Urs Fischer w przerwie reprezentacyjnej przedłużył kontrakt z Unionem Berlin. Szkoleniowiec z przeciętnej drużyny Żelaznych stworzył silny zespół lidera Bundesligi. Jest detalistą i zawziętym wędkarzem, trzyma się swoich twardych zasad i nigdy nie traci czujności. Właśnie dlatego do zwycięstw podchodzi z dystansem, a największe zagrożenie widzi, gdy wszystko układa się dobrze.
Jako piłkarz nie wybił się ponad przeciętność, mimo to uznaje się go legendą zarówno Zurychu, jak i St. Gallen. Do trenowania również mu się nie spieszyło, ale brak profesjonalizmu młodzieży i chęć samodzielnego robienie czegoś lepiej niż jego przełożony były silniejsze. Swoją ambicją, żelaznymi zasadami utorował sobie drogę na szczyt Bundesligi. Jak przystało na wytrawnego wędkarza umiejętnie łowi talenty w morzu pełnym grubych ryb. U Ursa Fischera nie ma półśrodków, a sukcesy są dla niego pierwszym symptomem nadejścia chudych lat, dlatego nie ma chwil wytchnienia w treningu.
Urs Fischer: sylwetka trenera Unionu Berlin
Właśnie dlatego szybko można określić powody, dla których w Unionie Berlin nie łapie się Tymoteusz Puchacz. Fischer wymaga skupienia przez pełne 90 minut. Nie można liczyć na taryfę ulgową czy też momenty przestoju, które polskiemu obrońcy zdarzają się dość często. Szkoleniowiec pozostaje niebywałym detalistą i tradycjonalistą. Jako były środkowy obrońca wychodzi z założenia, że defensorzy powinni przede wszystkim zabezpieczać tyły, a napastnicy strzelać z każdej nadarzającej się okazji. W tym sezonie skutecznie oszukuje wszelakie liczniki goli spodziewanych i straconych. Preferuje jednak nowoczesny styl i ustawienie 1-3-4-1-2. Tym połączeniem podbija Bundesligę, ale niespieszno mu do zmian. Takim trenerem jest Urs Fischer.
Futbolowy leseferysta
– Na końcu muszę czuć się dobrze, muszę się dobrze bawić – wyjaśnił na łamach “Berliner Zeitung” 56-letni szkoleniowiec. – Chcę wykonywać swoją pracę najlepiej jak to możliwe. W miejscu gdzie jestem doceniany i oczywiście są dla mnie stworzone idealne warunki pracy. Kiedy wszystko idzie dobrze, bądź czujny. Rób jeszcze więcej, gdy sprawy nie idą po twojej myśli. To moje zasady. W życiu również się nimi kieruję. Na nic nie ma jednego przepisu, ale zawsze próbuję go odnaleźć. Patrzenie w przyszłość pomaga. Wychodzę z założenia, że nie mam już żadnego wpływu na to, co się stało. Decydującym czynnikiem jest zatem to, co zamierzasz zrobić od teraz – dodał.
W trakcie swojej 20-letniej kariery piłkarskiej był zawodnikiem, co najwyżej solidnym. Jako środkowy obrońca występował w FC Zurich i St. Gallen. Uznawany jest za legendy obu zespołów bowiem rozegrał dla nich odpowiednio 343 i 258 spotkań. Na regularną grę w reprezentacji Szwajcarii jednak nie zapracował – wystąpił tylko w czterech meczach kadry narodowej. Im bliżej końca kariery, tym częściej rozmyślał nad swoją przyszłością. Jeden z pracowników Zurichu nakłonił go, by spróbował swoich sił jako trener. Włodarze Złotych Lwów zaproponowali mu posadę szkoleniowca grup młodzieżowych. Nie wytrzymał z nimi długo, bo denerwował go mały profesjonalizm młodzieży skupionej na wszystkim innym poza piłką. W ich szkoleniu wyznawał jedna zasadę – leseferyzm.
– Laissez-faire to nic innego jak styl, w którym każdy robi, co chce, ale nie do końca! Styl dyktatorski przestał być aktualny. Musiałem się dużo nauczyć, ale moją zaletą jest to, że wiem, jak grają zawodnicy. Opiekowałem się drużynami U14, U16, U21 w Zurychu, byłem też asystentem, a także piłkarzem. Inaczej robiłem rzeczy w Thun niż w Zurychu. A teraz robię rzeczy inaczej w Bazylei niż w Thun. W ciągu roku jako asystent Bernarda Challandesa zdałem sobie sprawę, że po prostu nie jestem człowiekiem z drugiego szeregu. Chcę sam tworzyć. Chcę się realizować i kierować zespołem – mówił na łamach “Tages-Anzeiger” szkoleniowiec o objęciu pierwszej drużyny Zurychu.
FC Zurich od kulis. Dyrektor sportowy opowiada, jak działa mistrz Szwajcarii
Następca Sousy
W pierwszym sezonie pracy dla Złotych Lwów został wicemistrzem Szwajcarii, natomiast w kolejnym go zwolniono. Później trafił do prowincjonalnego Thun, z którego zrobił drużynę występującą w europejskich pucharach. Właśnie z tego powodu w godzinie próby zwróciło się po niego Basel. Już wcześniej nawiązał kontakt Bernhardem Heuslerem, ówczesnym prezes klubu, a obecnie doradcą Rady Nadzorczej Legii Warszawa. Nie traktował tej znajomości jako czegoś trwałego. Nie zapisał sobie nawet numeru Heuslera. Mógł czuć zdziwienie, gdy latem 2015 roku prezes zadzwonił do niego.
– Właściwie nigdy nie odbieram nieznajomych numerów, ale w tamtym momencie byłem na wakacjach i znajdowałem się w wyśmienitym humorze. Podniosłem słuchawkę, usłyszałem nazwisko osoby po drugiej stronie i było takie… Nie. Nie spodziewałem się tego. Moje nazwisko przewijało się gdzieś w mediach w tamtym czasie, ale nie zdawałem sobie sprawy, że jestem realnie brany pod uwagę. Co się stało później to rzecz wyjątkowa – wspominał 56-latek.
Fischer trafił przed sezonem 2015/16 do najlepszej drużyny w Szwajcarii – FC Basel, którą w dziwnych okolicznościach opuścił Paulo Sousa. Jego pierwsza konferencja prasowa wywołała ogromną burzę. Zebrało się mnóstwo dziennikarzy i kibiców. Padały różne pytania. Dlaczego akurat Fischer? Co się dzieje z Sousą? Jak może nam pójść dobrze z rodowitym mieszkańcem znienawidzonego w Bazylei Zurychu? Na stadionie pojawił się nawet baner: – Fischer, nigdy nie będziesz jednym z nas!
Sousa chciał wygrać z Basel Ligę Mistrzów
Wędkarz w morzu grubych ryb
Szkoleniowiec odpowiedział na krytykę w najlepszy możliwy sposób. Od razu zanotował serię ośmiu zwycięstw z rzędu, eliminując m.in. Lecha Poznań z Ligi Mistrzów. Pierwszą porażkę poniósł dopiero w szesnastym występie. Zdobył dwa mistrzostwa Szwajcarii, z czego to drugie pozostaje ostatnim w historii FC Basel. Średnio z Bebbi zdobywał 2,19 punktu na mecz, co daje mu drugie miejsce w historii trenerów klubu. Nie udałoby mu się to, gdyby nie żelazne zasady, stonowane podejście do życia i radość z małych rzeczy. Jak również to, że jest pracoholikiem, dla którego sześć godzin snu to marzenie.
– Szczególnie mocno tęsknię do chwil, gdy jestem szczęśliwym. Staram się dbać, by one powracały. Chodzi o zwykłe siedzenie przy stole z moim personelem. Wspólne życie. Nie zawsze chodzi wyłącznie o piłkę. Dla mnie bardzo ważne jest, aby znaleźć czas na inne rzeczy poza całodobową pracą przy futbolu. Nasze przygotowania zaczynają się z chwilą ostatniego gwizdka sędziego. Momenty przyjemności są określone ścisłymi ramami i nie można ich przekraczać. Możesz napić się raz na jakiś czas piwa lub kawy, ale to tylko momenty. Dlatego uwielbiam wieczorami usiąść z żoną na kanapie. Napić się kawy. Po prostu być razem. Nie wstawać. Żyć. Jasne, że każdy z nas raz na jakiś czas sprawdzi telefon, by zobaczyć, czy coś się nie dzieje, ale to również są tylko momenty. Gdy do domu wracają moje córki, również siadają z nami wieczorami. Spędzajamy wspólnie czas. Poza tym mam też hobby, które jest dla mnie ważne a które jest obecnie trudno dostępne. To wędkarstwo. Samotne godzinny spędzone na łódce na środku jeziora są bezcenne, ale ostatni raz miałem do tego okazję zeszłego lata. Tak jak często powtarzam, wszystko mija – wyjaśnił zapracowany trener.
Swoje umiejętności wędkarskie potrafi wykorzystywać również w futbolu. W morzu pełnym grubych ryb potrafi złowić prawdziwą perełkę, złotą rybkę, której daje czas dojrzeć i pokazać pełnię umiejętności. Jedną z nich jest obecnie Sheraldo Becker – lider klasyfikacji strzelców Bundesligi. Nie jest jednak jedynym, którego w przeszłości odbudowywał. W ostatnich trzech sezonach sprzedali piłkarzy za blisko 51 mln euro. Wychodzi z prostego założenia. Jeśli klub nie zmienia trenera, to trener musi zmieniać drużynę. Dlatego sprowadza mało znanych zawodników albo takich po przejściach, którym pozwala się odbudować.
Krótkie, ważne rozmowy
– Naszą atrakcyjność definiuje to jak żyje klub. Definiują nasze zasady i filozofia. A także nasz stadionu i nasi wspaniali fani. Nie można tego ignorować. Za tym idą sukcesy sportowe, ale najważniejsze jest oblicze klubu. To coś, co przyciąga przyszłych zawodników. Nikt nie wyobrażał sobie podpisania kontraktu z Nevenem Suboticiem. Wielu pomyślałoby, że jesteśmy szaleni, pytając o Olivera Ruhnerta. Ale on nas wysłuchał i wybrał. Podobnym przykładem jest Christian Gentner, który mógł kontynuować karierę gdzieś indziej a wybrał Union. Albo Max Kruse – stwierdził trener na łamach “Berliner Zeitung”.
Fischer posiada wyjątkową zdolność rozmawiania z piłkarzami. Celnie ocenia ich problemy. Stara się im pomagać i wyciskać z nich jak najwięcej. Właśnie dlatego Union Berlin, nie posiadający w składzie wielu gwiazd, jest liderem Bundesligi. – Zawsze mówiłem zespołowi, że każdy jest dla mnie ważny. Piłkarze to zaakceptowali. Każdy dokładał od siebie trochę więcej i poświęcał się jeszcze bardziej. Dzięki temu udało nam się stać się drużyną – określił Fischer.
– Bardzo dużo rozmawiam z zawodnikami. Nawet nie długo. Tu minuta, tam dwie. Czasami tyle wystarczy. Jak się czujesz? Jak się masz? Jesteś zmęczony? Jak myślisz, czy robimy wszystko dobrze? Chcę wiedzieć, co czują piłkarze. Każdego z nich traktuję jak profesjonalistę, dążącego do sukcesu, dlatego błędem byłoby nie uwzględniać ich wrażeń i doświadczeń w ocenie pracy – dodał na łamach “Tages-Anzeiger”.
Boże, Urs, co to ma znaczyć?
Fischer cechuje się też chłodnym pragmatyzmem. Nawet po bardzo dobrym meczu podchodzi do sukcesu w sposób stonowany. Mimo że zajmuje pozycję lidera Bundesligi, mówi, że jego celem jest utrzymanie. Na Twitterze trafnie określił to Maciej Iwanow, pisząc, że Union Berlin i Freiburg walczą o to, kto jako pierwszy utrzyma się w lidze. Fischer po prostu widzi po słabych występach promyki nadziei, a po dobrych złe strony, co stara się przekazywać piłkarzom swoim doniosłym, świadomie wyprutym z emocji głosem.
– W przeszłości często zdarzało mi się, że wrzeszczeć. Eksplodowałem. Świrowałem. Mój donośny głos jest wystarczająco odstraszający dla piłkarzy, a jeśli dodasz do niego emocje, możesz kogoś łatwo zrazić do siebie. Gdy coś nie szło po mojej myśli, robiłem się głośny. Potem pomyślałem sobie: – Boże, Urs, co to ma znaczyć? Nie możesz się tak wygłupiać. Sam zauważyłem, że muszę się uspokoić. W Thun dużo lepiej zrozumiałem, jak być cierpliwym – wyjaśnił w “Tages-Anzeiger”.
– Dla mnie porażka niekoniecznie oznacza, że wszystko poszło źle. Z drugiej strony nie wszystko jest złe, kiedy przegrywasz. To wszystko kwestia perspektywy. Gdy na moment odcinam się od życia drużyny, wszystko się zmienia. Piłka nożna to tylko gra. Ale jak wracam od razu wszystko kręci się wokół kolejnego mecze. To część życia w zbiorniku pełnym wygłodniałych rekinów – podsumował w “Berliner Zeitung”.
Czy Puchacz doczeka się szansy w Unionie?
Przyjdzie czas się schlać
Presja towarzyszy mu niemal non stop, dlatego stara się ją zrzucać z zawodników, stawiając się w roli underdoga. Jednocześnie stale podbudowuje morale w szatni, wlewając wiarę i nadzieję w serca jego podopiecznych. Oni odpłacają mu się dobrą grą i sukcesami.
– Czasami potrzebujesz odrobiny szczęścia. Ale z pewnością ważne było, abyśmy zaakceptowali rzeczywistość. Odeszli od nas Marvin Friedrich i Max Kruse, ale ich brakiem nie usprawiedliwialiśmy słabszej formy. To z pewnością pomogło nam dalej wierzyć w siebie. Przeszliśmy załamanie formy. Grunt palił się nam pod nogami. Pytano nas, co tydzień: co możemy zrobić lepiej? Czy istnieje przepis na wyjście z kryzysu? Co zamierzamy zrobić? A my po prostu robiliśmy. Może zmieniłem jedno lub drugie ćwiczenie. Ale przez cały tydzień nie możesz non stop strzelać na bramkę. Nie możesz przesadzić. Myślę, że ważne jest, aby zaakceptować takie fazy i je przeczekać. Byłoby miło, gdybyś miał przycisk, po którego naciśnięciu wszystko zaczyna działać w każdej sytuacji. Ale to również sprawia, że sprostanie takim wyzwaniom jest jeszcze bardziej wyjątkowe i przyjemniejsze – powiedział Fischer.
Z roku na rok notuje lepsze wyniki. Od awansu do Bundesligi rokrocznie zajmował wyższe miejsce. W sezonie 2019/20 była to 11 pozycja, później siódma, a w ostatnim sezonie piąta, dająca prawo gry w Lidze Europy. Fischerowi jednak ciągle mało, dlatego przedłużył umowę z klubem, z którym zamierza świętować podobne sukcesy jak w Bazylei.
– Kiedy patrzę na swoją karierę, mogę być usatysfakcjonowany. Dwa występy w fazie grupowej w Ligi Europy, dwa półfinały Pucharu Szwajcarii, dwa mistrzostwach. Naprawdę bardzo dobrze graliśmy wtedy z Bazyleą. Po sezonie mocno świętowaliśmy. Mówiąc szczerze, to brutalnie się schlaliśmy. Ale mam być z czego zadowolony. I myślę, że mam do tego prawo, prawda?
Jego czas na schlanie się w Unionie może dopiero nadejść.
WIĘCEJ O NIEMIECKIM FUTBOLU:
- Powtarzalne błędy, tarcia w szatni i inne. O problemach Bayernu
- Gikiewicz: – W Augsburgu pytają mnie, dlaczego nikt nie dzwoni z kadry
- Imprezowicz, który wyszedł na prostą dzięki Polakowi, podbija Bundesligę
Fot. Newspix