Reklama

Trela: – Mejweni nie gadają głupot. Nie deprecjonujmy swojego zawodu

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

31 października 2022, 10:40 • 19 min czytania 77 komentarzy

Czy polskie dziennikarstwo sportowe jest niedoinwestowane i mało elitarne? Jak wyglądał jego staż w kultowym Kickerze? Dlaczego Przegląd Sportowy nie może stać się Kickerem? Kto był grabarzem Przeglądu Sportowego? Czy ktoś w Polsce robi dziennikarstwo światowej miary? Czy mejweni pieprzą głupoty? W czym Michał Pol jest lepszy od Michała Treli? Czy brakuje mu roznegliżowanych kobiet w piłkarskich studiach telewizyjnych? Czy pisze dla idiotów? Na te i na inne pytania w rozmowie z nami odpowiada komentator Canal+Sport, Michał Trela, którego teksty będzie można czytać na Weszło. 

Trela: – Mejweni nie gadają głupot. Nie deprecjonujmy swojego zawodu

Przyjechałeś wypasionym Audi?

Starą i wysłużoną Mazdą.

Jakże inaczej niż niemieccy dziennikarze.

Naoglądałem się mnóstwo Audi, podróżując tam i z powrotem przez Ingolstadt, gdzie jest siedziba tej firmy, ale faktycznie przede wszystkim służbowymi autami tej marki na wyjazdy jeździli dziennikarze Kickera.

Reklama

Narzekałeś kiedyś, że standard życia dziennikarza niemieckiego jest wyższy niż standard życia dziennikarza polskiego.

Nie przypominam sobie, żebym na to narzekał, ewentualnie po prostu stwierdzałem fakt. Poza tym, standard życia? Nie, bo nie wiem, jak wygląda ich domowa codzienność. Standard pracy? Tak, niewątpliwie. Kiedy u nas całymi latami Przegląd Sportowy zatrudniał lokalnych korespondentów, uderzało mnie, że większość redakcji Kickera siedzi w Norymberdze, gdzie znajduje się siedziba firmy, i raz w tygodniu jeździ 250 czy 300 kilometrów do przykładowego Stuttgartu. Sporo, choć wiadomo, że autostradami, więc trochę szybciej niż po zwykłych szosach. Nie pisali zdalnie, przez telefon, zza biurka, tylko ruszali w teren, właśnie tymi służbowymi Audi z brandem Kickera. Robiło to wrażenie. Mnie za kółko oczywiście nie wpuszczali, stażystę sadzali jako pasażera.

Janusz Basałaj powiedział mi niedawno, że nasze dziennikarstwo sportowe jest niedoinwestowane i mało elitarne.

Nie gramy w jednej lidze z Kickerem. Nie rywalizujemy z Niemcami. Oni żyją w innych realiach. Ktoś czasami zastanawia się, dlaczego żadna polska gazeta sportowa nie przypomina Kickera, dlaczego w internecie nie powstał jeszcze polski The Athletic, a to tak jakby pytać, dlaczego Legia Warszawa nie jest jak Real Madryt. Dla mnie zawsze jasne było, że dziennikarstwo to zawód, w który trzeba zainwestować bardzo dużo siebie. Nie tylko swojego czasu, ale też swoich pieniędzy, choćby na benzynę, bo niezmiennie auta dziennikarzy pozostają tymi najbardziej zajeżdżonymi. Musisz swoje wydać, swoje poczekać, swoje się nachodzić, swoje się najeździć, swoje się napisać, swoje się nagadać, swoje się natrudzić, żeby z tego wszystkiego zacząć zarabiać na tyle godnie, by móc funkcjonować w jakichś lepszych realiach.

To właściwa kolej rzeczy?

Pewnie nie, ale nie znalazł się jeszcze nikt, kto potrafiłby to zmienić, więc albo akceptujesz, że tak wygląda wejście do tego zawodu, albo zajmujesz się czymś innym.

Reklama

„Brakuje mi poważnych firm medialnych, które nie tylko zabezpieczałaby dziennikarzowi pracę, ale też go nobilitowały”, znów redaktor Basałaj. Dużo kasy włożyłeś, żeby zostać dziennikarzem?

To żadna szokująca czy ekstrawagancka suma. Głównie koszt kilometrów przejechanych samochodem i pociągiem. Choćby trzeci rok studiów. Wyjazd na Erasmusa do Norymbergi. Od razu myślałem, że trzeba wycisnąć dziennikarskie maksimum z tego okresu. Przysługujące mi stypendium wydawałem na stadionowe podróże, choć nie było to łatwe, miewałem dylematy. Wydać trzy czwarte miesięcznej kasy na pięćset kilometrów jazdy drogim pociągiem do Fryburga – warto czy nie warto? Zawsze odpowiadałem sobie: tak, kolejnej okazji może nie być. I jakoś sobie radziłem.

Drogi okres inwestowania w siebie, ale od początku miałem klarowny plan. Niemcy, Norymberga, siedziba redakcji Kickera, wokół dużo klubów Bundesligi. Zgłosiłem się do Przeglądu Sportowego. Jako człowiek z ulicy nie miałbym szans. Wcześniej regularnie olewali moje maile. Kiedy jednak zadeklarowałem, że nie oczekuję niczego oprócz akredytacji na mecze Bundesligi, a moim debiutanckim autorskim kawałkiem była rozmówka z Robertem Lewandowskim, naturalnie trochę zmienili optykę, bo nie każdy pierwszy lepszy gość tak zaczynał. Po prawdzie nie ma w tym nic wyjątkowo. W biografii każdego zawodowego dziennikarza można byłoby znaleźć jakieś przykłady myślenia tego typu, że jeśli redakcja gdzieś cię nie wyśle, to pojedziesz na własny koszt, bo chcesz coś zobaczyć i czegoś dotknąć.

W Kickerze nie chcieli wysyłać cię w teren.

Dobijałem się drzwiami i oknami. Bezskutecznie zalewałem ich skrzynki mailowe. Miesiącami trwała cisza w eterze, aż odebrałem telefon z pytaniem, czego właściwie od nich oczekuję. Na co dzień nie przyjmują zagranicznych stażystów. Bo i po co im tacy? Przy tym zaznaczyli, że jak chcę przyjść, to żebym przyszedł, a może jakieś zadanie się dla mnie tam znajdzie. Wyobrażałem sobie, że na pewno mają jakiś klub, na który nikt nie chce jeździć, gdzieś daleko i w ogóle, więc może wcisnę się do niego samymi chęciami. Od razu mnie usadzili, żebym zapomniał o jakichkolwiek publikacjach, bo fajnie, że mówię w ich języku, ale w Kickerze publikują ludzie, którzy piszą znacznie lepiej niż przeciętni Niemcy.

Piszesz po niemiecku aż tak dużo gorzej niż tamtejsi autorzy?

Napiszę poprawny gramatycznie tekst, ale będzie czuć, że brakuje w nim błysku.

Czyli chcieli, żebyś się przyglądał.

Najpierw zgodzili się, żebym siedział w biurze i kręcił się po redakcji. Następnie znaleźli dla mnie najmniej odpowiedzialną funkcję, czyli śledzenie i przekazywanie agencyjnych wiadomości, żeby pełnoetatowi dziennikarze nie musieli tego robić.

Taki łącznik.

Spływało coś z Augsburga, szedłem do gościa z Augsburga. Wpłynęło coś ze Stuttgartu, biegłem do faceta od Stuttgartu. Nic ciekawego, ale mijał tydzień za tygodniem, okazało się, że nie przeszkadzam i nie robię zamieszania, więc regularnie przychodziłem tam przez pół roku Erasmusa.

No i znalazłeś się wśród autorów Kickera.

Wyczułem moment. Mecze Pucharu Niemiec. Grudniowy wtorek. Pierwszy atak zimy. Siedzę w redakcji. Przeglądam Twittera. Leszek Bartnicki pisze, że ludzie z PZPN przyjeżdżają namawiać Matthiasa Ostrzolka na reprezentowanie Polski podczas meczu Augsburga z Bayernem. Przekazałem informację dziennikarzowi, który w Kickerze zajmował się Augsburgiem. Zdziwił się, nie słyszał o temacie, no i nie jechał na Puchar Niemiec, a ja się wybierałem za Arkadiuszem Milikiem. Zadeklarowałem, że spróbuję zagadnąć Ostrzolka. I już wiedziałem, że muszę z nim porozmawiać, choćby nie wiem, co się działo. Pojechałem na miejsce. Przemęczyłem długie spotkanie. Późny wieczór. Zamykają klub. Pociągi odjechały. Ostrzolek nie wychodził i nie wychodził, ale ja czekałem i czekałem, aż pojawił się i pogadaliśmy, co też myśli o tej reprezentacyjnej sprawie. Wielki materiał to nie był…

Ostrzolek nie zagrał ani dla Polski, ani dla Niemiec.

Czułem, że jeśli przekażę „surówkę” temu dziennikarzowi od Augsburga, wykorzysta to na własną rękę i nic nie będzie z mojej publikacji na łamach Kickera, więc włóczyłem się całą mroźną noc po mieście w oczekiwaniu na pierwszy poranny pociąg, a kiedy wróciłem do Norymbergi, włożyłem wszystkie siły w uformowanie możliwie najbardziej poprawnego tekstu w języku niemieckim. Liczyłem, że redaktorzy Kickera przeczytają, machną ręką i powiedzą: „A, puścimy”. I puścili. Trochę się do mnie przekonali. Niedługo później Milik strzelił jakiegoś gola, pogadał tylko ze mną i wyjeżdżałem z debiutem na łamach papierowego Kickera.

Roman Kołtoń sprawił, że kultowe stało się określenie „jak podaje Kicker”. To faktycznie aż tak dobra gazeta? Sporadycznie biorę do ręki i jakoś nie potrafię się zachwycić. Nie jest to kosmos, jakiś inny świat czy nieznany ląd.

Podzielam to wrażenie. Kicker ma siłę odwieczności. Istnieje od 1921 roku. I cały czas utrzymuje się na rynkowym szczycie. Świetnie się sprzedaje, pełni istotną rolę w medialnym ekosystemie. Ma moc wyroczni. W Niemczech działa mnóstwo redakcji, ale jeśli Kicker coś podaje, to brzmi to bardziej wiarygodnie. Mocna opinia w Kickerze? Musi być naprawdę źle. Kicker pisze, że ktoś stracił szatnię w Bayernie? Nie ma przelewek, taka jest prawda, bo jeśli straciłby tę szatnię tylko trochę, to Kicker wstrzymałby się z wydaniem sądu. Jest stonowany, wyważony, przemyślany. Bardziej niż Kickerem zachwycam się jednak 11Freunde. To jest magazyn, którego u nas nie ma. Ładny, pogłębiony, z wymierzonymi proporcjami między niszowością a utrzymywaniem się na rynku.

Kicker mógłby istnieć w Polsce?

Teoretycznie mógłby, ale jednak nie istnieje. Przegląd Sportowy miał wszystko, żeby być takim Kickerem, ale przycinano fundusze, a w redakcji panowało ciągłe poczucie, że są rzeczy ważne i ważniejsze. Niby dużo pisania o Legii, Lechu i Wiśle, ale jeśli szukasz czegoś o Podbeskidziu czy Koronie, to nie znajdziesz za wiele, a w żadnym numerze Kickera nie zabraknie jakiegoś tekściku o każdym klubie 1. i 2. Bundesligi.

Piszesz o sobie: „Prawdopodobnie jedyny człowiek na świecie, który o Bayernie Monachium pisze tak samo często, jak o Podbeskidziu Bielsko-Biała. Szuka w Ekstraklasie śladów normalności. Czyli Bundesligi”.

Kiedy wracałem z Niemiec do Polski, miałem takie poczucie, że zrównując Ekstraklasę z Bundesligą, zderzając się z dwoma tak różnymi światami i tak różnymi odmianami tego samego sportu, albo zwariuję, albo swoim wiecznym niezadowoleniem i grymaszeniem obrzydzę tę ligę nie tylko sobie, ale też czytelnikom. Nieustannie szukałem więc tych śladów normalności, wytypowałem sobie grupę kilku szczególnie inspirujących ludzi i doszedłem do wniosku, że nie chcę opowiadać o Ekstraklasie przez pryzmat jej przaśności. Pośmieję się czasami, jak ktoś nie trafi w piłkę, ale chciałbym jednak traktować te rozrywki na sportowo.

Blisko ci do podejścia Michała Probierza, który mówi, żeby nie śmiać się z wpadek piłkarzy Ekstraklasy, bo to samo zdarza się w Premier League, Serie A, La Lidze, Ligue 1 i Bundeslidze?

Nie, bo podejście Probierza jest zakłamywaniem rzeczywistości, a ja nie chcę zakłamywać rzeczywistości, tylko wyszukiwać wybijające się elementy w lidze, która nie jest super i ekstra. Nie wpadam w depresję, że nie tu nie ma ludzi do merytorycznego pogadania o futbolu, a w dyskursie przebija się głównie rubaszny rechot z czasów rządów Grzegorza Laty w PZPN-ie, bo przecież zupełnie tak nie jest, nie brakuje ludzi, którzy chcą zdziałać coś więcej.

Wciąż zastanawia mnie ta potrzeba szukania normalności. Na takiej samej zasadzie działa to w dziennikarstwie? Czy przewaga zachodnich standardów nad polskimi obrosła piórkami mitu?

Mitologizujemy zachodnie standardy. Gorsze warunki startowe w polskiej branży zahartowały wielu naszych dziennikarzy. Wiedzą, jak coś zrobić, jak coś zdziałać na swoich warunkach. Taki Mateusz Święcicki w sensie warsztatowym potrafi pewnie wszystko. Sam mówi, że wiele swoich filmów i reportaży robi za własne pieniądze. I nie wiem, dlaczego Święcicki miałby stanąć naprzeciwko kogoś z Bilda, Kickera czy 11Freunde i czuć jakiekolwiek kompleksy wobec niego przez sam wzgląd na rynek swojego działania.

Ktoś jeszcze w Polsce robi dziennikarstwo światowej miary?

Dziennikarstwo światowej miary, dziennikarz rangi światowej, „światowy” to strasznie duże słowo, ale od czas do czasu na polskim rynku pojawiają się materiały, które mogłyby wyjść w każdym magazynie sportowym na świecie. Choćby tekst Pawła Wilkowicza o Johanie Cruyffie w Kopalni. Myślę, że nie ma zbyt wielu osób, które napisałyby lepszą rzecz o Cruyffie, nie znając Cruyffa, bo pewnie jakiś Holender, który spędził z nim całe życie, mógłby zrobić to jeszcze wnikliwiej, ale tamta sylwetka niezaprzeczalnie wzniosła się na wielki poziom. Czy komuś jednak przypisałbym stałą łatkę światowca? Nie wiem, co miałoby to znaczyć.

Uważasz, że mejweni pieprzą głupoty?

Nie uważam, że mejweni pieprzą głupoty.

Ale głośna grupa widzów twierdzi, że lecą na bajerze i doświadczeniu. I jakkolwiek buntowałbym i oburzałbym się na tak postawioną sprawą, ciągle siedzi mi to w głowie.

Wiem, że mejweni znacznie lepiej ode mnie opowiedzą o piłce nożnej przeciętnemu zjadaczowi chleba, komuś niesiedzącemu w temacie dwadzieścia cztery godziny na dobę przez siedem dni w tygodniu i trzydzieści dni w miesiącu. Jeśli ktoś spyta mnie, dlaczego w reprezentacji Polski wciąż gra Grzegorz Krychowiak, a nie ktoś znacznie młodszy i bardziej nowoczesny, to mogę udzielić wyczerpującej odpowiedzi, ale mam wrażenie, że Michał Pol zrobi to z większą gracją i bardziej przekonująco. Jedno to obudowanie wielopoziomowej argumentacji zaawansowanymi statystykami, a drugie to umiejętność sprzedania informacji absolutnie każdemu, w czym wyśmienici są mejweni.

Wpływy i medialność mejwenów pauperyzują poziom dyskusji o piłce nożnej?

Nie, bo mitologizujemy poziom dyskusji o futbolu. Są różne odłamy dziennikarstwa i różne warstwy interesowania się tym sportem. Mówimy, że we Włoszech jest tyle określeń taktycznych i technicznych na różne pozycje, i to prawda, ale przecież nie każda rozmowa o Milanie jest tam przeładowana merytoryką.

Brakuje ci roznegliżowanych kobiet w piłkarskich studiach telewizyjnych na polskiej ziemi?

Nie brakuje mi. Ale piłka nożna jest królestwem różnorodności. Są ludzie, którzy chcą rozmawiać o podwójnych „szóstkach” i „fałszywych skrzydłowych”, a są też tacy, których kompletnie to nie interesuje. Wszyscy pomieścimy się na tym rynku.

Próbuję ze wszystkich stron, więc spytam wprost: co denerwuje cię na tym rynku?

Bardzo denerwuje mnie „clickbaitoza”. Szczególnie ta, która rozlała się, kiedy Robert Lewandowski odchodził z Bayernu i przechodził do Barcelony. Duże media z poważnymi autorami, a tytuły montowane tak prymitywnie, żeby zaraz zaczęła się naparzanka i nerwówka w mediach społecznościowych. „Niemcy blokują Lewandowskiego”, „Niemcy nie doceniają Lewandowskiego”, „Niemcy skonfliktowani z Lewandowskim”, nie mam na to wewnętrznego filtra, choć powinien mieć, bo ilekroć tylko trafiam na podobnego rodzaju sformułowania, czuję się okropnie zażenowany. Cenię sobie, że nigdy nie musiałem brać w tym udziału.

Jesteś dzieckiem Przeglądu Sportowego. Dziennik musiał umrzeć?

Co innego perspektywa zwykłego dziennikarza, a co innego perspektywa wielkiego wydawcy, ale z mojej perspektywy nie musiał umrzeć. Przegląd Sportowy nie wykorzystał swojego potencjału. W przypadku wielu wychowanych tam autorów o ich klasie czytelnicy dowiedzieli się dopiero po ich odejściu z tytułu. Wcześniej nie było tego widać. O samym akurat sobie nie powiedziałbym, że nie dostałem szansy. Może nie byłem na żadnym wielkim turnieju, ale nie czułem się niszowy, schowany do szafy.

Powiedziałeś kiedyś, że dopiero po odejściu z Przeglądu Sportowego mogłeś zacząć realizować nieoczywiste tematy, o których naprawdę chciałeś pisać.

Ktoś z Przeglądu Sportowego mógłby zripostować, że przecież nikt mi tam niczego nie bronił. Natomiast jednocześnie wszyscy pracujący w Przeglądzie musieli się zajmować dziesięcioma różnymi poletkami, które sprawiały, że byli przeładowani bieżącą robotą, często taką, na której znają się tylko pobieżnie. I to jest chyba doświadczenie każdego dziennikarza odchodzącego z tej gazety.

To zabija entuzjazm codziennej pracy.

Ponadczasowe tematy ciągle odkładały się na później w zalewie codziennych zadań i obowiązków. Wyjątki były nieliczne. Łukasz Olkowicz wywalczył sobie taką pozycję, że może pisać „fajne teksty”. A ja byłem od młócki. Więc tak, musiałem odejść, żeby też móc zacząć regularnie pisać „fajne teksty”.

Michał Pol, Przemysław Rudzki, Tomasz Włodarczyk – grabarze Przeglądu Sportowego. Prawda czy fałsz?

Nie, bo mam wrażenie, że ta trójka podejmowała próbę ratowania tej gazety. Grabarze Przeglądu Sportowego nie są w Przeglądzie Sportowym, tylko w strukturze korporacyjnej wydawnictwa Ringier Axel Springer. Dla całkowicie anonimowych z perspektywy czytelnika ludzi z góry nie robi żadnego wrażenia, kto i w jakim momencie odchodzi z dziennika, który jest zaledwie jednym z wielu projektów medialnych potężnej firmy.

Ludzie wrócą do czytania prasy sportowej dla Przeglądu Sportowego, który od przyszłego roku przeobrazi się z dziennika w gazetę wychodzącą dwa razy w tygodniu?

Musi zmienić się forma podawania treści. Oba numery muszą przypominać dotychczasowy napakowany ekskluzywnymi materiałami piątkowy Ligowy Weekend. Kiedy jednak słyszę, że Przegląd Sportowy będzie wychodzić w poniedziałek, mam wątpliwości, bo zazwyczaj to było najnudniejsze tygodniowe wydanie, przepchane relacjami z weekendowych meczów w nadziei, że ktoś może ich nie oglądał i będzie chciał o nich poczytać w gazecie. A tak to nie działa. Potrzeba jest zmiana na modłę czegoś podobnego do Kickera. I dwóch wydań magazynowych.

Martwisz się tym, że ludzie odchodzą od czytania?

Nie martwię się, że pewnego dnia nikt nie będzie chciał niczego czytać, bo zawsze znajdzie się zapotrzebowanie na pisane treści sportowe, ale nie znaczy to, że zamykam się na świat i inne formy dziennikarstwa. W głównej mierze pracuję teraz w telewizji, bo tak jak jeszcze teraz można utrzymać się na rynku tylko z pisania, tak czy za dziesięć lat wciąż to będzie możliwe?

Smuciłoby mnie życie w kraju analfabetów.

Kiedy wchodziłem do zawodu jako przedstawiciel młodego pokolenia dziennikarzy, od starszych kolegów po fachu różniła nas choćby umiejętność poruszania się w mediach społecznościowych, nie tylko klepania tweetów i postów, ale też budowania w nich swojej marki. Byliśmy nowocześni, ale to już jest normalne, nie można przegapić momentu, kiedy samemu przerodzisz się w dziennikarskiego zgreda. Postęp dzieje się bardzo szybko. Myśl o tym, czy nie ucieka mi dziennikarski świat, wcale nie musi pojawić się, kiedy będę miał pięćdziesiąt lat, a już zaraz, tuż za rogiem, za dzień, tydzień, miesiąc czy rok.

Już Truman Capote pisał, że przyzwyczajanie się jest formą umierania, ale skoro internetowe migawki wypierają gazetowe szpalty, a wizja nęci bardziej niż literki, to odbiorcę sportowych treści należy postrzegać jako idiotę, który zawsze dążyć będzie do wchłaniania upraszczającej papki?

Nie pisałbym takich tekstów, jeśli zakładałbym, że czytają mnie idioci.

Kurtuazja?

Wiem, że moje artykuły wymagają skupienia. Nie piszę do masowego widza, ale zawsze mam nadzieję, że znajdzie się kilka osób, które przeczytają i powiedzą: „o, całkiem ciekawe”.

Kilka osób to chyba delikatne niedoszacowanie.

No właśnie, utrzymuję się na rynku, bo takich chętnych na coś ambitniejszego i większego czytelników jest trochę więcej.

A zwykły kibic? Ten, który na stadionie może nie rzuci butelką, ale wyzwie rodzinę sędziego i będzie chciał zobaczyć „cycuszki” reporterki?

To jest niesmaczne, ale stwierdzenie o widzu-idiocie jest zbyt dużym uogólnieniem. Jakiś idiota zawsze się znajdzie. Któryś z widzów na pewno jest idiotą. Tak to już jest. Ale nie mogę pracować z założeniem, że robię to dla prostaków, bo to nie jest moja grupa docelowa.

Robert Mazurek mawia za to, że od dziennikarzy głupsi są tylko aktorzy.

Nie lubię czegoś takiego.

Jest w tym dużo niepotrzebnego cynizmu.

To jest próba pokazania dystansu do siebie i swojego zawodu. Przykładowo wielu dziennikarzy sportowych lubi rzucać, że trudni się w najmniej potrzebnym zawodzie świata.

Obalmy to.

Myślę, że prawie żaden z tych dziennikarzy sportowych nie uważa tak naprawdę. Taka forma udowodnienia sobie i środowisku, że jeszcze nie odbiła mu woda sodowa. To zawód jak każdy inny. Są zawody dużo ważniejsze, ale jest tyle dziwnych i niepotrzebnych stanowisk we współczesnym świecie, że dziennikarz sportowy nie musi się biczować, bo żyje z relacji z meczów.

Masz poczucie misji?

Za duże słowo.

Do czego więc dziennikarz sportowy potrzebny jest światu?

Żeby biznes piłkarski żył przez okrągłą dobę, a nie tylko od meczu do meczu. Media nakręcają masowe zainteresowanie futbolem. Mówi się, że pośrednik między piłkarzem a kibicem staje się coraz mniej potrzebny przez wzgląd na media społecznościowe, ale prawda jest taka, że zawodnicy nie zawsze potrafią sprzedawać siebie w social mediach. Żyjemy w symbiozie.

Opowiadałeś kiedyś, że w Kickerze potrafiłeś siedzieć przy biurku, obok którego dziennikarz odbierał telefon, a tam Uli Hoeness, gdzie na polskiej ziemi taka bezpośredniość dużych postaci jest albo bardzo rzadko, albo bardzo interesowna.

Uli Hoeness jest niesamowicie otwarty na media, może nawet za bardzo. Wtedy zrobiło to na mnie wrażenie, że zadzwonił w całkowicie niespodziewany sposób do dziennikarza zajmującego się Bayernem, ale teraz widzę, że potrafi telefonować na żywo poprzez linię telefoniczną dla kibiców do programu Doppelpass, jeśli uważa, że ktoś gada głupoty. Z dzisiejszej perspektywy nie dokonałbym takiej oceny tych dwóch środowisk. W Polsce są dziennikarze z wyróżniającymi znajomościami, w Niemczech są dziennikarze z wyróżniającymi znajomościami, w Polsce są piłkarze otwarci, w Niemczech są piłkarze otwarci.

Na polskim rynku fascynująca jest popularność dziennikarzy sportowych. Ludzie śledzą osobistości medialne często z większym zainteresowaniem niż piłkarzy.

Też mnie to intryguje. Do pewnego stopnia to rynkowa tendencja, ale zagranicą jest to chyba posunięte do mniejszego stopnia. Polscy dziennikarze sportowi są niezwykle popularni, wykręcają świetne liczby na swoich nazwiskach, udzielają wywiadów, stają się nośnikami reklam.

Są aż tak wspaniali?

Wspaniali czy nie wspaniali? Dobre czy złe zjawisko? Chyba nie potrafię tego ocenić. Na pewno za dużą wagę przywiązuje się do tego, co jakiś dziennikarz zrobił czy powiedział, do jakichś aferek, które zaczynają żyć swoim życiem, choć bądźmy uczciwi: to całe środowisko grzeje bardzo wąskie grono ludzi w perspektywie całego kraju.

Mirosław Żukowski i Stefan Szczepłek, nestorzy dziennikarstwa sportowego z Rzeczpospolitej, cyklicznie biją w tarabany, że młode pokolenie dziennikarzy zaprzedało duszę bukmacherom.

Jakiś czas temu doszedłem do wniosku, że reklamowanie bukmacherów nie wpływa negatywnie na moją pracę dziennikarską. Nie jest to coś szkodliwego. Nie napiszę z racji takiej współpracy negatywnie czy pozytywnie o jakimś klubie czy jakiejś lidze.

Ludzie się uzależniają…

Czy jestem odpowiedzialny za cudze uzależnienie od hazardu? Głowiłem się nad tym dylematem i doszedłem do wniosku, że wiele reklamowanych rzeczy jest równie szkodliwych i od wszystkiego można się uzależnić. Nie robi się nikomu wyrzutów, że najlepsi piłkarze świata namawiają do kupowania chipsów czy napojów słodzonych. Jeśli umówilibyśmy się, że w ogóle nie powinno być reklam bukmacherów w świecie sportu, to powinniśmy być konsekwentni. Obrywają pojedynczy dziennikarze, a ci nieobrywający piszą w gazetach i występują w telewizjach, w których pojawiają się całe strony i całe bloki z identycznymi bukmacherskimi reklamami. Kluby mają bukmacherów na koszulkach, ligi sygnowane są nazwami bukmacherów, tu pojawia się pewna niekonsekwencja. Rozumiem punkt widzenia nestorów zawodu, że dziennikarz nie powinien reklamować absolutnie nikogo, bo dziennikarz nie jest od reklamowania, bo taka jest ich definicja dziennikarstwa, ale rynek sprawił, że się to rozmyło. Wszystko robione z głową jest dla ludzi.

Od niedawno komentujesz mecze Ekstraklasy w Canal+Sport. Albo mówisz do mikrofonu.

Mówienie do mikrofonu? Nie lubię takiego deprecjonowania swojej pracy. Karierę miał Boniek, piłkarz z Ekstraklasy i kopacz z III ligi. Karierę, nie przygodę. Tak samo ja. Mogę to robić źle albo dobrze, ale tak: jestem współkomentatorem meczów. I bardzo to lubię. Ponad rok temu nie widziałem się w tej roli. Nawet nie myślałem, że chciałbym to robić. Ale pewnego razu Paweł Wilkowicz zaproponował mi skomentowanie spotkania Unionu Berlin z Bayerem Leverkusen i choć początkowo byłem w ciężkim szoku, po wszystkim zorientowałem się, że dawno tak dobrze nie bawiłem się podczas oglądania meczu piłkarskiego. Chciałem więcej. W Canal+Sport zacząłem relacjonować Ekstraklasę ze stadionów, jeszcze coś innego, kapitalne przeżycie. Gdyby ktoś mnie spytał, czy komentowanie meczów sprawia mi przyjemność, odpowiedziałbym, że tak i to wielką. Chciałbym jednak nie być jedyną osobą, która dobrze się bawi podczas mojego komentarza.

Myślałeś o przetestowaniu niemieckiego stylu komentarza?

Niemcy są oszczędni w słowach. Często mecze komentuje jeden człowiek, a u nas zupełnie odeszło się od tego modelu. Jeden komentator zawsze wyrzuci z siebie mniej słów niż dwójka sprawozdawców. Mnie się ten niemiecki styl podoba, ale prawda jest taka, że gdyby przenieść tamtejsze realia na polskie, to mnie nie byłoby przy mikrofonie, bo jestem komentatorską dwójką.

Przyjąłby się na polskiej ziemi ten styl z Niemiec?

Gdyby kto u nas komentował w stylu niemieckim, widzowie najprawdopodobniej powiedzieliby, że nie przygotował się należycie i okrutnie usypia.

Polscy komentatorzy przegadują?

Pewnie zdarzają się takie przypadki, ale co do zasady: nie. Wydaje mi się, że ludzie nie są gotowi na to, o co czasami proszą, czyli na mecz bez komentatorów z samymi dźwiękami stadionów. Albo z jednym sprawozdawcą, który ogranicza swoje zaangażowanie do czytania nazwisk. To byłby szok poznawczy dla widza przyzwyczajonego do polskich warunków i standardów.

Chcesz wbić się do mainstreamu?

Od odejścia z Przeglądu Sportowego nieustannie słyszę, że nie jestem w mainstreamie, że jestem niszowy, ale sam nie mam takiego poczucia. Nie ma aż tak wielu bardziej bardziej mainstreamowych rzeczy w tym zawodzie od komentowania meczów w Canal+Sport. Coś ci przychodzi do głowy?

Bycie mejwenem.

Jeśli uznajemy, że główny nurt to Borek, Smokowski, Stanowski, Pol, Szpakowski i jeszcze pięć osób o największej krajowej rozpoznawalności, to nie jestem w mainstreamie. Ale jeśli poszerzymy to grono do trzydziestu nazwisk, to już od jakiegoś czasu zaliczam się do tej grupy. I dobrze mi tu, gdzie jestem.

ROZMAWIAŁ JAN MAZUREK

Od listopada teksty Michała Treli będą cyklicznie pojawiać się na Weszło

Czytaj więcej o dziennikarstwie sportowym:

Fot. Kanał Sportowy

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Boks

Pięściarze dali radę, transmisja nie. “Niestety, ten DAZN to wielki shit”

Błażej Gołębiewski
4
Pięściarze dali radę, transmisja nie. “Niestety, ten DAZN to wielki shit”
Boks

Olbrzym nie dogonił króliczka. Usyk ponownie pokonał Fury’ego!

Szymon Szczepanik
15
Olbrzym nie dogonił króliczka. Usyk ponownie pokonał Fury’ego!

Piłka nożna

Anglia

Fabiański: Nie spodziewałem się, że tak długo będę grał w Premier League

Bartosz Lodko
1
Fabiański: Nie spodziewałem się, że tak długo będę grał w Premier League

Komentarze

77 komentarzy

Loading...