Brazylia kazała długo czekać na jej piękną grę w meczu z Serbią. Gdy jednak odpaliła na Lusail Iconic Stadium, stworzyła świetne widowisko. Największą gwiazdą został Richarlison, którego bramka zapisze się w historii tegorocznego mundialu w Katarze. Jak na nazwę obiektu przystało, trafienie napastnika półprzewrotką miało coś z ikoniczności.
Brazylia ma zdobyć mistrzostwo świata. Canarinhos czekają na ten triumf już dwie dekady. Dłużej na złoto oczekiwali jedynie w latach 1970 – 1994. Przed turniejem zrobiono zatem wiele, by zapewnić reprezentacji najlepsze warunki do wygrywania. W drużynie panuje bardzo dobra atmosfera. Z autokaru na spotkanie z Serbią piłkarze wyszli w tanecznym rytmie. Selekcjoner dawał na treningach wiele swobody swoim podopiecznym. Zorganizował nawet zawody w przyjmowaniu piłki zrzucanej z drona. Powołał również Daniego Alvesa, by największa gwiazda, Neymar, miał kompana do zabawy. I to nie tylko na boisku.
Ekstraklasa oglądała maestro
Brazylijska samba rozkręcała się jednak powoli. Opór znalazła wśród zawodników z przeszłością w Ekstraklasie. W podstawowym składzie reprezentacji Serbii znalazło się dwóch takich zawodników: Vanja Milinkovic-Savic i Filip Mladenovic. Zawodnik Legii Warszawa dopiero dziś dowiedział się, że będzie musiał stanąć na przeciwko Neymara i spółki. W porę z dolegliwościami nie uporał się Filip Kostic. Lewy obrońca Wojskowych starał się przede wszystkim nie popełnić błędu. Mimo to kilka razy mogło mu się zakręcić w głowie. Niemniej jednak fakt, że Raphinha był jednym z najsłabszych Brazylijczyków pokazuje, że w obronie Mladenovic wykonał solidną robotę, a i z przodu pokazał się z dobrej strony. Oddał jedyny strzał w pierwszej połowie, a także dośrodkował groźnie w pole karne do Aleksandra Mitrovicia, który nie zamienił jednak podania na strzał.
Jeszcze lepiej spisał się były golkiper Lechii Gdańsk, który był najlepszym piłkarzem reprezentacji Orłów. Długo murował bramkę, broniąc niemal wszystkie uderzenia. Zatrzymał aż sześć strzałów. Pomogły mu również słupek i poprzeczka. Nie miał jednak odpowiedzi na Richarlisona. Na liście powołanych napastnik Tottenhamu Hotspur wyglądał nieco jak drewniak wokół takich techników jak Neymar, Vinicius czy Raphinha. W tym sezonie zdobył tylko dwie bramki. Obie głową. Przeciwko Serbii uosabiał jednak to, czym jest joga bonito, czyli piękną grą.
O ile przy pierwszym trafieniu dopełnił formalności, dobijając uderzenie Viniciusa, o tyle przy drugim golu pokazał prawdziwą maestrię. Przyjęcie piłki lewą nogą, obrót i uderzenie z półprzewrotki z prawej nogi było majstersztykiem. Pokazem samby, jaką przez lata Brazylijczycy zachwycali ludzi na całym świecie. Ta bramka Richarlisona będzie jednym z momentów, który z pewnością zapadanie kibicom w pamięci i zostanie z nimi na długo po katarskich mistrzostwach świata.
Marne wsparcie
Po szybko strzelonych dwóch golach w drugiej połowie Canarinhos odzyskali odpowiedni luz. Wcześniej Serbowi skutecznie rozbijali rywali. Z taką solidną defensywą Orły mogą jeszcze wiele zdziałać na turnieju, lecz na świecie raczej nie będą mieli wielu sympatyków. Przed spotkaniem otrzymali wątpliwej jakości wsparcie od rosyjskiej federacji. Nie od dziś wiadomo, że Serbowie popierali atak Rosjan na Ukrainę, co dumnie wieściły największe dzienniki w kraju.
Do tego, by Serbia wyszła z grupy jednak daleka droga. Brazylia w końcówce obnażyła wszystkie braki Orłów. Z odpowiednim swobodą na boisku Canarinhos byli wręcz nie do zatrzymania. Strzały z dystansu, zabójcze prostopadłe podania i szalone dryblingi – tym wszystkim tłamsili rywali w końcówce. A trzeba przyznać, że na boisku w ofensywnej formacji pozostali w głównej mierze rezerwowi. Podstawowi zawodnicy bardzo dobrze bawili się, ale na ławce, gdzie Richarlisona i Neymara zabawiał Dani Alves. Po to właśnie został powołany.
Akurat zawodnik PSG nie miał wielu powodów do radości. Serbowie porachowali mu kości. Niewiele mu się również udawało na boisku. Jeden przebłysk przy przyjęciu piłki w akcji zakończonej drugim golem, to trochę za mało jak na 30-latka, który zapowiedział, że mundial w Katarze będzie jego ostatnim w karierze. Zanotował aż dziesięć strat. Spudłował również dogodną okazję do zdobycia bramki. Za cel postawił sobie wyrównanie strzeleckiego rekordu Pele podczas mistrzostw świata. Potrzebuje do tego dwóch trafień. W spotkaniu z Serbią niewiele miał okazji na poprawę wyniku. W czwartek wyręczyli go koledzy. Zanosi się jednak na to, że zarówno reprezentacja Brazylii, a także sam Neymar dopiero się rozkręcają.
WIĘCEJ O GRUPIE G MŚ:
- Zawodnicy niczym zapałki. O gasnących brazylijskich talentach
- Szwajcarzy robią swoje
- 20 lat bez wygranej na mundialu? Dla Brazylii to stanowczo za długo
Fot. Newspix