Pucharowe boje Lecha Poznań z Austrią Wiedeń mają w sobie wszystko, żeby zapisać się złotymi zgłoskami w historii nadwiślańskiej piłki klubowej. Pokręcicie głowami: przesadzacie. Skrzywicie się: niepotrzebny patos. Cóż, może to oznaka naszego wyposzczenia, ale jeśli polski klub regularnie leje zasłużoną austriacką organizację i ma poważne szanse na zapewnienie sobie tym samym dalszego ciągu przygody w europejskich pucharach, to wiedz, że coś się dzieje i nawet nie próbuj z tym polemizować.
Sprawa jest prosta. Jeśli Lech wygra z Austrią, znajdzie się cholernie blisko fazy pucharowej Ligi Konferencji. Ba, istnieje duże prawdopodobieństwo, że po prostu – bez żadnego „cholernie blisko” – zapewni sobie europucharową wiosnę. Niby nie wszystko zależy od mistrza Polski, bo równocześnie Hapoel Beer Szewa mierzyć się będzie z Villarrealem, który z jednej strony jest już pewny awansu, ale też z drugiej mańki świeżutko po zmianie trenera, więc – bla, bla, bla – nie powinno w hiszpańskich szeregach zabraknąć motywacji, żeby nie przegrać z wyraźnie słabszym rywalem. Krótka piłka: Lech zwycięży, Hapoel dostanie w beret – scenariusz na wyciągnięcie ręki, żadne science-fiction, bierzemy w ciemno, raj na ziemi. Tym bardziej, że wszelkie inne układy i konstelacje brzmią mniej atrakcyjne, więc tego się trzymajmy, po co zapeszać?
Magia meczów z Austrią Wiedeń
Pucharowe boje Lecha Poznań z Austrią Wiedeń urastają do rangi meczów kultowych. Głównie za sprawą pewnego październikowego wieczoru w Pucharze UEFA. Hernan Rengifo na 1:0. Milenko Acimović na 1:1. Sławomir Peszko na 2:1. Robert Lewandowski na 3:1. Matthias Hattenberger na 3:2. Sama końcówka, na chwilę, na stan obecny do następnej rundy przechodzi Austria. Ostatnia minuta meczu, Peszko wrzuca, zamieszanie, piłkę trąca Arboleda, Murawski wali po ziemi sprzed pola karnego…
4:2!
Dreszczowiec.
Thriller.
Rollercoaster.
Lubimy do tego wracać. Sympatyczne momenty rodzimego futbolu ze wciąż trwającej ery, w czasie której wszelkie zwycięstwa na scenie międzynarodowej bierze się niemal w ciemno. Ostatni mecz Lecha z Austrią był już inny. Kolejorz wygrał w podobnym wymiarze, 4:1, też się działo, bo choćby Filip Bednarek obronił karnego Manfreda Fischera, ale serca nie palpitowały, sportowy zawał się nie zbliżał. Na stadionie przy Bułgarskiej wygrała drużyna zdecydowanie lepsza. Koniec i kropka.
Lech jest faworytem
Lech jest faworytem. I to zdecydowanym. Widzieliśmy, jak partaczyć potrafi defensywa Austrii, jak wolni są stoperzy tego zespołu, co jest dość istotne i straceńcze, gdy trener Manfred Schmid każe ustawiać obronę wysoko. Mistrz Polski bywa ostatnio pragmatyczny, nie strzela dużo goli, tylko raz w ostatnich ośmiu meczach wbił rywalom więcej niż jedną bramkę, ale nie znaczy to, że nie ma kim straszyć z przodu, bo jest wprost przeciwnie.
Prawda jest taka, że z tą Austrią Wiedeń trzeba wygrać. Austrią, która ostatnie mistrzostwo kraju zdobyła w 2013 roku. Austrią, która nie potrafi nawiązać równorzędnej walki nie tylko z Red Bullem Salzburg, ale też z Rapidem Wiedeń czy LASK-iem, a coraz częściej nawet z Wolfsbergerem czy Sturmem Graz. Austrią, która rokrocznie zbiera cięgi w europejskich pucharach. Austrią, która już nie dostarcza gwiazdeczek reprezentacji. Austrią, która traci sponsorów. Austrią, która boryka się sześćdziesięciomilionowym zadłużeniem. Austrią, która nagminnie ma problem z uzyskaniem licencji na grę w Bundeslidze. Austrią, która do nowego sezonu ligowego przystępowała z trzema ujemnymi punktami.
Lech nie ma takich problemów.
Lech znajduje się w zupełnie innym momencie historii.
Lepszym, ciekawszym, bardziej obiecującym.
Wypadałoby więc trochę jeszcze tę cierpiącą i skręcającą się z bólu Austrię pomęczyć i zapewnić sobie awans do fazy pucharowej Ligi Konferencji. Bo tego właśnie potrzebuje piłkarska Polska.
Czytaj więcej o Lechu Poznań:
- Papszun: Siłą Lecha jest to, że zespół za bardzo się nie zmienił
- Kiepskie wyniki, związek z Gazpromem i ratunek od Alaby. Co się stało z Austrią Wiedeń?
Fot. Newspix