Bilety na pierwszy mecz reprezentacji Polski w tegorocznych mistrzostwach świata rozeszły się niemal natychmiast. Katowicki Spodek pełen był zresztą już niemal godzinę przed rozpoczęciem spotkania, a fani zdawali się mieć wręcz nieskończoną energię. Podobnie jak i nasi siatkarze. Oni, niesieni dopingiem publiczności, pokonali Bułgarię w trzech setach. Mecz otwarcia mają więc już za sobą. I nikt nie powinien po nim narzekać.
Spis treści
Jak zawsze – faworyci
Gdy bronisz tytułu mistrza świata po raz drugi z rzędu, a do tego grasz przed własnymi kibicami, oczywiste jest, że musisz być faworytem. Nawet jeśli dopiero co przebudowałeś w dużej mierze kadrę i w składzie masz sześciu debiutantów. Ale jacy to debiutanci. Marcin Janusz na rozegraniu był podstawowym rozgrywającym Grupy Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle. Kamil Semeniuk to prawdopodobnie najlepszy polski siatkarz ubiegłego sezonu. I też podpora ZAKSY, choć już wiadomo, że w kolejnym sezonie zagra we włoskiej Perugii. O sile kędzierzynian stanowił również Łukasz Kaczmarek. Do tego dochodzą Jakub Popiwczak, Tomasz Fornal i – to niespodzianka – Mateusz Poręba, zabrany jako czwarty środkowy.
Debiutantów jest zatem sporo. Do tego dochodzą Bartosz Kurek, Paweł Zatorski, Jakub Kochanowski, Mateusz Bieniek czy Aleksander Śliwka. Znakomici siatkarze, którzy o sile reprezentacji stanowią od lat. Pierwszy z nich zostawał przecież MVP mistrzostw cztery lata temu. A formy od tamtego czasu wcale nie zgubił. Biorąc to wszystko pod uwagę, nawet brak powołania dla Wilfredo Leona – który przecież był w mediach głośno komentowany – nie bolał przesadnie.
Bo choć z nowym trenerem i wieloma nowymi graczami, Polacy wciąż byli faworytami do złota. I owszem, Nikola Grbić starał się tonować nastroje. Powtarzał, żeby nie nakładać na zawodników niepotrzebnej presji. Trudno jednak tego nie robić, skoro Polacy mimo wszystkich zmian dalej typowani byli jako główni faworyci do złota. Czasem jedynie na równi z Francją czy USA. Tym bardziej, że forma naszych reprezentantów wyraźnie rosła. W Lidze Narodów przytrafiały im się wpadki. W Memoriale Wagnera ograli jednak Iran, Serbię i Argentynę bez straty seta.
I znów – zawodnicy mimo wszystko tonowali nastroje.
– Mecze jeszcze nie są grane na 100%. Różne drużyny wychodzą różnymi składami, trenerzy sprawdzają ostatnie rzeczy, więc poczekałbym z huraoptymizmem. Ale to dobrze, że wygrywamy niezależnie od tego, jaką gramy szóstką. Z formą jest coraz lepiej, czas działa na naszą korzyść. W porównaniu do poprzednich lat, ta drużyna jest zupełnie nowa, więc musimy się zgrać z rozgrywającym – mówił nam Jakub Kochanowski.
Ale oni tonować mogli. A kibice wiedzieli swoje – zdobędziemy mistrzostwo świata, powtarzali. Trzeba przyznać, że pierwszy mecz na drodze do obrony tytułu nastroił ich tylko bardziej optymistycznie.
Mieli nie zlekceważyć? No to nie zlekceważyli
– Nie możemy do tego spotkania podejść na zasadzie, że to zespół, który zbijemy z zamkniętymi oczami. Bułgarzy przeszli pewną metamorfozę, mają kilku obiecujących zawodników, jak Aleksandyr Nikołow, który był objawieniem Ligi Narodów. Na pewno pod kątem umiejętności siatkarskich jesteśmy znacznie lepsi, ale potencjał fizyczny jest w drużynie Bułgarii spory. Musimy mieć pod kontrolą całe spotkanie, bo mogą nam wyskoczyć z silną zagrywką i mocnym atakiem. To ich atuty, o których musimy pamiętać – mówił nam Krzysztof Ignaczak, gdy pytaliśmy go o zespół Bułgarii przed meczem.
Dodawał jednak, że jeśli chodzi o poziom, to Polacy są co najmniej kilka wyżej. Bułgarzy to już bowiem nie ta sama kadra, która dochodziła do fazy medalowej mistrzostw świata i sprawiała problemy największym na świecie. Na ten moment próbują raczej wrócić na poziom, na którym byli kilka czy kilkanaście lat temu. Na mecz otwarcia – rywal wręcz idealny. Taki, który powinien postawić pewne warunki, ale też taki, z którego ograniem nie powinno być problemów.
Jeśli tylko się go nie zlekceważy. A Polacy od samego początku pokazali, że nie mają zamiaru tego robić.
Nikola Grbić na parkiet desygnował swoją podstawową szóstkę. Wyszli więc Bartosz Kurek, Aleksander Śliwka, Jakub Kochanowski, Kamil Semeniuk, Marcin Janusz, Mateusz Bieniek i Paweł Zatorski. W tym zestawieniu nic się nie zmieniło aż do końca partii. Bo nie było takiej potrzeby. Polacy od samego początku narzucili Bułgarom takie warunki gry, którym ci nie byli w stanie sprostać. Pierwszy punkt meczu? Pojedynczy blok Bieńka, punkt dla Polski. Drugi punkt? Również blok Bieńka.
I warto te punkty podkreślać. Przywołajmy bowiem jeszcze raz słowa Krzysztofa Ignaczaka. – Nie wiem, co na mistrzostwach świata będzie naszym silnym elementem. Polacy zdążyli nas przyzwyczaić, że to zagrywka i atak. Mam nadzieję, że dojdą do tego blok i obrona – mówił. Bo faktycznie było widać, że sztab Nikoli Grbicia bardzo skupia się na tych elementach. i dziś zarówno w obronie, jak i w bloku Polacy wyraźnie dawali radę. Ba, zdarzyło się nawet, że w jednej akcji zablokowali Bułgarów… czterokrotnie!
Całego seta wygrali do 12. Powiedzmy to wprost: to była demolka.
Bułgarzy się obudzili, ale… nic to nie dało
W drugiej partii Bułgarzy zaczęli pokazywać, że swoje potrafią. Obudził się Cwetan Sokołow, kapitan naszych rywali, który zdobył łącznie pięć punktów, ale miał niską skuteczność w ataku. Tej zresztą Bułgarom ogółem brakowało i w dużej mierze korzystali też z naszych błędów – w taki sposób zdobyli aż sześć oczek. Tyle że na każdy błąd Polaków przypadały co najmniej cztery znakomite zagrania. A punktował właściwie każdy z naszych. Ze stuprocentową skutecznością w ataku drugą partię skończył Jakub Kochanowski. Problemy miał Bartosz Kurek, ale do dwóch punktów z ataku dołożył dwa serwisem i jeden blokiem.
I tak to szło do przodu. Choć w środku seta był moment, gdy wydawało się, że Bułgarzy mogą pokusić się nawet o jego wygranie. Nikola Grbić wziął wtedy jednak przerwę na żądanie, porozmawiał ze swoimi zawodnikami, a ci wyszli potem na parkiet kompletnie odmienieni i szybko pokazali Bułgarom, że co jak co, ale nie ma z nimi żartów. Spokojnie doprowadzili seta do końca (25:20).
Trzecia partia? Zaczęła się świetnie, od kilkupunktowej przewagi naszych zawodników. Ale potem do głosu nagle doszli rywale. Nieporozumienie w obronie przy lekkiej zagrywce Polaków dodało im skrzydeł, potem doszedł też dobry blok i nagle z naszego prowadzenia zrobiło się 10:9, ale dla Bułgarii. Na tym etapie meczu było widać momentami to, na co uwagę często zwracają eksperci – że Polakom momentami jakby nadal brakowało zgrania i czasem zdarzają się piłki, przy których kuleje porozumienie. Gdy zbiegło się to z podniesieniem poziomu gry rywali – zwłaszcza w bloku – mecz stał się dużo bardziej zacięty.
Wtedy jednak na zagrywce pojawił się Kamil Semeniuk. I zaserwował dwa asy z rzędu, właściwie idealnie w to samo miejsce, a Spodek odleciał. Trener Bułgarów wziął poprosił po tym o czas, który… nic nie dał. Semeniuk znów zdobył punkt zagrywką, a piłka znów spadła w upatrzony przez niego punkt. I mimo że był tam rywal, to nic nie był w stanie zrobić. Za czwartym razem Kamil zmienił delikatnie kierunek zagrywki i nabił jednego z Bułgarów. Z 10:10 zrobiło się 14:10. I choć to był koniec jego serii, to wyprowadził Polaków na czteropunktowe prowadzenie. Ale to nie był jeszcze koniec meczu.
Bo choć chwilę później Łukasz Kaczmarek – który znów na parkiecie pojawił się razem z Grzegorzem Łomaczem – gdy lekkim zagraniem z sytuacyjnej piłki kompletnie oszukał wszystkich rywali, to jednak fantastyczny blok Bułgarów na (nadal mającym problemy) Kurku i ich dobra zagrywka spowodowały, że zrobiło się 15:15.
Polacy sytuacji się jednak nie przestraszyli, tylko na powrót podnieśli poziom swojej gry. I wygrali, do 20, a całe spotkanie w trzech setach. Dokładnie tak, jak mieli zrobić.
– To jest dopiero początek, nie ma co wpadać w hurraoptymizm – mówił tuż po spotkaniu Marcin Janusz – Cieszymy się jednak, że dobrze zaczęliśmy turniej. Nikola wprowadza dużo spokoju w naszą drużynę. Czy to na treningach, czy na meczach. Nie jest to bardzo emocjonalnie reagujący trener. My też jesteśmy grupą – mimo kilku debiutantów na takiej imprezie – która grała mecze pod dużą presją i dobrze z nich wychodziliśmy. Dlatego jesteśmy tu, gdzie jesteśmy. Może stąd też ten nasz spokój. Jestem trybikiem w tym zespole. Na każdej pozycji mamy klasowych zawodników – czy w pierwszej szóstce, czy na zmianę. To nas będzie cechowało w tym turnieju – groźni będziemy w każdym elemencie, z meczu na mecz powinniśmy rosnąć. Dziś kontrolowaliśmy spotkanie, ale czujemy, że mogliśmy zagrać zdecydowanie lepiej w kilku elementach. To pokazuje, jak duży mamy potencjał.
– Pracowaliśmy nad serwisem – zauważał zaś Nikola Grbić. – Wszystko zależy od chłopaków. Ja mogę być najlepszym trenerem na świecie, ale to oni decydują o wszystkim. Byli w stanie wskazać najsłabsze ogniwo w zespole Bułgarów i serwować w jego strefę. Będąc szczerym, nie oczekiwałem, że będą aż tak dokładni. Zaserwowali dziewięć asów. Zagrali świetnie, pierwszy set był jak symfonią. Mógłbym być widzem na trybunach, czekać tylko aż set się skończy. Miałem nadzieję, że utrzymamy ten poziom ten koncentracji. W trzecim secie ta nieco spadła. Musimy to zrozumieć i nad tym pracować, żeby do końca meczu wywierać presję na rywalach.
Trudno po dzisiejszym meczu wskazać w polskim zespole kogoś kogo można by skrytykować. Owszem, Kurek momentami zawodził i nie był tym liderem, jakiego się spodziewaliśmy. Ale jednak swoje punkty dołożył, czy to atakiem, czy blokiem, czy zagrywką – zresztą w końcówce meczu się przebudził i to on dał Polakom kluczowe punkty. Kamil Semeniuk rozgrywał genialne spotkanie, podobnie jak Kuba Kochanowski. Z ławki nieźle wchodzili Kaczmarek i Łomacz. Zatorski świetnie pracował w przyjęciu i obronie. Śliwka obok swoich kiwek dołożył tym razem skuteczne i mocne ataki, i to na dobrej skuteczności.
Właściwie największy zawód sprawiła w Spodku… jedna z fanek. Gdy na pytanie spikera, kto jest aktualnym mistrzem świata, odpowiedziała… błędnie. Ale cóż, to cztery lata, mogła zapomnieć. Warto, by Polacy za kilka tygodni tytuł obronili i jej o tym fakcie przypomnieli.
Teraz Ameryka Północna
Kolejny mecz Polaków w niedzielę. Naprzeciwko naszej reprezentacji w katowickim Spodku stanie ekipa Meksyku, czyli outsider polskiej grupy. Meksykanie grali dziś ze swoim sąsiadem, Stanami Zjednoczonymi. Przegrali w trzech setach, urywając odpowiednio 18, 20 i 12 punktów. Amerykanie więc – trochę jak Polacy w I secie meczu z Bułgarami – sprawili sobie swego rodzaj trening. Znakomicie wypadli w nim choćby Matthew Anderson (10 punktów), najlepszy atakujący poprzednich MŚ, który dopiero co wrócił do kadry, czy też Aaron Russell (16) i Torey Defalco (14).
Z Amerykanami zagramy z kolei we wtorek. Najpewniej będzie to mecz o pierwsze miejsce w grupie, choć czysto teoretycznie może się okazać, że Polakom lepiej będzie go… przegrać. W regulaminie siatkarskich MŚ znalazł się bowiem zapis, że bez względu na zajęte miejsce, nasza reprezentacja w ustalaniu par 1/8 rozstawiona zostanie z „1” (Słowenia, współgospodarz MŚ, z „2”). Dlatego Amerykanów lepiej byłoby wpuścić na miejsce z wysokim rozstawieniem, bo to oznaczałoby, że spotkamy się z nimi później w fazie pucharowej.
Inna sprawa, że nasi reprezentanci – jako faworyci – powinni być w stanie ograć każdego bez tego rodzaju kombinowania. I tego się trzymajmy.
Fot. Newspix
Czytaj także: