W lutym 2021 roku Marcin Szpakowski podjął bardzo ważną decyzję w swoim życiu. Przeniósł się ze Śląska Wrocław do Korony Kielce, schodząc ligę niżej. Nie była to decyzja oczywista, ale – jak okazuje się po czasie – całkowicie słuszna. 20-latek stał się ważną postacią w ekipie “Scyzorów”, przyczynił się do awansu z 1. ligi, a dziś regularnie gra w Ekstraklasie. Porozmawialiśmy z nim m.in. o jego początku przygody z piłką w Zielonej Górze, okresie w Śląsku, trenerze Laviczce, brutalności i atutach Korony, wejściu do piłkarskiej elity innymi drzwiami, czerwonych paskach w szkole, byciu za grzecznym na szatnię piłkarską i marzeniach. Zapraszamy do lektury.
Zagrałeś prawdopodobnie w jednym z najbardziej emocjonujących starć w najnowszej historii Pucharu Polski. W klubie rozmawialiście o tym, że ten mecz nie był transmitowany?
Szczerze mówiąc, nie zwracaliśmy na to uwagi. Jedynym minusem tej sytuacji jest fakt, że nasi kibice, którzy mają zakaz stadionowy na wyjazdach w Pucharze Polski, nie mogli tego meczu zobaczyć. Dla nas ważniejsze jest, aby być w dobrej formie i wygrać mecz.
Najważniejszy jest awans. Dopiero po konkursie rzutów karnych, ale się udało.
Dokładnie. Taki był nasz cel i go osiągnęliśmy. A to, czy awansujesz po rzutach karnych, czy po regulaminowym czasie gry – nie ma później znaczenia.
Jak ktoś nie miał teraz formy, to mu się upiekło i wasi kibice nie mogli tego zobaczyć.
Dobre! Powiedzmy, że to jakiś plus.
Ryzykowałeś z przenosinami ze Śląska do Korony, ale Kielce najwyraźniej dobrze ci służą.
Zdecydowanie. Ostatnio rozmawiałem z chłopakami w Kielcach i zdałem sobie sprawę, że ostatni mecz z Radomiakiem był moim pięćdziesiątym w barwach Korony. Szybko to zleciało. Jestem bardzo zadowolony z tego, jak to wszystko się potoczyło. Nie mogę na nic narzekać. Czuję się dobrze i w mieście, i w klubie.
Szybko stałeś się ważną postacią Korony jeszcze w 1. lidze. Jak już wszedłeś do pierwszego składu jako 19-latek, to potem swojego miejsca nie oddałeś.
Wybierając Koronę, wiedziałem, na co się piszę. To uznana marka, która wcześniej grała w Ekstraklasie nieprzerwanie przez kilkanaście lat. Wejście do takiego klubu z ambicjami w młodym wieku i od razu regularnie granie – to nie jest takie proste. Najpierw musiałem trochę pograć w rezerwach, czekając na swoją szansę. Ale lubię wyzwania. Patrząc z perspektywy czasu, dobrze mi zrobiła przeprowadzka do Kielc. Gram dużo minut, teraz jesteśmy ligę wyżej. Cieszę się, że pomogłem Koronie w awansie, bo taki był mój cel, kiedy tutaj przychodziłem.
Wszedłeś do Ekstraklasy innymi drzwiami.
To fajne uczucie, bo wiesz, że to wywalczyłeś. To dłuższy proces, który pobudza ambicję i daje satysfakcję.
Byłeś pewny tego ruchu?
Kilka dobrych dni myślałem, czy warto odejść ze Śląska do Korony. Ale w końcu uznałem, że po prostu warto coś zmienić w swoim życiu i że wyjdzie mi to na dobre. Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana.
W obecnej Koronie trochę się wyróżniasz. Jesteś przeciwieństwem tego, co się o was mówi. Nie grasz ostro, polegasz na technice, masz pewną elegancję na boisku. Nie wyobrażam sobie Marcina Szpakowskiego, który “kasuje” przeciwnika.
To prawda, zgadzam się z tym słowami. Ale uważam też, że opinie pokroju “Korona to brutale” są na wyrost. Czasami zdarzy się jakiś mocniejszy faul, ale nie gramy nie wiadomo jak ostro. Żeby wygrać, czasami musisz popełnić określoną liczbę fauli w odpowiednich momentach. Jak spojrzymy na najlepsze drużyny w Europie czy Raków na naszym podwórku, można zauważyć, że też sporo faulują. Są konkretni, wiedzą, kiedy sfaulować. Tak więc nie określałbym nas brutalami.
W ostatnim meczu z Radomiakiem wasz efektywny czas gry wynosił całe 41 minut. Tak sobie pomyślałem, że taki piłkarz jak ty, lubiący mieć piłkę przy nodze, może się męczyć w takich realiach.
Coś w tym jest, ale dobrze to określił trener Ojrzyński po meczu. “Piłka nożna to gra dla mężczyzn”. Jeżeli sytuacja tego wymaga, to trzeba zagrać na wynik. Tym bardziej, że to było spotkanie derbowe. Liczyły się trzy punkty. Zgodzę się jednak z tobą, że lubię mieć tę piłkę, wymieniać ją często z kolegami, więc takie dłuższe fragmenty bez niej bywają męczące. Na pewno czułbym się lepiej, gdyby było inaczej, ale generalnie nie mam z tym problemu. Najważniejsze jest wygrywanie.
Co może być waszym największym atutem w kontekście utrzymania?
To, że stanowimy jedność. Jesteśmy dobrze zdyscyplinowani na boisku, dużo sobie podpowiadamy. Trudno nam zagrozić. Uważam, że naszą jest siłą jest dobre scalenie drużyny i to każdy może zobaczyć, oglądając nasze mecze.
Wróćmy do twoich początków. Jak zaczęła się twoja przygoda z piłką? Jesteś z Zielonej Góry, która na wyższych szczeblach piłkarskich się nie pojawia, ale produkuje wielu dobrych piłkarzy, w tym reprezentantów Polski. Tak jak ty, w Falubazie byli np. Tymoteusz Puchacz, Kamil Jóźwiak czy Tomek Kędziora.
Miałem 5 lat, gdy oglądałem mistrzostwa świata w 2006 roku i tak spodobała mi się piłka. Tata wziął mnie na trening do miejscowego klubu, ale nie było jeszcze mojego rocznika, więc grałem ze starszymi od siebie. Co ciekawe, trenerem w tym roczniku był akurat Mirosław Kędziora – tata Tomka. Dopiero w 4 klasie szkoły podstawowej trafiłem do swojego rocznika. Wiekowo wszystko się zgadzało, tak jak z planem lekcji i treningami. Dobrze wspominam te czasy. Jak mam wolne, to wracam do Zielonej Góry. Bardzo lubię to miasto.
Coś w tym mieście jest. Tata Tomka Kędziory kiedyś mi opowiadał, że ekipa reprezentantów, która grała w Lechu, też chętnie wraca do Zielonej Góry.
Też to zauważyłem. To chyba kwestia dużego sentymentu. Ja spędziłem tam dużo lat, więc tym bardziej czuję ten mocny związek z miastem. Najpierw UKP, potem Falubaz. Ale to był w sumie ten sam klub, w którym spędziłem 10 lat.
Miałeś łatkę talentu?
Tak bym tego nie nazwał, jednak gdy wchodziłem do swojego rocznika, to czułem, że się wyróżniam. Złapałem dużo doświadczenia, kiedy wcześniej grałem ze starszymi kolegami. To mi pomogło. Obok mnie było jeszcze dwóch chłopaków, z którymi ciągnęliśmy grę.
Ktoś inny z twojego rocznika wybił się tak jak ty?
Z Zielonej Góry nie.
Rodzynek.
Na to wychodzi! Może po prostu moi koledzy mieli mniej szczęścia
Jak trafiłeś do Śląska?
Graliśmy mistrzostwa województw i zawsze byliśmy w grupie: lubuskie, dolnośląskie, śląskie i opolskie. Jeden ze skautów, który współpracował ze Śląskiem, wypatrzył mnie i mojego kolegę. Polecił nas Śląskowi. Trener Jawny zadzwonił do klubu z pytaniem, czy możemy przyjechać na testy do Wrocławia. Pojechałem jednak sam i chyba dobrze wypadłem. Spodobałem się trenerowi Jawnemu, trafiłem do zespołu u-17 w wieku 16 lat. Końcowo wyszło tak, że jeszcze trzech moich kolegów zamieniło Zieloną Górę na Wrocław. Więc na pewno było nam raźniej w nowym mieście. Przy tych transferach działali trener Pawłowski i Czajka, oraz trener Jawny. To głównie zasługa tej trójki.
W CLJ-ce robiłeś furorę, miałeś 5 bramek i 12 asyst w sezonie 2018/2019.
Mieliśmy świetną drużynę. Trener Jawny w U-17 a później trener Pietraszewski wymagali od nas, żebyśmy grali w piłkę. Większość chłopaków przeszło wyżej do U-18 i było widać, że mamy fajne automatyzmy. To był bardzo przyjemny okres, świetnie się czułem, stąd te liczby. Wykonywałem też stałe fragmenty gry, dzięki czemu dorzuciłem kilka asyst więcej.
Słyszałem, że wzorowo się prowadziłeś i nigdy nie było z tobą problemów na boisku i poza nim.
Potwierdzam, skupiam się tylko piłce. Dalej tak jest i nie wyobrażam sobie, żeby było inaczej.
Uważasz, że w Śląsku zrobiłeś wszystko, co w twojej mocy, żeby dostać więcej szans na poziomie Ekstraklasy?
Myślę, że tak. Nie jestem takim typem człowieka, który odpuszcza na treningach, kiedy nie gra w meczach. Zawsze się starałem z myślą o zagraniu jakichś minut, liczyłem na regularne bycie w kadrze meczowej. Nie dostawałem jednak szans i praktycznie wszystko grałem w drugoligowych rezerwach. Widocznie według trenera nie zasłużyłem, nie byłem gotowy na Ekstraklasę. Nie mogłem zrobić nic więcej poza byciem przygotowanym na szansę. Cóż, niestety bywa i tak.
Vitezslav Lavicka to dobry trener – Marcin Szpakowski, opinia.
Tak, dobry. Przez to, że nie dostałem u niego szans, nie będę mówił, że jest zły.
Różnie z tym bywa u piłkarzy.
Ja jestem szczery, nie wiem jak inni. I szczerze? Gdyby nie był dobrym trenerem, to naprawdę bym ci to powiedział. Patrzenie przez pryzmat braku występów byłoby z mojej strony niesprawiedliwe.
“Marcin ma ponadprzeciętną inteligencję poza boiskiem, co pomaga mu na przykład w aspektach taktycznych. Ma wysoką kulturę osobistą, ma poukładaną głowę. Obiecał mamie, że zda maturę, żeby móc potem ewentualnie pójść na studia.” – tak mówił mi o tobie trener Barylski dwa lata temu. Najpierw mi powiedz, co z tą maturą?
Dobrze! Wszystko zdane. Na spokojnie, z dużym zapasem.
Czyli nauka w szkole nie szła w las.
Zdecydowanie nie. We wczesnych latach poświęcałem dużo czasu na naukę, a potem to wszystko przychodziło już samo. Nie musiałem wiele się uczyć, żeby mieć dobre oceny. Do matury podszedłem z celem, żeby wyniki były dobre i to się udało.
Zdarzył ci się jakiś czerwony pasek?
Tak, nie raz. Mogę się tutaj pochwalić, że w podstawówce miałem czerwony pasek co roku.
Ładnie, wśród piłkarzy to rzadkość.
Wiesz co, duża w tym zasługa trenera Daniela Szałęgi [śp., zmarł w 2016 roku], który nas prowadził. U niego zasady były jasne – jak dobrze pamiętam, to musiałeś mieć średnią na poziomie minimum 4,0. Jeśli nie miałeś, to nie mogłeś liczyć np. na powołanie do kadry wojewódzkiej. Nieważne, czy jakim kozakiem byłeś na boisku. Trener był w tym konsekwentny.
W domu też stawiali ci takie wymagania?
Na pewno uważam, że rodzice mnie bardzo dobrze wychowali. Dzięki nim jestem pozytywnie nastawiony do życia i do ludzi, a co do nauki – tak, mama mnie pilnowała. Ona była od nauki, a tata od piłki nożnej. Taki miałem podział w domu.
Taki balans.
Dokładnie. Wyszedł mi na dobre.
Trener Barylski mówił też, że twoje podejście i kultura osobista mogą ci w pewnych sytuacjach przeszkadzać. Że nie rozpychasz się łokciami, że grzecznie czekasz na swoją szansę i możesz być “za porządny” na męską szatnię.
Przyznam, że nie raz słyszałem, że jestem za grzeczny na piłkarza. Ale nie zgodzę się z tym do końca. Jestem normalny, pewny siebie, zawsze uśmiechnięty. Taką mam naturę. Co do rozpychania się łokciami – myślę, że decyzją o odejściu ze Śląska pokazałem, że potrafię zrobić coś na ryzyku. Udowodniłem, że nie będę grzecznie czekał, skoro czuję, że gdzieś indziej mógłbym zapracować na coś lepszego.
Nad czym twoim zdaniem musisz pracować, żeby stać się lepszym piłkarzem? Ja wskazałbym na twoją masę mięśniową.
To prawda, jeszcze trochę powinienem poprawić swoją fizykę.
Jakie masz nastawienie do siłowni?
Szczerze mówiąc, lubię treningi na siłowni i treningi biegowe. Wiem, że istnieje taki stereotyp, że piłkarze za tym nie przepadają. Ja taki nie jestem.
Kto był twoim piłkarskim idolem?
Messi i Iniesta. Jestem kibicem Barcelony, bardzo podobał mi się ich styl gry w dzieciństwie. Tiki-taka, gra na małej przestrzeni… Uważam, że to najlepszy sposób na rozmontowanie przeciwnika. Gdybym był trenerem, chciałbym, żeby moja drużyna grała podobnie jak Barcelona.
Koronie trochę daleko do Barcelony, ale nigdy nie wiadomo.
Każdej drużynie w Polsce daleko do Barcelony!
Co lubisz robić w wolnym czasie?
Interesuje się koszykówką i żużlem. Zielona Góra znana jest z tych dwóch dyscyplin, więc zawsze coś sobie odpalę w telewizji. Śledzę też, jak idzie mojemu miastu. Poza tym lubię aktywną formą wypoczynku, np. jazdę na rowerze, jeśli akurat nie było ciężkiego treningu.
Jakie są twoje marzenia? Spodziewam się odpowiedzi “zagranie dobrego i pełnego sezonu w Ekstraklasie”, ale jestem pewien, że masz coś więcej w zanadrzu.
To, co powiedziałeś, jest na teraz. Jeśli chodzi o przyszłość, na pewno takim marzeniem jest debiut w reprezentacji Polski. To byłaby największa duma dla mnie, polskiego piłkarza. I myślę też, że transfer do jakiegoś klubu z ligi włoskiej, niemieckiej albo hiszpańskiej. Swoją grą będę chciał sprawić, żeby te marzenia mogły się spełnić. Ale zobaczymy, jak to wszystko się potoczy. Życie pisze różne scenariusze.
Musisz podtrzymać tendencję. Wychowanka Falubazu Zielona Góra z rocznika 2001 jeszcze w reprezentacji nie było, są tylko starsi.
Postaram się!
WIĘCEJ O KORONIE KIELCE:
- Obyśmy teraz niczego nie odpier… Wywiad z Łukaszem Jabłońskim, prezesem Korony
- Paweł Golański: – Przyszedłem do Korony z serca, a nie z rozsądku
- Od patologii przez normalność po awans. Nowa Korona na salonach
- Kontuzja, skreślenie i powrót do elity. W skrócie: Jacek Kiełb
Fot. Newspix