W niedzielę Polska wystąpi po raz pierwszy od 36 lat w fazie pucharowej mistrzostw świata. Nasz ostatni występ bardzo dobrze pamięta Ryszard Tarasiewicz. Był podstawowym zawodnikiem biało-czerwonych na mundialu w 1986 roku w spotkaniu z Brazylią. Po jego strzale piłka uderzyła w słupek. Sprokurował również karnego, po którym posypała się nasza gra a Canarinhos wygrali 4:0. Choć styl był niezły, to dotkliwa porażka na blisko cztery dekady zapisała się na kartach historii polskiego futbolu. Jakie rady daje Tarasiewicz obecnym reprezentantom kraju, by zaprezentować się dużo lepiej w spotkaniu z Francją? – Każdy wiedział, że to czas na spełnianie marzeń. Chcieliśmy osiągnąć wynik tu i teraz – mówi nasz rozmówca.
Zapraszamy.
36 lat minęło od ostatniego wyjścia z grupy Polski w mistrzostwach świata, a jakby nic się nie zmieniło. Znowu awans wywalczyliśmy po porażce. Ponownie trafiamy na silny zespół w 1/8 finału. Tym razem nie Brazylia, a Francja. Jak wspomina Pan turniej w 1986 roku?
Ryszard Tarasiewicz: Dobrze pamiętamy jak to było. 0:0 z Marokiem, później wygrana 1:0 z Portugalią po golu Włodka Smolarka i ta nieszczęsna Anglia i trzy razy Gary’ego Linekera. Po wyjściu z grupy trafiliśmy na Brazylię, Zagraliśmy najlepsze spotkanie na turnieju. Na nieszczęście dla nas zakończyło się wysoką przegraną 0:4. Nasza postawa nie odzwierciedlała tego. Niemiecki sędzia podyktował rzut karny, którego w moim mniemaniu nie było. W polu karnym starłem się z Carecą. Faul powinien być w drugą stronę, a tu jedenastka i gol, który ustawił mecz, choć nie lubię używać tego określenia. Jedno można powiedzieć. Nasza gra była odważna, czego nie można powiedzieć o naszych późniejszych występach.
Czy odpadając wtedy z mundialu mieliście poczucie, że nie uda się powrócić tak szybko do fazy pucharowej mistrzostw świata? Zajęło nam to aż 36 lat.
Absolutnie nie. Każdy wiedział, że to czas na spełnianie marzeń. Chcieliśmy osiągnąć wynik tu i teraz, czyli na mundialu w Meksyku. Właśnie dlatego, moim zdaniem, zagraliśmy tak dobre spotkanie z Brazylią, choć nie zakończyło się ono po naszej myśli. Tego samego życzę piłkarzom teraz. Już po turnieju każdy liczył na powtórkę za cztery lata. Jednak nic takiego się nie wydarzyło. Najpierw trzeba było się zakwalifikować na turniej. Później musiałby cię wyselekcjonować trener. W tamtych czasach było dużo trudniej dostać się czy to na Euro, czy mundial. Teraz o to dużo łatwiej. Tak samo jak o reprezentantów, którzy przekroczyli granicę 60 występów.
Ja wiem, że obecnie panuje pewna frustracja. Chcielibyśmy widzieć w reprezentacji i styl, i wynik, ale rzadko to idzie w parze. Nawet wybitne zespoły mają problem, by łączyć jedno i drugie. Teraz trzeba zadać sobie pytanie, czego oczekujemy. Dobrego stylu, na który nigdy nie było nas stać, czy też wyniku, który osiągnęliśmy. Co prawda po grze, pozostawiającej wiele do życzenia, ale z elementami solidnej defensywny i próbami kontrataków.
Zdajemy sobie sprawę z naszych ograniczeń. Poprzeczka ze stylem jest ustawiona kadrze bardzo nisko, a z Argentyną nawet jej nie przeskoczyliśmy. Nie oddaliśmy żadnego strzału celnego. Średnio raz na dwie minuty próbowaliśmy podać w tercję obronną rywali. I mowa jedynie o próbach, a nie celnych zagraniach. Mimo straty dwóch goli i świadomości, że kolejna bramka czy to w naszym meczu, czy starciu Meksyku z Arabią Saudyjską eliminowałaby nas z turnieju, nie zdeterminowała nas do podjęcia żadnej próby zmiany tej sytuacji. Wybijaliśmy jednie piłki przed siebie. By na koniec świętować zwycięską porażką.
Nie wyglądało to najlepiej. Świadomość, że za wszelką cenę chcemy wyjść z grupy sparaliżowała nas. Zapomnieliśmy o grze w piłkę, a skupiliśmy się na przetrwaniu.
Wspominał Pan o graniu tu i teraz. Czy to powinno być motto dla polskich piłkarzy przed meczem z Francją? Tu już nie ma, co kalkulować czy liczyć na zwycięskie porażki.
Mamy prostą sprawę. Nie gramy o trzy punkty. Myśląc w kategoriach groteskowych, jeśli ktoś uważa, że uda nam się doprowadzić do dogrywki i rzutów karnych, remisując bezbramkowo, to grubo się może pomylić. Porównując dwie ekipy uważam, że Francja jest dużo lepsza w każdej formacji od Argentyny. W jednym meczu może się powieść taka gra, ale na dłuższą metę to odroczony wyrok.
Co by Pan wolał zobaczyć? Grę jak Polska ’86 z Brazylią czy jednak próba zagrania na wynik i liczenie do końca na łut szczęścia w rzutach karnych?
Jak pójdziemy w drugą stronę i nagle będziemy mówić o otwartej grze, zaczniemy wymachiwać szabelkę, to skończy się dla nas fatalnie. Teraz nie należy oczekiwać cudów. Trzeba było sobie postawić to pytanie dużo szybciej. Mogliśmy poświęcić przykładowo Ligę Narodów, by wypracować swój własny styl, który nie opierałby się jedynie na dobrej głębokiej defensywie, ale np. na wysokiej obronie z elementami odpowiednich skoków pressingowych. Nie wymagajmy od piłkarzy czegoś, czego nie próbowali nawet ćwiczyć.
Trener Michniewicz trochę eksperymentował. Próbował gry z trójką z tyłu, wahadłowymi.
Przyjęliśmy taką strategię i nie można mieć pretensji do trenera czy zawodników. Związek angażując taką, a nie inną osobę do prowadzenia zespołu musi wiedzieć, jaki styl będzie prezentowała drużyna. Chodzi mi głównie o to, że każdy szkoleniowiec powinien mieć okres przygotowawczy, mecze towarzyskie, gdzie mógłby przetestować pewne warianty. U nas tego nie było. Oczekiwaliśmy wyniku. Do tego mundial odbywa się w zmienionym terminie, praktycznie bez okresu przejściowego. Trudno oczekiwać metamorfozy zespołu, który rywalizuje w turnieju rangi mistrzostw świata. To się nie dzieje.
Mimo to można wrzucić kamyczek do ogródka trenera Michniewicza, który przed mundialem forsował ustawienie z trójką obrońców, a na mistrzostwa świata postawił na czterech defensorów, a na lewą obronę wysłał prawonożnego Bartosza Bereszyńskiego, co nie było praktykowane. Okopaliśmy się przez to w głębokiej defensywie.
To już nie chodzi o to jak gramy z tyłu, a organizację gry. Nagle nie stanie się tak, że przejmiemy inicjatywę i będziemy mieć 65% posiadania. Niczego takiego nie trenowaliśmy. Chodzi mi głównie o operowanie piłką po przejęciu w różnych miejscach na boisku.
Wrócę jeszcze do porównań mundialu w Meksyku do tego w Katarze. Kolejnym wspólnym czynnikiem jest pogoda. Pan dobrze znosił trudy gry w innym klimacie. U naszych zawodników widać jednak spore zmęczenie i nie chodzi nawet o to czysto fizyczne wyczerpanie, ale również psychiczne bowiem muszą zmagać się z presją, wysokimi temperaturami i grą w utartych schematach, które do łatwych nie należą. Nie od dziś wiadomo, że łatwiej się biega z piłką niż za nią.
Regeneracja po największym wysiłku jest lepsza, jeśli wynik był korzystny. Po drugie, jeśli myślisz jedynie, by nie popełnić błędu, biegasz tylko w odpowiednich strefach, to zmęczenie się nawarstwia. Po trzecie każdy z tyłu głowy myśli o wyniku. Zmęczenie fizjologicznie na pewno jest stale monitorowane przez sztab, dlatego zaszły takie, a nie inne rotacje w składzie. Z pewnością nie jest łatwo grać na wysokiej intensywności, mając w świadomości, że musisz poruszać się wbrew swojej naturze.
Już za naszych czasów robione były takie badania. Tuż przed wylotem przeprowadzono nam testy w Instytucie Lotnictwa. Wynikało z nich jasno, że mój organizm świetnie znosi grę na wysokościach, w warunkach dużej wilgotności, a w końcu takie warunki panowały w Monterrey.
Wydaje mi się, że najbardziej widać to po Piotrze Zielińskim. Ma duży problem, by odnaleźć się na boisku. Rzadko ma piłkę przy nodze, a gdy ją już otrzymuje spada na niego ogromny ciężar kreacji. Wiadomo, że nie jest łatwo z czymś takim grać, tym bardziej, że masz świadomość, że szybko okazja do powtórki może się nie nadarzyć.
To reakcja łańcuchowa. Począwszy od bramki, mamy w niej Wojtka Szczęsnego, który stymuluje obroną. W niej liderem jest Kamil Glik, odpowiadający głównie za destrukcję. Ciężar rozgrywania akcji od tyłu spada zatem na defensywnego pomocnika, w naszym wypadku Grzegorza Krychowiaka. Ten kręgosłup przedłuża dalej Piotr Zieliński i Robert Lewandowski. Do nich jednak są rzadko dostarczane piłki. Zieliński nie ma naturalnych zdolności przywódczych i trzeba sobie to powiedzieć jasno. Potrzebuje bodźca zewnętrznego, by pokazać coś więcej. Jeśli już od tyłu coś nie wychodzi, kuleje wyprowadzenie piłki, to cierpi na tym cały zespół. I nie piję tu bezpośrednio do Polski, ale na mundialu ogromne problemy miała choćby reprezentacja Belgii. Gdy dochodzi do tego presja wyniku, rzutuje to na mental całego zespołu.
Czego spodziewać się po meczu z Francją? Ofiarnej obrony jak z Argentyną czy jednak spróbujemy pozostawić po sobie dobre wrażenie bez względu na wynik końcowy.
My to wiemy. Trener to wie, zawodnicy również, że potrafią pokazać lepszy futbol. Nie idźmy jednak ze skrajności w skrajność. Nie możemy wyjść na Francję z otwartą przyłbicą. W drużynie naszych niedzielnych rywali jest więcej zawodników, którzy w pojedynkę mogą zadać nam straszliwe rany. Na pewno będziemy grać w defensywie, ale ciężko powiedzieć, o ile będzie się różniła ta obrona, od obrony z Argentyną.
ROZMAWIAŁ SZYMON PIÓREK
WIĘCEJ O REPREZENTACJI POLSKI:
- MICHNIEWICZ ZOSTAJE – CIESZYĆ SIĘ CZY PŁAKAĆ? | Katarynki #9
- Cieszmy się chwilą, ale myślmy o przyszłości
- Trela: Awans dał szczęście, szczęście dało awans. Przypadek przyjacielem Polaków
STAN MUNDIALU:
Fot. Newspix