Karol Linetty nie jest największym problemem reprezentacji Polski. Nie jest nawet problemem numer dwa czy trzy. Mecz z Holandią dobitnie jednak pokazał, że chyba nie możemy dłużej pokładać większych nadziei w tym zawodniku w kontekście kadry – bez względu na to, czy aktualnie w klubie gra trochę więcej, czy trochę mniej.
Linetty od początku swojej seniorskiej kariery musi mierzyć się z wielkimi oczekiwaniami – łatka gigantycznego talentu, ciągłe łączenie z topowymi zachodnimi klubami – i nigdy nie czuł się z tym dobrze, zwłaszcza że nieraz były to oczekiwania na wyrost. W Lechu Poznań na początku sądzono, że może być nowym Stiliciem i będzie kreował grę w ofensywie, więc próbował efektownego grania, ale to nie była rola napisana dla niego. Po roku w Ekstraklasie, gdy już stało się jasne, że nie tędy droga, został trochę wycofany w środku pola.
Tak naprawdę jednak nigdy na dłuższą metę nie prezentował się na tyle dobrze, żeby nikt nie miał wątpliwości co do jego klasy. Również premierowe powołanie do reprezentacji od Adama Nawałki otrzymał mocno na wyrost, po do bólu przeciętnej rundzie jesiennej 2013. I trzeba przyznać, że akurat debiut w towarzyskim spotkaniu z Norwegią miał udany, okrasił go ładną bramką. Poważne granie w kadrze zaczęło się dla niego rok później, w listopadzie, kiedy wszedł na końcówkę wyjazdowego meczu z Gruzją w eliminacjach do Euro 2016.
I od tego momentu Linetty nieustannie próbuje stać się istotniejszą częścią w ekipie biało-czerwonych, a my co jakiś czas próbujemy na nowo uwierzyć, że może się takową stać. Po ośmiu latach fakty są takie, że facet ma już na koncie ponad 40 występów z orzełkiem na piersi i na palcach jednej ręki policzymy mecze, w których naprawdę zagrał dobrze.
- z Irlandią na zakończenie eliminacji do Euro 2016, gdy dograł Lewandowskiemu na 2:1;
- z Bośnią i Hercegowiną za Brzęczka w Lidze Narodów – strzelił gola, wygraliśmy 3:0 z rywalem grającym większość meczu w dziesiątkę;
- z Anglią za kadencji Paulo Sousy, gdy wreszcie w środku pola z mocnym rywalem był Karolem, a nie Karolkiem;
Ze Słowacją na EURO jako jeden z niewielu nie zebrał większej krytyki, bo w przeciwieństwie do Krychowiaka nie wyleciał z boiska, tylko zdobył bramkę kontaktową, ale całościowo zagrał przeciętnie.
Może jeszcze znaleźlibyśmy jeden lub dwa mecze godne wymienienia. Za mało, zdecydowanie za mało, zwłaszcza że Linetty po wyjeździe do Włoch – nie licząc poprzedniego sezonu w Torino – miał niemal nieustanny komfort w karierze klubowej. Przeważnie występował w podstawowym składzie w Serie A i omijały go kontuzje. Nic, tylko krok po kroku umacniać swoją pozycję w kadrze i być dla niej coraz bardziej przydatnym.
Niestety na niwie reprezentacyjnej ciągle mieliśmy schemat: ławka-rozczarowanie-ławka-rozczarowanie-w końcu lepszy mecz-rozbudzone nadzieje i jazda od początku.
To prawda, że Linettemu często brakowało w ekipie biało-czerwonych ciągłości w kontekście otrzymywanych szans. Takie momenty jednak też były, że wspomnimy o trzech eliminacyjnych meczach z rzędu w 2017 roku u Nawałki (trzecim było 0:4 z Danią) czy czterech w październiku tamtego roku u Sousy. Zresztą, reprezentacja działa na trochę innych zasadach niż klub, nikt tutaj nie da piłkarzowi dziesięciu spotkań w podstawowym składzie na okrzepnięcie. Musisz być gotowy od razu, otrzymujesz kilka szans i albo je wykorzystasz, albo cofasz się do drugiego szeregu. Linetty natomiast sprawia wrażenie zawodnika, który nie lubi być na pierwszym planie i woli się dostosować do kogoś innego w środkowej formacji, a do tego musi czuć bardzo duże zaufanie ze strony trenera. Na takie mógł liczyć u Marco Giampaolo w Sampdorii i później w Torino. I tylko u niego.
Z Holandią zobaczyliśmy Linettego w najbardziej irytującym wydaniu: asekuracyjnego, bojaźliwego, mało przydatnego zarówno w destrukcji jak i kreowaniu gry. Nic dziwnego, że Czesław Michniewicz zmienił go już w przerwie. Trudno robić raban o to, że znalazł się w wyjściowej jedenastce (ha, znów Weszłaki bronią selekcjonera!), bo pole manewru stało się wyjątkowo ograniczone. Jakub Moder jest kontuzjowany i na mundial nie pojedzie. Krystian Bielik dopiero wrócił do gry po kolejnym urazie i powołania nie dostał. Jacek Góralski ma problemy zdrowotne i opuścił ostatnie spotkania w Bochum. Szymon Żurkowski też się leczył i na razie w tym sezonie uzbierał dwa mecze dla Fiorentiny (30 minut na boisku). Mateusz Klich zalicza ogony w Leeds. Damian Szymański trochę rozczarował Michniewicza w czerwcu i teraz został w klubie. W tej sytuacji grający prawie wszystko w Torino Linetty jawił się jako ciekawa opcja.
Kolejny raz jednak się nie obronił. Ba, w tak sprzyjających dla siebie okolicznościach 27-letni pomocnik jeszcze obniżył swoje notowania. Pora pogodzić się z tym, że to średni piłkarz średniego włoskiego klubu. Tylko tyle i aż tyle. Słowa uznania za karierę klubową, nikt za ładne oczy czy parę przebłysków nie rozgrywa 174 meczów w Serie A. Nie ma się jednak co łudzić, że nastąpi jakiś przełom w przygodzie Linettego w reprezentacji, zwłaszcza gdy to on ma być tym bardziej “myślącym”, jak wczoraj w parze z Krychowiakiem.
Czy to znaczy, że nie należy go więcej powoływać? Niekoniecznie, na średniej klasy rywali, z którymi najczęściej mierzymy się w eliminacjach, to może być dobre uzupełnienie składu. Nie należy jednak traktować Linettego jako kogoś, na kim można budować przyszłość reprezentacji i jako kogoś, kto może grać pierwsze skrzypce z przeciwnikami z wyższej półki. Nie ten mental, nie te umiejętności.
WIĘCEJ O REPREZENTACJI POLSKI:
- Piotr Zieliński i długo, długo nic [NOTY]
- 22 szybkie wnioski po Holandii. Tak samo jak za Brzęczka. Albo jeszcze gorzej
Fot. FotoPyK