Ktoś, kto nie oglądał tego meczu, ale zobaczył liczbę goli, kartek czy rzucił okiem na inne statystyki, miał prawo pomyśleć, że to było kapitalne widowisko. Ale niekoniecznie, bo przez dużą część czasu obie ekipy – lekko mówiąc – nie porywały. Ta rywalizacja raczej opierała się na pojedynczych przebłyskach piłkarzy. Fajerwerków nie było tak dużo.
Dopiero dogrywka była jak dobra jazda karuzelą, którą nakręciła Wisła Kraków. I powinna była na tym skończyć, ale na własne życzenie skończyła dopiero po konkursie rzutów karnych. Ledwo, z ogromnymi trudnościami, ale wreszcie zapracowała na smak zwycięstwa.
Do 30. minuty niewiele w tym meczu się działo. Ciekawych momentów było tyle, co kot napłakał. Ze dwie niezłe akcje zrobiła Wisły Kraków, choćby taką jak przy niecelnym strzale głową Gruszkowskiego. Ale poza tym temu spotkaniu bliżej było do rąbanki.
Momo Cisse z golem!
Wreszcie passę fizycznych starć i walki o dominację w środku pola przerwał błysk Momo Cisse. Tak, tego Cisse, który jeszcze nie strzelił gola w tym sezonie 1. ligi. Napastnik z Gwinei wykorzystał moment gapiostwa Wojcinowicza, który zamiast twardo wbić się w rywala i wybić piłkę, przegrał przebitkę przed własnym polem karnym. Efekt tego błędu był natychmiastowy: Cisse pokonał bramkarza z takim luzem, jakby robił to co tydzień. Ładna techniczne uderzenie i Wróblewski był bez szans. Po tej jednej akcji można było sądzić, że mamy do czynienia z klasowym snajperem. Ale, rzecz jasna, nikt w Krakowie nie da się na to nabrać.
Pytanie, czy ktoś w szeregach “Białej Gwiazdy” nie nabiera się na Konrada Gruszkowskiego. Jeszcze z Ekstraklasy pamiętamy jego rażące błędy na prawej stronie defensywy, a jeśli ktoś włączył dopiero pierwszy mecz Wisły Kraków w tym sezonie, mógł powiedzieć pod nosem “Oho, wszystko po staremu”. 21-latek obciął się przy próbie wybicia piłki na swojej stronie boiska, co chwilę później wykorzystał Thiakane. Skrzydłowy Puszczy posłał fajne dośrodkowanie w pole karne, gdzie zupełnie niekryty Tomalski zapakował gola głową. Ekipa z Niepołomic znów w tym sezonie pokazała charakter.
Senna druga połowa
W drugiej połowie można było się spodziewać, że obie ekipy ruszą do ataku, żeby spróbować zamknąć ten mecz w regulaminowym czasie gry. Ale wciąż – niewiele się działo, jeśli chodzi o konkretne okazje bramkowe. Spotkanie miało jednostajne tempo, po obu stronach szwankowało szlifowanie końcówki akcji. Nie użyjemy słowa “paździerz”, bo nie oglądało się tego tak źle. Ale był spory niedosyt, uczucie znużenia, które zmieniło dopiero niepiłkarskie wydarzenie po 70. minucie. Ot, starcie słowne piłkarzy obu ekip w narożniku, potencjalnie zarzewie większego konfliktu, które jednak skończyło się tylko na rozdaniu dwóch żółtych kartek. Mogła być spora aferka, ale z dużej chmury spadł mały deszcz.
Cholera, to był taki mecz, że ryk trybun dało się usłyszeć w 93. minucie, gdy Jelic Balta zagrał piłkę piętką na własnej połowie. Niech to dobrze świadczy o całokształcie, o tych “emocjach”, jakie potrafili dostarczyć zawodnicy Wisły i Puszczy w drugiej połowie. Gra totalnie siadła na samym finiszu, gdy obie drużyny chyba już pogodziły się z myślą, że będzie trzeba zagrać dogrywkę.
Dogrywka pod dyktando Wisły Kraków
W dogrywce mieliśmy już obraz zdecydowanie konkretniejszej Wisły Kraków. Wróblewski między słupkami musiał kilkukrotnie poważnie się wysilić, żeby utrzymać wynik 1:1. Ale gdy do głosu doszli Hiszpanie, musiał skapitulować. Bramkę dla “Białej Gwiazdy” wypracowali Fernandez z Rodado i trzeba przyznać, że naprawdę dobrze to sobie wymyślili. Obaj weszli z ławki i uratowali sytuację. Co więcej, Fernandez dał się sfaulować Serafinowi, który otrzymał drugą żółtą kartkę za zagranie łokciem. A to oznaczało, że w drugiej połowie dogrywki Puszcza musiała walczyć o wynik w osłabieniu. Jej lepszej sytuacji nic jednak nie zapowiadało, bo Puszcza sprawiała wrażenie, jakby zupełnie opadła z sił. Im dłużej trwał ten mecz, tym było z nią gorzej.
I to “gorzej” w najgorszym tego słowa znaczeniu. Bo w 119. minucie Wojcinowicz (ten sam, który nie popisał się przy bramce Cisse) zarobił czerwoną kartkę po faulu na Fernandezie, który wbiegał w pole karne, żeby stanąć oko w oko z bramkarzem. Wisła miała rzut wolny ze świetnej pozycji, ale zamiast podwyższyć prowadzenie rzutem na taśmę, stała się rzecz absolutnie niespodziewana.
Puszcza wróciła z dalekiej podróży, ale tylko na moment
Nagle, w 120. minucie, kiedy nic na to nie wskazywało, Puszcza wyszła z otchłani. Kramarz w losowej sytuacji w polu karnym huknął z woleja tak pięknie, że Broda miał piłkę poza zasięgiem. Ależ to była historia! Piłkarze z Niepołomic wyglądali w dogrywce w sposób, który mógłby określać drużynę walczącą o przetrwanie. Drużynę bezzębną, już bez mocy do oddawania ciosów. Ale widzimy już po tej odsłonie Pucharu Polski, że niewiarygodne przebiegi meczów i zaskakujące rozstrzygnięcia to norma. To dzisiejsze w Krakowie jest kolejnym do kolekcji.
W konkursie rzutów karnych po obu stronach zdarzyły się błędy. W drugiej serii Rodado trafił w poprzeczkę, a strzał Sołowieja wyłapał Broda. Potem intencje strzelca znów dobrze wyczuł golkiper “Białej Gwiazdy”, za drugim razem powstrzymał Frelka. Został bohaterem, którym wcześniej miał być Rodado. Tak czy siak, Wisła mogła odetchnąć, bo wreszcie coś jej się udało. Mimo że niedaleko była od bolesnej porażki, tym razem balansowanie na krawędzi skończyło się dla niej korzystnie.
Wisła Kraków – Puszcza Niepołomice 2:2 (6:5 po r. k.)
31′ Cisse, 102′ Rodado – 37′ Tomalski, 120′ Kramarz
WIĘCEJ O PUCHARZE POLSKI:
- Hajdo jak Kazimierz Wielki. Cracovia rozbiła się na murowanej Resovii
- Nowak: Szalony mecz z Pogonią? Chłopaki wstali o 6 i pojechali do roboty
- Warta Poznań i Zagłębie Lubin też odpadają z Pucharu Polski!
Fot. Newspix