Przed nami jeszcze cztery wyścigi, ale Max Verstappen już zdążył rozwiać wszelkie wątpliwości w kwestii mistrzostwa świata. Holender wygrał dzisiejsze Grand Prix Japonii i tym samym zapewnił sobie drugi w karierze tytuł. Patrząc na jego możliwości, możemy z niemal stuprocentową pewnością napisać: nie ostatni.
Do pewnego momentu nie było jasne, czy Max Verstappen faktycznie będzie w dobrej pozycji do zwycięstwa w dzisiejszym wyścigu i sięgnięcia po mistrzowski tytuł. Holender co prawda wygrał kwalifikacje, ale w ich czasie doszło do sytuacji, w której niejako zmusił Lando Norrisa do wyjechania poza tor. Było niemal pewne, że ten incydent nie uniknie uwadze sędziów.
Ci jednak okazali się łagodni. Verstappen otrzymał tylko reprymendę (pierwszą w sezonie, a dopiero piąta ma konsekwencje), a więc zachował pole position. I już w niedzielę miał mieć wszystko w swoich rękach.
Skandal w Grand Prix Japonii?
Przed startem niedzielnej pojawiły się spore opady deszczu. Kierowcy co prawda i tak wyjechali na tor, ale szybko doszło do wypadku Carlosa Sainza, a widoczność była tak słaba, że sędziowie zdecydowali się na wywieszenie czerwonej flagi i przerwanie wyścigu. Czekała nas przerwa, która dość długo się przeciągała. Do tego stopnia, że nie mogliśmy być pewni, czy Grand Prix Japonii w ogóle uda się przeprowadzić.
Na dodatek – jeszcze przed przerwaniem ścigania – doszło do szokującej sytuacji. W momencie, gdy kierowcy zmierzali do alei serwisowej, na tor wjechał dźwig. I właśnie obok niego z zawrotną prędkością przejechał Pierre Gasly. – Co to było? Czy na torze był dźwig? […] Mogłem się kurwa zabić – krzyczał przez radio Francuz. I trudno było się dziwić jego emocjom, skoro w przeszłości podobne wydarzenie w F1 poskutkowało wypadkiem śmiertelnym z udziałem Julesa Bianchiego (jego bolid z pełnym impetem uderzył właśnie o dźwig).
Jak na to wszystko zareagowali sędziowie? Odwrócili kota ogonem i… zrzucili winę na Gasly’ego. Według nich Francuz jechał za szybko, a musiał mieć świadomość, że wywieszona została czerwona flaga. Inna sprawa, że przy widoczności, jaka panowała na torze, wręcz kuriozalną decyzją było wprowadzenie dźwigu na tor. Zresztą koledzy Gasly’ego też byli takiego zdania. Sergio Perez napisał na Twitterze, że ma nadzieję, iż to ostatnia sytuacja, w której dźwig w ogóle pojawia się podczas wyścigu F1. Wtórował mu Lando Norris: – Wtf. Jak do tego doszło?! Straciliśmy życie w takiej sytuacji parę lat temu. My ryzykujemy życiem, szczególnie w takich warunkach. Chcemy się ścigać. Ale to…. nie do zaakceptowania.
Tak więc: po dzisiejszej rywalizacji dyskutować będzie się nie tylko o tytule mistrzowskim Maxa Verstappena.
Max Verstappen mistrzem świata po raz drugi
Pamiętamy, w jakich okolicznościach po mistrzostwo świata sięgał Holender w ubiegłym roku. Jego rywalizacja z Lewisem Hamiltonem trwała do ostatniego wyścigu, ba, ostatniego okrążenia w ostatnim wyścigu. Cała Wielka Brytania zresztą do dzisiaj uważa, że to jej reprezentant powinien wówczas sięgnąć po najcenniejszą nagrodę. W każdym razie: mieliśmy sporo kontrowersji, emocji i widowiskowego ścigania, z którego ostatecznie górą wyszedł Max.
Jakże to jednak inaczej wyglądało w tym sezonie… Co prawda pierwsze Grand Prix sugerowały, że do walki o mistrzostwo może włączyć się Charles Leclerc. Monakijczyk wygrał inaugurujące zawody, ale z biegiem czasu zarówno on, jak i przede wszystkim jego zespół notowali liczne wpadki. A Verstappen to wykorzystywał i zgarniał wyścig za wyścigiem. Kompletnie zdominował rywalizację w Formule 1. Nic zatem dziwnego, że miał szansę przypieczętować tytuł już w pierwszej połowie października.
Ale tak jak wspomnieliśmy – dzisiaj mógł tego nie zrobić, bo Grand Prix Japonii sporo się opóźniało. Kierowcy, którzy mieli w planach ściganie się od siódmej rano czasu polskiego, ostatecznie na tor wrócili dopiero koło dziewiątej. Sędziowie kazali im korzystać wyłącznie z pełnych opon deszczowych, a wyścig miał nie zostać rozegrany na całym dystansie.
Jakiekolwiek zamieszanie nie mogło jednak przeszkodzić Maxowi Verstappenowi. 25-latek po przerwie dyktował tempo wyścigu i był kompletnie niezagrożony. Trochę więcej działo się za jego plecami. Atak pod koniec rywalizacji przeprowadził Lewis Hamilton, który miał spory apetyt na pierwszą czwórkę. Ostatecznie jednak nie zdołał uporać się z Estebanem Oconem. O drugie miejsce bili się natomiast Sergio Perez i Charles Leclerc (wygrał ten drugi, ale potem otrzymał karę 5 sekund, więc i tak spadł za Meksykanina). Z ciekawych rozstrzygnięć: warto było też odnotować punkty Nicolasa Latifiego (dziewiąte miejsce!) czy świetny występ kończącego karierę Sebastiana Vettela (był szósty).
Głównym bohaterem dnia został jednak oczywiście Holender. Max jest wielki, a przecież dopiero co ukończył 25 lat. Strach pomyśleć, ile może jeszcze wygrać w swojej karierze. Szczególnie że Red Bull to po prostu najmocniejszy zespół w stawce.
Słowem wspomnijmy jeszcze o kolejnych kontrowersjach: po zakończeniu Grand Prix Japonii przez chwilę wydawało się, że Verstappenowi do tytułu mistrzowskiego zabraknie jeszcze kilku oczek. Niewiele zmieniło to, że Sergio Perez wyprzedził ostatecznie Leclerca przez karę dla Monakijczyka – Max wciąż miał nie być mistrzem, tyle że… o punkt. Potem otrzymaliśmy jednak komunikat, że kierowcom za dzisiejsze ściganie będą przysługiwać pełne zdobycze punktowe, mimo skróconego wyścigu (czyli do Holendra trafiło 25 punktów, nie 12.5). Stało się zatem jasne, że, owszem, Max ma już tytuł w garści. Drugi w karierze.
I zapewne nie ostatni.
Fot. Newspix.pl