Reklama

Marcos Alvarez: Cracovia złamała moją karierę. Jestem więźniem

Szymon Piórek

Autor:Szymon Piórek

21 grudnia 2022, 10:07 • 19 min czytania 134 komentarzy

Marcos Alvarez ostatnie spotkanie rozegrał w listopadzie… 2021 roku. Złapał kontuzję, został odsunięty od składu, zesłano go do rezerw i różnymi sposobami – od zakazu wstępu na basen, saunę, pralnię aż po niepłacenie pensji – próbowano go zmusić do odejścia z klubu. Sprawa wylądowała w FIFA, natomiast dalsza kariera napastnika stanęła pod dużym znakiem zapytania. Nie trenuje z żadną drużyną od 10 miesięcy. Nie ma pieniędzy. Pożycza je od znajomych. Zadłużył się na blisko 100 tys. zł. Wylądował również u psychologa. – Moim największym marzeniem jest bycie wolnym zawodnikiem. To, co się stanie z pieniędzmi z Cracovii, jest sprawą drugorzędną. Obecnie jestem zablokowany. Czuję się jak więzień – mówi nam w rozmowie, na którą zapraszamy.

Marcos Alvarez: Cracovia złamała moją karierę. Jestem więźniem

Masz poczucie, że Cracovia potraktowała cię bez szacunku?

Tak. Zdecydowanie. Myślę, że właśnie dlatego wielu niemieckich piłkarzy boi się przyjazdu do Polski. Wiedzą, że Cracovia czy inny klub może potraktować ich tak samo jak mnie. Stadiony, poziom sportowy, warunki klimatyczne nie są złe, a nawet całkiem dobre, ale głównym powodem słabej opinii jest fakt, że polskie kluby mogą potraktować cię bez szacunku niemal każdego dnia. Usłyszałem od niemieckich kolegów, że otrzymali wiele ofert, ale stwierdzili, że nie chcą żyć z tego typu obawami. Żaden klub nie powinien móc przestać ci płacić tylko dlatego, że chce, żebyś odszedł. Cracovia zrobiła fatalną przysługę polskiej piłce, bo nie mam zamiaru już dłużej milczeć. Dziś ukaże się wywiad w Polsce, ale zamierzam zrobić to samo w Niemczech, Hiszpanii czy we Włoszech. Cracovia zachowała się bardzo źle wobec mnie. Nie okazano mi za grosz szacunku. Potraktowano mnie jak śmiecia. Odmówiono mi wszystkiego, więc finalnie, by trenować w drugim zespole musiałem wszystko robić sam, nawet prać sobie klubowe ciuchy. Mam nadzieję, że z pomocą Boga i sądu klub zostanie ukarany za swoje decyzje. Mam nadzieję, że długo utrzyma się zła opinia o Cracovii, bo za moment podobna sytuacja może spotkać kolejnych zawodników.

Zacznijmy zatem od początku. Kiedy zaczęły się twoje problemy w Cracovii?

Moje problemy zaczęły się, gdy nastąpiła zmiana trenera. Za Michała Probierza przyszedł Jacek Zieliński. Mogę chyba tak powiedzieć, że byłem ulubiony piłkarzem Probierza. To on ściągnął mnie do Krakowa. Wiele ode mnie wymagał, ale też wnosiłem sporo do gry. Miałem też bardzo dobry kontrakt. Generalnie za jego kadencji czułem się świetnie w zespole i choć mój pierwszy sezon nie był najlepszy, to uważam, że każdy potrzebuje czasu na zaadaptowanie się do nowego miejsca czy stylu. Do tego moja rodzina mieszkała za granicą. Dopiero, gdy do mnie dołączyli, byli dla mnie pełnym wsparciem.

Reklama

Po przyjściu Zielińskiego od razu dotarły do mnie informacje, że będę miał problemy z grą, bo ten trener promuje młodych Polaków, a Probierz stawiał częściej na obcokrajowców. Nie traktowałem tego na poważnie. W pierwszym meczu nowego trenera wyszedłem w pierwszym składzie [22 listopada Cracovia pokonała 1:0 Raków Częstochowa przyp. red.]. Doznałem jednak kontuzji i jeszcze przed przerwą zszedłem z boiska. Badania wykazały, że muszę pauzować przez ok. sześć tygodni. W międzyczasie, na początku grudnia urodził mi się syn. Do treningów z zespołem mogłem już wrócić na ostatnie dwa mecze w 2021 roku. Powiedziałem trenerowi, że czuję się na siłach, by wystąpić w tych spotkaniach, ale trener był innego zdania. Stwierdził, że lepiej jeśli wyleczę się w pełni, zajmę się dzieckiem, a do drużyny powrócę w styczniu podczas obozu przygotowawczego w Turcji. Właśnie wtedy chciał mnie ze mnie skorzystać w stu procentach. Chciał mi również wtedy przekazać sposób, w jaki będziemy chcieli grać. Dotychczasowy styl mu nie odpowiadał. Dodał również, że lepiej jak potrenuje sam, bo wie, że teraz śpię mniej z powodu narodzin syna, murawa zimą w Polsce również nie jest najlepsza i nie chciał mnie dodatkowo narażać. Zaakceptowałem ten pomysł.

Spytałem również trenera czy mam zostać w Krakowie w trakcie przerwy. Czy chce widzieć, że trenuję tutaj i robię postępy w powrocie do kontuzji. Odpowiedział, że mogę wrócić do Niemiec, do rodziny. Zapewnił mnie, że będę u niego pierwszym napastnikiem, ale o innej charakterystyce niż dotychczas. Mieliśmy występować z dwoma wysuniętymi zawodnikami, a ja miałem być tym lekko cofniętym, który grałby obok rosłego snajpera. Byłem zadowolony, że mi to wyjaśnił, dlatego udałem się na wakacje, gdzie trenowałem jak każdy inny piłkarz. Trochę biegania, trochę siłowni. 1 stycznia odbył się pierwszy trening w Krakowie. Znajdowałem się już w drodze samochodem z żoną, gdy dostałem telefon od Tomka Bałdysa i wywiązała się taka rozmowa:

Cześć, coś się stało? – zapytałem.

Cześć Marco, chciałem ci jedynie przekazać, że jeśli interesuje się tobą jakiś klub, to masz zgodę na odejście – odpowiedział.

OK – stwierdziłem zaskoczony, ale dopytałem o powody. – Skąd taka decyzja?

Trener stwierdził, że możesz mieć problem z graniem. Chciałby mieć nowego napastnika – wyjaśnił.

Reklama

Jestem w drodze do Krakowa. Jutro pójdę do gabinetu trenera i porozmawiam z nim na ten temat. Zobaczymy, co dalej – zakończyłem.

Poszedłem do trenera następnego dnia i zestawiłem go z tą informacją. Przekazałem mu, że powiedziano mi, że trener na mnie już dłużej nie liczy i mam sobie szukać nowego klubu. Widziałem, że był zaskoczony tymi słowami. Odpowiedział, że nic nie wie na ten temat i być może to decyzja klubu, dlatego poprosił mnie o cierpliwość, bo musi skonsultować tę sprawę z władzami. Przyjąłem to do zrozumienia, ale dodałem, że jeśli mnie chce zrobię wszystko, by wywalczyć sobie miejsce w pierwszym składzie, a jeśli zamierza ze mnie zrezygnować, to również chciałbym by był ze mną szczery i od razu mi to przekazał, abym mógł znaleźć sobie nową drużynę jeszcze w styczniu. Nie należę już do najmłodszych zawodników. Jestem już w tej grupie bardziej doświadczonych.

Nic do mnie takiego nie dotarło, więc normalnie odbyłem wszystkie testy na początku okresu przygotowawczego. We wszystkich wypadłem dobrze bądź poprawnie, jedynie w testach biegowych spisałem się słabiej. Było to dla mnie normalne, że po sześciu tygodniach kontuzji i dwóch wakacji, moje wyniki nie będą najlepsze, ale miałem całe zgrupowanie, by to poprawić. Po kolejnych trzech dniach treningów otrzymałem telefon od Tomka Bałdysa, który poprosił, bym przyszedł do jego biura. Pokazał mi wtedy ofertę z Izraela. Popatrzyłem na nią i pomyślałem, że to żart. Zarabiałbym połowę tego, co w Cracovii, a długość kontraktu była taka sama. Powiedziałem, że to nic osobistego, ale moja córka w ciągu roku dwukrotnie zmieniała szkołę, mój syn zaczął ostatni rok nauki przed pójściem na studia, niedawno urodził mi się drugi syn, a cała rodzina przeprowadziła się tu dość niedawno, dlatego nie mogę przeprowadzać się z nimi ponownie do innego, oddalonego o setki kilometrów kraju i to na zdecydowanie gorszych warunkach. W odpowiedzi usłyszałem, że taka jest piłka i rodziny zawodników wiedzą, że muszą za nimi wszędzie jeździć. Nie zgodziłem się z tym, dlatego stwierdziłem, że wciąż obowiązuje mnie kontrakt, dopiero wróciłem do zdrowia, chcę powalczyć o skład, a jeśli mam odejść to na lepszych warunkach niż te, które mi pokazano. Na odchodne usłyszałem, że to tak nie działa i jeśli nie odejdę, nie dostanę nawet szansy na grę, ponieważ zostanę odesłany do drugiej drużyny i nie pojadę na obóz do Turcji. Uznałem, że to tylko opinia Tomka, więc chciałem porozmawiać ponownie z trenerem. W końcu wcześniej nie powiedział mi niczego takiego.

Następnego dnia trener wezwał mnie do swojego biura i powiedział: – Alva, nie jestem z ciebie zadowolony. Twoje wyniki biegowe były gówniane. Nie jesteś w dobrej formie. Myślę, że nie będziesz grał.

We wszystkich meczach tego sezonu, w których nie byłem kontuzjowany, występowałem w pierwszym składzie – odpowiedziałem, po czym dodałem. – Co się nagle zmieniło? Czy któryś z zawodników wygryzł mnie ze składu? – zapytałem.

Nie, ale taki jest sport. Tak będzie lepiej dla każdego. To tylko praca. Prezydent klubu i dyrektor sportowy zdecydowali o tym – wyjaśnił. W wieczór przed dniem wylotu zespołu do Turcji otrzymałem wiadomość, że mam zostać w klubie.

Słyszałem, że to nie była nawet kwestia dnia, a godzin, bo lot był z samego rana.

Zgadza się. Do końca nie byłem na to przygotowany. Spakowałem się do wyjazdu, bo nie otrzymałem wcześniej żadnego jasnego sygnału, że na pewno do Turcji nie polecę. Wiedziałem, że moje testy biegowe były słabe. Nigdy nie chciałem udawać, że coś wygląda lepiej niż w rzeczywistości. Mimo wszystko w mojej opinii moje wyniki były do zaakceptowania, biorąc pod uwagę początek okresu przygotowawczego. Choć były na mnie naciski, by odejść z klubu, ostrzegano, że zostanę zesłany do drugiej drużyny, nie poleciałem na zgrupowanie do Turcji, to nigdzie tego nie rozgłaszałem. Nie biegałem z każdą rozmową do mediów. Zamknąłem usta, zaakceptowałem sytuację i starałem się ją zmienić, ciężko trenując. Poszedłem do gabinetu wiceprezesa Jakuba Tabisza i spytałem, co mogę zrobić, by znowu znaleźć się w pierwszym składzie. Zaskoczył mnie sposób, w jaki zostałem potraktowany.

Czego ty chcesz? – zostałem zapytany.

Ale czego mam chcieć? – odpowiedziałem.

Chcesz jechać do domu do Niemiec? Chcesz trenować z drugim zespołem? Chcesz ćwiczyć indywidualnie?

Chcę trenować z drugim zespołem – stwierdziłem, po czym dodałem. – Rozmawiałem ze swoim prawnikiem i powiedział mi, żebym bez powodu nie wyjeżdżał z Krakowa i najlepiej pozostał w klubie, by przygotować się do sezonu.

Nie było z tym dla mnie żadnego problemu. Trenowałem z drugim zespołem. W mojej opinii zachowywałem się dobrze dla wszystkich. Gdy mówiono mi, że mam trenować dwa razy dziennie. Trenowałem dwa razy dziennie. Jeśli mówiono mi, że jedziemy na mecz. Jechałem na mecz, mimo tego, że jechaliśmy nawet sześć, siedem godzin autobusem, po czym wychodziliśmy na nierówno boisko gdzieś na wsi. Przez 12 lat gry w Bundeslidze, 2. i 3. Bundeslidze przyzwyczaiłem się do innych warunków, ale nie zamierzałem narzekać, choć ryzyko złapania kontuzji na czwartym poziomie rozgrywkowym w Polsce było ogromne. Akceptowałem wszystko, jakim zastałem.

Po tygodniu, w którym zauważyli, że zachowuję się odpowiednio, nie sprawiam problemów, powiedzieli mi, że nie mogę korzystać z obiektów pierwszej drużyny. Nie mogłem więcej chodzić na saunę, basen, a nawet używać z pralni. Wszystko musiałem prać sobie w domu. Wydaje mi się, że właśnie wtedy zaczął się mobbing wycelowany we mnie. Nie zamierzałem dać się złamać. Teraz jednak mogę powiedzieć, że poziom drugiej drużyny był dość niski. Jasne, że w tym zespole występowali młodzi zawodnicy, którzy dopiero chcieli się rozwinąć, ale nigdy wcześniej o tym nie mówiłem. Dlatego po treningach chodziłem na siłownię i fitness, biegałem indywidualnie. Chciałem dowieść, że pomimo tego, że nie pojechałem do Turcji, mogę wypracować odpowiednią formę, podobną do regularnie trenujących na obozie napastników. Wtedy powiedziano trenerowi Piotrowi Gizie, że nie mogę korzystać z siłowni indywidualnie, a jedynie w dni, kiedy robi to cała drużyna.

To był kolejny poziom mobbingu. Tydzień po tygodniu dochodziły kolejne rzeczy. Po miesiącu okazało się, że nie otrzymałem również swojej pierwszej wypłaty.

Kiedy to było?

Nie otrzymałem wypłaty za styczeń. Było to w połowie lutego. Nie chciałem jednak nikomu o tym mówić. Uniosłem się honorem i nie powiedziałem nikomu, że nie otrzymałem pieniędzy. Dalej starałem się trenować najlepiej jak potrafiłem z drugim zespołem, choć nie zapewniono mi odpowiedniej opieki medycznej. Grałem na fatalnie przygotowanych boiskach. Kolejni dziennikarze dzwonili do mnie i prosili o wywiad, ale za każdym razem odmawiałem. Nie pisnąłem nawet słowem o swojej sytuacji. Nie powiedziałem żadnego złego słowa o klubie. Nic to jednak nie zmieniło. W marcu znowu nie otrzymałem wypłaty za luty. Zadzwoniłem do swojego polskiego agenta Artura Wolskiego i przedstawiłem całą sytuację. Odpowiedział mi, że rozmawiał już z Tomaszem Bałdysem i dowiedział się, że klub nie płacąc mi chce wywrzeć presję, żebym odszedł z Cracovii. Stwierdziłem, że teraz jest już za późno na zmianę i jeśli zostałem, zamierzam grać. Zrozumiał mój punkt widzenia, ale polecił, bym nie przewalutowywał pieniędzy ze złotówek na euro, jak miałem w zwyczaju, tylko trzymał polską walutę, bo klub zamierza dalej mi nie płacić, bym zrozumiał, że jestem w dupie i zechcę sam odejść. Spytałem, czy jeszcze muszę coś wiedzieć o klubie i usłyszałem, że wszystkie zakazy, które na mnie nałożono były jedynie po to, by wyprowadzić mnie z równowagi.

Zawziąłem się. Kazali mi trenować dwa razy dziennie. Trenowałem. Kazali mi spać w Rącznej. Spałem. Doprowadzili do podbramkowej sytuacji. W połowie marca spytałem Tomka Bałdysa czy ma czas dla mnie. Zaprosił mnie na rozmowę. Przedstawiłem mu całą sytuację i pokazałem pismo od mojego prawnika z wezwaniem do zapłaty zaległej pensji i rozwiązania kontraktu z winy klubu.

Ale po co z tym do mnie przychodzisz? Ja nie jestem za to odpowiedzialny. Zanieść to do klubu – usłyszałem.

Tomek, ale za pół godziny mam trening z drugim zespołem. Zakończymy go o 16. Jeśli od razu po nim wsiądę w samochód i pojadę do Krakowa, to podróż z Rącznej zajmie mi godzinę. Wtedy już nikogo nie będzie w klubie. Nie zdążę dziś – wyjaśniłem.

To już nie mój problem – odpowiedział.

Szybko zadzwoniłem do prawnika i wyjaśniłem mu wszystko. Polecił mi wysłać umowę na klubowy adres mailowy. Tak też uczyniłem i poszedłem na trening. Po nim zaskoczył mnie widok, który ujrzałem. Na moim koncie pojawiły się pierwsze pieniądze od klubu w tym roku. Dokonano szybkiego przelewu na kwotę 1/10 mojej miesięcznej pensji. Jestem pewny, że Tomek Bałdys zadzwonił do klubu i powiedział, żeby przesłali mi jak najszybciej pieniądze, bo widział papiery, jakie chcę złożyć. Nie była to całość zaległości ani jedna wypłata, a tylko jej część. Jak wiadomo, tyle wystarczy, by nie wytoczyć procesu klubowi. Na to było już jednak za późno. Miałem wszystko czarno na białym, o której złożyłem pismo i o której otrzymałem przelew. Prawnik polecił mi, żebym złożył pozostałe papiery osobiście i już więcej nie trenował z drużynami Cracovii, bo od tego momentu w świetle prawa byłem wolnym zawodnikiem. Pojechałem zatem do domu, do Niemiec.

Po jakichś trzech dniach otrzymałem zaległe wypłaty za styczeń i luty. Poinformowałem o tym prawnika, który stwierdził, że to dobrze, ale nic to nie zmienia, bo moja sprawa trafiła do sądu. Wszystko zaczęło się od nowa. Nikt się do mnie nie odezwał. Wysłano mi kilka maili, że klub nie uznaje mojego zerwania kontraktu. Że nigdy nie otrzymali mojego pisma i wzywają mnie do powrotu. Prawnik mi to odradził. Z czasem dostawałem kolejne wiadomości, że chcą się porozumieć ze mną, że wypłacą mi pensje do końca czerwca, a pozostały rok kontraktu puścimy w niepamięć. To mi się nie spodobało. Przez nich moja wartość rynkowa spadła. Nie mogłem utrzymać odpowiedniej formy. Próbowano mnie złamać. W mediach wylano na mnie pomyje, mówiąc, że przyjechałem z mnóstwem nadmiernych kilogramów. Nie mogłem tego zaakceptować. Mój kontrakt był ważny jeszcze przez półtora roku. W marcu zapłacono mi ostatnią pensję, a później nałożono na mnie karę. Nikt już ze mną więcej nie rozmawiał.

Ludzie podesłali mi film, na którym właściciel klubu powiedział w mediach, że dla niego sprawa jest wyjaśniona, bo Cracovia wypłaciła mi część należności. Nie mówię, że wszystko było kłamstwem, ale przedstawiono to w złym świetle. Mam nadzieję, że w FIFA przedstawi prawdę. Właśnie tam trafiła moja sprawa. Kiedy dowiedziałem się, że Jakub Tabisz został zatrzymany z powodów korupcyjnych przez CBA i zawieszony na stanowisku wiceprezesa Cracovii, na wiele rzeczy spojrzałem inaczej. Może kilku osobom otworzą się oczy, na to, co działo się w klubie. Już kilku zawodników wcześniej zostało potraktowanych w podobny sposób przez klub, np. Rubio czy Janusz Gol. Często pozostawali cicho, by odzyskać swoje pieniądze.

Jednak ja po roku bez gry nie zamierzam dłużej siedzieć cicho. Jest mi bardzo ciężko. Mam trójkę dzieci. Od marca nie otrzymałem żadnych pieniędzy. Nie jestem już 21-latkiem, który patrzy na świat przez różowe okulary, mieszka sam, nic mu nie przeszkadza i Cracovia nie będzie jego ostatnim klubem. Cracovia złamała moją karierę. Nie mówię, że zakończyła, bo nie zamierzam jeszcze kończyć, postaram się powalczyć o powrót do gry w Niemczech, ale po 10 miesiącach bez gry będzie mi ciężko znaleźć cokolwiek. Dodatkowo po tym całym szambie, jakie wylało się na mnie w mediach. Wciąż myślę, że mogę być dobrym piłkarzem, ale nie jestem już o tym tak przekonany jak w maju. W ostatnich miesiącach przeżyłem załamanie nerwowe. Zacząłem się zastanawiać, co zrobiłem źle. Wydawało mi się, że zawsze byłem radosny, przyjacielski. Później pytałem się, jak klub mógł tak potraktować moją rodzinę. Zostawić mnie, żonę i trójkę dzieci zupełnie bez środków do życia na wiele miesięcy. Jak można być tak złym człowiekiem.

Zawsze chciałem być fair wobec klubu. Chciałem znaleźć rozwiązanie tej sytuacji. Byłem otwarty na rozmowy, ale nie byli tym zainteresowani. Interesowało ich jedynie, bym odszedł. Najlepiej za darmo.

Marcos Alvarez trafił do Cracovii latem 2020 roku. Wcześniej występował w Niemczech. Rozegrał jedno spotkanie w Bundeslidze, trzydzieści cztery w 2. Bundeslidze i przeszło sto siedemdziesiąt w 3. Bundeslidze. Grał dla takich klubów jak Eintracht Frankfurt, Darmstadt czy Osnabrueck.

W zasadzie wystarczyłoby rozwiązać kontrakt za porozumieniem stron na początku roku. Dogadać się na jakiś rozsądny podział pieniędzy. Cracovia nie musiałaby pewnie płacić wszystkiego, ty związałbyś się z innym klubem i każdy poszedłby swoją drogą.

Nigdy się to nie wydarzyło. Naprawdę ciężko mi to zrozumieć. Ale nie dotyczyło to tylko mnie. Inni napastnicy jak Filip Piszczek czy Rivaldinho też musieli opuścić zespół. Na pewno nie było to uwarunkowane sprowadzeniem Patryka Makucha.

Uważam, że mimo wszystkich przeciwności i rzucanych kłód starałem się zachowywać fair wobec klubu. Życie pokazało, kto jest złym człowiekiem, a takim był Jakub Tabisz. Nie mógłbym nawet udowodnić swoich racji w PZPN. Właśnie dlatego cała sprawa wylądowała w FIFA. Wydaje mi się, że nie miałbym szans wygrać tej sprawy w PZPN, skoro członkiem zarządu federacji i wiceprezesem Cracovii był Tabisz, a piłkarski sąd nie spełnia podstawowych wymogów prawnych. Nigdy nie było moim celem czy marzeniem wyjechać z Krakowa. Czułem się tam dobrze. Większość ludzi była przyjazna. Problem pojawił się, gdy ktoś z zarządu stwierdził, że Alvarez jest już niepotrzebny. Przez to siedzę już dziesiąty miesiąc w domu.

Co w takim razie robisz?

Nic. Jestem zablokowany przez przepisy PZPN. Nie mogę podpisać kontraktu z innym klubem, nie narażając się na pewne kłopoty. Pełną wolność odzyskam dopiero, gdy FIFA rozstrzygnie moją sprawę. Od końca marca nie trenowałem z żadną drużyną.

Jak duży jest dług Cracovii wobec ciebie?

15 pensji, a więc kilkaset tysięcy euro.

Czy byłeś najlepiej opłacanym piłkarzem przez Cracovię?

Tak, miałem najwyższy kontrakt w zespole.

Chciałem cię jeszcze podpytać o grę dla drugiego zespołu. Zimą na niższych szczeblach rozgrywkowych w Polsce są fatalne murawy. Wystąpiłeś w trzech meczach dla trzecioligowej drużyny. Strzeliłeś jednego gola. Jak to wspominasz?

Myślę, że przychodząc tam, wielu ludzi myślało, że jestem arogancki. Może brało mnie nawet za dupka. Być może jestem taki na boisku, bo zawsze zależy mi na wygranej, ale poza jestem innym człowiekiem, dużo bardziej przyjaznym. Gdy pierwszy raz przyszedłem do szatni drugiego zespołu wszyscy byli wyluzowani, żartowali, panowała pełna swoboda. Wiedziałem, że to młodzi chłopacy. Chciałem im przekazać trochę wiedzy. Zdarzało mi się zostawać po treningu i pokazywać jak się zachowywać w różnych sytuacjach. Zaprezentowałem kilka ruchów. Psychicznie było mi jednak bardzo ciężko występować w rezerwach. Ucierpiało na tym również moje zdrowie. Występowaliśmy na sztucznej, zmrożonej murawie. Nie znajduję się w najlepszym wieku do gry na takiej nawierzchni. Mój organizm dostawał mocno w kość.

Na mecze jeździliśmy nawet i siedem godzin. W drodze jedliśmy jakiś makaron. Graliśmy mecz i wracaliśmy równie długo. To nie jest coś do czego byłem przyzwyczajony. Do tej pory na mecze jeździłem dzień bądź dwa wcześniej. Mieliśmy dobre, zbilansowane dania. Wszystko odbywało się profesjonalnie. Właśnie dlatego to było tak trudne dla mnie. Mimo wszystko uważam, że jakbyś spytał zawodników z drugiego zespołu jak mnie wspominają, wydaje mi się, że powiedzieliby o mnie same dobre słowa.

Wspominałeś o problemach mentalnych. Jak sobie z nimi zatem radziłeś?

Przede wszystkim zdecydowałem się pójść do psychologa. Chciałem zrobić to już w Krakowie, ale zacząłem się zastanawiać jak poradzę sobie z barierę językową. Nie znałem aż tylu specjalistycznych słów medycznych, dlatego odłożyłem swoją pierwszą wizytę aż do powrotu do Niemiec. Niemniej jednak moje problemy się piętrzyły. Przede wszystkim te finansowe. Musiałem płacić czynsz. Dochodziły również stałe koszty edukacji moich dzieci. Nagle zaczęła ciążyć ogromna presja na mnie. Nie chodzi wyłącznie o futbol. Z tą sobie radziłem. Musiałem wziąć odpowiedzialność za całą moją rodzinę w obliczu braku wypłaty. Miałem nowonarodzonego syna. Wciąż wizyty u psychologa są tematem tabu, ale byłem już na tyle rozbity, miałem takie problemy z moim umysłem, że musiałem udać się do niego. Dzięki pomocy psychologa uporządkowałem swoje sprawy w głowie.

Jak w takim razie poradziłeś sobie w roli głowy rodziny? Czy miałeś oszczędności, które starczyły na czas braku wypłaty od Cracovii?

Miałem oszczędności, ale nie aż tyle. Nie wystarczyły do grudnia. Stałe miesięczne wydatki jak edukacja, samochód, mieszkanie sięgały siedmiu tysięcy euro. Przed problemami w klubie kupiłem dom w Niemczech i niewiele zostało z moich oszczędności. Musiałem pożyczać pieniądze. Mogę być jedynie szczęśliwy, że mam tak wiernych przyjaciół i bliskich mojej żony, że zdecydowali się pomóc mi w tym trudnym czasie. Ale nie mogłem ich prosić o pożyczki co miesiąc. Łącznie u znajomych zadłużyłem się na blisko 100 tys. euro. Mają jednak pewność i wierzą, że oddam im pieniądze, dlatego czekam na finał mojej sprawy z Cracovią w FIFA i liczę na odzyskanie swojej pensji.

Czy po tak długiej przerwie masz jeszcze nadzieję, że wrócisz na boisko? Masz w końcu już 31 lat. 

Tak. Trenuję codziennie. Stopniowo wychodzę już ze swoich problemów mentalnych. Kiedyś futbol był moją przyjemnością, pasją. Teraz stał się jedynie pracą. Mam nadzieję, że znowu poczuję ten ogień, ale nie nastąpi to zanim nie ureguluję spraw z Cracovią. Naprawdę, byłem już na skraju. Wtedy pomogła mi żona. Powiedziała mi: – Marco, spójrz. Tu rośnie twój syn. Nie poddawaj się. Pokaż mu, że wciąż potrafisz grać w piłkę. Chcę, żebyś za parę lat mógł z nim wyjść na boisko. 

Dała mi motywację. Teraz walczę dla moich dzieci, dla mojej rodziny. Jestem pewien, że na pewno znajdę drużynę w 3. Bundeslidze. Być może, przy dozie szczęścia, uda mi się przejść testy w zespole z 2. Bundesligi i załapać się tam na dłużej. Moim największym marzeniem jest bycie wolnym zawodnikiem, najlepiej już od stycznia 2023 roku. To, co się stanie z pieniędzmi z Cracovii, jest sprawą drugorzędną. Obecnie jestem zablokowany. Czuję się jak więzień. Moim świąteczno-noworocznym życzeniem jest znowu czuć się wolnym.

Czy masz jakiś plan B, gdyby nie udało ci się powrócić na boisko na odpowiednim poziomie?

Przez ostatnie miesiące miałem mnóstwo czasu, żeby o tym myśleć i robiłem to. Nawet bardzo często, za często. Jestem jednak człowiekiem, który musi odczuwać przyjemność z wykonywania czegoś. Muszę być zafiksowany na jakimś punkcie. Do dziś nie znalazłem niczego innego poza futbolem, co pochłonęłoby mnie w pełni. Mam jednak 31 lat i nie jest to przesadnie dużo. Jestem doświadczony. Wciąż mogę wiele zdziałać. Będę walczył. Tego jestem nauczony. Nie urodziłem się milionerem. Mój start w życie był bardzo ciężki. Wszystko, co osiągnąłem i zdobyłem okupione było ciężką pracą i walką. Dlatego nadal moje życie będzie tak wyglądało. Będę walczył o swoją nadzieję. Mam nadzieję, że ktoś mi ją da.

ROZMAWIAŁ SZYMON PIÓREK

WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:

Fot. Newspix

Urodzony z piłką, a przynajmniej tak mówią wszyscy w rodzinie. Wspomnienia pierwszej koszulki są dość mgliste, ale raz po raz powtarzano, że był to trykot Micheala Owena z Liverpoolu przywieziony z saksów przez stryjka. Wychowany na opowieściach taty o Leszku Piszu i drużynie Legii Warszawa z lat 80. i 90. Były trzecioligowy zawodnik Startu Działdowo, który na rzecz dziennikarstwa zrezygnował z kopania się po czole. Od 19. roku życia związany z pisaniem. Najpierw w "Przeglądzie Sportowym", a teraz w"Weszło". Fan polskiej kopanej na różnych poziomach od Ekstraklasy do B-klasy, niemieckiego futbolu, piłkarskich opowieści historycznych i ciekawostek różnej maści.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

134 komentarzy

Loading...