Piłkarze w różny sposób okazują swoje niezadowolenie. Jedni atakują trenera w wywiadach, drudzy psują atmosferę w szatni, a trzeci wychodzą na boisko i rozgrywają mecz na notę 9, do jakiej w tym sezonie nawet nie zbliżył się żaden inny zawodnik z ich drużyny. Łukasz Bejger podążył trzecią drogą. Oto jedenastka kozaków i badziewiaków za 12. kolejkę Ekstraklasy.
Kozacy. Bejger wraca w spektakularny sposób
Biorąc pod uwagę suchy papier i występy z zeszłego sezonu, Łukasz Bejger to najsensowniejszy młodzieżowiec Śląska Wrocław. Wydawało się oczywistością – zwłaszcza po odejściach Golli, Tamasa czy zabezpieczającego trójkę defensywną Stigleca – że będzie naturalnym kandydatem do gry w pierwszym składzie. Ba! Że ciężko będzie mu ten pierwszy skład wyrwać. Zwłaszcza, że na wypożyczenie udał się jeszcze inny z konkurentów – Szymon Lewkot. Co więcej, na ich miejsce nie przyszedł żaden stoper. W zeszłym sezonie Bejger grał w miarę regularnie, zaliczył 1667 minut, a w tym…
No cóż, w tym został schowany do zamrażarki. I to gdzieś na jej dno. Aż do minionej kolejki więcej minut w Śląsku mieli nawet Bergier i Bargiel.
Bejger oczywiście może zagrać na boku, ale trochę na podobnej zasadzie co Kamil Piątkowski, który początki w Rakowie zaliczał właśnie na wahadle. Nominalnie to środkowy obrońca z niezłym wyprowadzeniem. Jego sytuacja jest o tyle dziwna, że nie rywalizuje przecież z tuzami polskiej piłki, a z Verdaską, Poprawą, Gretarssonem. Bez wątpienia ma też potencjał sprzedażowy. Dobrze czuje się w systemie z trójką z tyłu. A mimo to nie pojawiał się na boisku nawet incydentalnie. Czy to wizja sportowa Ivana Djurdjevicia, czy sprawy pozaboiskowe – ciężko rozstrzygać. Sam szkoleniowiec mówił po meczu z Górnikiem, że obrońca nie jest mocny w powietrzu i grze jeden na jeden, więc nie do końca pasuje do jego układanki. Chyba że właśnie na wahadle, gdzie w obliczu urazów Konczkowskiego i Janasika pojawiła się luka do zapełnienia. Jeśli chodzi o liczby, Bejger rozwalił system. Gol po odważnym podłączeniu się do akcji. Dwie asysty, z czego ta druga wykonana z dużą gracją, jakby przez pół kariery na środku pomocy. Całościowo nie wyglądał może aż tak wybitnie, ale przecież nie można deprecjonować takiego występu. Bo jak często zdarza się, by wahadłowy zebrał w ciągu 90 minut tyle konkretów?
Wśród kozaków po raz pierwszy znalazł się także Gio Citaiszwili. W zeszłym sezonie, grając dla słabej Wisły (aczkolwiek dziś nikt nie pamięta o serii pomyłek sędziowskich, jak nieuznanie bramki na 2-0 w meczu z Lechem Poznań…), wyróżniał się w zasadzie w każdym spotkaniu. A teraz, gdy teoretycznie ma lepsze środowisko, by błyszczeć, zalicza strasznie powolne wejście w nową drużynę. W meczu z Radomiakiem strzelił swojego pierwszego gola w barwach „Kolejorza” i był najlepszym piłkarzem na boisku.
Wreszcie – chciałoby się powiedzieć. Ogólnie rzecz biorąc, rozkręcają się letnie nabytki poznaniaków. Filip Dagerstal to ścisła czołówka piłkarzy na swojej pozycji. Przeskoczył w hierarchii nawet Satkę, a przecież po jego pierwszych meczach wcale się na to nie zanosiło. Sousa? Oczywiście, z Radomiakiem zmarnował dwie sytuacje, był dyskretny i nawet asysta nie sprawia, że warto go za to spotkanie chwalić. Ale całościowo – wygląda ciut lepiej niż na początku. Znowu piłkarze potrzebują czasu, żeby się zaaklimatyzować. A to sprawia, że trzeba odpowiedzieć sobie na jedno, zajebiście ważne pytanie: czy Lech nie powinien dokonywać wzmocnień wcześniej?
Kto stanowił kręgosłup zespołu w mistrzowskim sezonie? W dużej mierze Milić, Salamon i Karlstrom, czyli trzech zawodników, którzy przyszli zimą, pół roku przed rozpoczęciem jubileuszowego sezonu. Przez pierwszą rundę niczym nie zachwycali. Karlstrom wyglądał wręcz jak piłkarz bez większych atutów, został zapamiętany głównie z brutalnego faulu, którym przywitał się z nową ligą. Po kilku miesiącach cała trójka weszła na obroty, które zaprowadziły „Kolejorza” do złotego medalu. Gdyby wzmocnienia przed walką o Ligę Mistrzów pojawiły się w klubie pół roku wcześniej… Czy Lech awansowałby do tych rozgrywek? Pewnie nie. Czy uniknąłby tak dużego kryzysu na początku sezonu? Pewnie tak.
Po raz trzeci w jedenastce kozaków ląduje Said Hamulić, którego należy nazywać już gwiazdą ligi. Mecz z Pogonią to prawdziwy popis. Po pierwsze – znak firmowy, czyli gol głową (trzeci już w sezonie). Po drugie – kapitalny rajd od 60 metra, podczas którego Dąbrowski nie potrafił go nawet sfaulować (!), zakończony efektownym strzałem sprzed pola karnego. Pojawiły się pogłoski o zainteresowaniu napastnikiem ze strony Marka Papszuna oraz selekcjonera bośniackiej kadry i to nie przypadek. Bez dwóch zdań to jeden z bardziej łakomych kąsków przed zimowym oknem transferowym.
Badziewiacy. Co się stało z Benediktem Zechem?
Niegdyś jeden z czołowych stoperów w Ekstraklasie coraz częściej nie dojeżdża, tak jak w meczu ze Stalą, gdy najpierw pozorował atak na Hamulicia, a później powtórzył ten manewr z Gerbowskim. Obaj strzelili gole sprzed pola karnego, które nie wzięły się znikąd – po prostu mieli wystarczająco dużo miejsca, by wykonać precyzyjną próbę.
Zech dołuje od meczu z Rakowem, tym z zeszłego sezonu, który zadecydował o układzie sił przed finiszem walki o mistrzostwo. „Portowcy” niemalże wypisali się wówczas z walki o złoty medal. Kulisy tego występu są dość niecodzienne. Austriak zagrał wtedy na prawej obronie, która przecież nie jest jego nominalną pozycją. A do tego dopiero co wracał po kontuzji, wyleczył się dosłownie na mecz z częstochowianami. Jednocześnie nie łatał wtedy żadnej dziury, bo do dyspozycji był Jakub Bartkowski. Jak wyszło? Popełnił błąd przy golu Iviego Lopeza, a Kosta Runjaić nie potrafił przyznać się, że popełnił błąd. Od tamtego momentu Zech regularnie zjeżdża. Kiedyś kojarzył nam się z szybkością i bezbłędną asekuracją, bo to stoper, któremu trudno wrzucić piłkę za plecy. Może nie grał agresywnie, może nie notował glikowych interwencji, ale świetnie się ustawiał i miał nienaganną prezencję. Dziś? Niemrawe doskoki, niepewność, zagubienie. To właśnie te cechy przychodzą nam do głowy jako pierwsze, gdy myślimy o stoperze ze Szczecina.
Pogoń gra od 2019 roku tą samą linią defensywną. Zmieniają się w niej jedynie lewi obrońcy, gdzie grali Nunes, Matynia, Mata i teraz Borges. Na prawej stronie także dochodzi do roszad, ale raczej symbolicznych, od dłuższego czasu pewniakiem jest Bartkowski. Środek? Para stoperów Kostas – Zech gra ze sobą już czwarty sezon. Z jednej strony trzeba docenić stabilizację. Z drugiej mamy wrażenie, że przydałoby się wpuścić do tej formacji trochę powietrza. Zasiać w niej pozytywny ferment. Zwiększyć pole manewru.
W jedenastce badziewiaków po raz kolejny melduje się Clemens, o którym napisaliśmy już chyba wszystko. Dziwi nas jednocześnie, że kolejny trener nabiera się na usługi Niemca, który – no cóż za zaskoczenie – znów jest piątym kołem u wozu w swojej drużynie. A jednocześnie jeden z najciekawszych skrzydłowych i młodzieżowców zeszłego sezonu w pierwszej lidze, Dominik Piła, przesiaduje na ławce, dostał jedynie 129 minut. Może warto postawić na tego chłopaka? Istnieje wielkie prawdopodobieństwo, że gorszy niż Clemens nie będzie.
Obecność wśród najgorszych piłkarzy Clemensa niekoniecznie nas jednak dziwi. Bardziej martwi fakt, że po raz drugi w zestawieniu znalazł się Mateusz Łęgowski, który od momentu powołania znacząco obniżył loty.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Alexander Gorgon: – Był wielki strach, że to wszystko skończy się kalectwem
- Miedź Legnica zmienia trenera. Wojciech Łobodziński odchodzi z klubu
- Cierpienie za cudze grzechy, czyli przypadek Filipa Szymczaka
Fot. newspix.pl