Kiedy powstawała tenisowa LOTTO SuperLIGA, jej przedstawiciele żywili nadzieję, że projekt ściągnie do gry spore nazwiska. Największe – na fazę finałową, która jeszcze przed nami, a która odbędzie się początkiem grudnia, nie kolidując z turniejami WTA czy ATP. Jednak już od początku sezonu w kadrach poszczególnych klubów można było doszukać się wielu znanych twarzy. Kto się do nich zalicza?
Spis treści
Rodzime gwiazdy
Największym wydarzeniem startu LOTTO SuperLIGI była obecność Agnieszki Radwańskiej w kadrze WKT Mery Warszawa. Choć wielu zakładało, że do niedawna nasza najlepsza tenisistka w historii (bo Iga Świątek jest już w tym wyścigu na pole position) z emerytury nie wróci, by grać w lidze, to ta jednak w niej wystąpiła. Zresztą potem poszła za ciosem i pojawiła się w turnieju legend na Wimbledonie, a w ostatnich dniach zagrała też w podobnym w Luksemburgu. Co prawda w lidze występowała tylko w deblu, ale dla polskiego tenisa i tak było to spore wydarzenie. A swój mecz powrotny – w drugiej kolejce – wygrała. Zresztą w parze z siostrą.
Poza Agnieszką LOTTO SuperLIGA przyciągnęła też między innymi Jerzego Janowicza – zresztą od początku jednego z jej ambasadorów. Były półfinalista Wimbledonu wciąż zresztą jest aktywnym graczem (choć po wielu przejściach z kontuzjami), rozgrywki ligowe traktował więc nieco jak treningi. I to intensywne. Wystąpił w każdej możliwej kolejce, wygrał wszystkie mecze. Raz zagrał też w deblu, zresztą w parze z kolejnym wartym wspomnienia zawodnikiem – Łukaszem Kubotem. Mistrz Wimbledonu i Australian Open w grze podwójnej, mimo że ostatnio ma problemy w tourze, to w LOTTO SuperLIDZE pozostaje niepokonany.
CZYTAJ TEŻ: LOTTO SuperLIGA… czyli co? Rozmowa o rozgrywkach
Podobnie zresztą jak drużyna CKT Grodzisk Mazowiecki, którą obaj reprezentują. A wraz z nimi między innymi Kamil Majchrzak, Jan Zieliński, Kacper Żuk, Paula Kania-Choduń czy Katarzyna Piter, dobrze znani polskim fanom. Biorąc pod uwagę ten skład, nie może dziwić, że to grodziszczanie wygrali sezon zasadniczy i będą faworytami do mistrzostwa LOTTO SuperLIGI w grudniu. Do finałów nie weszła za to ekipa AZS Tenis Poznań, w której kadrze znajduje się Magda Linette, aczkolwiek to nie powinno dziwić – na debiut Magdy w rozgrywkach wciąż bowiem czekamy. Grał w nich za to – choć oficjalnie emerytowany – Mariusz Fyrstenberg. Ze zmiennym skutkiem – jeden mecz wygrał, jeden przegrał.
Zaciąg od sąsiadów
Poza znanymi nazwiskami z Polski trafiło się też sporo tych z zagranicy. Głównie z sąsiadujących z Polską krajów – Czech, Słowacji i Ukrainy (stamtąd duży zaciąg pojawił się zwłaszcza po rosyjskiej agresji, zezwolono bowiem klubom na zatrudnienie graczy z Ukrainy właśnie poza pierwotnym terminem okienka transferowego). Zresztą taka “wymiana” to nic nowego, tyle że wcześniej działało to w drugą stronę – do mocnej czeskiej ligi często jeździli polscy gracze i reprezentowali tamtejsze kluby.
– Sam od kilkunastu lat współpracuję z czeskim tenisem – tamtejszymi trenerami, zawodnikami, menadżerami. Również przy projekcie LOTTO SuperLIGI ten kierunek jest dla nas raz, że wzorem, a dwa, że zupełnie naturalnym miejscem, w które można się zwrócić. Bo liczba zawodników na światowym poziomie u naszych sąsiadów jest tak duża, że co najmniej kilka osób z Czech, które zagrają w naszej SuperLIDZE, od razu robi znakomitą medialną i „rankingową” robotę. Właściwie każdy z naszych klubów ma w składzie zawodnika czy zawodniczkę z Czech z pierwszej setki czy „150” rankingu. Współpraca już teraz jest zaawansowana i myślę, że to słuszny kierunek – mówił nam w maju Artur Bochenek, wiceprezes zarządu SuperLIGA S.A.
I tę współpracę rzeczywiście było widać. Po spory zaciąg zawodników i zawodniczek zza południowej granicy sięgnięto zwłaszcza w ekipie BTK Advantage Bielsko-Biała. To zresztą nie powinno dziwić – bliskość Czech i Słowacji z pewnością w tym pomogła. Tak więc miejsce w bielskiej kadrze znaleźli choćby Jiri Vesely (w przeszłości 35. tenisista świata), Alex Molcan (aktualnie 46.), Lukas Lacko (przed laty 44. na świecie) czy Zdenek Kolar (dał się poznać w tegorocznym Roland Garros, gdzie zagrał świetny mecz ze Stefanosem Tsitsipasem). Zresztą podobnie jest też w leżącym niedaleko Ustroniu – tam pojawił się choćby Lukas Rosol (znany między innymi z pokonania Rafy Nadala na Wimbledonie).
CZYTAJ TEŻ: Czy tenisowa LOTTO SuperLIGA to szansa dla młodych tenisistów?
Oczywiście, takich nazwisk jest więcej. Właściwie do każdej ekipy trafiło kilku zawodników czy zawodniczek z Czech bądź Słowacji. Podobnie jak i z Ukrainy. W Warszawie zagościł w końcu Serhij Stachowski (niegdysiejszy pogromca Rogera Federera na Wimbledonie, co było jedną z większych sensacji w historii turnieju), w Ustroniu z kolei Marta Kostiuk (przed laty wielka nadzieja ukraińskiego tenisa, dziś 65. na świecie) czy Ilia Marczenko (kiedyś zawodnik TOP 50 rankingu ATP). Do tego doliczyć należy kilka młodszych postaci, dopiero na dorobku. Reprezentacja Ukrainy w SuperLIDZE naprawdę nie jest zła.
Choć owszem, można zauważyć, że to głównie nazwiska “przebrzmiałe” (jak Marchenko czy Stachowski), emerytowane (np. Agnieszka Radwańska) czy takie, które przeciętnego kibica nie będą ekscytować. Największych postaci w polskiej lidze jeszcze brak. Jednak, jak mawiał klasyk: “spokojnie, zaraz się rozkręci”. I o ile z filmem o facecie w łódce niekoniecznie tak było, to tu plany są całkiem spore.
Na tym nie koniec
Przede wszystkim – to nie ma być liga polsko-czeska z dodatkiem ze Słowacji czy Ukrainy. Plany są zupełnie inne. – Chcemy rozmawiać z zawodnikami z całej Europy, być może nawet całego świata. Szczególnie teraz, gdy najważniejsze turnieje odbywają się w Europie i zawodnicy z innych kontynentów też tu są. Mówię nie tylko o graczach z czołowych miejsc rankingów seniorskich, ale też o tych, którzy są w ścisłej czołówce rankingów juniorskich. Myślę, że to też byłaby gratka dla polskich kibiców, zobaczyć na naszych kortach mistrzynię juniorskiego Roland Garros czy Wimbledonu – mówił Bochenek.
Zresztą już teraz udało się ściągnąć trochę postaci z innych krajów. I to całkiem znanych, bo w kadrach polskich zespołów znalazły się choćby Alison van Uytvanck (Belgia, kiedyś 37. w rankingu WTA, obecnie 56.), Irina Bara (Rumunia, zawodniczka z drugiej setki rankingu) czy Dalma Galfi (Węgierka, w tej chwili 84. na świecie). Jak na pierwszy sezon, gdy liga dopiero się kształtuje, na pewno nie jest to zły zestaw. A przecież, co wciąż się powtarza, najmocniejsze kluby zostawiły sobie środki na sprowadzenie zawodników przy okazji turnieju finałowego, który zostanie rozegrany 8-10 grudnia w Zielonej Górze.
Kto wie, może zagości tam ktoś ze światowej czołówki? Zacytujmy jeszcze raz Artura Bochenka:
– Przed samym Final Four będzie jeszcze trwać okienko transferowe dla czterech występujących klubów, w trakcie którego mogą one się „dozbroić”, uzupełniając skład o jeszcze mocniejsze nazwiska. A dlaczego jestem w kwestii tych mocniejszych nazwisk optymistą? Bo to okres, gdy na świecie nie odbywają się turnieje z cyklów ATP i WTA, a zawodnicy są w trakcie okresu przygotowawczego, trenując przed Australian Open.
Pytanie brzmi: jaką ścieżkę wybiorą konkretni zawodnicy? Są turnieje pokazowe w Dubaju i innych miejscach, ale to zabawa dla ścisłej czołówki. Natomiast zawodnik 10., 15. czy 20. w rankingu może skorzystać z możliwości zagrania w naszym Final Four. Są za to pieniądze, jest spore wsparcie medialne i promocja zawodników, a do tego to znakomite przetarcie i niezły trening przed występami na twardej nawierzchni.
Ba, organizatorzy mówią nawet, że liczą na występy czy to Huberta Hurkacza, czy nawet… Igi Świątek. Może nie w tym roku, bo to plany mocarstwowe, zwłaszcza biorąc pod uwagę aktualną pozycję Igi w światowym tenisie. Ale już Huberta – czemu nie? Co prawda dwa wrocławskie kluby występowały w tym sezonie w forBET 1.LIDZE (TIM Gwardia i COME-ON, zajęły odpowiednio 2. i 3. miejsce, ten pierwszy zagra baraż o miejsce w LOTTO SuperLIDZE, drugi – w którym gra siostra Huberta – zostanie na kolejny sezon w niższej klasie rozgrywkowej), ale najlepszy polski tenisista może wystąpić w innej ekipie. O ile tylko zechce poświęcić na to trzy dni. A znając Hurkacza i jego stosunek do tego, by polski tenis się rozwijał – nie można tego wykluczyć.
Choć nawet jeśli jego tam zabraknie, znanych nazwisk nie powinno. I choćby z tego powodu warto będzie śledzić Final Four.
Fot. Newspix