Reklama

PRASA. Badia: Lewandowski jest liderem, którego Barcelona potrzebowała

redakcja

Autor:redakcja

26 października 2022, 09:00 • 11 min czytania 12 komentarzy

W środowej prasie sporo o zagranicznej piłce – szczególnie o FC Barcelonie, która już dziś może się pożegnać z Ligą Mistrzów.

PRASA. Badia: Lewandowski jest liderem, którego Barcelona potrzebowała

PRZEGLĄD SPORTOWY 

Barcelona musi liczyć na cud

Jan Kliment w zeszłym sezonie przez rok gry w Wiśle Kraków strzelił dwa gole, Erik Jirka wcześniej przyzwoicie spisywał się w Górniku Zabrze, ale raczej nikt nie powiedziałby, że to piłkarz na miarę Ligi Mistrzów. Tymczasem teraz od nich i ich kolegów z Viktorii Pilzno zależą losy awansu Barcelony do 1/8 finału. Jeśli mistrz Czech przegra z Interem, Barcelona odpadnie z Ligi Mistrzów, choćby potem rozbiła Bayern 5:0. Robert Lewandowski zapewne zupełnie inaczej wyobrażał sobie starcie z dawnymi kolegami. Wychodząc na boisko o 21, będzie już wiedział, czy gra toczy się o jakąś konkretną stawkę, czy tylko o prestiż. Spotkanie Inter – Viktoria zaczyna się bowiem o 18.45.

Gdy popatrzymy na postawę Viktorii w tej edycji, Barcelona musi liczyć na cud. Mistrz Czech jest – obok Rangers – najsłabszym uczestnikiem tej edycji Ligi Mistrzów i jako jedyny obok szkockiej drużyny nie zdobył punktu. Już przed startem rozgrywek Viktoria sprawiała wrażenie kopciuszka w tej stawce z budżetem w wysokości siedmiu milionów euro (mniej niż zarabia jeden ważny piłkarz Barcelony), a na dodatek trafiła do najmocniejszej grupy. Efekt tego jest taki, że traciła dotąd średnio cztery bramki. Na wyjazdach szło jej jeszcze gorzej, z Barceloną przegrała 1:5, z Bayernem 0:5. Tylko więc chyba najwięksi optymiści wśród fanów z Katalonii wierzą w cud i że teraz nie przegra w Mediolanie.

Jeśli nawet jakimś cudem Inter nie wygra z Viktorią, to Barcelona, aby zachować szanse, będzie musiała pokonać mistrza Niemiec. Ewentualnie zremisować w przypadku porażki Interu. Ale nawet w korzystnym dla siebie scenariuszu nie wyprzedzi mediolańczyków w tabeli, bo ma gorszy bilans bezpośrednich spotkań. W ostatniej kolejce będzie miała jednak łatwiejsze zadanie, bo zmierzy się z Viktorią, a Inter z Bayernem. Z drugiej strony mający w takim układzie pierwsze miejsce w grupie Bayern może nie przyłożyć się do starcia z Interem. Sytuacja Barcelona jest więc piekielnie trudna.

Reklama

Unai Emery wraca do Anglii i znów będzie pracował z Polakami

W trakcie pierwszego pobytu w Premier League Emery prowadził Arsenal. W sezonie 2018/2019 zajął z Kanonierami piąte miejsce w lidze i doszedł do finału Ligi Europy – rozgrywek, w wygrywaniu których jest wręcz specjalistą. Arsenal przegrał wówczas z Chelsea (1:4) i była to pierwsza porażka drużyny pod wodzą 50-latka w fi nale LE. Wcześniej trzykrotnie wygrywał te rozgrywki, prowadząc Sevillę (lata 2014–2016). Jego przygoda z Kanonierami skończyła się w listopadzie 2020 roku. Wówczas po Hiszpana sięgnęły władze Villarrealu i z pewnością nie żałowały swojej decyzji, nie tylko ze względu na zainkasowaną za niego sumę odstępnego. Emery w 2021 roku poprowadził Żółtą Łódź Podwodną do największego sukcesu w jej historii, jakim był triumf w Lidze Europy. Zespół z LaLigi pokonał wówczas w rozgrywanym w Gdańsku finale Manchester United (1:1, k. 11:10). 

Pracując w Sevilli, szkoleniowiec miał okazję prowadzić Grzegorza Krychowiaka. To właśnie z tego klubu Emery odszedł do PSG i na jego życzenia do Paryża trafi ł reprezentant Polski, który jednak kariery we Francji nie zrobił. Teraz 50-latek znów będzie miał do czynienia z Biało- -Czerwonymi. Piłkarzami Aston Villi są: Matty Cash, który gdy tylko jest zdrowy, to gra w wyjściowym składzie, oraz Jan Bednarek. Były piłkarz Lecha trafi ł do Birmingham tego lata, ale dotychczas wystąpił w zaledwie pięciu meczach i zazwyczaj jest rezerwowym. Zmiana szkoleniowca może być dla obrońcy szansą na poprawienie swojej sytuacji przed zbliżającym się wielkimi krokami mundialem.

Radosław Kałużny komentuje powołania Czesława Michniewicza

Reklama

Szeroka kadra jest potrzebą w razie jakichś nieszczęść zdrowotnych i nadzwyczajnych, losowych sytuacji. Umówmy się, kłopotu bogactwa nie mamy. Michniewicz powołał wszystkich Polaków, którzy potrafią prosto kopnąć piłkę, ha, ha, ha! Poza tym do grania trener wybierać będzie spośród 15–17 piłkarzy. Do kompletu 26 reprezentantów dosztukuje tych, których lubi bardziej od innych, z jakichś względów pasują mu do grupy. Weźmy Jacka Góralskiego. Prześladowały go ostatnio kłopoty zdrowotne, ale zapracował na zaufanie u Michniewicza, a ten z kolei, w razie powołania go, zawsze się obroni, że potrzebuje komandosa do zadań specjalnych na przykład, by obrzydzić życie reprezentantowi Argentyny z numerem „10”.

Nie sądzę, by Jędrzejczyk załapał się do samolotu na Katar. Kupony można odcinać w domu na kanapie albo kolekturze totolotka. Jest o rok starszy od Roberta Lewandowskiego, lecz pod względem fizycznym na tle Lewego wygląda jak furmanka przy samolocie. Tylko nieliczni, wybitne jednostki, jak właśnie Robert, potrafią oszukać wiek. Na pewno nie obrońca Legii lub Krychowiak. Mimo wszystko uważam, że ze dwa zaskoczenia będą. Mam na myśli tych, którzy niespodziewanie pojadą do Kataru. Nie sądzę, by Michniewicz zrezygnował z któregoś „pewniaka”, jak Janas, ale ze dwa króliki z kapelusza z tej szerokiej grupy wybiorą się do Kataru.

Wydaje mi się, że Michniewicz wolał nie ryzykować, bo w razie powołania Wolskiego natychmiast by wywleczono grzechy zawodnika Wisły Płock, a mocniej niż piłkarz oberwałby selekcjoner. Trener wybrał święty spokój. Mi brakuje Jakuba Modera, choć z wiadomych względów nie mógł być brany pod uwagę, bo walczy o powrót na boisko. Na szczęście w dobrej formie i przede wszystkim zdrowy jest Krystian Bielik. Na mój nos, to on w podstawowej jedenastce zastąpi niemrawego już Krychowiaka.

SPORT

Problemy Górnika przed meczem z Widzewem

Ten ostatni mecz przerwał passę ligowych porażek ze Śląskiem, Zagłębiem i Lechem. Pełnej satysfakcji po remisie z „Zielonymi” jednak nie było, bo to „górnicy” byli bliżsi wygranej. Gdyby Lukas Podolski grał od początku, gdyby Kanji Okunuki był precyzyjniejszy lub podał piłkę do lepiej ustawionych partnerów… Spotkanie z Wartą to już przeszłość i trzeba się koncentrować na starciu z rozpędzonym Widzewem, który po 14 kolejkach jest sensacyjnym wiceliderem. Sensacyjnym, bo przecież nikt na beniaminka za bardzo nie stawiał.

Łodzianie od początku września zdobyli 16 punktów i pod tym względem lepszy jest tylko Raków. W analogicznym okresie Górnik dopisał zaledwie 6 „oczek” i zajmuje 14. miejsce. Już teraz można więc założyć, że w konfrontacji z rozpędzonym rywalem – nawet grając u siebie – nie będzie mu łatwo. Zresztą co w tym sezonie znaczy dla zabrzan gra na swoim obiekcie? Niewiele, bo w 7 meczach zdobyli zaledwie 5 punktów, doznając aż 4 porażek! To jedna z odpowiedzi na pytanie dlaczego pozycja Górnika jest tak niska, a bilans punktowy mizerny

Trenerowi Gaulowi problemów nie brakuje, a chodzi przede wszystkim o obsadę bloku defensywnego. W pierwszym meczu z Cracovią, który „górnicy” przegrali u siebie 0:2, w tyłach wystąpili bramkarz Kevin Broll oraz Paweł Olkowski, Rafał Janicki i Erik Janża. Jak było w niedzielę z Wartą? W bramce Daniel Bielica, a przed nim Aleksander Paluszek, Emil Bergstroem i Richard Jensen, ale nie wszyscy będą mogli zagrać w piątek. Przede wszystkim wypada Paluszek, który musi pauzować za 4 żółte kartki. Na dodatek w końcówce meczu z Wartą z boiska musiał zejść kontuzjowany Bergstroem. Z informacji dobiegających z klubu wynika, że doświadczony Szwed będzie zdolny do gry z wiceliderem. Z występu wyłączeni są jednak Janicki i Jonatan Kotzke. Ten pierwszy z powodu kontuzji więzadeł w stawie kolanowym, której doznał pod koniec derbów z Piastem, nie zagra co najmniej do końca roku. Z kolei Niemiec naciągnął mięsień dwugłowy i zszedł na początku pucharowego meczu przy Bukowej. W tej sytuacji do podstawowego składu powinien wrócić Kryspin Szcześniak.

Samorządy chętnie inwestują w kluby z I i II ligi

Oczywiście największe pieniądze od samorządów płyną do klubów ekstraklasy, ale pierwszo- i drugoligowcy też mogą liczyć na solidny zastrzyk gotówki z magistratów. Do klubów grających w I lidze (w sezonie 2020/21) trafiło w sumie blisko 55 mln zł. Piłkarze tej klasy rozgrywkowej pod względem wsparcia od samorządów wyraźnie przebijają zespoły z najwyższej ligi koszykówki (33,7 mln zł) czy też siatkówki (16,4 mln zł). A przecież klubowa piłka siatkowa to nie tylko walka na lokalnym podwórku, ale i rywalizacja z czołowymi klubami Europy. Trudno natomiast jest powiedzieć to samo o piłce kopanej. Tymczasem pod względem wsparcia samorządów siatkarze ustępują miejsca nawet piłkarzom z drugiej ligi. Ci w poprzednim roku otrzymali blisko 18 mln zł. 

Uzależnienie piłki nożnej od samorządów jest bardzo duże. Dość powiedzieć, że kilkanaście klubów grających obecnie czy w ostatnich dwóch latach na szczeblu pierwszej i drugiej ligi – Chrobry Głogów, GKS Katowice, GKS Tychy, Korona Kielce, Odra Opole, Podbeskidzie Bielsko-Biała, Puszcza Niepołomice, Sandecja Nowy Sącz, Zagłębie Sosnowiec, Górnik Polkowice, Pogoń Siedlce, Radunia Stężyca czy Wigry Suwałki – ma status miejskich spółek.

Wedle danych przekazanych nam przez samorządy za 2021 rok największą dotację spośród poziomów rozgrywkowych numer dwa i trzy w Polsce otrzymał GKS Katowice. Zbiegło się to z sukcesem sportowym w postaci awansu, pierwszego od 15 lat – tyle tylko, że nie do wymarzonej ekstraklasy, lecz na jej zaplecze, dokąd GieKSa wróciła po dwóch sezonach. Najwyższa miejska dotacja nie przełożyła się w jej przypadku na najwyższy w stawce budżet, ale nie można zapominać, że spółka dysponuje ograniczonymi narzędziami, nie mając nowoczesnego stadionu. W ubiegłym roku suma wsparcia z samorządu dla piłkarzy GKS-u wyniosła 7,8 mln zł, a dla całej spółki, mającej też w swoich szeregach ekstraligowe sekcje siatkówki, hokeja oraz piłki nożnej kobiet, 25,5 mln zł. Dodając do tego 400 tys. dla Fundacji Sportowe Katowice, prowadzącej klubową akademię oraz inwestycję w nowy kompleks ze stadionem i halą, widać, jak hojnie miasto wspiera swój klub.

Super Express

Paweł Janas opowiada o spotkaniu z Czesławem Michniewiczem

– Rzeczywiście, Czesiu wpadł do mnie w minioną sobotę. Akurat w sam raz na mecz Legia – Pogoń, więc obejrzeliśmy go razem – przyznaje były trener polskiej reprezentacji, współautor jej awansu do finałów mistrzostw świata w Niemczech w 2006 r. Familiarność w jego słowach jest zrozumiała: obaj panowie znają się przecież z okresu wspólnej pracy we Wronkach. – Teraz nasze kontakty są głównie telefoniczne: pamiętamy o życzeniach na święta i na urodziny. Czasami uda nam się zamienić parę słów w przelocie, po meczach kadry – dodaje Paweł Janas.

(***)

– Czesiu jest z nimi na co dzień podczas zgrupowania, widzi ich na każdym treningu. A ja tylko na ekranie albo z trybun, więc niewiele mógłbym mu podpowie dzieć – uważa. Jeżeli nawet obaj panowie słowo o kadrowiczach zamienili, zostanie to między nimi. – Wypiliśmy kawkę i zjedliśmy po ciasteczku, bo Czesław przyjechał z torcikiem – uśmiecha się Paweł Janas. Pamiątką po odwiedzinach selekcjonera jest wspólna fotka ze strzelbą. – To egzemplarz zabytkowy, dostałem go kiedyś na urodziny. Mógłby dziś w muzeum wisieć, nie strzela się z niego. Zresztą ja już od 15 lat nie poluję, a Czesiu – o ile wiem – na polowania nie chodził nigdy – dopowiada „Janosik”, którego niegdysiejsze zamiłowanie do spacerów z flintą po lesie było doskonale znane polskim kibicom.

 

Rozmowa z Gerardem Badią o trudnej sytuacji FC Barcelony

Po podpisaniu przez Lewandowskiego kontraktu z Barceloną był pan bardzo szczęśliwy. A dziś?

Gdy Barcelona pozyskała Roberta, był w Katalonii wielki entuzjazm wśród kibiców: znów mamy wielką gwiazdę. Spodziewaliśmy się, że będzie robić dobrą robotę. Ale nie spodziewaliśmy się, że aż tak dobrą! Oczekiwałem od niego dużo, ale… naprawdę nie zakładałem tego, co widzę w jego wykonaniu. Boiskowe decyzje, bramki, a przede wszystkim rola lidera drużyny. Kiedy patrzysz na niego, widzisz, że cały czas rozmawia z zawodnikami. Pedri, Gavi, Dembele – oni wszyscy zerkają na niego, słuchają go uważnie. Jest liderem, którego Barcelona bardzo potrzebowała, a którego od kilku lat nie widziałem w jej szeregach.

Piękna laurka. Ale cieniem kładzie się na niej fakt, że tylko cud może pozwolić Barcelonie zagrać w play-off Ligi Mistrzów!

Tak, i zaraz pan pewnie powie, że „Lewy” nie strzela bramek w wielkich meczach (śmiech). Znam te opinie, zwłaszcza kibice Realu głoszą je z radością. I może… mają trochę racji, bo – pomijając spotkanie z Interem i dwa gole – w Champions League widzimy ciut innego Roberta niż w Primera Division. Ale to nie Robert jest problemem Barcy w tych rozgrywkach. Tym problemem jest sama Barca. To ona – jako klub – jest o krok w tył w stosunku do Realu, Liverpoolu, Manchesteru City.

Co zawodzi w Barcelonie?

Wciąż nie wygrzebała się z kryzysu, z jakim boryka się od 4–5 lat. Przede wszystkim finansowego, ale również sportowego. Nie poradziła sobie dotąd ze wspomnieniem meczu Ligi Mistrzów z Liverpoolem z 2019 r. i pamiętnego rzutu rożnego dla The Reds, który dał im awans do finału. Ten róg wciąż tkwi w pamięci Blaugrany, boli i uwiera. 2:8 z Bayernem rok później też mentalnie było konsekwencją tego, co się zdarzyło na Anfield Stadium. Potrzeba sukcesu na arenie międzynarodowej, by się z tym uporać.

FAKT

Jordi Sanchez wspomina pobyt w La Masii

Na Camp Nou po raz pierwszy zaprowadził go ojciec . I choć dla małego chłopca było to wielkie przeżycie, przez kilka lat nie dane mu było oglądać drużyny godnej tak utytułowanego klubu. – Z kibicowaniem Barcy jest jak z jazdą kolejką górską, czasem na górze, czasem na dole. Era Messiego nieco zamazuje obraz, bo przyniosła pasmo sukcesów, ale wcześniej tak nie było – przypomina napastnik RTS.

Powodów do trzymania kciuków za Blaugranę Sanchezowi nie brakuje. To w szkółkach pod patronatem Barcy zaczynał przygodę z piłką, a dziś przy Camp Nou ma kilku znajomych. I to nawet w szatni pierwszego zespołu. Z Ferranem Torresem był w rezerwach Valencii. – Okazjonalnie mamy kontakt do dziś. Gratulowałem mu transferu do Barcy – przyznaje jeden z najważniejszych graczy w zespole Janusza Niedźwiedzia (40 l.). – Na pewno pamięta mnie też Oscar Hernandez, brat Xaviego – zdradza. Tyle tylko, że niekoniecznie z dobrej strony. Asystent szkoleniowca Barcy był jednym z wychowawców na piłkarskich obozach organizowanych przez brata. – Cztery lata z rzędu brałem w nich udział. Z każdego rodzice dostawali telefon od Oscara… Cóż, nieco dokazywałem i nie byłem najgrzeczniejszym chłopcem – mówi z uśmiechem strzelec czterech goli w tym sezonie ekstraklasy.

W klubie z Camp Nou Sanchezowi jednak nigdy nie było dane zagrać, nawet w juniorach. – Dostałem zaproszenie na testy do La Masii, trenowałem razem z Gerardem Deulofeu, ale nie udało mi się przebić – mówi.

Fot. Newspix

Najnowsze

Inne kraje

Były piłkarz Serie A o chorobie alkoholowej: Wypijałem kilkadziesiąt piw w jedną noc

Antoni Figlewicz
6
Były piłkarz Serie A o chorobie alkoholowej: Wypijałem kilkadziesiąt piw w jedną noc

Felietony i blogi

Komentarze

12 komentarzy

Loading...