Powiedzieć, że FC Barcelonie ostatnio nie szło najlepiej, to jak nie powiedzieć nic. Męczarnie w Lidze Mistrzów, przegrana w El Clasico i ślamazarna gra, to aspekty, które sprawiły, że ciężko było chwalić Dumę Katalonii. Dziś zespół Xaviego podejmował na swoim stadionie lubiący zgubić punkty, ale i niewygodny Villarreal. Jaki był tego efekt? Ano taki, że Barcelona podbudowała swoje morale, a Robert Lewandowski odegrał istotną rolę w rozmontowaniu i pocięciu na części Żółtej Łodzi Podwodnej. Polak strzelił dwa gole i pokazał, że w jego przypadku mecz z Realem był wypadkiem przy pracy. Tego właśnie potrzebował on i jego drużyna.
Cisza przed burzą
Barcelona od pierwszego gwizdka była dziś żywsza niż ostatnio. Zanim na dobre mecz się rozpoczął Frenkie De Jong posłał dośrodkowanie do Roberta Lewandowskiego, który zgrał do Fatiego i bramkarzowi Villarrealu na moment miało prawo skoczyć ciśnienie. Był to sygnał, że dziś gospodarze będą prowadzić grę, a gościom pozostanie wyczekiwanie na kontry. I tak właśnie w ogólnym ujęciu wyglądało to spotkanie.
Jednak nie wszystko początkowo było idealne w wykonaniu piłkarzy Xaviego. Ba, Villarreal z dużą łatwością przebijał się przez drugą linię gospodarzy i wyprowadził kilka niebezpiecznych kontr, ale większość pary poszła w gwizdek.
Barcelona szukała rytmu, właściwego nastrojenia. W rolę metronomu próbował wcielić się Frenkie de Jong, który dyrygował grą i był w zasadzie wszędzie. Wykonywał kawał dobrej roboty pod nieobecność w jedenastce Sergio Busquetsa. Problem polegał na tym, że część kolegów Holendra potrzebowała więcej czasu, by wejść na odpowiednie obroty. Zwłaszcza na skrzydłach brakowało konkretów, ale do czasu. Często piłkarze Xaviego dośrodkowywali, jednak była to sztuka dla sztuki. Wrzutka i tyle, ale bez adresata. Były to zagrania im. Tymoteusza Puchacza z meczu Polski z Hiszpanią z minionych mistrzostw Europy.
I gdy można było narzekać, że większość wrzutek Barcelony była pozbawiona jakości, nagle Duma Katalonii zbudowała akcję wysokich lotów, która dała efekt w postaci gola. Wszystko zaczęło się od precyzyjnego zagrania prostopadłego Pedriego do Jordiego Alby. Ten z bocznego sektora wyszukał podaniem po ziemi – wreszcie obyło się bez wrzutki – Roberta Lewandowskiego, który zachował się jak szef. Przyjął, nawinął, ośmieszył obrońców i wpakował do sieci. Bramka wyjątkowej urody.
Mało tego, za moment Polak dołożył drugie trafienie. Nie zdążyły jeszcze ochłonąć głowy defensorom gości, a już Pedri zaliczył kluczowy przechwyt w środku pola. Gavi podciągnął akcję o kilkadziesiąt metrów, a Lewandowski uderzył na dalszy słupek. Bramkarz mógł tylko westchnąć i przełknąć ślinę. W tym momencie FC Barcelona włączyła tryb zabawowy.
Jeszcze przed przerwą Ferran Torres wjechał w pole karne jak reprezentant klasy ósmej C, który bawi się z graczami drugiej b. Mijał wszystkich jak tyczki i wyłożył futbolówkę Fatiemu, który najpierw w nią nie trafił, ale poprawka okazała się skuteczna. I cyk, 3:0. Niespodziewany pogrom.
Teraz puszczamy oczko do fanów Ekstraklasy, bo Barcelona jest dopiero drugą drużyną po Lechu Poznań w tym sezonie, która strzeliła trzy gole Villarrealowi. Co więcej, goście w lidze przed tym meczem łącznie stracili zaledwie trzy bramki.
Bez zwrotu akcji
Villarreal potrzebował tuningu w przerwie, by spróbować uratować ten mecz. Na drugą połowę nie wyszedł już słaby tym razem Danjuma i zastąpił go Morales. Hiszpan miał jedną dobrą sytuację w końcówce, ale ta zmiana nie sprawiła, że nagle goście zaczęli rozdawać karty. To gospodarze znów mieli więcej z gry, choć rzadziej uderzali niż w pierwszej części. Warto dodać, że nieźle wypadli Ansu Fati i Ferran Torres, którzy wskoczyli do składu w miejsce gorzej dysponowanych Raphinhi i Dembele. Hiszpański duet może zapisać sobie po plusie w kajeciku zasług.
A Unai Emery szybko uznał, że nic dziś nie ugra, więc zaczął wpuszczać zawodników, którzy w tym sezonie rzadko pojawiali się a murawie. Nie da się ukryć, że miał prawo mieć pretensje do większości piłkarzy wyjściowego składu. Przecież grali przeciwko Barcelonie, która dostała ostatnio lanie od Realu, a dziś z konieczności na środku obrony musiał zagrać Marcos Alonso. Piłkarze w żółtych strojach nie potrafili z tego skorzystać i sprawili, że gospodarzom poprawiły się nastroje.
Druga połowa nie obfitowała w sytuacje bramkowe i również trener Barcelony zaczął rotować. Xavi dokonywał kolejnych zmian i wpuścił między innymi Busquetsa, któremu dał sygnał, że choć dziś wolał pominąć go przy układaniu pierwszego składu, to wciąż go nie skreśla. Hiszpan zmienił De Jonga, który zdał egzamin i zabrakło mu tylko kropki nad “i”, by w pełni cieszyć się zwycięstwem.
Xavi kolejnymi rotacjami podbudowywał żołnierzy, którzy w ostatnim czasie rozstali się z formą, o czym świadczą wejścia przykładowo Dembele, Raphinhi i Pique (nasłuchał się gwizdów z trybun). Wszyscy mają być pod prądem, wszyscy mają czuć się ważni, bo Barcelona nie ma czasu na przestoje i gorsze momenty.
W końcowym rozrachunku dla FC Barcelony dzisiejsze zwycięstwo było szybkie, łatwe i przyjemne. Wygrana, której Duma Katalonii potrzebowała, by poczuć się mocna przed meczem z Bayernem, który musi wygrać, by wciąż marzyć o wyjściu z grupy Ligi Mistrzów.
PARTNEREM PUBLIKACJI O LIDZE MISTRZÓW JEST KFC. SPRAWDŹ OFERTĘ TUTAJ
FC Barcelona – Villarreal 3:0 (3:0)
R. Lewandowski 31′ i 35′ A. Fati 38′
WIĘCEJ O LA LIGA:
- Andrij Łunin. Cichy, nieco obcy, trochę nieznany
- Karim Benzema ze Złotą Piłką. Nie mogło być inaczej
- Czas ściągać aureolę z głowy Xaviego
- Ekstremalnie przydatny, brutalnie pracowity. Fede Valverde
- Barcelona i Pep Guardiola. Para, której Liga Mistrzów nie zapomni
- Hector Bellerin. „Mes que un futbolista”
Fot. Newspix.pl