Iga Świątek już w środę wróci do gry po przerwie i po raz pierwszy zaprezentuje się na zawodowych kortach jako trzykrotna mistrzyni wielkoszlemowa. Niezmiennie jest też liderką rankingu i z pewnością zostanie nią do końca obecnego sezonu. Ten zbliża się zresztą nieubłaganie – Polce pozostały do rozegrania trzy turnieje. Już wiemy bowiem, że Iga nie wystąpi w finałach Billie Jean King Cup, najważniejszych rozgrywek reprezentacyjnych w kobiecym tenisie.
Dwie gwiazdki na czapce, trzy w CV
W Ostrawie, gdzie już w środę rozegra swój pierwszy mecz od US Open, trenowała co prawda jeszcze w czapce z dwoma gwiazdkami – od dwóch wygranych turniejów wielkoszlemowych. Jednak po wrześniowym triumfie w nowojorskiej imprezie takie gwiazdki ma przy swoim nazwisku trzy – tyle samo co Jennifer Capriati, Lindsay Davenport, Angelique Kerber czy Ash Barty, jej poprzedniczka na pozycji liderki rankingu WTA. Nic dziwnego, że zainteresowanie występami Igi Świątek w Czechach jest ogromne, to w końcu w tej chwili najlepsza tenisistka świata.
Rankingowi przewodzi już od 27 tygodni. Gdy przejęła tę rolę od wspomnianej Barty wielu podkreślało, że pewnie nie zrobiłaby tego, gdyby Australijka nie postanowiła nagle skończyć kariery. Jednak Polka w kolejnych miesiącach pokazała, że “1” przy jej nazwisku nie pojawiła się przypadkiem. I choć pomiędzy Roland Garros a US Open przytrafił jej się słabszy okres w grze, to w Stanach Zjednoczonych udowodniła wszystkim, że aktualnie nie ma zawodniczki lepszej od niej. I że w najważniejszych momentach potrafi pokonać wszelkie przeciwności losu.
Wygrywając tam nie tylko potwierdziła swój status i umocniła się na pozycji numer jeden w kobiecym tenisie, ale i zamknęła usta wszystkim pozostałym krytykom. Zresztą spójrzmy na punkty w przywoływanym już wielokrotnie rankingu. Iga ma ich aktualnie 10180. Druga w rankingu Ons Jabeur mogłaby podwoić swój dorobek (4885), a i tak nie wyprzedziłaby Polki. Po prostu – jest Świątek i jest też cała reszta.
A do tej reszty zalicza się choćby Ajla Tomljanović, Australijka, która w US Open też zapisała się w historii. To ona pokonała Serenę Williams w być może ostatnim meczu w karierze Amerykanki. W Czechach ograła już za to Shuai Zhang (6:3, 6:3), a z Igą zagra w środę. I choć zdecydowanie nie można jej lekceważyć, to biorąc pod uwagę możliwości Świątek pozwolimy sobie na to, by patrzyć dalej – na rywalki takie jak Anett Kontaveit czy Paula Badosa, z którymi Polka powinna się zmierzyć w późniejszych fazach turnieju.
NAJLEPSZE SEZONY W KOBIECYM TENISIE OD 2000 ROKU
Gdyby w Ostrawie wygrała, już na pewno miałaby na koniec sezonu zgromadzonych ponad 10000 oczek. A takiej sztuki nie dokonał nikt od wyczynu wspomnianej Williams w 2013 roku (poza nią więcej niż 10 tysięcy punktów na koniec roku zgromadziły tylko Wiktoria Azarenka i Maria Szarapowa sezon wcześniej). Bo Iga – jak Serena przed laty – gra w swojej własnej lidze.
Co dalej?
Turniej w Ostrawie potrwa do niedzieli, 9 października. Wtedy – mamy nadzieję – Iga powinna zagrać o tytuł. Choć z tym, mimo wszystko, wypada być ostrożnym, bo po trwającej kilka tygodni przerwie można “zardzewieć” i zaliczyć niespodziewaną porażkę. Nawet gdyby to się Polce przytrafiło, dużo ważniejsze powinny być dla niej dwa kolejne turnieje, jakie ma w planach.
Po pierwsze – imprezę rangi WTA 500 (takiej samej jak turniej w Ostrawie) rozgrywaną w amerykańskim San Diego od 10 do 16 października. Tam zresztą to nie wynik będzie najbardziej istotny, ale szybkie przystosowanie się do warunków, jakie będą panować w Stanach Zjednoczonych. Po występie w Kalifornii Igę czeka półmiesięczna przerwa, w trakcie której będzie przygotowywać się do występu w Fort Worth w Teksasie. To tam w tym roku odbędą się WTA Finals – poza turniejami wielkoszlemowymi najważniejsza impreza w kalendarzu, przeznaczona dla ośmiu najlepszych zawodniczek kończącego się sezonu.
Czysto teoretycznie Iga mogłaby pojawić się jeszcze na turnieju WTA 1000 w Guadalajarze (ostatni tej rangi w tym roku), który zaczyna się 17 października, ale – zresztą podobnie jak Ons Jabeur, też pewna udziału w Finałach – nie planuje tego zrobić. Słusznie, bo warunki w Meksyku są zupełnie inne niż te, jakie tenisistki napotkają w Teksasie. Znacznie rozsądniej jest przygotowywać się w spokoju do rywalizacji w Fort Worth na amerykańskiej ziemi i odpuścić podróż do Guadalajary.
Tym bardziej, że z WTA Finals Iga ma rachunki do wyrównania. Gdy dostała się tam w zeszłym sezonie, nie była w dobrej dyspozycji – zwłaszcza mentalnej. W trakcie trwania turnieju wyraźnie nie poradziła sobie z emocjami. Przy okazji meczu z Marią Sakkari rozpłakała się na korcie jeszcze przed ostatnią piłką. Choć przed rozpoczęciem Finałów wiele osób – w tym np. Chris Evert, osiemnastokrotna mistrzyni wielkoszlemowa – typowało Polkę na faworytkę imprezy, to tej zupełnie nie wyszły dwa pierwsze mecze. Zatriumfować udało jej się dopiero w starciu z Paulą Badosą, ale to nie wystarczyło na awans do półfinału.
W tym sezonie Iga z pewnością chciałaby, żeby wszystko wyszło inaczej. A najlepiej – by powtórzyła sukces Agnieszki Radwańskiej, która w 2015 roku wygrała całą imprezę.
Ucierpi kadra, ale tak trzeba było
Przez występ Igi Świątek w WTA Finals w gorszej sytuacji znajdzie się jednak… nasza reprezentacja. Ale to nie z winy polskiej zawodniczki, a władz światowego tenisa. WTA i ITF nie potrafiły się bowiem dogadać co do terminów. I tak dzień po tym, jak kończy się kobiecy cykl (za który odpowiada WTA), zaczyna się z kolei turniej finałowy Billie Jean King Cup (organizowany przez ITF), czyli drużynowe mistrzostwa świata. A ich formuła jest taka, że właściwie jedna dobra zawodniczka jest w stanie sprawić, że jej kadra powalczy nawet o wygraną.
Iga mogłaby to zrobić dla Polski. Ale nie zrobi, bo – zakładając, że dojdzie do finału w USA – musiałaby z Fort Worth w ekspresowym tempie przetransportować się do Glasgow i niemal natychmiast wyjść na kort.
– Długo się zastanawiałam i dyskutowałam z moim teamem o tym starcie, ale niestety nie będę w stanie zagrać w Billie Jean King Cup w Glasgow. Jest mi bardzo przykro, bo gram w reprezentacji, gdy to tylko możliwe i zawsze zostawiam na korcie serce w tych meczach. Granie w Polsce w tym roku było przywilejem i bardzo liczyłam, że będę mogła kontynuować rozgrywki. Jestem zawiedziona, że federacje tenisowe nie doszły do porozumienia w kwestii tak podstawowej jak kalendarz ważnych rozgrywek i dały nam zaledwie dzień na podróż i tak dużą zmianę strefy czasowej. To sytuacja niebezpieczna dla naszego zdrowia i grożąca kontuzją. Zamierzam podjąć rozmowy z WTA i z ITF, aby w przyszłości nie doszło do podobnych sytuacji, które są ze szkodą nie tylko dla nas tenisistek, ale też dla fanów tenisa – napisała Świątek w swoich social mediach.
– Zmiany stref czasowych, zwłaszcza w tej konfiguracji z zachodu na wschód, są bardzo wymagające i wydłużają czas dojścia zawodniczki do pełnej sprawności. Zmęczenie wygenerowane przez tak krótki czas na regenerację, zwłaszcza na sam koniec najbardziej wymagającego jak dotychczas sezonu Igi, mogą doprowadzić do kontuzji. Z przykrością, ale nie widzimy możliwości, aby bezpiecznie zapewnić Idze udział w BJKC, to za duże ryzyko dla jej zdrowia po tak intensywnym sezonie i w tych okolicznościach terminowych, na które nie mamy wpływu – to z kolei oświadczenie jej sztabu.
W Polskim Związku Tenisowym nie kryją, oczywiście, rozczarowania, ale nie z powodu decyzji Igi, a tego jak to wszystko zostało ułożone. Prezes Mirosław Skrzypczyński zdążył zresztą już powiedzieć, że Polska po prostu zagra w takim składzie, w jakim od 2019 roku grała często – z Magdą Linette, Magdą Fręch i innymi zawodniczkami, które regularnie stanowią o sile naszej kadry. Dodał też, że takie ułożenie terminarza to “indolencja organizacyjna ze strony WTA i ITF”. I zaznaczył, że PZT planował ubiegać się o organizację turnieju finałowego Billie Jean King Cup w przyszłym sezonie. Jeśli jednak w terminach nic się nie zmieni, nie zrobi tego.
Zresztą słusznie. Najlepszej zawodniczki świata pewnie i tak by wtedy w tej imprezie zabrakło.
Fot. Newspix