Reklama

Atomowy start Hiszpana, czyli Alvaro Morata 2.0

Paweł Ożóg

Autor:Paweł Ożóg

16 sierpnia 2022, 15:54 • 8 min czytania 6 komentarzy

Wrócił do Atletico po 656 dniach. Spadochroniarz, piłkarz, którego nie dało się wypchnąć na stałe. Początkowo miał być numerem pięć w hierarchii Diego Simeone, ale dzięki odpowiedniej postawie zapracował na pierwszy skład Los Colchoneros. Alvaro Morata błyszczał w sparingach i błysnął w pierwszej kolejce ligi hiszpańskiej. W ten sposób otwiera nowy rozdział w swojej bogatej karierze, która miała minimum kilka zakrętów. Czego spodziewać się po tym piłkarzu i jak należy go oceniać? Odpowiedź znajdziecie poniżej.

Atomowy start Hiszpana, czyli Alvaro Morata 2.0

W przeszłości Alvaro Morata miewał trudności ze znoszeniem krytyki i symfonii gwizdów. Prowadził wewnętrzną walkę, w której chęci nie znajdowały pokrycia w czynach. Jest gościem cholernie ambitnym, ale przez wiele lat ambicja wywierała na niego negatywny wpływ, zamiast napędzać do dalszego działania. Książkowy przykład zawodnika, któremu mentalność nie pozwalała wyjść poza sztywne ramy. Z czym wam się kojarzył ten zawodnik? Z golami ze spalonego? Z gorącą głową, gdy piłka nie wpadała do sieci? Pewnie tak i macie do tego prawo. Jednak ostatnie miesiące pokazują, że nikogo nie powinno się skreślać, a praca nad sobą potrafi przynieść rezultaty w każdym wieku.

Alvaro Morata. Kulisy przemiany

Odpowiedni człowiek na jego drodze

Dużo zmieniło się dzięki Luisowi Enrique. Lucho uwierzył w tego zawodnika bardziej, niż podpowiadałaby to logika i bronił go zawsze jak lew. Tym samym selekcjoner reprezentacji Hiszpanii wystawiał sam siebie na krytykę, ale nie robiło to na nim żadnego wrażenia. Widział nieco więcej niż przeciętny sympatyk piłki i tego się trzymał. Uważał, że Alvaro Moratę zaszufladkowano na poziomie napastnika niegodnego kadry La Roja, ale taki stan rzeczy można zmienić.

Zapewne cześć z was pamięta moment, w którym podczas mistrzostw Europy wysyłano do Moraty groźby śmierci. Napastnik był przerażony sytuacją, ale otrzymał potężne wsparcie swojego selekcjonera i zrozumiał, że są osoby, którym na nim zależy. To dodatkowo umocniło więź między tymi panami i rozpoczął się ciekawy okres w karierze napastnika.

Reklama

Jeśli myślicie, że jest to grubymi nićmi szyte, to zobaczcie, co powiedział podczas ostatniego zgrupowania reprezentacji Hiszpanii:

– Jestem mu bardzo wdzięczny. Pokazał publicznie i za zamkniętymi drzwiami, że mogę liczyć na jego wsparcie. Wiele mu zawdzięczam i za każdym razem, gdy wychodzę na boisko, staram się mu to oddać.

Można zaobserwować, że w Hiszpanii stopniowo poprawia się wizerunek Moraty. Prawdopodobnie nigdy nie będzie cieszył się estymą porównywalną do gwiazd sprzed lat, ale dziennikarze i kibice zauważają, że zmienił się na lepsze i bardzo się przydaje. Przemiana dotyczy nie tylko spraw piłkarskich, ale również zachowania. Obserwujemy dziś człowieka, który ma w sobie więcej spokoju, pokory i lepiej znosi presję. Nie widzielibyśmy go w roli Terminatora, ale stał się o wiele twardszy i wypracował nawyki, które pozwalają mu wykorzystywać potencjał.

Alvaro Morata i nierówna walka z hejtem

Zanim doszło do przemiany

Morata do pewnego stopnia sam był sobie winien, że ludzie za nim nie przepadali. Poprzez mowę ciała zdradzał swoją frustrację każdym nieudanym zagraniem. Machanie rękoma, zwieszanie głowy, kwaśne miny, bluzganie pod nosem. Naprawdę niewiele trzeba było, żeby wyprowadzić go z równowagi. Jedno pudło potrafiło przekreślić cały jego mecz, a niekiedy odbić się na kilku kolejnych. Już za dzieciaka miewał problemy mentalne i za bardzo się wszystkim przejmował. Po latach przyznał, że kiedy jako nastolatek opuszczał Atletico po raz pierwszy, to głównie dlatego, że poza Koke nikt go nie lubił.

Po raz pierwszy powrócił do Atletico na początku 2019 roku. Nie wszystko jednak poszło po jego myśli. Z czasem miał prawo czuć się niedocenionym. Był mocno krytykowany przez kibiców, a jego rola w zespole z czasem zaczęła podupadać. Chodziły słuchy, że Simeone i Morata za sobą nie przepadają. Coś musiało być na rzeczy, bo ostatnio Juanfran podkreślał, że ci panowie muszą sobie wyjaśnić pewne zaszłości.

Reklama

Wszystko rozbijało się o zaufanie trenera i postawę piłkarza. Na pewnym etapie Cholo wolał stawiać na podatnego na kontuzje Diego Costę. Gdy dokupiono Luisa Suareza dni Moraty w Atletico zostały policzone. Bez żalu wypchnięto go na dwuletnie wypożyczenie do Juventusu. Co więcej, wpisano opcję sprzedaży i liczono, że problem sam się rozwiąże. Wyniki Atletico zaraz po jego odejściu się zgadzały, bo co by nie mówić – tak należy traktować zdobycie mistrzostwa Hiszpanii, ale strategia wypchnięcia Moraty okazała się nieskuteczna.

W czerwcu dwuletnie wypożyczenie dobiegło końca i sprawy zaczęły się komplikować, bo o ile Stara Dama była zainteresowana wykupem piłkarza, o tyle po niższej cenie. Jednak Los Colchoneros wskazywali na zapisy kontraktowe i z dumą podkreślali, że za reprezentanta Hiszpanii należy zapłacić 35 milionów euro. Włosi w zależności od źródeł oferowali 20 milionów euro lub wymianę na innego piłkarza. Ostatecznie kluby się nie dogadały, więc Hiszpan był skazany na powrót do Atletico.

Trudy przynoszą zaszczyty

Czy Atletico było zadowolone z takiego obrotu spraw? Nie taki był plan, nie tego oczekiwano. Pamiętali o napiętym jak struna limicie na pensje, który Hiszpan mógł oswobodzić. Musicie pamiętać, że Atletico również miało problemy z rejestrowaniem graczy. Dlatego pojawiały się zasadne pytania, co dalej. Wychodziły przecieki, że będzie numerem pięć i  w międzyczasie Atletico będzie szukało mu nowego klubu.

W takich okolicznościach Morata wrócił do Madrytu. Nie mógł mieć pewności, czy faktycznie będzie dostawał swoje szanse, skoro kiedyś uznano, że należy się go pozbyć. Trzeba mu oddać, że do sprawy podszedł bardzo rozsądnie. Był lekko rozczarowany sposobem prowadzenia negocjacji przez Juventus, bo w Turynie czuł się doskonale, ale w Atletico szybko zabrał się do roboty i podjął rękawicę. Odbył rozmowę z Diego Simeone, podczas której rzekomo powiedział Argentyńczykowi, że ma być spokojny, bo czeka go dobry sezon. Za słowami poszły czyny, bo ponoć trenował ciężej niż kiedykolwiek i pokazał, że bardzo mu zależy.

Simeone docenił zachowanie swojego starego-nowego piłkarza:

– Morata ma się bardzo dobrze, pracuje w niezwykły sposób i mamy nadzieję, że zostanie z nami. Myślę, że wszyscy piłkarze muszą mieć pewność siebie, aby robić ważne rzeczy. Przyszedł z pokorą i chęcią do pracy. Niczego nie żądał. Dąży do najwyższej formy i takiego Moratę chcemy oglądać.

Na ten moment Hiszpan nie zostawił pola dyskusji, czy warto na niego stawiać. Błyszczał już w sparingach. Świetny mecz rozegrał przeciwko Juventusowi. Hat-trick dał wszystkim do myślenia, choć niby mecze towarzyskie się nie liczą. Wcześniej zaliczył asystę w spotkaniu z Manchesterem United (trochę naciągana, bo 95% gola zrobił Joao Felix), dołożył bramkę z Cadizem po ładnym wejściu w pole karne. Było widać, że dobrze się czuje i ma wiele do udowodnienia.

Najłatwiejszym źródłem pozyskiwania dopaminy dla napastników jest zdobywanie bramek. Nie oszukujmy się – gole to najważniejszy element ich gry, ale nie jedyny. Morata w przeszłości za bardzo zamykał się na zdobycze bramkowe, a znajdziemy bez problemu piłkarzy z o niebo lepszym wykończeniem. Z czasem nauczył się czerpać radość również z pozostałych składowych piłkarskiego rzemiosła. Świetnie gra bez piłki, inteligentnie się ustawia, wykonuje mnóstwo skoków pressingowych i dobrze współpracuje z partnerami. Teraz można zauważyć, że tymi elementami potrafi się napędzić i dzięki nim spokojniej podchodzi do pojedynków oko w oko z bramkarzami.

Jeśli sądzicie, że przesadzamy, odwińcie sobie mecze reprezentacji Hiszpanii. Jest jej bardzo ważnym elementem i dzięki jego poświęceniu kadra zyskuje bardzo dużo. Luis Enrique oczekuje od niego ciężkiej harówki i z niej wywiązuje się doskonale. Gole stanowią ważny dodatek, ale ich zdobywanie przychodzi mu łatwiej niż w przeszłości.

W Atletico musi robić to samo

Simeone też potrafi docenić chowanie dumy snajpera do kieszeni i poświęcenie dla zespołu. Nikt od Moraty nie ma prawa oczekiwać walki o koronę króla strzelców. Nie ma ku temu predyspozycji, ale jego gole – obok wykonywanej pracy – będą na wagę złota i nie powinny być rzadkością. W poprzednim sezonie najwięcej bramek w lidze spośród piłkarzy Atletico zdobył Angel Correa. Dwanaście trafień nie robi jednak na nikim wrażenia. Znów można się spodziewać sytuacji, w której bramki będą rozkładać się na większą liczbę graczy. W obecnym układzie ciężar ten powinien spoczywać na duecie Morata – Felix, ale konfiguracji może być więcej ze względu na głębie składu.

Wspomniana dwójka doskonale się uzupełnia, co pokazał już pierwszy ligowy mecz – Portugalczyk asystował przy obu trafieniach Hiszpana. Pamiętajcie, że nie mają ze sobą styczności po raz pierwszy. Już w sezonie 2019/2020 dzielili szatnię, ale byli na zupełnie innych etapach swoich karier. Od tego momentu obaj dojrzeli i ewoluowali jako zawodnicy. Dziś w mediach wymieniają się pochlebnymi opiniami i chwalą sobie wspólną grę.

To też się zmieniło, bo Hiszpan nauczył się jednać sobie ludzi. W obecnej szatni Atletico jest bardzo dobrze odbierany. Nie jest tajemnicą, że blisko trzyma się z Koke i Marcosem Llorente, co powinnismy obserwać również na boiskach. Niby atmosfera to tylko drobiazg, ale ważny, bo mówimy o gościu, który potrzebuje wsparcia i docenienia.

Dziennikarze starają się go ciągnąć za język, by sprawdzić, czy za kulisami wciąż nie jest grany temat cichego odejścia. Morata dyplomatycznie odpowiada, że ciężko pracuje na kolejne występy. Ponoć rozważał tylko włoskie i hiszpańskie opcje, a pojawiały się zapytania ze strony angielskich drużyn. Nie daje się też sprowokować również pytaniami czy swoją grą nie chce wysłać komuś wiadomości, że się mylił.

Wiadomo, że przybył z nadzieją przekonania nieprzekonanych, ale słusznie się z tym nie uzewnętrznia. Jego cel jest jasny – regularna gra, by pozostać pierwszym wyborem selekcjonera reprezentacji Hiszpanii. Jest na dobrej drodze i wydaje się, że jesteśmy świadkami bardzo ciekawej i co ważne, trwałej przemiany. Hiszpan może nas jeszcze nie raz pozytywnie zaskoczyć, a kibice Atletico mogą mieć z niego pociechę.

WIĘCEJ O LIDZE HISZPAŃSKIEJ:

Fot. Newspix

Redakcyjny defensywny pomocnik z ofensywnym zacięciem. Dziennikarski rzemieślnik, hobbysta bez parcia na szkło. Pochodzi z Gdańska, ale od dziecka kibicuje Sevilli. Dzięki temu nie boi się łączyć Ekstraklasy z ligą hiszpańską. Chłonie mecze jak gąbka i futbolowi zawdzięcza znajomość geografii. Kiedyś kolekcjonował autografy sportowców i słuchał do poduchy hymnu Ligi Mistrzów. Teraz już tylko magazynuje sportowe ciekawostki. Jego orężem jest wyszukiwanie niebanalnych historii i przekładanie ich na teksty sylwetkowe. Nie zamyka się na futbol. W wolnym czasie śledzi Formułę 1 i wyścigi długodystansowe. Wierny fan Roberta Kubicy, zwolennik silników V8 i sympatyk wyścigu 24h Le Mans. Marzy o tym, żeby w przyszłości zobaczyć z bliska Grand Prix Monako.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
4
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”
Ekstraklasa

Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?

Michał Trela
3
Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?

Hiszpania

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
4
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”
Ekstraklasa

Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?

Michał Trela
3
Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?

Komentarze

6 komentarzy

Loading...