Jakim cudem zagrał dwa dni po operacji nosa? Kto najlepiej z rodziny zaaklimatyzował się we Francji? Co go tam najbardziej zaskoczyło? Jakie wydarzenie z ostatnich miesięcy nazywa najlepszym doświadczeniem z całej kariery? Jak trenuje Lens? Czy spodziewał się, że będzie grał tak regularnie? Gdzie jest sufit drużyny, która na razie stara się dotrzymać kroku Paris Saint-Germain? Opowiada Przemysław Frankowski, podstawowy skrzydłowy RC Lens, wicelidera Ligue 1.
W sumie 51 występów w Ligue 1 w półtora roku. W tym sezonie – 14, z czego 10 w podstawowym składzie, w których zanotował dwie asysty. Pod względem kluczowych podań – drugi w drużynie (21), dograń w pole karne – trzeci (16), asyst oczekiwanych – czwarty (1,6), Shot Creating Actions (ostatnie dwa zagrania poprzedzające strzał) – drugi (43), Goal Creating Actions – trzeci (5), odbiorów – drugi (24), przechwytów – drugi (15). Słowem – Lens w tym sezonie spisuje się świetnie i zasłużenie zajmuje drugą pozycję w lidze francuskiej, a Frankowski mocno się do tego przysłużył. Nam opowiada o kulisach półtora roku we Francji.
Bonjour. Rok we Francji wystarczył do opanowania języka francuskiego?
Nie. A w każdym razie na pewno nie opanowałem go tak dobrze, jakbym chciał. Oczywiście po takim czasie tutaj rozumiem bardzo dużo i kiedy chcę coś powiedzieć, to powiem. Nie mam z tym kłopotu, tyle że to nie jest całkowicie poprawne pod względem gramatycznym.
Zacząłem od tego pytania, bo dwa dni w Arras, gdzie mieszkacie, wystarczyły, by nie mieć wątpliwości. Tutaj angielski przydaje się niewiele. Bez znajomości francuskiego ani rusz.
W mniejszych miejscowościach we Francji tak już jest. W Paryżu albo Lille, do którego z Arras czy Lens jest blisko, już spokojnie można się porozumieć za pośrednictwem angielskiego. Przy czym nie ma co narzekać. Lepiej traktować tę sytuację jako dodatkową okazję do ćwiczenia języka. Musisz korzystać z francuskiego i koniec, więc dzięki temu szlifujesz go.
Czuć, że to zupełnie inna kultura niż nasza czy amerykańska, bo przecież przed transferem do RC Lens występowałeś przez trzy lata w Chicago Fire?
Czuć. Zupełnie inna kultura bycia czy jedzenia, ale wszystko mi tutaj pasuje. Zresztą generalnie staram się myśleć pozytywnie i tak było od początku pobytu w USA czy we Francji, dlatego też nie szukam dziury w całym i problemów, gdzie ich nie ma.
Czyli fakt, że między 14 a 19 trwa sjesta i wszystko zamknięte na cztery spusty, to nie problem?
Zjeść na pewno nie zjesz. ale w sumie i tak nie jadam o tej porze. Jeśli już, to kawę sobie wypiję, a kilka kawiarni się znajdzie otwartych, więc mi to odpowiada. Żaden kłopot. Naprawdę.
Generalnie tutaj obowiązuje inny tryb tygodnia.
Faktycznie, choćby w poniedziałki restauracje czy banki są zamknięte, za to w soboty pracują dłużej. Do tego w środy nieczynne są szkoły, co nas zaskoczyło, bo w Polsce działają od poniedziałku do piątku. Synek chodzi do francuskiej i trzeba było szukać jakichś zajęć na ten dzień.
Coś cię zaskoczyło we Francji?
Tak naprawdę to nie. Widzę, że ludzie później zaczynają pracować, później wchodzą na wysokie obroty. Bardziej cieszą się życiem. O 12 do obiadu wypiją lampkę wina, wieczorami miejscowe dwa główne place są pełne, nie ma gdzie szpilki wetknąć. Prędzej powiedziałbym, że czuję się zadowolony z miejsca, do którego trafiłem. Życie jest jedno i trzeba się cieszyć, a tutaj takie podejście przeważa.
Dlaczego w ogóle zamieszkaliście w Arras, a nie Lens?
Kierownik mi powiedział, że w tym mieście żyje dużo chłopaków z zespołu. Początkowo szukałem domu na obrzeżach, żeby nie tracić czasu na dojazdy na treningi, ale trafiliśmy do centrum i z biegiem czasu powiem, że dobrze wyszło. Z dziećmi tak lepiej, więcej rozrywek można im zapewnić.
Słyszałem, że starszy synek już bez problemu porozumiewa się po francusku.
W szkole dogaduje się z chłopakami, pewnie z naszej rodziny najszybciej się zaaklimatyzował. Lubi szkołę do tego stopnia, że czasem pyta, dlaczego tak szybko go odbieramy.
W ogóle aklimatyzacja była potrzebna? W przeszłości emigrowało tutaj tylu Polaków, że w latach 70. Joachim Marx przez pierwsze miesiące w ogóle nie musiał korzystać z francuskiego.
Ale to dawne dzieje. Oczywiście spotykamy mnóstwo osób z polskimi nazwiskami, jednak to tyle. Naszego języka nie znają. Bardzo, bardzo rzadko zdarza się, by ktoś faktycznie coś mówił po polsku. By daleko nie szukać, w sztabie szkoleniowym mamy trzech takich ludzi. Ich nazwiska brzmią swojsko, a znają pojedyncze słowa. Chociaż akurat ostatnio, kiedy byłem w szpitalu z powodu złamania nosa, doktor mówił po polsku.
Mimo urazu, dokończyłeś mecz z Marsylią.
Pierwsze uczucie – ból. Momentalnie sztab medyczny zbadał mnie, czy wszystko okej z głową. Pytali, gdzie jesteśmy i jaki wynik. Czy czasem nie doszło do poważniejszej kontuzji, ale na szczęście – jakkolwiek to nie brzmi – tylko nos krwawił. Za to tak obficie, że mieli kłopot z zatamowaniem krwotoku. Długo z tym walczyli, wróciłem do gry, ale potem jeszcze całą przerwę siedzieliśmy w szatni i to ogarnialiśmy. Chcieli, żebym został zmieniony, tyle że generalnie czułem się dobrze i nie chciałem schodzić.
Co było dalej?
W niedzielę mieliśmy mecz, a następnego dnia pojechałem do szpitala na zdjęcie rentgenowskie nosa. Oczywiście było widać, że jest złamany, ale lekarze chcieli dokładnie wiedzieć, w jaki sposób, itd. Nazajutrz zaplanowano zabieg. Pełna narkoza, szybciutko odpłynąłem, maksymalnie po 15 sekundach. Ale ta operacja nie była trudna, trwała ze 20 minut. Po kilku godzinach puściła narkoza, okolica nosa była obolała, trochę to wszystko krwawiło, przy czym to całkowicie normalne w takich przypadkach. Jeszcze kolejnego dnia było już dużo, dużo lepiej.
W środę przeszedłeś zabieg, a w piątek rozegrałeś całe spotkanie z Toulouse. Żadna pauza nie okazała się potrzebna?
Nie, nie, nie. W zasadzie od początku każdy był pewny, że będę do gry. Dzień przed starciem z ekipą z Tuluzą odbyłem ciężki, indywidualny trening. Gdybym nic nie zrobił, automatycznie bym nie był brany pod uwagę do podstawowego składu.
Skoro o podstawowym składzie mowa. Na początku poprzedniego, debiutanckiego sezonu w Lens wskoczyłeś do wyjściowej jedenastki i w zasadzie jedynie okazjonalnie siadałeś w rezerwie. Spodziewałeś się, że pod względem rozegranych minut będzie aż tak dobrze po transferze do Ligue 1?
Wiadomo, że nie spodziewałem się, że tak dobrze będzie z liczbami – golami i asystami (w poprzednim sezonie odpowiednio pięć i sześć – przyp. red.). Ale czy z czasem na murawie? Przyjechałem tutaj i po pierwszych treningach czułem, że choć o występy łatwo nie będzie, to dam radę. Lens ma styl, który mi odpowiada. Dużo biegania, dużo wymiany pozycji, nastawienie na ofensywę.
Coś cię zaskoczyło po transferze z Chicago Fire? Intensywność? Taktyka?
Intensywność na pewno tak. Taktyka – nie, bo w Fire graliśmy podobnym systemem. Zresztą na mojej pozycji nie ma nie wiadomo jak skomplikowanych niuansów taktycznych. Potrzebowałem dwa, trzy tygodnie, żeby zobaczyć wszystko, co i jak.
A ile zajęło dostosowanie się do intensywności?
Też dwa, trzy tygodnie. Po takim okresie doszedłem do odpowiedniego poziomu.
Jesteście ekipą, która lubi agresywny pressing. W jaki sposób go szlifujecie?
Taktykę pod rywala ćwiczymy zawsze dzień przed meczem. Przed zajęciami każdy dowiaduje się, jak i w jakim sektorze pressować, następnie wychodzimy na boisko, a jedna z grup imituje przeciwnika. Poza tym w tygodniu treningi są do siebie podobne, m.in. mamy bardzo dużo małych gier.
A jakie wrażenie wywarła na tobie Ligue 1?
To liga otwarta. Nikt nie czeka w okopach, każdy z miejsca stara się narzucić swój styl. Dużo biegania, dużo walki wręcz, ale też bardzo dużo jakości. Musisz być wszechstronny, by tutaj sobie poradzić.
Słyszałem, że tutaj szkoleniowcy inaczej podchodzą do tzw. „ryzyka” i wręcz zachęcają do próbowania trudnych, nieszablonowych rozwiązań akcji.
To prawda, trener Franck Haise lubi ryzyko i je popiera. Ofensywni zawodnicy w ostatniej tercji boiska maja próbować kreować sytuację, a nie bać się straty. Czasem wyjdzie, a czasem nie. Do tego staramy się rozgrywać od tyłu, obrońca potrafi wyjść z własnego sektora dryblingiem.
Podejście szkoleniowców to największa różnica między ligą polską a francuską?
Te rozgrywki różnią piłkarze, ich umiejętności. A druga kwestia to luz poza boiskiem. Inny styl bycia, znacznie swobodniejszy, mniej presji, nie musisz mieć wszystkiego odmierzonego od linijki. Tak naprawdę nasze zajęcia nigdy nie zaczynają się o tej samej porze, tylko kiedy wszyscy się zejdą z szatni.
Daje to świetne efekty, bo jesteście drudzy w tabeli, z ledwie jedną porażką w 14 kolejkach i czterema zwycięstwami z rzędu.
Widać po naszych wynikach, że możemy mierzyć wysoko. Aczkolwiek nie ma co teraz deklarować, że chcemy być zaraz za Paris Saint-Germain, takie zapowiedzi byłyby bez sensu. Z meczu na mecz widać, że stać nas na dużo i to najważniejsze.
Ta jedna porażka akurat w derbach regionu z Lille.
To spotkanie mogło się inaczej potoczyć, mieliśmy karnego i go zmarnowaliśmy. Szkoda.
Słyszałem, że kibice was żegnali przed wyjazdem do Lille.
Mecz mieliśmy o 21, o 12 wyjeżdżaliśmy z naszego ośrodka, a już był tłumek. Z flagami, szalikami, w koszulkach. Śpiewali nam na „odchodne”. Kiedy w tamtym roku wygraliśmy z Lille na wyjeździe, w Avion, gdzie mamy centrum treningowe, czekała na nas masa ludzi. Niesamowite powitanie.
Najlepsze doświadczenie z Francji?
Nawet z całej dotychczasowej kariery. To był szok. Tyle ludzi się tam zjawiło.
Czyli derby dla fanami są ważne, ale bez przesady, bo słyszałem, że wasz kierownik nie ma kłopotu z tym, by uprawiać jogging w Lille w koszulce Lens.
Bo mecz to jest mecz, a tak na co dzień to nie ma problemu między kibicami.
Przez te półtora roku stałeś się lepszym zawodnikiem?
Myślę, że tak. Kiedy grasz z lepszymi, zazwyczaj stajesz się lepszy i wydaje mi się, że tak jest ze mną. W czym najbardziej się poprawiłem? Chyba pod względem defensywy.
A niedawno mogłeś wcielić się w rolę przewodnika dla dwóch rodaków.
Najpierw wiedziałem, że Łukasz Poręba do nas przyjdzie, a następnie dyrektor sportowy pytał mnie o Adama Buksę. Zresztą później też mówił, że wierzy, że pomogę im najszybciej poczuć tutaj jak u siebie.
Chwalili sobie twoją pomoc.
Poza boiskiem trzymamy się razem. Co mogę pomóc, to pomagam i korzystać z mojego doświadczenia. Jak mówiłeś, półtora roku już mieszkam we Francji.
Można powiedzieć, że wszystko w twoim życiu układa się, jak chcesz?
Myśle, że tak. Najpierw moim celem był zagraniczny transfer i poleciałem do Stanów Zjednoczonych. Następnie stamtąd chciałem trafić to ligi TOP 5 i też to osiągnąłem. Ale nie zadowalam się, tym co jest, tylko cisnę dalej.
Dalej są mistrzostwa świata?
Impreza życia dla piłkarza. Każdy chce w niej wystąpić i tak samo jest ze mną. Gram regularnie w silnej lidze, więc według mnie mam prawo myśleć o tym, żeby pojechać do Kataru.
ROZMAWIAŁ MATEUSZ JANIAK
CZYTAJ WIĘCEJ O POLAKACH W LIGACH ZAGRANICZNYCH:
- Buksa i Poręba: Na treningu usłyszeliśmy „Jeszcze Polska nie zginęła”
- Lis: Gdybym czuł się obrażony, że nie gram z marszu, byłbym głupi
- Piotrowski: Szansa gry w pucharach zadecydowała. Nie powiedziałem ostatniego słowa
foto. Newspix