Bohater był dziś jeden. Niby oczywisty, niby się tego spodziewaliśmy – w końcu w walce o indywidualne mistrzostwo świata Bartosz Zmarzlik miał aż 20 punktów przewagi nad Leonem Madsenem w klasyfikacji generalnej. Ale jednak styl w jakim Bartosz Zmarzlik obronił ten tytuł… Na rundę przed końcem cyklu Grand Prix, wygrywając dzisiejsze zawody w Malilli, nie pozostawiając złudzeń konkurencji. Po obejrzeniu go w akcji, nie wypada napisać nic innego jak: proszę państwa, tak jeździ mistrz świata. Prawdziwy hegemon i władca żużlowych aren – król Bartosz Zmarzlik III!
DZIŚ WIELE WSKAZYWAŁO NA KORONACJĘ
Powiedzieć, że przed Grand Prix Szwecji sytuacja Bartosza Zmarzlika w klasyfikacji generalnej była komfortowa, to jak nie powiedzieć nic. Zawodnik ORLEN Team zgromadził w niej 128 punktów – równo 20 więcej niż drugi Leon Madsen. Co istotnie, to właśnie 20 oczek jest maksymalną liczbą, którą żużlowiec może ugrać w jednej rundzie żużlowego Grand Prix. Tyle otrzymuje zwycięzca zawodów.
Wniosek był zatem prosty. Należało skierować wzrok na poczynania Polaka i Duńczyka. Jeżeli Madsen ukończyłby zawody na wyższej pozycji od Zmarzlika, losy tytułu rozstrzygnęłyby się 1 października na toruńskiej Motoarenie. To tam zostanie rozegrana ostatnia runda tegorocznego Speedway Grand Prix. Natomiast jeśli nasz rodak uzyskałby więcej punktów niż Madsen, za dwa tygodnie wystąpiłby w Toruniu jako świeżo upieczony indywidualny mistrz świata Anno Domini 2022.
Czysto teoretycznie istniały też scenariusze wyłonienia innego mistrza. Matematyczne szanse na tytuł wciąż posiadali Daniel Bewley (91 punktów w generalce) oraz Patryk Dudek (90 punktów). Ale takie rozstrzygnięcie było niemalże nierealne. W końcu nawet gdyby Brytyjczyk wygrał obie rundy – co dawało by mu 131 punktów w klasyfikacji – to i tak musiałby liczyć na to, że Zmarzlik wywalczy w Malilli oraz Toruniu… mniej niż 4 oczka. Łącznie. Mówimy o gościu, który od 35 turniejów Grand Prix (czyli ponad trzech sezonów!) zawsze wchodzi do półfinału zawodów. Czyli zdobywa w nich 8 punktów lub więcej. Żeby znaleźć zawody w których wyjeździł mniej niż wspomniane 4 oczka dające iluzoryczną nadzieję Bewleyowi lub Dudkowi, musimy cofnąć się do 2017 roku. Wtedy, podczas Grand Prix Niemiec w Teterowie, Bartek zdobył zaledwie dwa punkty.
Dziś to byłby scenariusz z cyklu science-fiction. Zwłaszcza, że Zmarzlik występuje w lidze szwedzkiej, zna tamtejsze tory i dobrze czuje się w Malilli. Dwukrotnie wygrywał na tamtejszym torze rundy SGP – raz w ubiegłym roku. Więc walka o brązowy medal mistrzostw świata zapowiadała się interesująco. Poza Bewleyem i Dudkiem szanse na trzecie miejsce miał też Robert Lambert. Lecz w realnej rywalizacji o mistrzowski tytuł liczyli się tylko Zmarzlik i Madsen.
KORESPONDENCYJNE STARCIE
Owszem, dzisiejsze Grand Prix Szwecji mogło mieć kilku innych bohaterów. Takich jak Fredrik Lindgren, za którego kibice gospodarzy z pewnością trzymali kciuki. Czy Maciej Janowski, który reprezentuje barwy miejscowej Dackarny Malilla. Jednak w obliczu walki o tytuł, nawet przy genialnej jeździe byli oni tylko bohaterami drugoplanowymi.
I tak w pierwszym, korespondencyjnym starciu Zmarzlika i Madsena był remis… choć ze wskazaniem na Polaka. Obaj przywieźli dwa punkty w swoich biegach, lecz Leon dał się ograć przeciętnemu Maxowi Fricke. Z kolei Bartosz musiał uznać wyższość Magica Janowskiego. Czyli jak wspomnieliśmy, zawodnika który co tydzień jeździ w Malilli i doskonale zna ten tor. Zmarzlik był szybki, jednak Janowski dobrze się bronił wykorzystując fakt, że w pierwszej fazie zawodów tor jeszcze nie odsypał się na tyle, by można było wykorzystywać do ataków jego całą szerokość.
– Jest dosyć ślisko, ale jak na pierwszy wyścig nie czułem się źle – powiedział Zmarzlik po swoim starcie w rozmowie z Eurosportem. Na pytanie czy sugeruje się ustawieniami z kwalifikacji czasowych, w których uzyskał czwarty wynik, Zmarzlik odpowiedział:– Jest już trochę zimniej, tor jest inny, trzeba będzie szukać czegoś nowego.
W piątym biegu Duńczyk udowodnił, że chociaż ma niewielkie szanse na wyrwanie naszemu rodakowi tytułu z rąk, to nie podda się bez walki. Madsen znakomicie rozegrał sytuację na pierwszym łuku, po czym wypchnął jadącego z nim Janowskiego na drugim wirażu tak, że Polak spadł na ostatnie miejsce. A Leon zaliczył pierwszą trójkę w tych zawodach. I jego postawa sugerowała, że z pewnością nie było to ostatnie zwycięstwo.
Tylko w celu odrabiania strat, wicelider cyklu Grand Prix musiał liczyć na to że jego konkurent będzie gubił punkty. Tymczasem Zmarzlik odpowiedział w najlepszy możliwy sposób i przywiózł w swoim starcie trójkę – choć Robert Lambert przez chwilę nastraszył go na trasie.
Co na to Madsen? W trzeciej serii biegów wzniósł się na jeszcze wyższy poziom. Startował w białym kasku, czyli z pola uznawanego za najgorsze. I rzeczywiście, jego wyjście spod taśmy nie było kiepskie. Wobec takiego obrotu spraw, Duńczyk zaczął orbitować po szerokiej jak natchniony. I tak, trzymając się zewnętrznej części toru, objechał resztę stawki. Jazda Leona zwiastowała trzy rzeczy. Po pierwsze – najbardziej oczywiste – że jest szalenie szybki. Po drugie, że jego dzisiejsza rywalizacja ze Zmarzlikiem może mieć swój koniec w finale zawodów. Wreszcie – że będziemy oglądać wielkie ściganie, godne walki o mistrzowski tytuł.
TRZYDZIESTY SZÓSTY PÓŁFINAŁ BARTKA
Układ biegów tych zawodów nie mógł ułożyć się lepiej dla kibiców. Obaj kandydaci do mistrzowskiego tytułu spotkali się dopiero w ostatniej serii startów. Zatem na chwilę przed półfinałami mogliśmy porównać, który z nich będzie lepszy w bezpośrednim starciu. Wprawdzie Bartosz jechał z bardziej korzystnego, drugiego pola startowego, ale na tym etapie zawodów nie miało to aż takiego znaczenia. Liczyło się to, co tygrysy lubią najbardziej. Szybki sprzęt pod siodełkiem i pomysłowe akcje na trasie.
Do ostatniej serii obaj wyjechali z dziesięcioma punktami na koncie. Co warte uwagi, obaj wcześniej musieli uznać wyższość Martina Vaculika, który również miał dziesięć oczek po czterech startach. Dodając do tego Janowskiego z dziewięcioma punktami, to był bieg o coś więcej niż tylko udowodnienie rywalowi, że jest się lepszym. Tu rozstrzygała się obsada wyścigów półfinałowych oraz to, który żużlowiec będzie miał przywilej wybierania pola jako pierwszy. A chociaż w dalszym ciągu – na szczęście – w biegach liczyło się bardziej to, co na trasie, to przy tak wyrównanej stawce dobre pole startowe stanowiło cenny handicup.
Jak wielki to może być atut, Bartosz pokazał właśnie w 17 biegu. Madsena delikatnie podniosło na starcie, a Zmarzlik momentalnie zamknął Duńczyka i wypruł do przodu. Zaraz za Polakiem uplasował się walczący o pozostanie w zawodach Jason Doyle. Na torze szalał też Lindgren. A Madsen jechał jak nie on – asekuracyjnie, trzymając się kredy. I tak dość nieoczekiwanie skończył w biegu bez punktów. To wszystko dobrze wróżyło Zmarzlikowi w biegach półfinałowych.
Ale zanim przejdziemy do decydujących rozstrzygnięć, poświęćmy słówko dwóm kwestiom. Po pierwsze – Polacy. Paweł Przedpełski zaprezentował się na swoim stałym poziomie w cyklu Grand Prix. Czytaj – miał jeden przebłysk na początku, a poza tym wąchał spaliny rywali. Akcją z której został zapamiętany najbardziej, było jego wejście pod łokieć Maxa Fricke’a na wirażu. Doprowadził w ten sposób do upadku – swojego i rywala, więc słusznie został wykluczony. W dodatku sam uszkodził sobie rękę i nie wyjechał do ostatniego startu. No zupełny dramat.
W zawodach męczył się Patryk Dudek, co martwiło o tyle, że przecież Duzers walczy o brązowy medal mistrzostw świata. Na jego szczęście, zawody zupełnie przerosły Dana Bewleya (tylko 3 punkty w zawodach). Ale z drugiej strony, po szwedzkim owalu nieźle hasał sobie Robert Lambert, który w generalce miał 86 punktów – zaledwie 4 mniej od Patryka. Dudek starał się, szukał rozwiązań, zmieniał motor, ale po prostu dziś maszyna nie jechała. I tak kiedy w ostatniej serii spotkał się z Lambertem na torze, Brytyjczyk swój bieg wygrał, zaś Patryk był trzeci. Wtedy do Patryka kolejny raz uśmiechnęło się szczęście. Układ punktów zdobywanych przez rywali spowodował, że Polak wszedł do półfinału z siedmioma oczkami – co nie zdarza się często.
TAK JEŹDZI MISTRZ!
Ku uciesze miejscowych kibiców, dobre zawody jechał Maciej Janowski, który zakończył fazę zasadniczą zawodów na trzeciej pozycji z 11 punktami na koncie. Więcej, bo po 13, mieli tylko Bartosz Zmarzlik oraz Martin Vaculik. Poza wpadką w drugiej serii startów, Słowak jechał perfekcyjne zawody. Stąd nas jako Polaków, mogło cieszyć to, że w półfinale popularny Vacul jechał z Madsenem, a stawkę uzupełniali Fredrik Lindgren i Tai Woffinden. Duńczyka czekało bardzo ciężkie zadanie. Z kolei drugi półfinał stał pod znakiem rywalizacji polsko-polskiej z brytyjską domieszką, gdyż wystąpili w nim Zmarzlik, Janowski, Dudek oraz Robert Lambert.
Na starcie pierwszego półfinału Madsen tragicznie wyszedł ze startu. Vaculik poradził sobie niewiele lepiej, więc szykowało nam się wielkie ściganie. I nagle… emocje związane z walką o mistrzostwo pękły niczym bańka mydlana, kiedy motocykl Madsena odmówił posłuszeństwa. Wtedy było już pewne, że niezależnie od tego jak Bartosz pojedzie w swoim półfinale, będzie mistrzem świata.
Po chwili potwierdzona informacja o mistrzostwie dotarła do obozu Zmarzlika, który zaczął z radości podrzucać Bartka w górę. Następnie z gratulacjami przybyły legendy Grand Prix – Tony Rickardsson oraz Jason Crump. W końcu było czego gratulować. Bartek po raz trzeci w karierze został mistrzem świata. Czwarty raz w ciągu czterech lat. Mało tego, został najmłodszym trzykrotnym czempionem w historii. Bartosz dokonał rzeczy wielkiej, epokowej w tym sporcie.
Ale te obrazki, choć piękne, i tak nie były najlepszym co mogliśmy zobaczyć. Chwilę później Zmarzlik wsiadł na motor i jak gdyby nigdy nic opędzlował swoich konkurentów w półfinale. Na trasie jeszcze Maciek Janowski zdołał ograć Roberta Lamberta, jednak z całym szacunkiem do Magica – nie był on najważniejszą postacią tego wieczora, ani tego biegu.
Bo dzisiejsze zawody, jak i cały sezon miały jednego bohatera. Bartosza Zmarzlika, który zaraz po odzyskaniu mistrzowskiego tytułu, miał jeszcze do objechania finał Grand Prix Szwecji. Polak, już wyraźnie spokojny (pomiar tętna wskazywał zaledwie 140 uderzeń na minutę, przy około 170-180 u rywali) wystrzelił ze startu niczym z katapulty i był już nie do pokonania na trasie. Udowodnił, że jest najlepszy dziś. Udowodnił, że jest najlepszy w tym sezonie. A kto wie – może w niedalekiej przyszłości dowiedzie, że jest najlepszy w historii? W końcu ma dopiero 27 lat. Jak na żużlowca, to młody wiek i przed nim jeszcze co najmniej dziesięć lat jazdy na najwyższym poziomie.
W rozmowie ze Scottem Nichollsem mistrz świata powiedział:- Czuję się niesamowicie, pamiętasz co ci mówiłem przed półfinałami o dzisiejszym występie. Byłem w stu procentach skupiony tylko na tych zawodach, naprawdę chciałem mistrzostwo tutaj, przed ostatnimi zawodami w Toruniu.
I to zadanie zostało wykonane. Tym sposobem Zmarzlik za dwa tygodnie wystąpi w Toruniu jako mistrz. Będzie mógł się bawić na motorze, nie zwracając uwagi na wynik. A to oznacza, że za dwa tygodnie w grodzie Kopernika zobaczymy prawdziwe święto polskiego czarnego sportu. Chociaż emocji związanych z mistrzostwem tam nie znajdziemy.
Wyniki Grand Prix Szwecji – pierwsza czwórka zawodów:
1. Bartosz Zmarzlik (2,3,2,3,3,3,3) 19 – 20 punktów do klasyfikacji generalnej
2. Fredrik Lindgren (1,2,3,2,1,2,2) 13 – 18 punktów do klasyfikacji generalnej
3. Maciej Janowski (3,0,3,3,2,2,1) 14 – 16 punktów do klasyfikacji generalnej
4. Tai Woffinden (0,2,1,3,2,3,0) 11 – 14 punktów do klasyfikacji generalnej
Klasyfikacja generalna Grand Prix – pierwsza szóstka:
-
Bartosz Zmarzlik – 148 punktów
-
Leon Madsen – 117 punktów
-
Patryk Dudek – 99 punktów
-
Robert Lambert – 97 punktów
-
Daniel Bewley – 93 punkty
-
Fredrik Lindgren – 92 punkty
Fot. Newspix