Reklama

Kręcidło: Ekscentryzm jest dobry, dopóki towarzyszą mu wyniki. Dlaczego Hiszpanie mieli dość Lucho?

Jakub Kręcidło

Autor:Jakub Kręcidło

09 grudnia 2022, 12:53 • 7 min czytania 10 komentarzy

Dopóki Luis Enrique prowadził Hiszpanię do sukcesów, dopóty przymykano oko na jego dziwactwa. Selekcjoner, który przywrócił La Roję na piłkarską mapę, odchodzi nie tylko ze względu na klęskę w Katarze, ale przede wszystkim dlatego, że wszyscy mieli go dość.

Kręcidło: Ekscentryzm jest dobry, dopóki towarzyszą mu wyniki. Dlaczego Hiszpanie mieli dość Lucho?

– RFEF (hiszpańska federacja – przyp. red.) nie zaproponowałaby Luisowi Enrique nowego kontraktu nawet wtedy, gdyby ten doprowadził Hiszpanię do złota – przekonywał Anton Meana, dobrze poinformowany dziennikarz radia Cadena SER. To nie jest jedyna taka opinia. Wydaje się, że doszło do przesilenia, po którym szefowie związku powiedzieli: „dość”, i trzasnęli pięścią w stół. Najlepszym tego dowodem jest sposób rozstania z selekcjonerem. Lucho miał kontrakt do 31 grudnia, jednak w komunikacie prezes Luis Rubiales dał do zrozumienia, że to on podjął decyzję o zmianie trenera, chcąc pokazać, kto rządzi.

Reprezentacja Hiszpanii – zwolnienie Luisa Enrique

Od lat żaden selekcjoner nie miał takiej władzy jak Asturyjczyk. RFEF pozwalała mu na wszystko. 3 miliony euro rocznej pensji netto? Proszę bardzo. Wszelkie nowinki technologiczne? Nie ma problemu. Szeroki sztab? Jasne, korzystaj. Nie chcesz udzielać wywiadów? Okej, wpiszemy to do kontraktu. Rubiales dał sobie wejść na głowę, ale trudno mu się dziwić. Pod względem czysto sportowym Luis Enrique to najlepszy hiszpański trener, który chciał prowadzić kadrę. Mimo klęski z Marokiem, efekty jego pracy przez długi czas były świetne. Nie tylko przebudował drużynę narodową, ale jeszcze doprowadził La Roję do półfinału Euro, finału oraz Final Four Ligi Narodów i sprawił, że po raz pierwszy od lat Hiszpanie – naród kibicujący przede wszystkim klubom – znów ekscytowali się wielkim turniejem.

Przez wiele lat Rubiales był największym obrońcą Luisa Enrique, ba – rok temu oferował mu kontrakt aż do końca mistrzostw Europy w Niemczech, ale 52-latek odrzucił tę propozycję przedłużenia umowy, tak samo jak dwie inne. „Nie” powiedziane prezesowi federacji miało być początkiem końca Asturyjczyka w reprezentacji. Mimo ogólnokrajowej krytyki, prezes federacji przymykał jednak oko na dziwactwa selekcjonera – publicznie zapewniał, że nie przeszkadza mu poszukiwanie wroga wśród mediów, podejście Lucho do dziennikarzy czy fakt, że trener wolne wieczory spędza na Twitchu. Ale ostatnie dni pokazały nam, że ekscentryczne zachowania toleruje się dopóty, dopóki kadra osiąga dobre rezultaty.

Luis Enrique za dnia, nocą – Lucho

Przed starciem z Japonią (1:2) pojawiały się pierwsze poważne głosy sugerujące rozłam w relacjach na linii RFEF – trener. Później nadeszła dziwna, pełna ironicznych komentarzy konferencja prasowa przed meczem 1/8 finału. Mówiło się o szkoleniowcu o dwóch twarzach – za dnia jest spięty Luis Enrique a nocami, na Twitchu pojawia się zrelaksowany Lucho i członkowie jego sztabu, których relacje z zawodnikami miały nie być najlepsze. Po odpadnięciu z Marokiem (0:0, k. 0:3) zamiast sugestii są po prostu stwierdzenia, że relacja prezesa z Asturyjczykiem przestała istnieć i że wszyscy w związku mają siebie dość.

Reklama

– Stało się dokładnie to samo, co cztery lata temu. W żaden sposób się nie rozwinęliśmy – te zdania, według dziennika „MARCA”, były najczęściej powtarzanymi w loży, w której hiszpańscy działacze oglądali wtorkowe spotkanie. Z pozoru tak jest. Relacje z meczu z Rosją mogłyby zastąpić te z wtorkowego wieczoru. Wszędzie moglibyśmy powtórzyć multum frazesów: „wymieniliśmy ponad tysiąc podań”, „zdominowaliśmy rywala”, „mieliśmy pełną kontrolę nad przebiegiem gry”, „zabrakło nam skuteczności”. Z jednym, najważniejszym: „Nie mieliśmy szczęścia”.

Ryzykują tylko pod własną bramką

Nie od dziś wiadomo, że w futbolu znacznie trudniej jest kreować, niż bronić dostępu do własnej bramki. Ale Hiszpanie stali się ekipą, która zdecydowanie większe ryzyko podejmuje we własnym polu karnym niż poza nim. Unai Simón bał się zagrać tak dobrze nam znanej lagi, a jednocześnie jego koledzy na połowie rywala robili wszystko, by nie stracić piłki. A już mecze przed mundialem (z Polską, Szwecją, Gruzją, Grecją…) pokazały, że do rozbicia autobusu rywala potrzeba nieszablonowego myślenia, którego zabrakło. – Nie przegramy dlatego, że będziemy się kogokolwiek bać – deklarował Luis Enrique, ale jego drużyna grała tak, jakby brakowało jej odwagi.

Reprezentacja Hiszpanii była autorskim zespołem Lucho. W trakcie czterech lat kadencji Asturyjczyk dał zadebiutować 31 zawodnikom. Do Kataru zabrał swoich żołnierzy. Nie miało znaczenia, że Pablo Sarabia, Ansu Fati czy Carlos Soler nie grają – ważne, że przemawiali do trenera. Dziś łatwo jest kwestionować decyzje selekcjonera i pytać: dlaczego wziął czterech stoperów, by korzystać z jednego (Laporte)? Dlaczego zabrał siedmiu pomocników i wystawiał trzech? Dlaczego wśród ośmiu napastników była tylko jedna klasyczna dziewiątka (Morata)? Ale Lucho podkreślał: – „To ja jestem liderem, to ja podejmuję decyzje”. I to on za nie zapłacił posadą.

Niedobór jakości

W Katarze Luis Enrique podejmował wiele dziwnych decyzji, jak np. trzymanie (rzekomo kontuzjowanego) Moraty na ławce rezerwowych albo przedwczesne ściągnięcie z boiska Gaviego w meczu z Marokiem. Ale najgorsza była przewidywalność. Nawet Rodri, stoper La Rojy, podkreślał, że na mundialu brakowało im planu B. O każdej porze dnia i nocy można recytować fundamenty stylu: 4-3-3, długie utrzymywanie się przy piłce, pełna kontrola… Jeśli spotkanie dobrze się układało, złoci medaliści z RPA mogli zlać każdego – dowodem są starcia z Niemcami (6:0) czy Kostaryką (7:0). Ale jeśli rywal dobrze się zamykał, pojawiały się nerwy, naturalne w tak młodym zespole – w Katarze były tylko dwie młodsze kadry niż Hiszpanie, którzy na poprzednie mistrzostwa, do Rosji, zabrali najstarszą ekipę w stawce.

Reklama

Jednym z najczęściej podnoszonych argumentów był ten, że La Roja nie ma w swoim składzie lidera. Ma 26 bardzo dobrych piłkarzy, ale ani jednego wybitnego, który w kluczowym momencie wziąłby na siebie ciężar kreowania akcji. I być może to zrobiło różnicę. Dzisiejsza Hiszpania chciała w pełni kontrolować grę, tak samo jak ta z 2010 czy 2012 roku, jednak miała kompletnie innych wykonawców. Álvaro Benito, znany komentator, podkreślał, że należy skończyć z myśleniem, iż „dalej jesteśmy najlepsi, najmocniejsi i nietykalni”. Czasy Xaviego, Iniesty, Silvy, Villi czy Torresa minęły. Obecnie żaden hiszpański zawodnik nie znalazł się na liście trzydziestu nominowanych do zdobycia Złotej Piłki. Być może La Roja miała za słabych wykonawców, by zrealizować ideę Luisa Enrique? Tylko czy to można traktować jako wymówkę dla szkoleniowca?

Roast selekcjonera

Luis Enrique jest trenerem, który umrze za swoje idee, więc nie dziwi, że po meczu z Marokiem chwalił piłkarzy za „realizację do perfekcji jego planu taktycznego”. Jego zwolnienie nie zaskakuje, szczególnie jeśli spojrzymy na krajobraz społeczny. W mediach o futbolu mówiło się niewiele. Selekcjoner przyciągał uwagę jak magnes. Chciał zdjąć presję z zawodników, ale jednocześnie sprawiał, że narracja wokół reprezentacji była bardzo niekorzystna. Kwestionowano absolutnie każde zachowanie szkoleniowca. Dziś wielu hiszpańskich dziennikarzy sprawia wrażenie, jakby cieszyło się z porażki kadry, bo to pozwala im wbijać szpilki w 52-latka. Do absurdu doszło w radiu Cadena COPE. W środową noc dyskusja zamieniła się w roast Lucho, po którym dziennikarska legenda, Manolo Lama, publikował na Twitterze statystyki, kto z uczestników audycji jest za Asturyjczykiem, a kto przeciwko niemu. Debata o sporcie i przyczynach klęski na mundialu ustąpiła miejsca prywatnym wojnom, w których słowem-kluczem był Twitch, portal streamingowy, będący zdaniem wielu źródłem problemów.

„Luis de la Fuente, nasz nowy selekcjoner, nie jest streamerem i nie musi nim być. To specjalista od piłki nożnej, który nigdy nie oleje meczu Argentyny, by skupić się na Twitchu” – to fragment artykułu z dziennika „AS”. Luisa Enrique można krytykować za wiele rzeczy, bo nieomylny nie był, ale Hiszpanom krytyka pomyliła się z nienawiścią. Dlatego też, może to i lepiej, że ich reprezentację poprowadzi trener obiektywnie słabszy, o gorszym CV, ale znacznie spokojniejszy? De la Fuente to weteran pracy z młodzieżą. Pracował z 15 z 26 kadrowiczów powołanych na mundial. Do RFEF dołączył dziewięć lat temu. Nie prowadził żadnego wielkiego klubu. Nie wzbudza kontrowersji. Jest po prostu nudny. Pod względem stylu gry Rubiales postawił na zachowanie ciągłości, bo filozofia 61-latka jest podobna do tej Luisa Enrique, od którego podejściem różni się jednak o 180 stopni. Ale może to i lepiej?

Fot. newspix.pl

Więcej o mundialu w Katarze:

Dziennikarz Canal+

Rozwiń

Najnowsze

Hiszpania

Komentarze

10 komentarzy

Loading...