Raków Częstochowa pod wieloma względami stanowi wzór dla polskich klubów, ale to nie znaczy, że już nic nie można poprawić. Dotyczy to chociażby skautingu. Niedawno został on rozbudowany, a latem nowym szefem działu został Bartosz Barnaś, który wcześniej pracował dla Willem II, FC Kopenhaga, Tottenhamu i Cracovii. Historię Bartosza, prowadzącą od kontaktu z Tomaszem Pasiecznym w czasach jego dyrektorowania w „Pasach”, aż do poważnego skautowania dla Holendrów, mogliście poznać już trzy lata temu. Dziś rozmawiamy z nim o okolicznościach trafienia do Rakowa, specyfice pracy przy Limanowskiego i wnioskach po pobycie w Willem II.
Gdzie dział skautingu częstochowian ma rezerwy? Co jest weryfikowane w pracy skautów? Czy kiepski stadion to duże ograniczenie przy transferach? Jak weryfikować mentalność piłkarzy i dlaczego social media przestają tu wystarczać? Czy sytuacja w polskim skautingu zmienia się na lepsze? Z którego transferu do Holandii Bartosz Barnaś jest najbardziej dumny? Zapraszamy.
*
Przychodząc do Rakowa mówiłeś o potrzebie poprawienia efektywności skautingu i usprawnienia procesów w zespole. To już się udało, są pierwsze efekty po trzech miesiącach?
To proces długofalowy, trudno byłoby stwierdzić po takim okresie, że jakaś misja zakończyła się sukcesem. Nadal mówimy o początku naszej współpracy. Letnie okienko stanowiło duże wyzwanie. Trzeba było połączyć bieżącą pracę organizacyjną z tematami transferowymi. Jestem zadowolony z tego, jak to do tej pory przebiega. Skauting w Rakowie wcześniej nie działał źle, ale na tyle, na ile poznałem właściciela klubu Michała Świerczewskiego, dyrektora sportowego Roberta Grafa czy trenera Marka Papszuna, wiem, że mają oni bardzo wysokie standardy i wymagania. Pewne rzeczy można poprawić i wycisnąć z nich jeszcze więcej.
Przyszedłeś już po formalnym rozpoczęciu letniego okna transferowego. Miałeś w ogóle jakiś wpływ na jego przebieg? Jedynymi nabytkami wymagającymi szerszego skautingu byli Stratos Svarnas i Gustav Berggren, ale ten pierwszy został sprowadzony nieco wcześniej niż ty.
Zależy nam na tym, żeby zawodnicy przychodzili do Rakowa jak najszybciej i nad tym chcemy pracować. Wiemy, jak ważny jest czas dla nowego piłkarza na zaadaptowanie się do naszego modelu gry. A czy miałem wpływ na ostatnie okienko? Tak. Byłem świadomy, że przychodząc do klubu w takim momencie będę już współodpowiedzialny również za nie. Na ile mogłem, na tyle pomogłem, natomiast wiadomo, że klub raczej miał już wytypowane nazwiska i przede wszystkim musieliśmy się skupiać na dogrywaniu szczegółów, a nie zaczynać proces oglądania zawodników.
Czyli w praktyce mogłeś utwierdzić pozostałych, że Berggren czy Nowak to będą dobre opcje?
Kontrakt z Rakowem mam tak skonstruowany, że na wiele rzeczy nie mogę odpowiadać konkretnie. Dotyczy to także poszczególnych zawodników.
Wspominałeś, że chcecie jak najszybciej sprowadzać nowych zawodników. Zakładając, że kandydat do transferu jest już rozpracowany, w jaki sposób ty, jako szef skautingu, możesz tutaj pomóc?
Kluczem jest jak najszybsze nawiązanie pierwszego kontaktu i rozpoczęcie rozmów. To dla nas naprawdę istotne, żeby tacy zawodnicy mogli od razu przepracować cały okres przygotowawczy. Nikogo nie zaskoczę stwierdzeniem, że nowi piłkarze Rakowa potrzebują trochę czasu na adaptację, na wejście w reżim treningowy Marka Papszuna i naukę naszego modelu gry, który jest wymagający bez względu na wiek zawodników i niejednokrotnie otwiera im oczy na wiele nowych rzeczy. Ostatnio mówił o tym u was Fabian Piasecki. I my ten czas chcemy im dać.
Tylko jak ty możesz usprawnić ten proces? Wydaje się, że tutaj już decydują głównie kwestie finansowe.
Jako dział skautingu musimy możliwie najszybciej przedstawić dostępne opcje transferowe i zdobyć informacje, czy dany zawodnik jest otwarty na nasz projekt.
Z twoich słów wnioskuję, że uczestniczysz też w samych rozmowach i procesie negocjacyjnym.
Tak, oczywiście. Jednym z zadań szefa skautingu jest nawiązanie pierwszego kontaktu z zawodnikiem, przedstawienie mu projektu i opowiedzenie, czego będzie się od niego wymagało. W ten sposób możemy komuś pokazać, że jest nam dobrze znany i dokładnie wiemy, co może nam zaoferować i dlaczego go chcemy. Z doświadczenia wiem, że piłkarzom coś takiego bardzo się podoba. Panuje wśród nich coraz większy profesjonalizm i tego samego oczekują od drugiej strony. Od zawodników przychodzących do Rakowa wymagamy między innymi, żeby mieli wgląd w siebie, w to, jakimi są zawodnikami i żeby potrafili zadać sobie pytanie, co mogą zrobić lepiej i gdzie mają rezerwy. To wymaga pewnego potencjału intelektualnego. Rola moja i reszty chłopaków, aby z nimi o tym porozmawiać. Oczywiście wiadomo, że po pierwszym kroku do gry wchodzą dyrektor sportowy i właściciel, negocjacje kontraktowe to już nie domena skautów.
Masz już za sobą takie rozmowy w Rakowie?
Tak. Nie jest to dla mnie nic nowego, bo w poprzednich klubach też uczestniczyłem w kontakcie z zawodnikami i nie ograniczałem się do samego skautowania.
Bartosz Barnaś: Spełniłem marzenie. Utrzymuję się ze skautingu w zachodnim klubie [WYWIAD]
Minione okienko sugeruje, że Raków zaczyna mocniej eksplorować rynek krajowy w kontekście kluczowych transferów, co ma dużo plusów. Fabian Piasecki wspominał, że u was wiele się nauczył, ale na przykład Bartosz Nowak niczym nie był mocniej zaskoczony, bo zawczasu wiedział z różnych relacji, czego się spodziewać. Pokazuje to zresztą na boisku, z miejsca daje jakość.
Intencją większości klubów Ekstraklasy jest ściąganie w pierwszej kolejności zawodników krajowych. Sam jednak wiesz, że to nie jest łatwy rynek, bo często wyróżniający się piłkarze nawet z klubów ze średniej i niskiej półki mogą bez etapów pośrednich odejść na Zachód. Zawodnicy z Polski od razu wiedzą, jakim klubem jest Raków, jakie stawia wymagania i to sprawia, że ich adaptacja przebiega sprawniej. Najpierw szukamy więc tutaj, ale wiadomo, że w wielu przypadkach trzeba będzie posiłkować się rynkami zagranicznymi.
Jakie rynki obserwujecie priorytetowo?
Nie mogę zdradzić. A nawet gdybym mógł, nie chciałbym w żaden sposób ułatwiać zadania konkurencji. Mamy swoją strategię w tym względzie i zobaczymy, do czego nas ona zaprowadzi.
A czego kibice powinni się spodziewać po zimowym okienku? Napastnik priorytetem? Latem szukaliście dalej niż Piasecki, w kręgu zainteresowań znajdował się m.in. Aleksandar Prijović. Teraz na celowniku ma być Said Hamulić.
Nie będę tutaj wychodził przed szereg, natomiast nie jest tajemnicą – mówił o tym sam trener Papszun – że cały czas szukamy jakości, zawodników, którzy pomogą nam wykonać kolejny krok. Tak naprawdę chodzi o wszystkie pozycje, nie tylko napastnika. Zadaniem skautingu jest przygotowywanie najlepszych wariantów na każdą pozycję, również taką, która w danej chwili nie stanowi priorytetu. Musimy znać rynek, żeby nie być zaskoczonym, gdy trafi się jakaś okazja. A tak czasami się dzieje. Niekoniecznie szukasz piłkarza akurat na tę pozycję, ale pojawia się niespodziewana promocja, bo na przykład ktoś nagle rozwiązał kontrakt i wtedy musisz być gotowy, a nie dopiero zaczynać zbieranie informacji.
Raków w kwietniu ogłaszał nabór na stanowisko skauta, co sugeruje przebudowanie całej struktury. Ilu ludzi masz dziś pod sobą?
Jeśli chodzi o ludzi zatrudnionych na stałe, łącznie jest nas sześciu. Nie wszyscy na co dzień są na miejscu, ale jednym z moich celów jest stworzenie kultury pracy z klubu, przynajmniej przez kilka dni w tygodniu – w tym aspekcie w pierwszych miesiącach widzę olbrzymi progres. Wtedy identyfikacja z klubem wygląda zupełnie inaczej. Skauci mogą na bieżąco uczestniczyć w treningach i rozmawiać z członkami sztabu szkoleniowego. To bardzo dużo daje, pewnych spraw nie trzeba później tłumaczyć. Oprócz tej szóstki, mamy jeszcze kilka osób w Europie pomagających nam w ograniczonym zakresie.
Cały czas sprawdzamy, jaka jest efektywność pracy, tzn. ilu interesujących zawodników „przynieśli” skauci, jak trafiano z rekomendacjami – również w przypadku zawodników, którzy ostatecznie do nas nie trafiali. Ich dalsze losy wiele mówią. Nie chodzi tylko o to, żeby zbierać informacje, ale żeby coś z tego wynikało.
I jakie są pierwsze wnioski co do tej efektywności?
Na razie mówimy o stosunkowo małej próbie. Zawodnicy, którzy byli na naszej shortliście, a wybrali inny klub, dopiero od paru tygodni rozgrywają nowy sezon. Trudno jeszcze wyciągać daleko idące wnioski. W każdym razie, na pewno będziemy analizowali rekomendacje skautów pod tym kątem, bo to dobrze pokazuje, jak ktoś ocenia nie tylko aktualny poziom zawodnika, ale również jego potencjał, który można rozwinąć.
Niektórzy wieszczą, że sufitem Rakowa są ograniczenia infrastrukturalne i bez zmiany tego stanu rzeczy pewnego poziomu klub nie przeskoczy. Czy zdarzyło ci się, że ktoś wam odmówił ze względu na kiepski stadion? Dariusz Adamczuk dopiero co przyznawał Kubie Białkowi, że gdyby Pogoń nie otwierała nowego obiektu, Pontus Almqvist raczej by do Szczecina nie zawitał.
Jeśli dla kogoś problemem nie do przeskoczenia jest stadion czy fakt, iż Częstochowa nie należy do wielkich metropolii, to chyba nawet nie warto dążyć do finalizacji tematu. Piłkarze czasami patrzą na takie rzeczy, ale jeszcze nigdy nie miałem przypadku, w którym stanowiłyby one „deal breaker” i ktoś stwierdził, że rezygnuje z transferu, bo nigdy nie słyszał o tym mieście albo mamy mały stadion.
Na starcie staramy się uzyskać informację, na ile dany zawodnik jest zdeterminowany, żeby przyjść do Rakowa. Nasz reżim treningowy i cały nasz projekt wymaga, żeby piłkarz się w stu procentach na to pisał i zaufał procesowi, dzięki któremu poczyni postępy. Nie patrząc przesadnie wstecz, mamy sporo przykładów zawodników znajdujących się dotychczas w cieniu, którzy w Rakowie wykonywali duży krok do przodu i wchodzili na poziom, który mógł się dla nich wydawać nieosiągalny. Sztuką jest dostrzec w graczu coś, czego nikt inny nie widzi, może nawet on sam. Trener Papszun podczas naszych regularnych spotkań podkreśla, że na tym polega nasza robota.
Coraz istotniejsze w skautingu staje się nie tylko weryfikowanie poziomu piłkarza i potencjału do rozwinięcia, ale także jego mentalności, charakteru, podejścia do życia. Jak to tak naprawdę można sprawdzić, nie licząc przeglądania social mediów i dzwonienia do jego otoczenia, które nie zawsze jest wiarygodne, bo nie chce mu zaszkodzić? Nawet w bezpośredniej rozmowie ktoś może coś deklarować i wykazywać entuzjazm, a praktyka pokaże, że trochę blefował.
Coś w tym jest. Gdy ludzie przychodzą na rozmowę o pracę, chcą wypaść jak najlepiej i często trochę grają. Ty myślisz sobie „wow”, jesteś pod wrażeniem, a później okazuje się, że w praniu nie wszystko tak dobrze wygląda. Poznanie piłkarzy od strony czysto ludzkiej jest bardzo ważnym aspektem, nad którym mocno pracujemy.
Minęły już czasy, że wystarczy sprawdzić Facebooka czy Instagrama. To nadal ślizganie się po powierzchni, bez zaglądania pod nią. Nie wiadomo nawet, czy na pewno sam piłkarz prowadzi swoje konta. Często przecież robi to zewnętrzna firma, która wrzuca fajne teksty i okrągłe słówka. To, że ktoś opublikuje zdjęcie z hasztagiem #workhard czy #training jeszcze nic nie znaczy, bo w praktyce może chodzić bardziej o #partyhard. Do informacji od innych zawodników też podchodzę z dużą ostrożnością. Zawsze trudno mówić źle o koledze. Trzeba szukać innych dróg. Nie mogę zdradzić szczegółów, w jaki sposób tu działamy, ale staramy się, żeby była to weryfikacja wielostopniowa. Jest to dla nas absolutnie kluczowy obszar.
Zwracacie uwagę na sposób życia piłkarza poza boiskiem? Co chwila nowa dziewczyna, notorycznie zdradzana żona i tak dalej. Jeżeli ktoś w jednym aspekcie życia jest niewiarygodny i niestabilny, istnieje ryzyko, że na innych polach będzie podobnie.
Nie chcę, żeby ktoś odniósł wrażenie, że ocieramy się o stalking i niemalże wchodzimy ludziom do łóżek. Kompletnie nie o to chodzi. Dział skautingu jest trochę podobny do działu rekrutacji w firmie. Starasz się pozyskać jak najwięcej informacji, ale gdzieś musisz postawić granicę. Trzeba w tym wszystkim zachować zdrowy rozsądek i umiar.
Zmierzam do tego, że jeżeli na przykład bank rekrutuje ludzi do działu obsługi klienta, to na kogoś z tatuażami na twarzy czy irokezem na głowie będzie patrzył mniej przychylnie. Nie musi to mieć żadnego odniesienia do kompetencji takiej osoby, ale automatycznie będzie się ona wielu klientom kojarzyła jako ktoś łatwiej łamiący zasady i działający w sposób niesubordynowany, co na takim stanowisku nie jest mile widziane. Czy macie takie punkty odniesienia w sferze mentalnej?
Wiem, do czego zmierzasz i tak: są rzeczy, na które zwracamy szczególnie dużą uwagę w profilu osobowościowym zawodników. Mamy tu swoje szablony. Znów nie mogę ci ujawnić szczegółów i podać, o jakie cechy dokładnie chodzi, ale one istnieją.
Zdarzyło ci się mocniej zawieść po bezpośredniej rozmowie z zawodnikiem? Świetnie w niej wypadł, a potem na słowach się skończyło?
Była taka sytuacja w Willem II. Podczas rozmów z nami piłkarz wykazywał entuzjazm, profesjonalizm i tak dalej, jawił się wręcz jako potencjalny lider. Na koniec okazało się, że kompletnie takich cech do zespołu nie wniósł. Ten przypadek dał mi do myślenia. Trzeba jak najmocniej pewne rzeczy weryfikować i nie zadowalać się pierwszą informacją, która ci pasuje. Jeżeli skaut znalazł fajnego zawodnika, do którego piłkarsko jest przekonany, to w pozostałych sprawach czasami słyszy to, co chce usłyszeć i lekceważy ich wagę. A to może być pułapka.
Zawodnicy to też ludzie, muszą mieć odpowiednią motywację i charakter, muszą odnaleźć się w większej grupie i przyjąć w niej pewną rolę. Takie rzeczy trzeba wybadać zawczasu. Mówimy przecież o wydawaniu pieniędzy właściciela, który chce mieć przekonanie, że każdy przed transferem wykonał dobrą robotę i niczego nie zaniedbał. Powtarzam chłopakom, że pieniądze, które wydaje klub na zawodników muszą traktować jak własne. Wtedy trzy razy zastanawiasz się, zanim zarekomendujesz zawodnika.
Jak wygląda u was samo obserwowanie piłkarzy? Bierzecie pod uwagę wyłącznie tych, którzy pasują do ścisłych wytycznych trenera czy „na wszelki wypadek” obserwujecie też napastnika mierzącego 170 cm wzrostu?
Oczywiście mamy swoje profile i wytyczne, którymi się kierujemy. Są one mocno doprecyzowane. Czasami otwiera się pole do dyskusji i decydujemy się wziąć pod lupę zawodnika, który od nich odbiega, ale co do zasady, staramy się trzymać profili. Sztab bardzo klarownie tłumaczy, jakich zawodników oczekuje. To wielka siła Rakowa – mówię z doświadczenia, patrząc też na inne kluby – że trenerzy i dyrektor dokładnie wiedzą, czego chcą. A to wcale nie jest normą. W Rakowie panuje wielki profesjonalizm, co po prostu ułatwia pracę. Dostajemy szczegółowe informacje „chcemy, żeby piłkarz miał to, to i to”, dzięki czemu od razu możemy dokonać dużego przesiewu. Tych odsianych też musimy znać przynajmniej w ogólnym stopniu, ale wiadomo, że nie każdy się odnajdzie w naszym zespole.
Sztuką jest przewidzenie pewnych rzeczy. Jeżeli jakiś obrońca całe życie grał w ustawieniu z czwórką z tyłu, jeszcze go to nie dyskwalifikuje. Na każdego trzeba patrzeć indywidualnie i nie kierować się automatycznie pewnymi szablonami. Bardzo łatwo wpaść w pułapkę takiego myślenia, że piłkarze w jakiejś lidze są tacy i tacy, więc nie musimy ich oglądać, bo tu nie pasują. No nie. Chodzi właśnie o to, żeby wyłapać tego jednego, który może pasować. Takie rozróżnienie to już wyższy poziom skautowania. Ta robota nie polega tylko na tym, że idziesz obejrzeć mecz i po wszystkim powiesz, że Kowalski był najlepszy. To znacznie szerszy proces analityczny, zwłaszcza w klubie o tak jasno określonym DNA.
Co do pasowania do jakiejś ligi. Gdy rozmawialiśmy trzy lata temu, zgodziłeś się z tezą, że generalnie zawodnicy z ligi holenderskiej mają problem w odnalezieniu się w Polsce. Czy to oznacza, że twoje kontakty z Willem II nie za bardzo przydadzą się Rakowowi?
Kontakty zawsze się przydają, jeśli nie teraz, to później. Co do zasady jednak nic się nie zmieniło. Mało klubów holenderskich gra futbol podobny do tego z Ekstraklasy. Tam gra się wolniej, bardziej kombinacyjnie, znacznie ważniejsze są aspekty techniczne niż fizyczne i wolicjonalne. W pierwszej kolejności liczą się umiejętności. U nas dużo większy nacisk kładzie się na fizyczność, siłę i motorykę zawodników, na granie pressingiem. W Holandii nie są to cechy pierwszorzędne, dlatego generalnie, jak wszyscy widzimy, polskie kluby nie sprowadzają gremialnie zawodników z tamtego rynku. Takie transfery zdarzają się incydentalnie.
Akurat tego lata do Polski zawitało dwóch obcokrajowców, którzy w ubiegłym sezonie występowali dla Willem II. John Yeboah jest w Śląsku Wrocław, a Emil Bergstroem w Górniku Zabrze. Co możesz o nich powiedzieć?
Yeboah to na pewno chłopak bardzo utalentowany. Szkolił się w Wolfsburgu, w jego barwach zadebiutował w Bundeslidze, grał w młodzieżowych reprezentacjach Niemiec. Jest dynamiczny i niezły technicznie. W Willem II zaliczał końcówki, ale to ciekawy zawodnik, nie mamy wielu skrzydłowych o jego profilu w Ekstraklasie. Z ciekawością śledzę jego dalsze losy. Bergstroem dopiero co zawitał do Górnika. W rozwinięciu skrzydeł w Tilburgu przeszkodziły mu kontuzje, natomiast tak doświadczony zawodnik powinien przydać się w Zabrzu, zwłaszcza w obliczu kontuzji Rafała Janickiego.
Jak wyjaśnić spadek Willem II z Eredivisie? Zaliczyliście kapitalny początek sezonu, po siedmiu kolejkach mieliście na koncie 16 punktów. Ukoronowaniem tego okresu było pokonanie PSV. Niedługo potem przegraliście 10 meczów z rzędu.
Nie da się tego wyjaśnić jedną rzeczą. Często gdy zespół wpadnie w negatywną spiralę, bardzo trudno jest mu z niej wyjść. Kilka razy wydawało się, że drużyna już łapie oddech i zawsze przytrafiała się jakaś kontuzja. Zimą ściągnięty został Thijs Oosting z AZ Alkmaar, w debiucie strzelił dwa gole, miał dużą jakość, interesowały się nim inne kluby ze środka tabeli. Niestety szybko zerwał więzadła na treningu i stało się jasne, że nie pomoże nam do końca rozgrywek. Nadal się leczy, w tym sezonie też jeszcze nie zagrał.
Tego typu kontuzji mieliśmy trzy czy cztery. W klubie pokroju Willem II, który nie może sobie pozwolić na wyrównaną 25-osobową kadrę, takie ciosy są mocno odczuwalne. Mając trzynasty czy czternasty budżet w lidze zawsze musisz liczyć się z tym, że grozi ci walka o utrzymanie. To niemożliwe, żeby co roku robić wynik ponad stan i być w środku tabeli czy nawet ocierać się o puchary. Uśredniając w okresie kilkuletnim, częściej będziesz w dolnej części stawki. Szkoda, że tak się ta przygoda zakończyła, ale mimo wszystko patrzę na nią bardzo pozytywnie. To było świetne, niezwykle wzbogacające doświadczenie. Wiele zyskałem w tym czasie.
Trzeba przyznać, że akurat w Eredivisie stawka była wyjątkowo wyrównana. Spadliście mając 34 punkty, czyli dwa więcej niż przed rokiem, gdy zajęliście bezpieczne czternaste miejsce. We wcześniejszych latach wasz dorobek też przeważnie zapewniałby utrzymanie.
Ktoś nawet prezentował nam statystykę, z której wynikało, że normalnie taka liczba punktów pozwoliłaby się spokojnie utrzymać. Tym razem stało się inaczej, ale od dawna tego tematu nie rozpamiętuję. Jestem w stu procentach skupiony na Rakowie. Trzeba było wszystko przeanalizować, wyciągnąć wnioski i jechać dalej.
Spadek był bezpośrednią przyczyną twojego odejścia z Holandii czy już wcześniej czułeś, że dobijasz do sufitu?
Patrząc z dzisiejszej perspektywy, sufitem dla Willem II było piąte miejsce, które ten klub zajmował w przerwanym przez covid sezonie 2019/20. To był dobry moment, żeby poszukać czegoś innego. Miałem takie możliwości, zgłaszali się chętni, ale zdecydowałem się zostać. Przedłużyłem kontrakt jeszcze przed pandemią, która mocno uderzyła w ten klub. Najlepsi zawodnicy byli później sprzedawani za dużo mniejsze kwoty niż wcześniej. Rynek mocno wyhamował przez pandemię, kluby kilkukrotnie oglądają każdą złotówkę czy euro przed wydaniem. Późniejszy czas był słaby dla Willem II i przychodziły myśli, że może należałoby się rozglądać za czymś innym.
Tak naprawdę jednak nie wysłałem nigdzie swojego CV. Dostałem telefon z Rakowa z propozycją rozmowy o projekcie. Praktycznie już po pierwszym spotkaniu z dyrektorem Grafem kupiłem ten pomysł w całości i poczułem, że fajnie byłoby być jego częścią. Mam głębokie przekonanie, że tworzy się tu coś wyjątkowego w skali polskiej piłki. Imponuje mi progres, który klub zanotował w ostatnich latach. Rola przypadku jest ograniczana do minimum. Również rekrutacja na moje stanowisko składała się z kilku etapów. Sam fakt, że zaangażowali się w nią właściciel, prezes czy trener budzi mój szacunek. Czujesz się doceniony, wiesz, że to nie jest tak, że chciała cię jedna osoba w klubie, tylko masz wsparcie z każdej strony. To ogromny motywacyjny kop. Nie chcesz zawieść tych osób.
Podobało mi się to, że na spotkania rekrutacyjne musiałem przygotować bardzo dużo rzeczy, ludzie z klubu mieli mnóstwo konkretnych pytań. To było duże wyzwanie, ale i super doświadczenie. Wcześniej nie miałem okazji pracować na pozycji menadżerskiej, więc była to dla mnie nowość, ale cieszę się, że przekonałem do siebie osoby decyzyjne. Po tych pierwszych miesiącach widzę, że z klubu mam duże wsparcie i że Raków chce pomóc mi rozwijać swoje umiejętności.
Czyli w pewnym sensie Raków cię wyskautował na to stanowisko.
Dokładnie. Znając Roberta Grafa, zostałem dokładnie prześwietlony. Gdy usiedliśmy do rozmowy, miałem poczucie, że już sporo o mnie wiedział. Nie poznawaliśmy się od zera. Tego wymaga profesjonalizm. Jeżeli rozmawiamy o jakiejś współpracy, to obie strony muszą być przygotowane. Ja też odrobiłem pracę domową.
Przed telefonem z Rakowa zakładałeś powrót do Polski?
Miałem fajną opcję z klubu zagranicznego, ale to byłaby rola podobna do tej z Willem II, czyli byłbym jednym ze skautów. Raków to większe wyzwanie, ciekawszy projekt. Dla mojego rozwoju w tej branży to znacznie bardziej interesująca perspektywa. Zawsze patrzę na ludzi, z którymi będę współpracował, a tutaj są oni siłą klubu. Po tych kilku miesiącach najbardziej cieszy mnie to, że z przyjemnością przyjeżdżam do pracy, atmosfera jest bardzo dobra i nakręcamy się nawzajem, żeby wykonać jak najlepszą robotę dla Rakowa. Widzę, ile chłopaki w skautingu wnoszą energii, ile wkładają serca w tę pracę. Każdy z nich chce dołożyć cegiełkę, aby zbudować coś dużego. To jest ogromna motywacja.
W 2019 roku mówiłeś, że masz więcej kontaktów za granicą niż w Polsce. Zaczynając w Rakowie też byłeś postacią mało znaną, która musiała się przedstawiać i tłumaczyć, kim jest?
Baza kontaktów cały czas rosła. Zresztą, ja nie muszę znać wszystkich. Są też inni skauci, jest dyrektor sportowy. Gdy wszystko połączymy, sieć naszych kontaktów staje się naprawdę duża. Jesteśmy w stanie sprawnie zweryfikować praktycznie każdego zawodnika, nawet jeśli chodzi o rynki mało oczywiste. Zależy mi, żeby budować zespołowość. Wykonujemy dużo pracy organicznej, w której komunikacja i działanie razem są bardzo ważne. Nie mam też przeświadczenia, że powinienem być jakąś mocno publiczną osobą. Niespecjalnie mi na tym zależy. W rozmowach z kolegami skautami śmiejemy się, że tak naprawdę w Polsce w tej branży funkcjonuje kilkanaście nazwisk i to wszystko. Większość tych chłopaków jest kompletnie nieznana szerszej publiczności.
Nie mogłeś zbyt wiele powiedzieć o sytuacji skautingu w Polsce, bo niezbyt dobrze go znałeś. Dziś już możesz, również w oparciu o opinie innych? Skauting u nas generalnie się rozwija, czy ciągle dominują prowizorka, drogi na skróty i głośne ostatnio wolontariaty?
Na pewno duże kluby już rozumieją, że skauting jest konieczny i trzeba mieć do niego w pełni zaangażowanych ludzi. Nawet jeśli ten dział jest mały, musisz go mieć, bo na koniec dnia to po prostu oszczędność pieniędzy i jednocześnie szansa na zarobek w przyszłości. Znam sporo osób z innych klubów, które wykonują naprawdę świetną robotę i starają się, żeby ta nasza Ekstraklasa jakoś wyglądała. Często to młodzi ludzie, którzy wykazali się dużą determinacją, żeby w ogóle dostać szansę i zaczynali od wolontariatów. Co do samego Rakowa, mogę się tylko cieszyć, że mam tak zdolny i zaangażowany zespół.
Czyli coś się zaczyna zmieniać, osobom z zewnątrz – a też taką byłeś – łatwiej się przebić niż kiedyś?
Wydaje mi się, że tak. Kluby muszą się otwierać na takich ludzi, gdyż rola skautingu cały czas rośnie i potrzeba świeżego spojrzenia. Albo to zrozumiemy, albo będziemy ciągle stali w miejscu i co roku się dziwili, dlaczego kolejny raz przeżywamy rozczarowanie w pucharowych eliminacjach. Trzeba te osoby budować, ale też mieć cierpliwość i pozwolić im popełniać błędy. Nikt od razu wszystkiego nie wie. W Polsce rynku skautów nie ma, musisz sobie ich znaleźć i od podstaw „ulepić”. To sprawia mi wielką frajdę, bo chodzi o zupełnie nowy aspekt, z którym wcześniej nie miałem do czynienia.
Jesteśmy otwarci na nowe twarze, również tego lata kilka się u nas pojawiło. Natomiast trzeba mieć świadomość, że ta robota nie jest dla każdego. Żeby dostać się na wysoki poziom potrzeba masę determinacji i wyrzeczeń. W weekend wieczorem nie ma imprez, tylko mecze w Niecieczy czy Trenczynie. Musisz umieć funkcjonować między ludźmi, do tego mieć poukładaną sytuację w domu i wsparcie, bo ta praca bywa nieprzewidywalna. I najważniejsze: zachować pokorę i otwartość. Jeśli pomyślisz, że jesteś nieomylny, to początek końca. Nie wszyscy zdają sobie z tego sprawę.
Transfer do Willem II, który sprawił ci najwięcej satysfakcji? Wiem, że to nigdy nie jest tak, że za transferem stoi tylko jeden konkrety skaut, ale na pewno w niektórych przypadkach czułeś, że dołożyłeś więcej niż zwykle.
Pewnie nie będzie zaskoczeniem, że wskażę na Pola Lloncha, którego Willem II pozyskało z Wisły Kraków. Hiszpan stał się żywą legendą klubu. Nie był typowym piłkarzem trafiającym do Holandii. Stanowił raczej antytezę holenderskiego pomocnika, bo bazuje na zaangażowaniu i agresji, ale tacy zawodnicy często na koniec dnia stają się faworytami trenerów. Tak było też w tym przypadku. Pol z czasem został kapitanem i teraz w tej roli walczy o powrót do Eredivisie. Życzę mu, żeby się udało, bo miejsce jego i kolegów jest właśnie tam.
rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK
WIĘCEJ O RAKOWIE CZĘSTOCHOWA:
- Bartosz Nowak: Wcale nie tak łatwo było mi odejść z Górnika [WYWIAD]
- Fabian Piasecki: Napastnik w Rakowie ma dużo więcej zadań niż tylko strzelanie goli [WYWIAD]
- Jak Raków zatrzymuje swoich czołowych zawodników?
Fot. Jakub Ziemianin/Raków Częstochowa
archiwum prywatne