cenne odwrócenie nastrojów po bęckach 1:6 od Belgii.
Wygrana z Walią i utrzymanie w Lidze Narodów
Być może najbrzydsze zwycięstwo Polski za kadencji Michniewicza. I – tak dla paradoksu – to prawdopodobnie po najładniejszej akcji bramkowej całej tej kadencji. Generalnie mamy wrażenie, że ta kadra budowała obraz gry antyfutbolu i przeszkadzactwa, którą potrafiła raz na jakiś czas osłodzić atakiem takim, jak przy golu Świderskiego na 1:0.
To była akcja, po której znów dostaliśmy kroplówkę z lekiem “Amożetakzagramy?”. Rozpoczęcie ataku na prawej flance, kilka krótkich podań, zmiana strony przez stoperów, Kiwior dogrywający na pole karne, świetne zgranie Lewandowskiego i zabójczy finisz Świderskiego. Tym samym przyklepaliśmy utrzymanie w dywizji A w Lidze Narodów. Oczywiście podniosły się głosy, że z taką grą to może lepiej spaść do dywizji B. Ale były to głosy ocierające się o śmieszność, bo wcale nie jest powiedziane, że w dywizji B gralibyśmy jak Barcelona za Guardioli.
Michniewicz jednak znów mógł triumfować. Po “podzieleniu Polski”, po zapowiadanych pozwach chociażby dla Szymona Jadczaka… Ponownie zrealizował cel. Awansował na mundial, utrzymał dywizję A dla biało-czerwonych. A obrońcy selekcjonera dostali paliwo, by mówić, że styl nie jest ważny, bo istotne są tylko rezultaty.
Rzut karny Roberta Lewandowskiego w meczu z Meksykiem
Rzuty karne w ogóle są jakiś przedziwnym refrenem tej kadencji. Rzut karny ze Szwecją, zmarnowany rzut karny Depaya z Holandią, teraz na tapet został wzięty rzut karny Lewandowskiego z Meksykiem, zaraz przyjdą rzuty karne Messiego i Al-Dawasariego…
Ale ta jedenastka kapitana kadry z Meksykiem mogła być punktem zwrotnym całej kadencji. Oczywiście to coś z pogranicza snucia opowieści i tworzenia powieści typu football-ficition. Ale przyjmijmy, że Lewy robi ten swój charakterystyczny nabieg, strzela w lewo, Ochoa idzie w prawo. I po pierwszym meczu mamy trzy punkty, tyle samo co Arabia Saudyjska.
Jakże inaczej mogłaby się potoczyć ta opowieść? Czy Michniewicz po takim zwycięstwie by odfrunął? A może – gdy mielibyśmy już sześć punktów po meczach z Meksykiem i Arabią – poszedłby jeszcze za ciosem i z Argentyną zagralibyśmy otwarty futbol, który ostatecznie zaprowadziły nas do starcia z Australią w 1/8 finału? Może nawet zostawilibyśmy Albicelestes w grupie, a sami dociągnęlibyśmy do ćwierćfinału?
Oczywiście dzisiaj to pisanie palcem po piasku. Dlatego możemy sobie pozwolić na hurraoptymistyczne, absurdalne scenariusze. Każdy wie, jak ten mecz wyglądał i że poza rzutem karnym nie mieliśmy żadnej sytuacji strzeleckiej. Kilkanaście milionów Polaków przed telewizorami wynudziło się jak nowy pracownik na kursie BHP. I przeświadczenie o tym, że Michniewicz za wszelką cenę będzie ustawiał autobus, tylko się umacniało. W oczach kibiców przegrał sposobem gry w meczu otwarcia, a kolejne starcia w fazie grupowej jedynie były tego potwierdzeniem.
Wojciech Szczęsny broni rzut karny w meczu z Arabią Saudyjską
Zastanawialiśmy się – dać tutaj moment, w którym Cash jakimś cudem uniknął drugiej żółtej i czerwonej kartki? A może zatrzymanie jedenastki przez Szczęsnego? Ostatecznie wybraliśmy to drugie z uwagi na fakt, że poziom sędziowania na tych mistrzostwach był tak przedziwny, że już niewiele jest w stanie nas zdziwić.
Natomiast Szczęsny niewątpliwie pozwolił utrzymać narrację Michniewicza. Czyli “bronimy, bo tylko to daje wynik na dużych turniejach”. A przecież jasnym jest, że wpływ selekcjonera na obronę strzału z wapna przez naszego bramkarza był niewielki. Wybaczcie, ale trudno obronić narrację, w której selekcjoner mówi “Wojtek, Bielik kopnie przez przypadek gościa, ale rzuć się w swoje prawo, później jeszcze zbierz się do dobitki, będzie git, no, dawaj, dawaj”.
Zatrzymany rzut karny z Arabią pozwolił utrzymać nam się w grze. Biorąc pod uwagę to, jak rywal przycisnął nas w końcówce pierwszej połowy i na początku drugiej mamy przekonanie, że nie udałoby się przetrwać tych ataków. Mielibyśmy punkt, może dwa, przed meczem z Argentyną, która potrzebowała zwycięstwa do awansu. Byłoby po grze, game over.
Doliczony czas gry w meczu Meksyk – Arabia
I znów dochodzimy do punktu, w którym optyka na tę kadencję… nie zależała od Michniewicza. Jasne, że nie mogliśmy stracić gola z Argentyną, by wyjść z grupy. Ale widać było, że Albicelestes nie narzucają już skrajnie szybkiego tempa gry i są zadowoleni z 2:0. Trzeba było czekać zatem na wieści z drugiego stadionu.
Każdy gol Meksyku eliminowałby nas z mundialu. Bramka Arabii Saudyjskiej i tak nie miała znaczenia. Nasz mecz się skończył, tam Chavez, Lozano i spółka przeprowadzali ostatnie ataki w fazie grupowej. Wystarczyłby jeden błąd Arabii, a nas na tych mistrzostwach już by nie było.
Dzisiaj możemy mówić o tym, jak wytrzymaliśmy napór Argentyny, jak mądrze balansowaliśmy między brakiem kolejnych kartek, a brakiem kolejnych goli Albicelestes. Prawda natomiast jest taka, że najbardziej nie pomogliśmy sobie my sami (bo i tak dostaliśmy w łeb od Messiego i jego kumpli), a bardzo pomogła nam Arabia, która – grając już o nic – nie pozwoliła Meksykowi na strzelenie trzeciego gola.
Awans jednak stał się faktem.
Noc w hotelu po meczu z Argentyną
Najbardziej tajemnicze mgnienie całej kadencji. Słynne dzielenie premii było już medialnym gwoździem do trumny dla Michniewicza. Ale czy poznamy prawdę o tym, jak wyglądał wieczór w hotelu po powrocie z meczu przeciwko Argentynie? Wydaje się, że poznamy jedynie wersje Michniewicza i obozu związanego z piłkarzami oraz Jakubem Kwiatkowskim. Póki co wyszła na światło dzienne jedynie wersja piłkarzy, jednak pewnie wkrótce Michniewicz przedstawi swoją.
Kto dzielił premię? Jak wyglądała rola Kamila Potrykusa, asystenta Michniewicza? Czy część sztabu faktycznie zrzekała się premii? Naprawdę nikomu nie zaświtało w głowie, że branie tych pieniędzy nie będzie dobrze odebrane? Kto kogo budził w nocy? A może nie budził wcale, bo zespół po prostu późno wrócił do hotelu po meczu?
Jedno jest pewne – ta noc przesądziła los Michniewicza. Dzisiaj nie mówilibyśmy o premiach, a o tym, czy warto iść dalej w futbol, jaki zaprezentowała kadra na mundialu. Rozważalibyśmy słowa Zielińskiego i Lewandowskiego o sposobie gry. Starłyby się koncepcje osadzone na gruncie stricte piłkarskim. A tak? Dyskusja o selekcjonerze została zdominowana na początku tej kadencji wątkami dotyczącymi 711 połączeń, a na jej końcu – 30 milionami premii do podziału.
Wywiad w TVP SPORT
Do tej pory najdłuższy wywiad po mistrzostwach. Było tam kilka fragmentów, które mogły się podobać – wyjaśnienie planu na Meksyk, próba wytłumaczenia różnicy w grze Polski w meczach z Francją i Argentyną… Szkoda tylko, że to była skrajna mniejszość ciekawych wypowiedzi.
Poza tym selekcjoner znów stanął do meczu tenisowego, w którym za wszelką cenę chciał odbić piłeczkę. Doniesienia “Przeglądu Sportowego”? Wyśmiane, złośliwe “poważna gazeta?”. Notoryczne zerkanie na zegarek. Atmosfera typu “ja naprawdę nie chcę tu być”. Budowanie kolejnych zasieków w oblężonej twierdzy.
Źle się to oglądało. I trudno było odnieść inne wrażenie niż takie, że los selekcjonera jest już pogrzebany, a wynikająca z tego nerwówka przekłada się na kolejne złe PR-owo wystąpienie Michniewicza. To była tykająca bomba, która – prędzej czy później – mogła wybuchnąć. Ostatecznie rozbroił ją Kulesza i zdecydował, że PZPN nie przedłuży wygasającej umowy z trenerem. Ale coś nam się wydaje, że to nie koniec bitwy Michniewicza ze światem.
WIĘCEJ O REPREZENTACJI POLSKI: