Nie ośmielimy się wskazać jednego bohatera tego meczu. Bo kogo tu wyróżnić? Kamila Semeniuka, który od drugiego seta grał jak przybysz z innej, lepszej siatkarskiej planety? Bartosza Kurka – kapitana pełną gębą, którego bomby siały postach wśród rywali? A może Aleksandra Śliwkę – tego, który w decydującym momencie sezonu, jakim jest faza pucharowa mistrzostw świata, gra kolejne znakomite zawody? Na kogokolwiek byśmy nie postawili, pozostali mogliby się poczuć pokrzywdzeni. Ostatecznie Polacy po kolejnym tie breaku, niesamowitym horrorze i nerwówce awansowali do finału MŚ!
Wiele znaków wskazywało na to, że dziś szykuje nam się meczycho. Wszak w półfinale rozgrywek spotkali się obecni mistrzowie i wicemistrzowie świata. Nie mieliśmy nic przeciwko temu, gdyby w katowickim Spodku, podobnie jak cztery lata temu w Turynie, Polska wygrała ten mecz 3:0. Czy taki scenariusz był możliwy? Napiszmy w ten sposób – tak, był możliwy. Ale znacznie bardziej realny w przewidywaniach był wyrównany mecz, trwający nieco dłużej niż trzy sety. Choć faworytami spotkania byli rzecz jasna Biało-Czerwoni.
Brazylia to żadni słabeusze, i mieli kim straszyć. Kiedy w ramach przedmeczowej zapowiedzi spotkania porozmawialiśmy o atutach naszych przeciwników z Ireneuszem Mazurem, ekspert i komentator siatkówki mówił nam:- Zawodników na których trzeba zwrócić uwagę, mogę wymienić jednym tchem. To z pewnością Leal. Naturalizowany Kubańczyk gra bardzo dobre mistrzostwa. Na przyjęciu razem z Lealem gra Lucarelli. W świetnej formie znajduje się Thales, dziś należący do dwójki, może trójki najlepszych libero na świecie. Do tego uznane marki, jak Lucas na środku czy Bruno Rezende, choć tego drugiego ze składu wygryzł Fernando – przedstawiciel nowego pokolenia brazylijskich siatkarzy, młodszy od Bruno o dziesięć lat.
Ale przecież Polacy również mieli po swojej stronie masę atutów. Takich jak świetni przyjmujący – Kamil Semeniuk, Aleksander Śliwka i Tomasz Fornal. Selekcjoner Nikola Grbić preferuje ustawienie z Semeniukiem i Śliwką. Ten drugi, wcześniej bardzo krytykowany, obronił się w ćwierćfinałowym spotkaniu ze Stanami Zjednoczonymi. Jednak Fornal czy nawet Bartosz Kwolek – obaj mają na tyle jakości, że wejście każdego z nich mogło narobić rywalom poważnych kłopotów.
Mieliśmy w swoich szeregach też Bartka Kurka – gościa, który kiedy ma dzień, bez wątpienia jest jednym z najlepszych atakujących na świecie. Oraz wreszcie – Jakuba Kochanowskiego i Mateusza Bieńka, bez wątpienia najlepszą parę środkowych na kontynencie. Jedynie Marcin Janusz nie pojawiał się w swojej karierze na listach topowych rozgrywających globu, ale wciąż, przy takiej paczce wystarczyło, żeby zagrał zawody na swoim bardzo solidnym poziomie.
MIŁO NA TRYBUNACH, NIEMIŁO NA BOISKU
Zdajemy sobie sprawę że pisanie o tym kolejny raz może już być nużące. Ale nic nie poradzimy na to, że miejsce rozegrania meczu jest piekielnie mocnym atutem Polaków. W końcu to katowicki Spodek, który dla polskiej siatkówki jest Ziemią Świętą. A fani naszej reprezentacji potrafią stworzyć w nim równie gorącą i podniosłą atmosferę.
Chociaż na rozgrzewce nasi rywale mogli poczuć się niemalże jak w domu, gdyż DJ puścił… makarenę. Kibice w mig podchwycili znaną melodię, więc przez te kilka chwil można było poczuć nić sympatii polskich fanów względem gości. Ale na więcej wyrozumiałości ze strony prawie wszystkich kibiców na trybunach reprezentanci Kraju Kawy nie mogli liczyć. Tak, prawie wszystkich, bo w biało-czerwonym gąszczu przebijały się pojedyncze żółte koszulki – i nie mówimy tu o wolontariuszach. Bohaterami trybun została polsko-brazylijska para, zamieszkała w Poznaniu, która razem wybrała się na mecz.
Nikola Grbić nie zaskoczył wyborem pierwszej szóstki. Mecz rozpoczęli Kurek, Śliwka, Kochanowski, Semeniuk, Janusz, Bieniek oraz Zatorski na libero. Temu ostatniemu przyglądaliśmy się w szczególności. Paweł w meczu ze Stanami Zjednoczonymi nabawił się drobnego urazu, i jego występ stał pod znakiem zapytania. Zapewne rywale o tym wiedzieli, bo na początku meczu to w jego strefę posyłali piłki.
I zaliczyli potężnego zonka, kiedy poobijany “Zati” przyjmował co się tylko dało! Ależ to był piorunujący początek Polaków – znakomitą robotę wykonywał też Semeniuk. Tymczasem w ataku szaleli Kurek i Śliwka, który za każdym razem omijał brazylijski blok.
Serio, graliśmy tak dobrze, że… nie do końca było wiadomo, jakim cudem Brazylia nas dogoniła. A później utrzymała bezpieczne 2-3 punkty przewagi. Bo o ile można było chwalić nasze przyjęcie, to na grę Canarinhos w tym elemencie zabrakłoby nam określeń. Znakomite, genialne, świetne. Dodatkowo Polacy nie mogli znaleźć sposobu na zawodników, których obawiano się najbardziej. Czyli Yoandry Leala i Ricardo Lucarelliego.
Brazylijczycy spokojnie kontrolowali sytuację, i Polacy sobie tylko znanym sposobem zdołali doprowadzić do remisu po 24:24. Tak się przynajmniej wydawało, bo w akcji dającej remis rywale dopatrzyli się dotknięcia siatki przez Śliwkę. Niestety mieli rację, i tak pierwszy set padł łupem Brazylii.
KUREK-SEMEN-ŚLIWKA SHOW
Drugiego seta Polacy rozpoczęli podobnie do pierwszej partii – czyli od wyjścia na kilkupunktowe prowadzenie. Jednak nauczeni doświadczeniem z poprzedniej odsłony meczu musieli postarać się utrzymać nerwy na wodzy. Ale też poprawić rozegranie akcji, gdyż piłki posyłane przez Janusza często zagrywane były nie w tempo. Zdecydowanie więcej mogliśmy również oczekiwać od naszych środkowych, gdyż Bieniek i Kochanowski zaliczali bardzo dyskretne zawody. Niby nie popełniali błędów, ale też nie szaleli w ataku tak jak w poprzednich meczach. Co z drugiej strony mogło być spowodowane klasą ich odpowiedników w zespole rywali.
Ostatecznie miano bohatera drugiej odsłony musieliśmy wręczyć Kamilowi Semeniukowi, który grał tak, jakby chciał odkupić winy po nie do końca udanym spotkaniu z USA. Kamil po prostu nie bał się wziąć odpowiedzialności za wynik. Tym samym odciążał Kurka i Śliwkę. Dlatego też akcje Polaków zaczęły bardziej się kleić. I nagle okazało się, że Brazylia, która wcześniej prezentowała się znakomicie, nie mogła nic zrobić. Że Leal, odpowiednio podpuszczony, potrafi przestrzelić wydawałoby się prostą piłkę? Jednak wpływ na taki stan rzeczy miała również poprawa właściwie każdego z Polaków.
Zaraz na początku trzeciej partii Brazylijczycy zaczęli trochę wykłócać się z sędzią, jakby gdzieś w podświadomości zarzucali mu stronniczość. To znakomicie wpłynęło na publiczność. Ta wcześniej gorąco dopingowała Polaków, ale rywali traktowała dość ulgowo. Nie zrozumcie nas źle – nie żebyśmy się domagali linczu na zawodnikach rywali. Ale chyba żaden siatkarz jeszcze nie umarł od mocnych gwizdów, choć niejednemu podniosły one ciśnienie. Taka reakcja publiczności podczas brazylijskiej zagrywki przyszła dopiero w trzecim secie. Partii szalenie wyrównanej, w której każdy zdobyty punkt i każda udana akcja mogły wznieść Polaków na wyższy poziom.
I takie coś nastąpiło, kiedy Mateusz Bieniek zablokował Leala, doprowadzając do remisu po 12. A później do akcji wkroczył on. W zasadzie to wskoczył, bo szalony Semeniuk w każdym ataku wręcz latał, jakby znajdował na boisku poukrywane trampoliny. Pach, pach, pach – i Polak nagle zdobył trzy punkty z rzędu!
“Chłopaku, to moje show!”, zdawał się myśleć w tym czasie Bartosz Kurek. Po czym sam zaliczył mini-serię punktową. W tym jedno zagranie o siatkarskim IQ zarezerwowanym dla profesorów tego sportu, kiedy mocną kiwką wymanewrował brazylijski blok.
To jeszcze nie wszystko. Popisów w ataku kolegom pozazdrościł Olek Śliwka. Brazylijczycy zupełnie głupieli, kiedy gracz Grupy Azoty ZAKSY Kędzierzyn-Koźle miał piłkę. Sami też byśmy zgłupieli. “Uderzy na siłę, czy okiwa? Dobra, chyba uderzy na siłę, chowamy ręce!”. I niespodzianka, leciutka piłka ląduje na ich stronie boiska. Wyskakiwali? Zatem Olek obił ich ręce.
Przy takiej grze Polaków wynik trzeciego seta był formalnością. Skończyło się 25:20 dla nas. Polacy mieli za dużo jakości, mocy, energii. Tu grało niemalże wszystko.
HORROR NA WŁASNE ŻYCZENIE
Jakże podobny do pierwszej partii w naszych odczuciach był czwarty set tego półfinału. W końcu wtedy Polacy wygrywali, lecz zwycięstwo zaczęło im się wymykać w trochę niespodziewanym stylu. Tak, jakby uśpili swoją własną czujność.
Tym razem to Brazylia znajdowała się na prowadzeniu, a chłopcy Nikoli Grbicia gonili. Ale nasi siatkarze byli tak opanowani, biła od nich taka energia, że przebywając na trybunach można było pomyśleć tylko jedno. Że dadzą radę. Że owszem, Canarinhos mają wynik, ale to Polacy są lepsi. Tak po prostu.
Lecz Brazylia się przed nami nie położyła. Wicemistrzowie świata walczyli o życie. W końcu też mieli jakość siatkarską w swoich szeregach. Thales to libero, którego pozazdrościłaby im każda reprezentacja na świecie. On grał znakomicie, a na boisku pojawił się też na dłuższy okres Bruno Rezende. Z tym weteranem gra Brazylijczyków znacząco się poprawiła. Weteran nie tylko znakomicie rozgrywał, ale jeszcze pomęczył nas w polu zagrywki. To w dużej mierze dzięki niemu Brazylia niespodziewanie wyszła na prowadzenie w czwartej partii, a potem ją wygrała.
W tej sytuacji polskich kibiców musiał czekać kolejny horror. Tie break, w którym oba zespoły szły łeb w łeb. Polacy napędzał chóralny doping tysięcy kibiców oglądających ostatnią odsłonę na stojąco. Ale Brazylijczycy walczyli do upadłego. Przed meczem nie byli głównym kandydatem do zdobycia tytułu, ale w tym spotkaniu udowodnili, że nieobca im gra na prawdziwie mistrzowskim poziomie. Nawet bez Lucalrelliego byli szalenie groźni, ale ostatecznie wszystko zależało od tego, czy trzech polskich tenorów dzisiejszego spotkania – Kurek, Semeniuk i Śliwka – znowu zacznie grać śpiewająco. Przy – jeszcze raz podkreślmy – chórze złożonym z polskich kibiców, który deprymował każdy ruch przeciwników. W szczególności na zagrywce.
Kluczowa okazała się piłka przy stanie 11:10, której nie skończył Leal (zaskakująco przeciętny dzisiaj, patrząc na jego formę z całego turnieju). Brazylia straciła wówczas szansę na wyjście na dwupunktowe prowadzenie. A końcowe akcje piątego seta należały już do Biało-Czerwonych. Ekipa Nikoli Grbicia pokonała swoich odwiecznych rywali i zagra jutro o trzeci z rzędu złoty medal mistrzostw świata!
Polska-Brazylia 3:2 (23:25, 25:18, 25:20, 21:25, 15:12)
Powiedzieli po meczu:
Kamil Semeniuk:- Emocje były wysokie, ale najważniejsze że wygraliśmy i jesteśmy w finale mistrzostw świata. Może już w swojej przygodzie z siatkówką przeżywałem podobne, jednak wygrać spotkanie półfinałowe z wielką Brazylią w stolicy polskiej siatkówki, to coś innego. Staraliśmy się opanować nerwy z początku spotkania. W piątej partii kibice chcieli, żebyśmy dali z siebie maksimum możliwości, więc próbowaliśmy się skoncentrować. Nie szarżować, ale grać naszą polską, skuteczną siatkówkę. Ona na końcu zaowocowała.
Aleksander Śliwka:- [W przedostatniej akcji meczu] starałem się uderzyć piłkę wysoko, wyprostować rękę żeby nie uderzyć w blok. Tym razem się udało. Ważne piłki idą też do Semena, Bartka, Kochana czy Bienia – atak bardzo równo się u nas rozkłada. Myślę, że to nasz bardzo duży atut, że Marcin Janusz ma do wyboru w rozegraniu wszystkie strefy, które może wykorzystać.
Marcin Janusz:- Mieliśmy dużo słabszych momentów. Nawet czasami nie przez naszą grę, ale przez to co wyczyniali Brazylijczycy w obronie czy na kontrze. Przegrywaliśmy, traciliśmy przewagi, ale to, że gramy przed własną publicznością, że oni nas niosą nie tylko w dobrych momentach, kiedy nam idzie, ale również w tych słabszych, kiedy wynik nam ucieka… Jesteśmy w domu i ogromna w tym rola kibiców, że zaszliśmy tak daleko. A może jeszcze wygramy.
Jakub Kochanowski:- Bardzo trudno podnieść się tak jak my to zrobiliśmy, kiedy straciliśmy przewagę w tie breaku. Rzadko kiedy zespołom się to udaje, przewaga mentalna jest wtedy po stronie zespołu, który gonił. Myślę, że to będzie świetna lekcja na jutrzejszy mecz.
Fot. Newspix