Lech Poznań ma obowiązek wyeliminować Vikingur Reykjavik – to nie podlega żadnej dyskusji. “Kolejorz” nie może jednak Islandczyków zlekceważyć. Pomijając wydarzenia sprzed ośmiu lat, które nie dają mu prawa do lekceważenia kogokolwiek z tego kraju, trzeba mieć świadomość, że Vikingur to wyższy poziom trudności niż KR Reykjavik, z którym Pogoń Szczecin i tak potrafiła przegrać rewanż.
Na poparcie tej tezy wystarczy spojrzenie w tabelę.
Broniący tytułu mistrzowskiego Vikingur w czternastu meczach ligowych sezonu 2022 zdobył 29 punktów i jest wiceliderem. KR po piętnastu występach ma zaledwie 21 punktów i zajmuje szóstą lokatę, ostatnią z grupy mistrzowskiej. Niedawny przeciwnik “Portowców” dopiero we wtorek przełamał swoją ligową niemoc, odnosząc pierwsze zwycięstwo od sześciu kolejek. Po drodze przegrał 0:3 z Vikingurem i 0:4 z prowadzącym Breidablikiem.
Vikingur Reykjavik – charakterystyka rywala Lecha Poznań
– “Vikes” są zdecydowanie trudniejszym rywalem niż KR. Przede wszystkim jest to ciekawszy zespół pod względem personalnym oraz pomysłu na klub i jego prowadzenia. KR był osłabiony kontuzjami, słabą atmosferą w szatni i odwróceniem się trybun od drużyny, a mistrzowie Islandii są tego odwrotnością. I mimo iż zdają sobie sprawę, że aktualnie mają na krajowym podwórku mocniejszego rywala w postaci Breidabliku, to mocno stawiają na swoim – walce o lidera jeszcze przed podziałem ligi na grupy oraz jak najlepszym wyniku w europejskich pucharach, by nabić klubowi kasę i wkurzyć “Blikar”, którzy śmiało i otwarcie mówią o chęci awansowania do fazy grupowej Ligi Konferencji – potwierdza nam Piotr Giedyk, ekspert od piłki islandzkiej.
Aby spoglądać na “Wikingów” bez przesadnego poczucia wyższości wystarczy zresztą sprawdzić, jak tego lata radzą sobie w pucharach. Mowa o rzeczach historycznych, bo po raz pierwszy wygrywali na międzynarodowej arenie. Aby dotrzeć do I rundy eliminacji Ligi Mistrzów musieli najpierw wyrzucić za burtę estońską Levadię (6:1) i andorski Inter Club d’Escaldes (1:0). Z Malmoe sensacji sprawić się nie udało, choć wiele nie brakowało. Na wyjeździe przegrali tylko 2:3, mimo że od 39. minuty grali w dziesiątkę, bo autor wyrównującego gola Kristall Mani Ingason w niesportowy sposób celebrował swój wyczyn i obejrzał drugą żółtą kartkę. W rewanżu Szwedzi prowadzili już 3:1, ale ambitni gospodarze zdołali doprowadzić do wyrównania. Jedna bramka dzieliła ich od dogrywki. Malmoe obecnie kompletnie nie dojeżdża – w następnej rundzie dwukrotnie przegrało z Żalgirisem Wilno, który wczoraj dostał 0:5 z Bodo/Glimt – ale dla Islandczyków napędzenie stracha takiemu klubowi to spora rzecz.
Vikingur zjechał do eliminacji Ligi Konferencji. W II rundzie odprawił z kwitkiem walijski The New Saints. Przed własną publicznością wygrał 2:0 po dwóch rzutach karnych, z rewanżu przywiózł bezbramkowy remis. Z jednej strony nie ma się czym zachwycać, z drugiej był to awans niezagrożony.
Silna druga linia
Jak na islandzkie standardy, w szeregach tego zespołu nie brakuje ciekawych postaci. – Prowadzi go preferujący dość nowoczesną piłkę Arnar Gunnlaugsson. Jest nastawiony na ofensywę, podania po ziemi i nieco szybszą grę – zostawiając defensywie siłowy futbol. Paru zawodników bym wyróżnił. Już patrząc od bramki mamy Ingvara Jonssona – tego samego bramkarza, który osiem lat temu zatrzymał Lecha w barwach Stjarnanu i po tułaczce w Skandynawii wrócił do stolicy Islandii. Jest Logi Tomasson w obronie, który uchodzi za jednego z lepszych młodych defensywnych zawodników w kraju, z perspektywą na regularną grę w kadrze. Po prawej stronie biega bardzo szybki Karl Fridleifur, który również ma potencjał reprezentacyjny. W pomocy kapitalnie spisuje się kapitan Julius Magnusson. Niedawno zadebiutował w kadrze, stać go na grę w dużo lepszej lidze. Viktor Orlygur i Erlingur Agnarsson to kolejni pomocnicy warci uwagi. Wisienką na torcie drugiej linii jest Pablo Punyed. Reprezentant Salwadoru włoży nogę wszędzie, gdzie trzeba i zagra na największym ryzyku w odpowiedniej sytuacji. Gość równie dobrze może przerwać kluczową akcję na czerwoną kartkę, jak i popędzić z piłką do przodu, żeby strzelić gola na wagę złota. Atak? Lech może odetchnąć, bo dopiero co do Rosenborga odszedł Kristall Mani Ingason, ale to nie znaczy, że nie ma już kim straszyć. Nikolaj Hansen to król strzelców z poprzedniego sezonu, udało się go zatrzymać w klubie. W tym roku idzie mu trochę słabiej, może brak największego konkurenta pomoże mu na dobre odpalić. W odwodzie pozostaje 19-letni Ari Sigurpalsson, który wrócił do kraju z Primavery Bolonii i już strzelał w lidze – opisuje Piotr Giedyk.
I dodaje: – Kluczowe starcia będą się toczyć w środku pola. Vikingur ma utalentowanych pomocników, skutecznych i w defensywie, i w ofensywie. Na papierze najsłabszym punktem może być obrona, choć jej postawa od pewnego czasu ulega poprawie.
Król strzelców z polskimi korzeniami
Interesująca jest historia wspomnianego Hansena, który ma polskie korzenie. “Odkrył” go Arkadiusz Stelmach, obecnie dyrektor ds. skautingu młodzieżowego Wisły Płock, hobbystycznie wyszukujący na świecie zawodników z polską przeszłością.
Przed chwilą odebrałem paczkę od Nikolaja Hansena. Napastnik Víkingur Reykjavík ucieszył się, że ktoś z Polski się do niego odezwał i w ramach podziękowań wysłał koszulkę FC Vestsjælland. W CV ma mistrzostwo Islandii oraz 2 puchary.
Polskie korzenie zawdzięcza mamie z Pabianic. pic.twitter.com/98381kEc1n
— Arek Stelmach (@arek_stelmach) January 13, 2020
– W Polsce mieszka niemal cała rodzina od strony mamy. Oprócz babci i wujka, którzy są w Danii. Moja mama wyprowadziła się razem z nimi, gdy miała 17 lat. Jest z Pabianic, większość rodziny wciąż mieszka w okolicy tego miasta. Zawsze przyjeżdżałem do nich latem na wakacje – tłumaczył Hansen w ubiegłym roku “Przeglądowi Sportowemu”, dodając, że po polsku nie mówi, nie licząc pojedynczych słówek.
– Nikolaj to piłkarz robiący różnicę, choć w porównaniu z zeszłym sezonem jest jeszcze niedosyt i oczekuje się od niego dużo więcej. To napastnik, który odnalazłby się w topowych drużynach każdej skandynawskiej ekstraklasy i zapewne stałby się tam również kluczowym ogniwem. Być może odpali na dobre strzelając coś Lechowi. To w sumie byłoby w jego stylu – przekonuje Giedyk.
Życzymy mu wszystkiego najlepszego, ale dopiero po meczach z Lechem.
Odważne stawianie na młodzież
“Wikingowie” powstają z kolan po wielu chudych latach. Tytuł wywalczony w ubiegłym roku od poprzedniego dzieliły dwie dekady, ale wygląda na to, że teraz na dłużej zakotwiczą w krajowej czołówce.
– Kilka lat temu powiedziałbym, że są dzielnicowym klubem Reykjaviku, ale aktualnie to jest top3 stolicy. Ich prestiż rośnie z każdym miesiącem w całym kraju. Finansowo wyżej stoją FH Hafnarfjordur, Valur i Breidablik, ale w Vikingurze bardzo odważnie postawili na rozwój młodzieży. Do tego klubu chętnie wracają perspektywiczni islandzcy zawodnicy terminujący w Belgii, Holandii czy krajach skandynawskich. A i z finansami tak źle nie jest, skoro udało się zatrzymać Hansena po zdobyciu snajperskiej korony. W klubie zostało zatrudnionych sporo osób z zaplecza reprezentacyjnego z Euro 2016 i MŚ 2018, a także samych weteranów kadry, którzy pokończyli kariery i przeszli na drugą stronę. W mojej ocenie to projekt, który znajduje się jeszcze we wstępnej fazie, a już daje dobre wyniki – tłumaczy Piotr Giedyk.
Nie zmienia to faktu, że Lech nawet nie będąc w optymalnej formie – a aktualnie na pewno się w niej nie znajduje – i mając problemy kadrowe w obronie musi przejść Islandczyków, przy okazji rozliczając się z przeszłością. John van den Brom mówiąc o szansach 60 do 40 na korzyść “Kolejorza” mocno się asekuruje. Byleby nikomu w Poznaniu nie przyszło do głowy, żeby potraktować któryś z meczów jako przedłużenie okresu przygotowawczego…
WIĘCEJ O RYWALACH POLSKICH PUCHAROWICZÓW: