Czy zarząd Lecha kompromituje się tego lata? Tak, z kieszeni nie wyskoczył im jeden wąż, tylko co najmniej kilka, szefowie Kolejorza poruszają się po rynku z gracją pijanego słonia na wrotkach, żeby pozostać w nomenklaturze fauny. Można i trzeba ich krytykować. Niemniej ostatecznie: nie zapędźmy się w tym. To nie jest tak, że w Lechu jest teraz kadra z zajęć wyrównawczych. Ci goście nie tak dawno zdobywali mistrzostwo Polski, naprawdę da się z nimi kręcić choćby przyzwoite wyniki. John van den Brom tej przyzwoitości obecnie nie gwarantuje.
Holender przegrał już dwa mecze u siebie, kiedy w całym poprzednim sezonie Lech wyłapał w mazak na Bułgarskiej ledwie jeden raz. Co więcej Kolejorzowi nie przyszło się mierzyć w tym czasie na przykład z Rakowem i Pogonią, ale ze Stalą Mielec i Wisłą Płock. Znów nawiążemy do przyzwoitości – ona nakładała na van den Broma obowiązek, by w tych starciach zgarnąć co najmniej cztery punkty. Będziemy już na tyle wyrozumiali, że zrozumiemy, iż rozpędzeni Nafciarze z genialnym Wolskim na kierownicy to trudny rywal i jeden punkt byłby nawet w porządku. Ale przegrać ze Stalą Mielec?!
Sorry, ale kadrowe kłopoty Lecha przy zestawieniu mielczan, to jak opryszczka przy czymś śmiertelnym. Adam Majewski musi stawiać na Mikołaja Lebedyńskiego, który ostatnią bramkę w Ekstraklasie strzelił… a nie, nigdy. Nigdy żadnej nie strzelił. Mimo prób w piętnastu meczach. Jak trafiał – to w pierwszej lidze.
I takich piłkarzy odrzuconych nawet przez nasz, śmieszny futbol jest w Stali więcej. Tymczasem ta Stal przyjeżdża do Poznania i bez większych problemów ogrywa Lecha, nie tracąc nawet bramki. Rutkowski, Klimczak i Rząsa mogliby wziąć urlop od maja do września, nie myśleć o żadnych transferach, a wciąż ogranie Stali Mielec leżałoby w obowiązku trenera.
Podobnie było z wczoraj. Czytaliśmy i u nas też można było przeczytać, że Vikingur to ciekawy projekt, który się rozwija, ale naprawdę – bez przesady. Lech pod wodzą Dariusza Żurawia, który nie okazał się wielkim trenerskim myślicielem ogrywał na wyjeździe Belgów, Szwedów i Cypryjczyków, a tutaj znów: problem.
Nikogo nie przekonuje van den Brom pod względem wyników, dziwić może też forma poszczególnych zawodników. Cieniem samego siebie jest Ishak, który nie stanowi specjalnego zagrożeniem pod bramką rywala. A w zeszłym sezonie – 18 bramek w lidze. Słabo wygląda też Amaral, który nie tak dawno zachwycał wszystkich, cmokaliśmy, jak Skorża go odmienił, krytykowaliśmy Żurawia, że nie potrafił wykorzystać jego potencjału.
No i co, przecież zarząd Lecha nie zabrał Holendrowi tych piłkarzy. Dalej są w klubie, dalej mogą czarować. Ale tak się nie dzieje i jeśli wcześniej można było chwalić Skorżę za znalezienie do nich klucza, tak dziś można krytykować van den Broma za zgubienie tej wejściówki.
To jest w ogóle błędne koło, bo Lech wygląda dziś na drużynę bez większego planu. Wczoraj szczególnie – to było głupie czekanie aż indywidualności coś wymyślą. Tyle że te są bez formy. No tak się jednak nie da wygrywać, nawet z takim rywalem.
Do tego dochodzą też sytuacje, które po prostu irytują, jak dziwaczne wypowiedzi trenera na konferencjach prasowych. Było już o dumie, bo zawodnicy łaskawie chcieli odrobić straty. Wczoraj niby ostrzej: – Ta porażka była niepotrzebna. Nie widziałem, żeby zawodnicy byli żądni zdobycia bramki. Zamiast dobrych strzałów mieliśmy więcej gównianych. Teraz zaczniecie nas zabijać, ale jedyne co możemy zrobić, to poprawić grę. I pójść od zera do bohatera.
Natomiast wypada zapytać trenera, którą porażkę uznałby za potrzebną i czy takie w ogóle istnieją? Ponadto van den Brom co jakiś czas wspomina, że brakuje mu czasu. Staramy się być wyrozumiali w tym temacie, ale nikt mu pistoletu do głowy nie przykładał – wiedział, jaka jest sytuacja, że będzie, by tak rzec, dynamicznie i trudno. Zgodził się, podpisał kontrakt, bierze pieniądze. Wymówka o czasie robi się nudna. Mógłby mieć dzień na przygotowanie drużyny, a i tak musi ograć Stal Mielec.
Po prostu nie rozumiemy, w jakim kierunku zmierza Lech Poznań pod jego wodzą i czy w ogóle w jakimś. Dlaczego abonament na grę mają Amaral czy Velde, a ogryzki dostaje Citaiszwili, który nawet w tragicznej Wiśle Kraków potrafił błyszczeć. Mógł to robić w spadkowiczu z tej dennej ligi, a nie może w Lechu Poznań?
To wszystko są zadania trenera, by te klocki poukładać, by szukać optymalnych rozwiązań. A na razie wygląda to tak, że Holender zakopał się w jednym pomyśle i czeka nie wiadomo na co. Aż indywidualności odpalą i wtedy pójdzie. Może w końcu tak się stanie, ale wtedy Lech może być już dawno poza pucharami i w skomplikowanej sytuacji, jeśli chodzi o obronę tytułu. A Holender poza klubem.
Czyli co, zwalniać? Nie – w drugą stronę też póki co nie ma co się podpalać. Niemniej niech CV Holendra zacznie się bronić, niech pokaże swój warsztat. Bo na razie jest jak z wieloma piłkarzami, którzy trafiali do Ekstraklasy. Na papierze ładnie, ale na boisku kompletny gruz.
WIĘCEJ O LECHU I RAKOWIE:
- Lech pragnie uniknąć dołka, Raków chce utrzymać się na fali
- Od Kownackiego do Sekulskiego, czyli ze skąpstwa w desperację?
- „Raków powinien spokojnie wygrać oba mecze ze Spartakiem Trnawa”
Fot. Newspix