Arka Gdynia przełamała serię trzech meczów bez zwycięstwa, ogrywając w ostatniej kolejce lidera – Ruch Chorzów (4:2). Dwa gole w spotkaniu strzelił Karol Czubak, który notuje udany początek sezonu w barwach pomorskiego klubu. W rozmowie z nami opowiedział o formie swojego zespołu, przygotowaniach u trenera Ryszarda Tarasiewicza, a także o nieudanych testach w Barcelonie, grze w Widzewie czy wpływie futsalu w jego rozwoju.
Duże zadowolenie panowało w szatni po pokonaniu Ruchu Chorzów?
Karol Czubak: Tak, zdecydowanie. Potrzebowaliśmy tego zwycięstwa. W Gdyni mamy duże aspiracje, a trzy mecze bez wygranej to było już trochę za długo.
Cieszyć może was również fakt, że ograliście lidera. Wbiliście mu cztery gole. Spodziewaliście się trudniejszej przeprawy?
Wiadome było dla nas, że drużyna z Chorzowa jest liderem i trochę inaczej, z większym spięciem podeszliśmy do tego spotkania. Z drugiej strony lubimy i potrafimy grać z drużynami z czołówki. Tak się działo również w poprzednim sezonie. Pierwszy mecz po przerwie zimowej zagraliśmy z Widzewem. Panowała wtedy podobna kibicowska otoczka, co w niedzielę, a wygraliśmy 5:2. Teraz wbiliśmy gola mniej, więc wniosek nasuwa się sam. Samo spotkanie z Ruchem nie zaczęło się dla nas najlepiej, bo od straty gola, ale potrafiliśmy odwrócić losy meczu i przywieźliśmy do Gdyni trzy punkty.
Wspomniałeś o tym, że Arka lubi i potrafi wygrywać z czołówką. Z drugiej traci punkty ze słabszymi drużynami. Jest jak chimera. Trudna do określenia, bo potrafi zwyciężyć i przegrać z każdym. Brak równej, wysokiej, stabilnej formy to obecnie wasz największy mankament?
Zgodzę się z tym. Jesienią poprzedniego sezonu potrafiliśmy zagrać dobre i zakończone zwycięstwem spotkanie, by tydzień później pojechać do drużyny z dołu tabeli i dostać w czapkę. Wiosną ustabilizowaliśmy formę i wygrywaliśmy seriami. To by się nam teraz przydało. W tabeli panuje ścisk, różnice punktowe są niewielkie, więc pomogłoby nam kilka zwycięskich meczów.
Co decyduje o tym, że wiosną wygrywacie seriami, a jesienią już wam się to nie udaje? Czy trener Ryszard Tarasiewicz nie przykręcił wam za mocno śruby podczas okresu przygotowawczego?
Zimą odbyliśmy bardzo mocny okres przygotowawczy. Nawet jak mieliśmy wolne, to treningi wyrównawcze również były intensywne. Biegaliśmy po 12-13 kilometrów. Zaprocentowało to wiosną, dlatego powtórzyliśmy obóz podczas letniego zgrupowania. Nie było ono jednak tak długie. Ciężko znaleźć jeden powód, dla którego raz gramy dobrze, a raz mamy momenty dekoncentracji jak z Chrobrym Głogów. Mocno w nas siedzą takie stracone punkty jak w meczach z Odrą Opole, Sandecją Nowy Sącz czy wspomnianym Chrobrym. Podobnie mogło stać się z Ruchem, który złapał z nami kontakt w końcówce spotkania, ale zdołaliśmy to opanować. Niepotrzebna nerwówka.
Szczególnie na początku sezonu pierwsze połowy w waszym wykonaniu były dość niemrawe. Dopiero po przerwie na dobre wchodziliście do gry i dominowaliście rywali. Czy to efekt ciężkich nóg po zgrupowaniu?
Myślę, że to bardziej efekt podejścia drużyn do nas. Wiosną również lepiej graliśmy w drugich połowach. Podobnie jest teraz. Nasi rywale wychodzą na nas defensywnie, licząc na kontry. Nie mamy wiele miejsca do ataków, ale jeśli je znajdujemy, potrafimy strzelać gole. A znajdujemy je w drugich połowach, gdy przeciwnik jest już podmęczony, niedokładny. GKS Tychy nie wyszedł na nas bojaźliwie. Zagrał otwarty futbol, co było dla nas bardzo dobrą informacją. Mieliśmy dużo miejsca i wygraliśmy 5:0. Myślę, że miejsce na boisku a nie ciężkie nogi w większym stopniu wpływa na to, że drugie połowy mamy lepsze.
Dobrym zawodnikiem do szukania sobie miejsca na boisku jest Omran Haydary. Od początku sezonu świetnie rozumiesz się z Afgańczykiem. Zdobyliście po osiem bramek. Dodatkowo ty zanotowałeś trzy, a Omran dwie asysty. Widać tu potencjał na jeszcze lepsze statystyki?
Złapaliśmy nić porozumienia z Omranem. Od kiedy wskoczył do składu nawiązała się między nami boiskowa więź. Póki co wygląda to dobrze, a za chwilę może być nawet bardzo dobrze. Często szukamy się w polu karnym. Wypracowaliśmy już pewne automatyzmy. Nie są one jeszcze może tak dopracowane jak z Hubertem Adamczykiem, ale pracujemy nad tym. Wiem, w którym momencie i w jaki sposób Hubert może dograć mi piłkę. W tych aspektach cały czas docieramy się z Omranem. Można śmiało powiedzieć, że nasza współpraca idzie w dobrym kierunku.
Przyjrzałem się waszym statystykom indywidualnym. Sprawdziłem m.in. ilu strzałów potrzebujecie, by zdobyć bramkę. Chciałbym ci zadać zagadkę, ile to może być w twoim wypadku.
Myślę, że trochę więcej niż Omran. Trzy, cztery. Chociaż pewnie bliżej tej drugiej liczby.
Nawet ponad pięciu strzałów potrzebujesz.
No właśnie. Było kilka sytuacji, których nie wykorzystałem. Ze Stalą Rzeszów miałem trzy bądź cztery stuprocentowe okazje, których nie potrafiłem zamienić na bramki, co zemściło się remisem.
Omran i Kamil Biliński potrzebują 4,5 strzału na gola, a Mateusz Bochnak czterech uderzeń. W tym aspekcie widzisz u siebie pole do poprawy?
Wiadomo, wymaga się ode mnie bramek. Jestem z tego rozliczany. Mogę nie zagrać dobrego meczu, ale jak strzelę jednego bądź dwa gole, nikt nie będzie patrzył tak wnikliwie na mój występ. Taka jest moja rola. Chciałbym wykorzystywać każdą nadarzającą się sytuację, ale tak się nie da. Z pewnością skuteczność pozostaje do poprawy.
To zadecydowało o tym, że twoja przygoda z Widzewem Łódź nie poszła tak jak sobie zaplanowałeś?
Wydaje mi się, że nie. To był dla mnie pechowy rok. Doznałem trzech kontuzji. Mało grałem. Nie czułem zaufania u trenerów, w przeciwieństwie do wsparcia kibiców. Często nie byłem brany pod uwagę do gry. Dla przykładu podam mecz z Koroną Kielce, w którym strzeliłem gola. Mówiono mi, że zagrałem bardzo dobre spotkanie, a tydzień później i tak usiadłem na ławce. Wina niepowodzeń zawsze leży po dwóch stronach, ale nie wydaje mi się, żebym to ja jakoś mocno zawinił. Uważam, że bardziej była to niechęć trenerów do stawiania na mnie niż mój brak pracy na treningach czy brak zaangażowania.
Ogólnie twoje przygody z klubami poza Pomorzem kończyły się niepowodzeniami. Nieudane testy w Zagłębiu Lubin, zgrupowanie ze Śląskiem Wrocław, które nie zakończyło się transferem. Jak wspominasz te epizody?
Jako fajne przeżycie. Miałem 16-18 lat. Nie liczyłem, że mogę zaistnieć w pierwszym zespole czy nawet w rezerwach. Przyjeżdżałem na testy jako zawodnik z czwartej ligi. Z biegiem czasu dochodzę do wniosku, że podejmowałem dobre decyzje. Zebrałem doświadczenie, które obecnie procentuje. Znajduję się w I lidze w Arce Gdynia – drużynie aspirującej do awansu do Ekstraklasy. Walczę również o koronę króla strzelców. Czuję, że się rozwijam, a ten rozwój zaczął się dla mnie od transferu do Bytovii. Epizod w Widzewie był nieudany, ale okazał się cenną nauczką na przyszłość. Uważam, że moje decyzje były trafne i niczego nie żałuję.
Twoje nazwisko w kontekście mocnych klubów przewijało się od wielu lat. Nikt nie chciał ci jednak dać szansy wyżej. Dopiero trener Adrian Stawski w Bytovii w pełni ci zaufał, z czego skorzystałeś. Masz wobec szkoleniowca dług wdzięczności?
Byłem umówiony z trenerem Stawskim, że przyjdę do Bytovii, gdy jeszcze ta występowała w I lidze. Spotkaliśmy się na rozmowach i dałem jasno do zrozumienia, że chcę skończyć szkołę w Ustce, by nie stwarzać sobie więcej problemów. Zmiana miejsca nie była mi na rękę, bo zostały trzy, może cztery miesiące nauki. Tak się stało, że w tym czasie zespół spadł do II ligi. Mimo to doszliśmy do porozumienia.
Po przyjeździe do Bytowa zobaczyłem jak tam jest. Wiedziałem, że drużynę czeka trudny sezon, bo budżet nie znajdował się na najwyższym poziomie. Z biegiem czasu pojawiali się jednak kolejni zawodnicy z niższych lig albo tacy po przejściach jak Daniel Feruga, Krzysiu Bąk, Deleu, Piotr Giel, Maciej Gostomski, więc finalnie stworzyliśmy solidny zespół, który awansował do baraży. Żyliśmy tam jak rodzina. Trener Stawski stworzył z niczego zgraną ekipę. Chwała mu za to. A co do samej naszej relacji, to na pewno jestem mu wdzięczny, bo to on wyciągnął mnie z Ustki i mocno zaufał.
Z Bytovią przegrany baraż o I ligę, z Arką o Ekstraklasę. Nie masz najlepszych wspomnień z tych meczów półfinałowych.
Akurat baraż z Bytovią to była zupełna loteria. Przegraliśmy je po karnych. Jedną z jedenastek mieliśmy powtórzoną. Z Arką miałem jeszcze większego pecha, bo nie mogłem pomóc chłopakom. W ostatniej kolejce sezonu otrzymałem żółtą kartkę, co poskutkowało pauzą w barażach. Trochę dziwny to przepis, bo sezon to jedno, a baraże drugie. Chrobry wykorzystał swoje wszystkie atuty i nas ograł. Nie jest to najlepsze uczucie przegrać dwukrotnie w półfinale baraży.
Była Bytovia, jest Arka, wcześniej występowałeś w Jantarze Ustka, dla którego w jednym sezonie strzeliłeś 46 goli. Można powiedzieć, że pomorskie kluby, a może jod ci służy.
W Gdyni czuję się niemal tak jak u siebie w domu. Do Ustki mam zaledwie sto kilometrów. Na naszych domowych meczach często pojawia się ktoś z rodziny. Zostałem dobrze przyjęty przez klub i kibiców. Mam duże wsparcie trybun, dzięki czemu gra mi się łatwiej. Ufa mi również trener. Cała drużyna jest bardzo mocna – najlepsza albo jedna z najlepszych jak na warunki pierwszoligowe. Zasługujemy na to, żeby zrobić awans. A co do pomorskich zespołów to również prawda. Czy to w Jantarze, Bytovii czy Arce strzelałem gole i mam nadzieję, że tak pozostanie.
Wyczuwam po tym, co mówisz, że ważna jest dla ciebie rodzinna atmosfera, odpowiednie relacje z ludźmi w klubie, dzięki temu możesz pokazywać wszystko to, co masz najlepsze. Dobrze odczytuję?
Zaufanie pomaga każdemu zawodnikowi. Przede wszystkim dzięki temu masz świadomość, że grając jeden słaby mecz od razu nie zostaniesz posadzony na ławce. Nie mogę tego powiedzieć o Łodzi. Gdy wychodziłem w podstawowym składzie i zagrałem słabsze spotkanie, miałem poczucie, że od razu zostanę odsunięty. Konkurencja w zespole musi być i tego nie neguję, natomiast zaufanie pomaga mi w strzelaniu goli. Gra się wtedy łatwiej, a pewność siebie rośnie.
Dlatego też nie zdecydowałeś się na zmianę klubu latem? Po 14 strzelonych golach dla Arki pojawiło się zainteresowanie z innych ekip.
Pojawiły się jakieś telefony, ale stwierdziliśmy zgodnie z agentem, że czuję się dobrze w Gdyni i chcę tu pozostać. Obiecałem sobie, że jak przyjdę do Arki, to awansuję z nią do Ekstraklasy. Myślę, że to jeden z powodów, dla których wciąż tu jestem. Teraz znajdujemy się na dobrej drodze, by osiągnąć założony cel.
Cel drużynowy to awans do Ekstraklasy. Czy ustaliłeś sobie cel indywidualny? Obecnie masz osiem goli i trzy asysty.
W tamtym sezonie miałem założenie, że po nieudanym okresie w Łodzi chcę przekroczyć granicę 10 bramek, co się udało. Obecnie nie mam większych celów. Chcę wykorzystywać jak najwięcej okazji. Może nie uda mi się strzelać goli w każdym meczu, bo do Haalanda mi trochę brakuje, ale liczę, że mój dorobek bramkowy będzie się stale poprawiał. Oprócz tego dalej chcę się rozwijać w innych aspektach i liczę na kolejne asysty. Nie chcę również pomijać ważnego elementu gry w obronie i pressingu, tak bym był ważną częścią zespołu, który miejmy nadzieję awansuje do Ekstraklasy.
Chciałem się cofnąć w czasie i spytać, ile zabrakło do tego, żeby w tym momencie w Barcelonie występowało dwóch, a nie jeden napastnik z Polski?
Dość sporo. Będąc młodszym często doskwierały mi bóle głowy. Podobnie były podczas testów w Barcelonie. Niezbyt dobrze tam wypadłem, bo źle się czułem. Nie załapałem się. Uważam również, że było za wcześnie dla mnie na tak odległy wyjazd. To była duża szansa, ale daleko mi było do tego, by ją wykorzystać.
Bóle głowy to chroniczna przypadłość, z którą zmagałeś się w dzieciństwie?
Dość często miewałem migreny. Wracając ze szkoły, jadąc na mecz pojawiały się u mnie bóle głowy. Z wiekiem zaczęło to ustępować. Kilka lat temu objawy całkowicie ustąpiły.
Jaką rolę w twojej piłkarskiej karierze odegrał futsal? Na hali grałeś bardzo dobrze.
W Ustce mieliśmy zajawkę na grę w hali. Zimą, gdy nie było rozgrywek a treningi odbywały się sporadycznie, postanowiliśmy wystartować w mistrzostwach Polski. Przeszliśmy eliminacje, dwa razy zdobyliśmy wicemistrzostwo kraju. Sama gra w hali mocno pomogła mi w występach na naturalnej murawie. Gra tyłem do bramki, czysto techniczne aspekty jak przyjęcie, odciągnięcie i osłonięcie piłki przed rywalem, kilka prostych zwodów to wszystko zaczerpnąłem z futsalu. Czułem się na tyle dobrze w hali, że otrzymałem nawet powołanie do młodzieżowej reprezentacji Polski, ale klub mnie nie puścił przez rozgrywki w Ustce. To nie był również priorytet dla mnie.
W Polsce szkolenie futsalowe jest poniekąd deprecjonowane. Czy obecnie czujesz, że pewne nawyki z hali wykorzystujesz na boisku albo przychodzą ci z większą łatwością?
Nie mieliśmy wielu treningów w hali. Postawiliśmy na kilka prostych rozwiązań taktycznych, stałe fragmenty, które dopracowaliśmy do perfekcji. Mieliśmy swój sposób na grę, który wychodził. Mimo że przeciwnicy nas rozczytali, to nadal trzymaliśmy się kilku prostych rozwiązań i przynosiły one dobre wyniki.
Jak taki wysoki napastnik jak ty odnajdywał się w hali? Futsal to jednak odmiana piłki dla nieco niższych zawodników.
Od zawsze byłem wysoki i nie przeszkadzało mi to bardzo. Grałem na pivocie, więc potrzebowałem odpowiednich warunków, by móc przytrzymać piłkę, obrócić się z nią, mając rywala na plecach. Okazało się to bardzo skuteczne. Wyrównałem rekord mistrzostw Polski pod względem strzelonych goli. Zdobyłem 18 bramek w sześciu meczach. Wzrost mi nie przeszkadzał.
Sport wypełnia ci cały dzień?
Jasne jest, że skupiam się w pełni na piłce, ale w wolnych chwilach nie oglądam zbyt wielu meczów. Czasem wolę odpalić sobie spotkania siatkówki czy piłki ręcznej.
Mówisz o sportach, w których ceni się rosłych zawodników. Czy jakieś epizody w innych dyscyplinach również zaliczyłeś?
Poza warunkami szkolnymi nie. Byłem w klasie sportowej i grało się we wszystko, dlatego w miarę prosto potrafię odbić piłkę, czy rzucić ją do bramki.
ROZMAWIAŁ: SZYMON PIÓREK
WIĘCEJ O I LIDZE:
- Biegański: Nadal nie wiem, dlaczego trener Kaczmarek nie dał mi szansy
- Połowa października, a oni nadal są bez klubów. „Nie chcę zostać w Polsce”, „trochę się podpaliłem”
- Here we go again. Co przyniesie kolejna rewolucja w Wiśle Kraków?
Fot. Newspix