Reklama

Iga Świątek w półfinale turnieju w Ostrawie

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

07 października 2022, 19:47 • 5 min czytania 3 komentarze

Nie był to łatwy mecz. Tym bardziej, że Iga Świątek walczyła nie tylko z dobrze grającą rywalką, ale i lekkim przeziębieniem. Ostatecznie jednak Polka w dwóch setach pokonała Caty McNally i awansowała do półfinału turnieju w Ostrawie. Swoją kolejną przeciwniczkę pozna wieczorem, a w nocy – jak sama stwierdziła – dowie się, jak rozwinie się sprawa z przeziębieniem. 

Iga Świątek w półfinale turnieju w Ostrawie

Odegnać złe wspomnienia

Iga nie miała jeszcze okazji zagrać z Caty w zawodowym tourze. Ale obie doskonale się znają, są zresztą dobrymi koleżankami, Iga mówiła nawet, że mama Caty kupuje jej… książki po angielsku. Niemniej to właśnie z McNally wiążą się dwa wspomnienia z juniorskich czasów Polki – jedno fantastyczne, drugie wręcz przeciwnie. Co najlepsze – oba pochodzą z tego samego turnieju.

Chodzi o Roland Garros 2018. Przedostatni wielkoszlemowy turniej juniorski, w jakim Iga Świątek wzięła udział. – To był turniej, przed którym nastawiałam się, że go wygram. Już nigdy w życiu nie popełniłam tego błędu. Caty dała mi srogą nauczkę – mówiła już po dzisiejszym spotkaniu. W 2018 roku z McNally spotkały się w półfinale singla na paryskich kortach. Iga wygrała pierwszego seta, w drugim też grała lepiej od rywalki. Amerykanka jednak walczyła z całych sił o to, by pozostać w meczu. I mimo piłki meczowej dla Polki udało jej się to. Drugiego seta wygrała po tie-breaku, a potem zamknęła wszystko w trzeciej partii.

Reklama

Iga przegrała mecz, w którym miała wszystko pod kontrolą. — Była o krok od finału, bo w drugim secie miała piłkę meczową. Amerykanka zrobiła jednak wówczas coś szalonego i poszła po serwisie do siatki, czego wcześniej nie robiła. Szansa uciekła, kolejnej już nie było – wspominał Tomasz Świątek, tata Igi na łamach “Polska The Times”. Inna sprawa, że Polka powetowała sobie to niepowodzenie w deblu, gdzie wygrała… w parze z Caty. Tę złożono zresztą przypadkowo – Amerykanka napisała do Polki kilka dni przed turniejem, czy nie chciałaby zagrać z nią w turnieju gry podwójnej. Iga chciała, a potem to już poszło.

Tak jak i poszło Idze w seniorskim tourze, a McNally… na razie nie. Przynajmniej w singlu – gdzie jeszcze ani razu nie przebiła się do najlepszej setki rankingu – bo w deblu radzi sobie naprawdę nieźle. Zresztą że ma do gry podwójnej talent, widać choćby po tym, jak prezentuje się na korcie. Świetnie operuje slajsem, potrafi odnaleźć się przy siatce, potrafi dobrze zaserwować w kluczowych momentach. Zadaniem Igi na dziś było więc przede wszystkim to, by nie dać się przesadnie wciągać w grę, którą jej rywalka lubi.

A poza tym pozbyć się złych wspomnień sprzed czterech lat.

Dwa podobne sety

Caty McNally – zgodnie z tym co można było przewidywać – wyszła na ten mecz z ustalonym planem. Podejmowała spore ryzyko, często zmieniała tempo gry, stosowała swojego firmowego slajsa, starała się zamykać akcje na tyle szybko, by nie dać się Idze rozpędzić. Momentami przynosiło to zresztą dobre efekty – McNally miała po drodze aż pięć szans na przełamanie serwisu Polki. Nie wykorzystała jednak ani jednej, bo Iga umiejętnie się broniła.

Świątek jednak już na wygranym przez siebie US Open pokazała, że nauczyła się podnosić poziom swojej gry w kluczowych momentach. Jednocześnie często problemy zaczynają mieć wtedy jej rywalki, przygniecione pewnie nieco presją gry z liderką światowego rankingu i najlepszą obecnie zawodniczką na świecie.

Tak też stało się pod koniec pierwszej partii. O ile przez osiem gemów McNally grała znakomicie, o tyle w dziewiątym nagle zaczęła pudłować. I to zadecydowało. Po kilku gorszych zagraniach ze strony Amerykanki, Iga przełamała jej serwis. A w kolejnym gemie potrzebowała czterech piłek, by zamknąć seta. Gorsza dyspozycja Caty przeniosła się zresztą na początek drugiej partii. Tam Świątek zaczęła od trzech wygranych gemów z rzędu i gdy już wydawało się, że wszystko zmierza w stronę jej gładkiego zwycięstwa, Amerykanka odżyła.

Reklama

Zbiegło się to w czasie z gorszym okresem gry Igi. Tym razem to ona pudłowała, zwłaszcza z forehandu. Nie najlepiej funkcjonowało też – zresztą to akurat przez cały mecz – podanie Polki. Raz za razem zaczynała od straconych punktów w swoich gemach, musiała odrabiać straty, bronić się przed przełamaniem. Przy stanie 3:1 jej się to nie udało, traciła serwis, a Caty poszła za ciosem i wyrównała stan rywalizacji. Gdy po chwili obie wygrały swoje gemy znów mieliśmy 4:4 i… ponownie to Iga podniosła tempo gry.

McNally znów sobie z tym nie poradziła i w ostatnim gemie – tak jak i w pierwszej partii – nie zdobyła nawet punktu. Świątek wygrała 6:4, 6:4.

Ważna noc

Po meczu Iga przede wszystkim dziękowała fanom za wsparcie. Bo tych z Polski w Ostrawie – leżącej tuż za czeską granicą – pojawiło się faktycznie mnóstwo, a hala mieszcząca około 11000 widzów wypełniona była w naprawdę dużej części. – Czuję się jak na koncercie rocka. Jest cudownie. Cieszę się, że zagrałyśmy taki fajny mecz z wieloma akcjami przy siatce, to rzadko się widzi w damskim tenisie. Mam nadzieję, że kibicom się podobało. Dałyśmy show – mówiła przed kamerą Canal+.

Dodawała też, że slajsy Caty nie stanowiły dla niej wielkiego problemu, bo przygotowywała się przez pół roku na granie przeciwko… Ash Barty, która też grała w podobnym stylu. Australijka przeszła jednak na emeryturę, ale wyuczone zachowania z Igą zostały. I dziś właśnie się przydały w tym, by odnieść zwycięstwo. Mimo tego że rywalka grała dobrze, a Świątek dodatkowo zmagała się z lekkim przeziębieniem.

Na razie to nic poważnego, jakby było poważne, to bym nie grała. Jestem nieco podziębiona. To się zdarzyło już w tym roku przed Roland Garros, co nie było przyjemne, bo byłam wtedy przed ważnym turniejem. Mam nadzieję, że wystarczy mi siły. Ta noc teraz pokaże mi, jak się to rozwinie – mówiła Polka.

Pozostaje liczyć, że choroba odpuści, a Iga ponownie zaprezentuje się na korcie już jutro. A z kim wtedy zagra – dowie się wieczorem, gdy swoje spotkanie rozegrają Tereza Martincova i Jekaterina Aleksandrowa.

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Hiszpania

Mbappe: Bilbao było dla mnie dobre, bo tam sięgnąłem dna

Patryk Stec
0
Mbappe: Bilbao było dla mnie dobre, bo tam sięgnąłem dna
Piłka nożna

Błaszczykowski o aferze zdjęciowej. “Mnie nie pozwoliłoby wewnętrzne ego”

Patryk Stec
6
Błaszczykowski o aferze zdjęciowej. “Mnie nie pozwoliłoby wewnętrzne ego”

Inne sporty

Komentarze

3 komentarze

Loading...