Reklama

Pełka: – Chciałbym być drogowskazem dla niepełnosprawnych

Kamil Warzocha

Autor:Kamil Warzocha

16 grudnia 2022, 09:26 • 23 min czytania 21 komentarzy

10 lat temu przeżył tragedię. Stracił nogę i musiał nauczyć się pewnych elementów życia na nowo. Los nie zabrał mu jednak wszystkiego. Nadal mógł komentować mecze, robi to zresztą z dużym powodzeniem do dzisiaj. Należy do ścisłej czołówki w swoim fachu w Polsce, a rok 2022 spuentował jedenastoma spotkaniami na mundialu w Katarze. Przemysław Pełka. O blaskach i cieniach pracy komentatora, przygodzie na mistrzostwach światach, tęsknocie za Ekstraklasą, ewolucji meczowego komentarza, życiu, niepełnosprawności. Zapraszamy.

Pełka: – Chciałbym być drogowskazem dla niepełnosprawnych

Jak Przemysław Pełka podchodzi do błędów popełnianych w czasie komentowania spotkań? Co zapadnie mu w pamięć z mundialu w Katarze? Przy jakim meczu prawie zamilknął? Jak podchodzi do pozytywnych opinii na swój temat? Na czym jego zdaniem polega ewolucja pracy komentatora? Jak szukać balansu między zarządzaniem ciszą a statystykami? Czy zatęskni za chłodnymi deszczowymi wieczorami w Mielcu? Czego nie poleca robić w swoim zawodzie? Czy czuje się spełniony? Czy potrafi zapomnieć o niepełnosprawności? Co chciałby przekazać ludziom po podobnych przejściach? I dlaczego jest boomerem?

***

Jak zdrowie? Podobno katarska klimatyzacja ci nie służyła. 

Z tego, co widziałem, nie posłużyła wielu ludziom. Na szczęście to było przejściowe i po powrocie do Polski ze zdrowiem jest już wszystko w porządku.

Reklama

Ile bramek na tym turnieju strzelił Jordan Pickford?

Według mnie strzelił jedną… Ale tak naprawdę dobrze wiemy, że nie strzelił żadnej. No tak, zdarzają się różne głupoty podczas transmisji. Przypomnę tylko, że kilkanaście lat temu (mecz Szwecja – Trynidad i Tobago) zasłynąłem z sekwencji wypowiedzi, która lekko mnie skompromitowała. Mianowicie: powiedziałem, że słońce zachodzi za wschodnią trybuną stadionu w Dortmundzie. Nieźle, co? A mówiąc zupełnie serio, z Pickfordem to był totalny przypadek. Na początku myślałem, że gola strzelił Kane, bo z daleka wyglądał podobnie, numer też podobny. Wstrzymałem się. Drugi raz tego nie przesłuchiwałem, więc do końca nie wiem, jak to ostatecznie nam wyszło, ale „Kosa” szybko się zorientował, że to Henderson, nie Kane. Powiedział „Jordan”, a ja wtedy bez namysłu „Pickford!”. Wstyd był, ale trzeba schować go do kieszeni i z nim żyć. Zdarza się!

Osobiście nie wyobrażam sobie tego zawodu bez błędów. Wachlujesz nazwiskami na okrągło, komentujesz na wysokich obrotach. Choć muszę przyznać, że negatywnego komentarza na twój temat nie znalazłem. Chciałem, ale nie dało się. Nie wiem, może jesteś jakimś fenomenem.

Nie znalazłeś, bo ja niczego nie wpisywałem! Wydaje mi się, że nie jest tak idealnie, nie ma takiej możliwości. Zresztą, jak człowiek przez dwie godziny gadania może się nie pomylić? To niemożliwe. Na tym mundialu pomyliłem też choćby Vlahovicia z Mitroviciem czy zdarzyło mi się źle wymówić nazwę Boca Juniors. Drobne rzeczy, ale na pewno, gdyby ktoś się uparł, znalazłby coś na mnie. To jak z piłkarzem w odwrotnej analogii – gra 90 minut, popełni kilka błędów, ale każdy zapamięta jego gola i asystę. Nieważne, że dwa razy przewrócił się o własne nogi. A więc, jeśli mówisz, że na mój temat pojawiają się tylko pozytywne komentarze, to chyba tylko w odbiorze ogólnym. Rozkładając ocenę na detale, mogłoby być inaczej.

Jak podchodzisz do opinii na swój temat? Sprawdzasz je, sprawdzałeś? Czy wychodzisz z założenia, że liczy się tylko zdanie pracodawców, współpracowników, grona najbliższych?

Reklama

Zawsze najważniejsza jest opinia tych ludzi, z którymi pracujesz. To jest obecne zapewne w każdej branży, a przynajmniej powinno być. Ocena mojej pracy przez kibiców czy dziennikarzy z innych redakcji czasami dociera do mnie mimochodem. Dajmy na to: TVP wrzuca skrót czy informację związaną z meczem, który komentowałem. Tam są różne wpisy, na które naturalnie natrafiasz. Nie będę ściemniał, że nie docierają do mnie żadne glosy. Ale nie wgłębiam się, nie szukam, co ludzie myślą na mój temat. Zawsze od razu wiem, gdzie popełniłem błąd lub co mogłem zrobić lepiej. Nie uzurpuję sobie czegoś takiego, że muszę być wspaniały, że wszyscy muszą mnie chwalić. Jeśli tak się dzieje, myślę, że to naprawdę bardzo miłe i zaskakujące. Natomiast nie pracuję jako komentator od kilku lat, a od 20. Z różnymi opiniami zdążyłem już się zderzyć.

Powiedzmy, że na mundialu jest sześciu komentatorów głównych. Najważniejszy jest fakt, że każdy jest inny. Każdy ma wady i zalety. Schlebia mi opinia, że ktoś lubi mnie słuchać. To jest fajne, nie ukrywam. Zakładam jednak, że są tacy ludzie, którzy wolą Dariusza Szpakowskiego, Jacka Laskowskiego czy Maćka Iwańskiego. Kwestia preferencji.

W Polsce generalnie dużo się dyskutuje się o komentatorach. Może nawet za dużo, skoro dla wielu odbiorców to jedynie dodatek, z którego dziś nawet często się rezygnuje, o ile istnieje taka możliwość.

Nie da się ukryć, że rola komentatora uległa zmianie. Kiedyś był ważniejszy, był jedynym źródłem informacji o zawodnikach czy różnych zjawiskach wokół meczu. W latach 80. czy 90. trzeba było zrobić ogromny research, żeby czegoś się dowiedzieć. Dziś to prosta sprawa. Zdecydowana większość ludzi ma informację na wyciągnięcie ręki. Nie do wszystkiego mają dostęp, np. do specjalnych platform statystycznych, ale generalnie dostępność wiedzy wpłynęła na ten zawód.

Komentator nie jest już nauczycielem dla większości widzów. Owszem, są tacy odbiorcy, szczególnie oglądający telewizję publiczną, którzy włączą mecz od wielkiego dzwonu i nie wiedzą zbyt wiele o piłkarzach Szwajcarii czy Serbii. Nie mają tego zasobu wiadomości, który na co dzień musimy selekcjonować dla bardziej wymagającego widza, który ogląda różne ligi, zna się na detalach. Dlatego najlepiej zakładać, że komentuje się dla różnych typów odbiorcy. Żeby każdy miał poczucie w stylu „Okej, fajnie skomentowałeś bramkę, ale też dowiedziałem się czegoś nowego o jakimś zawodniku, podobało mi się”.

Czujesz, że twoja praca zmienia się przez lata również w innych aspektach? Że robisz czegoś więcej, może mniej?

Największą zmianą jest ten dostęp do informacji. Wystarczy zobaczyć, jak wyglądały serwisy sportowe, załóżmy, 10 lat temu. Ile było informacji statystycznych? Kto przykładał uwagę nawet do asyst? A dziś nie mówi się już tylko o asystach, ale też o PPDA, pressingu zakładanym w ostatniej tercji boiska, bramkach spodziewanych… Ja statystyki bardzo lubię, ale nie można z nimi przesadzić. Nie możesz ciągle jechać liczbami, bo to jest moim zdaniem nieznośne i nudne, może obrócić się przeciwko tobie. Mimo wszystko, one dają ci szansę na zrozumienie rzeczy, których być może wcześniej nie byłeś w stanie pojąć. Bo jeśli ktoś gra w określony sposób, statystyki to pokażą. Trzeba jednak je odpowiednio odczytać i sprawić, żeby były strawne dla widza. A więc komentator nie może już tylko bazować na researchu, ale też na odpowiedniej interpretacji i wyczuciu, żeby taką wiedzą przedstawić na wizji. Gdy robisz to umiejętnie, gdy do tego znasz się wystarczająco dobrze na piłce, na pewno tym nie zanudzisz.

Dzisiaj idioty z widza się nie zrobi, ten dostęp do informacji ma swoją „cenę”.

Racja. Trzeba też pamiętać, że komentowanie meczu to nie konkurs wiedzy. Nie chodzi o to, żeby pokazywać, jak dobrze do danego meczu jesteś przygotowany. Nie masz wystrzeliwać się ze wszystkiego, co masz. Nie na tym to polega. Istotny jest timing, ale też dobór informacji w zależności od rodzaju spotkania. Jeśli na boisku ciągle coś się dzieje, jest inaczej. Powiem ci tak: chcę komentować w taki sposób, w jaki sam odbieram mecze. Raz jestem komentatorem, raz widzem. Kiedy z perspektywy widza coś mnie zainteresuje, wkurzam się, gdy ktoś zagaduje mi mecz. Wolę, żeby komentator odniósł się do konkretnej sytuacji, jaką ja też widzę. Nie lubię, gdy wtedy jest w swoim wątku, gdy zajmuje się inną działką. Dlatego ja, kiedy komentuję, staram się nie przegapić momentów, które wydają mi się istotne. A na historyjki, opowiastki i statystyki zawsze znajdzie się czas w mniej interesujących fragmentach. Kiedy mecz ciągnie się jak flaki z olejem, oczywiście trzeba wrzucić historyjkę. W końcu taka jest moja rola: spróbować dać widzowi coś, dzięki czemu miło spędzi czas. Kiedy mecz pod tym względem nie domaga, oczekiwania widza wobec mnie mogą wzrosnąć.

Co do statystyk – Tomek Ćwiąkała mówił, że w czasie meczów wykorzystuje co najwyżej 20% swoich notatek. Jest „dwójką”, ale to też ciekawy punkt odniesienia. I argument za tym, że chyba nie ma co układać sobie planu na dane spotkanie, że niczego nie można przewartościować czy wykluczyć. Ciebie mógł np. zaskoczyć mecz Anglia – Iran.

Fakt, to było jedno z takich spotkań prowadzonych w szybkim tempie. I Tomek ma rację. Nie jesteś w stanie przewidzieć tego, co się wydarzy. Dlatego też piłka nożna jest ulubionym sportem ludzi na całym świecie, bo jest nieprzewidywalna. Wiem, banał, ale tak jest. Jak idziesz do kina na film, wiesz, że początek, środek i koniec jest podobny, że występuje w określonych ramach gatunkowych czy technicznych. Mecz piłkarski to zawsze inna historia, a praca komentatora nie polega na tym, żeby przygotować sobie pewne tezy, a potem ogłosić je na wizji. Chodzi o to, żeby być przygotowanym na różne warianty. Ja tak to odbieram, choć oczywiście główną robotą zawsze będzie opisanie meczu. Może to się zmieni, kto wie. Może już teraz są tacy odbiorcy, którzy myślą trochę inaczej, bo nie potrzebują opisów tego, co sami widzą.

Z biegiem lat wprowadzałeś do swojego komentowania subtelne zmiany, może w myśl jakichś trendów, takich jak granie ciszą? Czy raczej trzymasz się od lat wyrobionego stylu i nie czujesz potrzeby, żeby coś zmieniać?

Styl swoją drogą, a cisza swoją. Cisza zawsze była obecna jako narzędzie komentatora…

Kwestia, jak nią odpowiednio zarządzać, bo chyba nie każdy to potrafi.

Dokładnie. Mam wrażenie, że część komentatorów nadal boi się ciszy. Często mówi dużo w momentach, które być może nie wymagają komentarza. To tak jak ze zdjęciem – gdy je zrobisz, czasami wystarczy, że wrzucisz je do sieci bez żadnego opisu. Bo ono samo się tłumaczy, mówi za siebie. Czasami jest też tak, że warto dodać jedno zdanie, coś dopowiedzieć. Ale nic więcej. W meczu raz na jakiś wystarczy nic nie zrobić, żeby dobrze wykonać swoją pracę. To może brzmi dziwnie, ale to naprawdę sztuka.

Moim zdaniem cisza jest ważna i nie trzeba jej się bać. Żeby nie było: kiedyś taki mądry nie byłem, musiałem dojść do takiego wniosku. Bałem się, myślałem: cholera, ludzie mogą pomyśleć, że nie mam nic ciekawego do powiedzenia. Że jestem nieprzygotowany, że nie nadaję się do tej roboty. Miałem takie wewnętrzne przekonanie, że tak mogę zostać odebrany. To trudne do zwalczenia, ale po czasie doświadczony komentator powinien polubić się z ciszą. Taka pauza jest czymś dobrym dla widza i dla mnie. Serio, jako komentatorzy nie musimy ciągle gadać przez 90 minut.

Istnieje coś takiego jak komentatorski wzór?

Wzór chyba nie. Generalnie wychodzę z założenia, że każdy komentator powinien być sobą. Powinien umieć sprzedać swój temperament, emocje, zasób słów i wiedzy w naturalny dla siebie sposób. Najgorsza rzecz, jaką możesz zrobić, to kogoś naśladować. Imitacja nigdy nie będzie lepsza od oryginału, naśladownictwo źle się kończy. Możesz zostać odebrany po prostu jako podróbka.

A czy istnieje coś takiego jak idealny komentarz? To śliski temat. To zależy od odbiorcy, każdy ma inne oczekiwania. Długie wykrzykiwanie po golach w stylu Latynosów komuś się spodoba, komuś nie. Ktoś może też cenić chłodny komentarz w stylu niemieckim, skupiony wokół podstawowych i najważniejszych informacji. Choć wydaje mi się, że w Polsce akurat ten styl nie jest popularny. Najlepsze rozwiązanie to bycie pośrodku: trochę ciszy, trochę emocji, trochę informacji, trochę anegdotek. Futbol to jednak rozrywka, nie może być przecież za poważnie. To nie walka na śmierć i życie.

Sam dobrze wiesz, że wielu wydarzeń w meczach Ekstraklasy nie da się komentować poważnie.

Doskonale to wiem! Aczkolwiek nie róbmy z Ekstraklasy aż tak brzydkiego kaczątka. Zdarzają się mecze niezłe… Pracuję przy polskiej lidze od wielu lat i czasami słyszałem pytania typu „Skąd ty bierzesz ten entuzjazm przy meczach Ekstraklasy?”. Kiedy komentuję, staram się nie myśleć o tym wszystkim, chcę znajdować pozytywy. Czasami nie da się, przyznaję, lecz zawsze próbuję. Spójrzmy na takiego Kazka Węgrzyna. To gość, który jest doskonałym przykładem na czerpanie radości z czegokolwiek. On nawet śmieje się podczas komentowania, dlatego z nim praca była łatwiejsza. Kazek potrafi zarażać entuzjazmem. Nawet jak coś mu się nie podoba, potrafi wprowadzić cię w dobry nastrój swoim tubalnym, donośnym głosem.

Z ręką na sercu – będziesz tęsknił za chłodnymi deszczowymi wieczorami w Mielcu? I tamtejszą drabiną, po której kiedyś musiałeś się wspinać?

To była taka historia, że stadion w Mielcu był przebudowywany. W Ekstraklasie występowała Termalica, ale jeszcze nie mogła grać u siebie, rozgrywała mecze w Mielcu. Pojechałem tam pewnego razu i musiałem wdrapywać się na stanowisko komentatorskie. To było dawno, więc może drabiny już nie ma? Nie wiem.

A czy będzie mi brakować Ekstraklasy? W jakimś stopniu wciąż przy niej jestem ze względu na europejskie puchary. Wiadomo, to trochę inna sprawa. Grają najlepsze kluby z kraju, a taki Raków możesz traktować jak nie Raków z Częstochowy, tylko Raków z Polski. Ranga meczów jest inna, nie musisz być też specjalnie neutralny, bo każdemu polskiemu klubowi w starciu z Kazachami czy Czechami po prostu dobrze życzysz. Ogólnie jednak, cóż, da się bez niej żyć. Nie będę zatem tęsknił za wieczorami w Mielcu! Ale równie dobrze ten wieczór w Mielcu może być wieczorem w Birmingham. Z podobnym pokładem emocji i jakości jak w przysłowiowym Mielcu. Przepraszam, że mówię ciągle o tym Mielcu, nie uwziąłem się, ale służy za przykład. Równie dobrze to mogłaby być Łęczna.

Kiedyś dla odmiany włączyłem poniedziałkowy mecz Huddersfield z Cardiff o 21:00 zamiast jakiegoś meczu Ekstraklasy. Ależ to była łupanka, niemal to samo co u nas.

Właściwie w każdej lidze, może poza niemiecką i holenderską, gdzie wszyscy starają się grać w piłkę, znajdziesz mecze, na które szkoda czasu. Są słabe, mało w nich czystego futbolu.

Na mundialu w Katarze chyba nie trafiłeś na takie spotkania. Miałeś ich łącznie 11, skończyłeś pracę na 1/8 finału. Chciałeś więcej, czujesz niedosyt, czy może jednak spełnienie z poczuciem dobrze wykonanej roboty?

Raczej to drugie. Jestem zadowolony z faktu, że już wróciłem [rozmawiamy we wtorek, 13 grudnia]. Długi pobyt poza domem jednak trochę odbija się na psychice. Poza tym, jeśli pracujesz codziennie, masz inny tryb życia niż zwykle oraz kumulujesz stres i emocje, czujesz dodatkowe zmęczenie. Wydaje mi się też, że chyba wszyscy obecni w Katarze zrzucili na wadze. Jakiś wpływ na to miał na pewno brak alkoholu, było gorąco, mniej się jadło. A zatem, jeśli ktoś chce zrobić szybki kurs z obcięcia zbędnych kilogramów, niech śmiało jedzie do Kataru, choć oczywiście istnieją lepsze metody.

Drogi biznes.

Jasne, doskonale zdaję sobie sprawę. To nie jest miejsce, które normalnie wybrałoby się na wakacje. Raz, że daleko, dwa: bardzo drogo.

A co do mojego poczucia spełnienia, wiadomo, że są mecze, które chciałbyś skomentować, a nie miałeś takiej okazji. Ale w mojej sytuacji sprawa była bardzo prosta. Jestem człowiekiem z innej stacji, zostałem wypożyczony z Viaplay do TVP Sport, żeby wykonać konkretne zadanie. Umówiłem się z Markiem Szkolnikowskim na 10 meczów, a okazało się, że dostałem jeden dodatkowy. Marek stwierdził, że ci, którzy wracają wcześniej, powinni zrobić dwa mecze w 1/8 finału. Fajnie wyszło, absolutnie fair. Będąc na jego miejscu, zapewne nie chciałbym, żeby wypożyczeni komentatorzy wykonywali robotę za pracowników mojej stacji. Owszem, być może chciałbym jeszcze skomentować jeden mecz, na pewno ćwierćfinał Anglia – Francja. To było bardzo ekscytujące widowisko. Ale nie rozdzierałem szat, strasznie nie żałowałem. W momencie, gdy wyjeżdżałem z Kataru, chciałem stamtąd wyjechać. A jak człowiek przyjechał i odpoczął, minęły dwa dni, to znów włączył się głód.

Coś szczególnie zapadło ci w pamięć w trakcie tej przygody? Masz jakieś przeżycia, które wyjątkowo będziesz pielęgnował jako wspomnienia? Doświadczyłeś już wielkich turniejów, pewne rzeczy już znasz, ale takie wyjazdy to zawsze nowe okoliczności.

Myślę, że każdy mecz to fajna historia do kolekcji wspomnień. Nawet jeśli jakiś nie był porywający i bramki nie padały –  np. Maroko – Chorwacja – te historie się zwyczajnie pamięta. Co do ogółu, dla mnie Katar to mieszanka mistrzostw świata z igrzyskami olimpijskimi. Pod tym względem ten turniej może wyróżniać się po latach w naszej pamięci. Byłem w Pekinie w 2008 roku, więc mam porównanie. Chodzi choćby o rozmieszczenie stadionów, to jeden organizm, jedna aglomeracja. Do najbardziej oddalonego stadionu dojeżdżasz w niecałą godzinę autostradą, do stadionu-namiotu, który został wybudowany na terenie wioski rybackiej. Logistyka, metro, shuttle bus dla mediów, dedykowane linie do szybszego dojazdu…

Brak wyzwań logistycznych. Zupełne przeciwieństwo EURO 2020.

Dokładnie tak, a trzeba pamiętać, że będziemy świadkami jeszcze większego absurdu za cztery lata w USA, Kanadzie i Meksyku. To będą najbardziej rozlazłe mistrzostwa świata w historii, na większym obszarze taka impreza nie była wcześniej organizowana. Natomiast ta kompaktowość w Katarze i to, że na dobrą sprawą mogłeś zobaczyć dwa mecze jednego dnia, robiło robotę. Jak miałeś samochód i byłeś dobrze zorganizowany logistycznie, być może nawet niepełne trzy spotkania były możliwe do zobaczenia. Nie sprawdziłem tego, ale słyszałem, że Janek Sławiński z TVP próbował. Nie wiem tylko, czy się ostatecznie wyrobił.

Trzy mecze mundialu w jeden dzień nawet przed telewizorem to dużo. Mówi się często o przesycie spotkań, ale akurat w Katarze on raczej nie dawał się we znaki. Pod względem czystko piłkarskim turniej się broni, ba, może jest najlepszy od wielu edycji, na co jakiś wpływ na pewno ma okres w środku sezonu klubowego. Zgodziłbyś się z taką tezą?

Gianni Infantino na pewno powiedziałby, że to najlepszy turniej piłkarski w historii. Ma sporo argumentów, które – powiedzmy sobie szczerze – są nie do podważenia. Intensywność spotkań, ich jakość, wyrównane widowiska… Mamy bardzo mało spotkań jednostronnych, ewidentni faworyci to rzadkość. Mecz Kostaryki z Hiszpanią jest wyjątkiem do reguły, a przy spotkaniu Anglii z Iranem wcale nie czułem, że jedna ekipa drugą miażdży. Dużą rolę odegrały tam emocje. Ja akurat rzadko mam tak, że w czasie jakiegoś meczu lub przed nim bardzo coś przeżywam, jeśli chodzi o wydarzenia niezwiązane stricte z boiskiem. Wtedy było inaczej. Jak zobaczyłem Irańczyków stojących na środku murawy, nie śpiewających hymnu, a potem przebitki na kobiety, które płaczą, szczerze mówiąc, myślałem, że nie dam rady się odezwać. Te obrazki bardzo mnie poruszyły. Sami Irańczycy moim zdaniem właśnie przez pryzmat tych emocji nie zagrali tak, jak mogli zagrać. Nie wskoczyli na obroty, które później pokazali z Walią i USA. To nie była słaba drużyna.

Jeśli chodzi o 6:1 w meczu Portugalia – Szwajcaria, to inna sprawa, bo Szwajcarzy przystępowali do spotkania po chorobach. Ich defensywa się rozlazła, nie mieli prawego obrońcy, kilku kluczowych zawodników raczej nie wróciło do optymalnej formy. To mogło mieć swoje znaczenie.

Co do koncepcji rozgrywania meczów w czasie sezonu, ona na razie się sprawdza. Ci, którzy dotrwali do turnieju, prezentują dobrą formę przeniesioną z klubu. Zobaczymy jednak, co będzie dalej. Samemu mundialowi to posłużyło, a czy będzie do powtórzenia w przyszłości? Teoretycznie terminy są już ustalone przez FIFA, ale wiemy, że Katarczycy ostatecznie je zmieniali na czele z datą meczu otwarcia. Tu wiele może się zmienić, nawet jeśli dziś postanowienie brzmi, że w 2026 roku gramy latem. O tej porze roku będzie bardzo gorąco, poziom wilgotności na takiej Florydzie bywa gigantyczny. Ba, warunki do gry w piłkę mogą być wyraźnie gorsze niż w Katarze zimą. Cztery lata to dużo, więc nie można niczego wykluczać.

Twój najlepszy mecz w Katarze? Taki, przy którym czułeś, że zrobiłeś go wedle swoich oczekiwań? Wydaje mi się, że to nie musi być uzależnione od liczby bramek czy klasy zespołów.

Zgoda, to nie musi się łączyć. Nie stworzyłem własnego rankingu, ale pierwszy mecz, który przychodzi mi do głowy, to ten między Ghaną i Koreą. Bardzo dobrze komentowało mi się również mecz Anglii z Iranem. Nie dlatego, że padło w nim dużo bramek. Za ten mecz nie mógłbym sobie za wiele zarzucić. W tle była ciekawa i rzadko spotykana historia, którą można było fajnie przedstawić widzowi. Generalnie w różnych spotkaniach było trochę podtekstów politycznych, oczywistym przykładem Anglia – Iran czy Szwajcaria – Serbia, gdzie dwóch Kosowian grało w szwajcarskiej kadrze. Mogło być różnie, ale piłkarze skupili się na piłce. Inne było starcie Chorwacji z Marokiem, gdzie może działo się nie za wiele, natomiast naprawdę fajnie robiło mi się ten mecz. Nie zawsze musi być tak, że bramki decydują, czy coś jest fajne, czy nie. Taka jest moja opinia.

Z drugiej strony, trudno komentowało mi się spotkanie Kostaryki z Japonią. Nie mogłem złapać rytmu, to był dość trudny mecz w odbiorze. Na szczęście Robert Podoliński miał dobre nastawienie i pierwsze 45 minut upłynęło nam dość sprawnie. Mecz Holendrów z Ekwadorem też był dość specyficzny, był zamknięty. Holandia chciała osiągnąć maksimum przy minimum wkładu. Najpierw szybko strzeliła gola, potem była panem sytuacji. Dla postronnego widza to mogło nie być pasjonujące widowisko, zresztą, na jego przykładzie – i nie tylko – poniekąd rozumiem krytykę reprezentacji Louisa van Gaala, że grała tak a nie inaczej przy tak dużych możliwościach.

Na koniec zejdźmy z tematu mundialu na twoje życie, właściwie jego zmianę po tym, jak 10 lat temu straciłeś nogę. Pokazałeś sobie i innym, że można wrócić do względnej normalności. Nie dość, że nie odmawiasz sobie jazdy na nartach czy pływania w basenie, które – słysząc o twoich czasach – nie przypomina amatorskiej zabawy dla relaksu, to jeszcze właściwie bez żadnych problemów możesz pracować w swojej pasji. Niezmiennie, od lat, wciąż z określonym rozwojem na ścieżce zawodowej…

Na szczęście meczów nie komentuje się nogami! Przydają się, ale nie są do tego niezbędne.

Mimo wszystko, to rzecz warta uwagi. Zdarza ci się zapomnieć, że nie jesteś do końca sprawną osobą? Czy to jest w ogóle możliwe?

Pewnie jest. Przyznam, że czasami nie zwracam na to uwagi. Kiedy nie mam ubranej protezy i pływam w basenie, czuję się najbardziej swobodnie. Dodam tutaj, że jest możliwa operacja, która łączy protezę z kością udową. Bardzo droga, ale możliwa. Po pierwsze jednak – pieniądze. Po drugie, czy to rozwiązałoby pewne problemy? Nie wiem, czy mój organizm w ogóle spełniałby określone warunki. Poza tym, szczerze mówiąc, zdążyłem się przyzwyczaić do życia, jakie mam. Specjalnie się dzisiaj nie zastanawiam, czy istnieje rozwiązanie, które wyraźnie zmieniłoby to życie na lepsze. Czuję się dobrze, naprawdę nie mogę narzekać.

Można cię określić dobrym przykładem dla ludzi, których spotykają podobne tragedie. Pokazujesz, że się da, że jak masz w życiu rzeczy dające radość, różne trudności mogą lądować na dalszym planie.

To prawda. I wiesz co? Chciałbym być takim przykładem dla ludzi, którzy musieli przeżywać amputacje kończyn czy mają inne problemy fizyczne. Każdy przypadek jest inny, ale to nie jest koniec świata. Nie chcę być moralizatorem, nie chcę mówić, że każdy tak samo może podejść do sprawy, bo tak nie jest. Ktoś zaakceptuje swoją sytuację i przejdzie do nowego rozdziału, a ktoś inny nie będzie potrafił się pogodzić z tym, co dał mu los. To jak z przeżywaniem żałoby. Niektórzy potrafią sprawnie i szybko ją przeżyć. Nie ma zatem jednej recepty. Nie powiem „Stary, daj spokój, tak da się żyć”. Ja mogę sobie tak mówić, u mnie to działa. Nie będzie tak u wszystkich, ale fajnie, jeśli mogę być jakimś drogowskazem.

Życzę też każdemu, żeby miał odpowiednie warunki ekonomiczne, bo to kluczowa kwestia. Taka proteza, jaką mam, pozwala mi na więcej. Nie mogę biegać, ale chodzić jak najbardziej. Znam chłopaka, który w czasie wypadku na motocyklu stracił nogę i rękę. Daje sobie radę, natomiast trzeba mieć świadomość, że są gorsze przypadki. Mówiąc wprost, zawsze może być gorzej.

Kiedyś pływałem w klubie IKS Warszawa. Powiem szczerze, że przez pewną część życia wokół mnie byli sami niepełnosprawni, więc mogłem poznać ich odczucia. Niewidomi, niepełnosprawni, sparaliżowani. Jak obcujesz z takim środowiskiem, potem zupełnie inaczej podchodzisz do własnej niepełnosprawności. Przede wszystkim nie uważasz się za kogoś gorszego, bo niby czemu? Potrafię choćby zjechać w górach na jednej narcie, a myślę, że wielu ludzi nie potrafi zrobić tego samego na dwóch. To samo jest z wiekiem – mam 44 lata, ale nie czuję się staro. Mam wrażenie, że w moim życiu specjalnie nic się zmieniło, poza tym, że trochę wzrok mi się pogorszył. Tym będę musiał się zająć, ale to pewna kolej rzeczy, nic złego.

Niektórzy mogą nazywać mnie boomerem i nie mogę się na to obrażać, bo inne rzeczy mnie interesują, w innej rzeczywistości się wychowywałem. Myślę jednak, że to dobra analogia. Jesteś stary, ale wciąż możesz być jary. Nie jak marudzący dziad, który ciągle wraca do przeszłości, absolutnie nie. Tak samo możesz być niepełnosprawny, jednocześnie czując się sprawnym. Masz swoje argumenty, nie musisz czuć się gorszy.

Wielu ludzi niepełnosprawnych powtarza, że nie chcieliby być traktowani właśnie jak osoby niepełnosprawne. Bez specjalnej troski, a właśnie na równi ze sprawnymi. 

To dobry moment, żeby powiedzieć, że sport niepełnosprawnych tak się rozwinął, że naprawdę można się mocno zdziwić. To już zawodowa gałąź z różnymi dyscyplinami, co widzę choćby w pływaniu, a pływam z Wojtkiem Makowskim, który jest wicemistrzem olimpijskim z Rio de Janeiro na 100 metrów grzbietem. Z nim wiąże się też ciekawa historia. TVN poprosił mnie, żebym skomentował jego wyścig o medal na potrzeby reportażu. Zrobiłem to, świetna sprawa. A generalnie zmierzam do tego, że był bardzo dobry, ale w ostatniej chwili pojawili się zawodnicy, którzy zachwiali światowym rankingiem. Np. Amerykanin, który stracił wzrok podczas jakiejś misji na Bliskim Wschodzie. Należał do marines, wcześniej pływał, więc postanowił spróbować swoich sił w paraolimpiadzie. Takich przypadków jest więcej, to fascynujące. Czasy, jakie wykręcają ci ludzie, wprawiają w szok, a to nie dotyczy tylko pływactwa. Chińczycy, Ukraińcy, generalnie nacje na wschodzie mocno zainwestowały w sporty uprawiane przez ludzi niepełnosprawnych. W wielu zakątkach świata z tego zrobiła się poważna rywalizacja.

Np. w Turcji swego czasu mocno zaczęli inwestować w Amp Futbol, z czego dzisiaj mają profity na arenie międzynarodowej. Tam zawodnicy niepełnosprawni są normalnie opłacani. Warto iść w tym kierunku również w Polsce.

W Polsce to też ma się zmieniać. Polski Komitet Olimpijski przyznaje już całkiem przyzwoite stypendia medalistom igrzysk paraolimpijskich. Polska była kiedyś mocna w pływaniu, mniej więcej do IO w Londynie zgarnialiśmy sporo medali. Teraz jednak jest z tym bardzo trudno. Konkurencja jest tak ogromna.

Powiedziałeś o młodości w starości, a tak się składa, że trochę młodsi staruszkowie od ciebie całkiem nieźle radzą sobie na mundialu. Messi, Giroud, Modrić… Który z nich sięgnie po złoto?

Słuchaj, ja od początku mówiłem – to można sprawdzić – że widzę finał Argentyny z Anglią, a mistrzem świata zostaną ci pierwsi. Nadal się tego trzymam. Anglia oczywiście odpadła, więc zakładam, że Francja będzie drugim finalistą [rozmowa odbyła się we wtorek, przed półfinałami, red.]. Jestem też pełen podziwu dla Maroka, robiłem ich pierwszy mecz z Chorwacją. Wtedy absolutnie nie przypuszczałem, że po kilkunastu dniach turnieju oni będą mieli okazję znów z tą Chorwacją zagrać.

Robiłem sobie różne symulacje przed turniejem i wyszło mi, że Anglia dotrze do finału. Niektóre rzeczy się sprawdziły, niektóre nie, jak widać. Przyznaję się bez bicia, że kompletnie przestrzeliłem z Francuzami. Myślałem, że strata Kante i Pogby będzie dla nich bardziej dotkliwa, a ich przygoda skończy się maksymalnie na ćwierćfinale. Kiedy jednak zobaczyłem, jak zagrali z Australią i Danią, powiedziałem sobie: kurde, Francja jest mocniejsza, niż myślałem, na co niewiele wskazywało. Widziałem ich kilka meczów przed mundialem. Nie zapowiadało się, że będą tak świetni. Jeśli zaś chodzi o Argentynę, nie uważam, że to najlepsza drużyna na tych mistrzostwach świata. Ale z tego grona drużyn, które nam zostały, wychodzi mi, że właśnie ona ma największe szanse na złoto.

Wyżej postawiłbym Brazylię.

Brazylia… Czytałem ciekawe wypracowanie o Brazylijczykach, z którego wynika, że oni zawsze są faworytami niezależnie od momentu w historii. Sęk w tym, że nie potrafią unosić tej roli, nie radzą sobie z presją. Co więcej, Argentyna w ostatnich pojedynkach generalnie okazywała się lepsza. Założyłem sobie półfinał Argentyna – Brazylia, z którego zwycięsko wychodzą Messi i spółka. Zakładałem też, że Holandia będzie mocniejsza i pokusiłem się o stwierdzenie, że z meczu Argentyna – Holandia wyłoni się mistrz świata. Holandia ostatecznie mnie rozczarowała, ale część moich tez nadal jest w grze. A MVP turnieju? Kylian Mbappe lub Messi, w zależności od zwycięzcy mundialu. Najlepszy młody piłkarz turnieju? Josko Gvardiol. Zobaczymy za kilka dni, jaki ze mnie ekspert!

WIĘCEJ WYWIADÓW Z DZIENNIKARZAMI I KOMENTATORAMI:

 

W Weszło od początku 2021 roku. Filolog z licencjatem i magister dziennikarstwa z rocznika 98’. Niespełniony piłkarz i kibic FC Barcelony, który wzorował się na Lionelu Messim. Gracz komputerowy (Fifa i Counter Strike on the top) oraz stały bywalec na siłowni. W przyszłości napisze książkę fabularną i nakręci film krótkometrażowy. Lubi podróżować i znajdować nowe zajawki, na przykład: teatr komedii, gra na gitarze, planszówki. W pracy najbardziej stawia na wywiady, felietony i historie, które wychodzą poza ramy weekendowej piłkarskiej łupanki. Ogląda przede wszystkim Ekstraklasę, a że mieszka we Wrocławiu (choć pochodzi z Chojnowa), najbliżej mu do dolnośląskiego futbolu. Regularnie pojawia się przed kamerami w programach “Liga Minus” i "Weszlopolscy".

Rozwiń

Najnowsze

Hiszpania

Po wielu latach zobaczymy rywalizację Realu z Milanem, czyli święto imienia Carlo Ancelottiego

Radosław Laudański
1
Po wielu latach zobaczymy rywalizację Realu z Milanem, czyli święto imienia Carlo Ancelottiego

Mistrzostwa Świata 2022

Hiszpania

Po wielu latach zobaczymy rywalizację Realu z Milanem, czyli święto imienia Carlo Ancelottiego

Radosław Laudański
1
Po wielu latach zobaczymy rywalizację Realu z Milanem, czyli święto imienia Carlo Ancelottiego

Komentarze

21 komentarzy

Loading...