Reklama

Frączczak: Kiedyś zaciskało się zęby i grało z bólem. I kto wie, czy to było słuszne?

Mateusz Janiak

Autor:Mateusz Janiak

12 lipca 2022, 11:54 • 12 min czytania 6 komentarzy

Co pomyślał, kiedy Chrobry Głogów objął prowadzenie w finale barażów? Nad czym się zastanawiał w dogrywce? Na ile lat się faktycznie czuje? Skąd brały się jego drobne urazy? Dlaczego nie został w Pogoni Szczecin? W jakich okolicznościach trafił do Legii Warszawa? Co najdziwniejszego spotkało go podczas meczu? Dlaczego zdecydował się właśnie na Koronę i czy nie żałuje przeprowadzki do Kielc? Wywiad z Adamem Frączczakiem, napastnikiem ekipy ze świętokrzyskiego.

Frączczak: Kiedyś zaciskało się zęby i grało z bólem. I kto wie, czy to było słuszne?

Tak szczerze – kiedy jako 34-latek odchodziłeś z Pogoni Szczecin do I ligi, spodziewałeś się, że jeszcze zagrasz w Ekstraklasie?

Wybierałem klub właśnie pod takim kątem, żeby przede wszystkim bić się o awans. Czuć jakieś ciśnienie. Oczywiście, niczego nie można było zakładać w ciemno. Nawet po dobrym początku sezonu tonowałem trochę nastroje wśród chłopaków, bo zapanowała spora euforia. Rzutem na taśmę udało się to osiągnąć. W sumie cieszę się, że właśnie po barażach.

Dlaczego?

Na pewno podchodziłbym do tego inaczej, gdybyśmy nie awansowali, ale fajnie grać mecze o coś. Być albo nie być. Wte albo wewte. Na naprawdę dużej presji.

Reklama

Przed spotkaniami z Odrą Opole czy Chrobrym Głogów czułeś, że to coś innego? Był dreszcz emocji?

Było nieco inaczej, ale nie wiem, czy można to nazwać dreszczem. Byłem podjarany, że tu nie ma miejsca na błędy. Przy dobrych wiatrach masz dwa mecze, a to, co było wcześniej, tak naprawdę nie ma już znaczenia. Jest półfinał i finał. To coś innego niż granie ponad 30 kolejek, spotkanie po spotkaniu.

Dzięki Chrobremu, który nieoczekiwanie wyeliminował Arkę Gdynia, mieliście dwa mecze w Kielcach.

10 lat temu z Pogonią przypieczętowaliśmy awans w Gdyni i mówiłem chłopakom, że czuję, że teraz będzie tak samo, ale wyszło inaczej. Dwa spotkania u siebie, pełne trybuny, scenariusz finału, w którym w dogrywce Jacek Kiełb – wracający po poważnej kontuzji kolana – zdobywa zwycięską bramkę. Wszystko ułożyło się dla nas wspaniale.

Chociaż gdy Michał Rzuchowski strzelał gola na 2:1 dla Chrobrego, wydawało się, że skończy się wręcz odwrotnie.

Reklama

Piotr Malarczyk fajnie powiedział w przerwie, że ten finał barażów jest jak nasz cały sezon. Niby dobrze, a tu nagle dostajesz dwa gongi i cię nie ma. Musisz gonić. Doszliśmy na 2:2 i w dogrywce trochę siedliśmy, Chrobry przeważał, ale świetna akcja Kuby Łukowskiego i Jacka dała nam zwycięstwo 3:2. Powiem szczerze – od 115. minuty już się zastanawiałem, w który róg uderzę karnego. Bardzo się cieszę, że to Jackowi przypadła rola bohatera, bo jest tutaj, w Kielcach, żywą legendą.

Ty jesteś żywą legendą Pogoni. Występowałeś w I lidze, potem w Ekstraklasie, w której przeżyłeś od walki o utrzymanie przez zadomowienie w środku tabeli po zdobycie brązowego medalu. Pamiętasz ostatni dzień w klubie, kiedy ostatecznie zabrałeś wszystkie rzeczy?

To nie było tak, że spakowałem się jednego dnia. Tak naprawdę ostatecznie wszystko wywiozłem dopiero w przerwie między sezonami, na spokojnie. Taki ostatni dzień wypadł nazajutrz po ostatniej kolejce. Mieliśmy obiad w klubie, na którym byli wszyscy zawodnicy z partnerkami, pracownicy i tak dalej. Tam spędziliśmy nieco czasu, następnie tych najbliższych mi kolegów zaprosiłem do siebie na grilla. W ten sposób się pożegnaliśmy. Fajne emocje.

Trudno było podjąć decyzję o odejściu? Słyszałem, że miałeś ofertę pozostania w Pogoni, tyle że już bardziej jako mentor dla młodych. Trenowałbyś w I drużynie, a występował przede wszystkim w III-ligowych rezerwach.

Gdybym bardzo chciał, mógłbym przyjąć taką rolę, ale ambicja mi na to nie pozwalała. Chciałem jeszcze pograć o coś. Zszedłem ligę niżej, bo wiem, ile mam lat i jak na taki wiek patrzą działacze czy szkoleniowcy. Przy czym rozumiem, że tak jest, bo to normalne, że wolą inwestować w młodych. Oni są bardziej perspektywiczni, można na nich zarobić.

Skoro o młodych mowa – widzisz różnice pokoleniowe? Dzisiejszy 20-latek jest zupełnie inny niż 20-latek z naszej generacji.

Dorastają w innym świecie. Rok w futbolu to dużo, a co dopiero 15 lat. Nie da się porównywać warunków, w których zaczynaliśmy, ale według mnie to wszystko zmienia się na lepsze. Pewnie, słyszy się, że dzisiejsza młodzież to jest taka czy owaka, jednak pewnie gdybyśmy my byli dzisiaj młodzi, zachowywalibyśmy się tak samo. Po prostu cała rzeczywistość jest inna, nie tylko piłkarska. I nie sądzę, żeby porównania starszych zawodników do młodszych miały sens. Mamy różne podejścia, to jasne. Ale które jest lepsze? Może to nasze z przeszłości niekoniecznie pasowałaby do dzisiejszego świata? Kiedyś nie chodziło się z lekkim bólem do fizjoterapeuty, tylko się zaciskało zęby i grało dalej. I kto wie, czy to było słuszne? Może to ma wpływ na to, jak nasze zdrowie dzisiaj wygląda. Pewnie, nie było takich możliwości jak dzisiaj, że w większości klubów ci fizjoterapeuci są do dyspozycji i to po kilku.

Przychodzi ci naturalnie bycie przewodnikiem dla młodych? Pytam, bo kiedy prosiłem Damiana Dąbrowskiego z Pogoni podanie o wzoru kapitana, wskazał Michała Stasiaka z czasów Zagłębia Lubin i ciebie, z okresu Portowców.

Na ogół w życiu jestem cichy i zamknięty, tak samo zachowuję się w szatni. Nie chodzę i nie krzyczę, nie próbuję co chwilę komuś zwracać uwagi. Kiedy widzę, że moja podpowiedź komuś pomoże, to podpowiadam. Gdy dostrzegam, że w szatni przydałby się bodziec, staram się go dać zespołowi. Ale kiedy zdarzają się sytuacje, w których należy pocieszyć albo pożartować z młodym zawodnikiem, pocieszam lub żartuję. Lider przede wszystkim musi być na boisku, a w szatni powinien być sobą. Nie robić nic na siłę czy na pokaz. Czy to wychodzi naturalnie? Nie wiem. Z biegiem lat zwyczajnie hierarchia w drużynie się zmienia, więc może tak.

A na ile lat się czujesz? Rocznikowo masz 35, w sierpniu urodziny.

Zupełnie nie czuję się na swój wiek. Jedyne, co przypomina mi, że czas leci, to te drobne urazy. Gdyby nie one, kompletnie bym zapomniał o metryce.

Jak bardzo na te drobne kontuzje wpłynęła przerwa po zabiegu usunięcia przysadki mózgowej?

Bardzo. Tak naprawdę od niedawna wraz z lekarzami znaleźliśmy powód, dlaczego te lekkie urazy pojawiają się tak często. Zaczęliśmy szukać wyjścia z tego. Trochę inne leki, inne dawki, inne suplementy. Dzięki temu jest coraz lepiej.

Co to za powód?

Długo szukaliśmy, bo wyniki badań miałem bardzo dobre. Moje mięśnie są wyjątkowo wydolne, jak u kogoś młodszego, a mimo to te kontuzje się przytrafiały. Przeprowadzaliśmy mnóstwo testów i doszliśmy do tego, że duży wpływ miała operacja, po której zmieniła się gospodarka hormonalna mojego organizmu. I to była główna przyczyna. Na szczęście udało się dojść do tego, co się dzieje.

Nie skłamię, jeśli powiem, że te urazy przyspieszyły zakończenie twojej kariery w Pogoni.

Nie. Oczywiście, nie jest powiedziane, że ciągle byłbym w Szczecinie, ale z pewnością te kontuzje były jedną z przyczyn mojego odejścia. Nie ma się co dziwić. Co chwilę musiałem się leczyć, a komu jest potrzebny niesprawny zawodnik? Zresztą tutaj w Koronie uraz, którego nabawiłem się jesienią, też skomplikował mi sezon. Gdyby nie on, zebrałbym więcej minut i goli. Często nie grałem na 100%, bo nie byłem w stanie.

Były obawy, że nie dojdziecie, co się dzieje?

Jasne. To jest najgorsze. Najbardziej frustrujące. Jesteś zdrowy, dbasz o siebie, pracujesz sam bardzo dużo, starasz się zapobiec urazom, a tu wychodzisz i znowu boli. Znowu boli. Robisz wszystko, by tego uniknąć, a to się i tak przydarza. Przez cztery lata nie rozegrałem wielu meczów. W tym czasie nie było takiego roku, bym cały czas był zdrowy. Człowiek w takiej sytuacji jest bezsilny. Mam nadzieję, że teraz faktycznie znaleźliśmy przyczynę i będzie dobrze.

Ale już nie w Szczecinie. Trudno było się po ponad 10 latach wyprowadzić do Kielc?

Wiadomo, że trudno, ale nie chciałem iść do klubu, w którym bym się źle czuł. To był priorytet. Chciałem znaleźć miejsce, w którym nie będą mnie oceniać przez pryzmat wieku i tak było w Koronie. Dlatego cieszę się, że dołożyłem cegiełkę do awansu i z perspektywy roku mogę powiedzieć, że podjąłem bardzo dobrą decyzję.

Bardzo nieswojo czułeś się, kiedy nagle trzeba było urządzać się w nowym miejscu? W Pogoni znałeś już każdy kąt.

Wbrew pozorom zmiany bywają dobre. Często ludzie obawiają się zmian, ale później okazuje się, że było warto. Mnie do przyjazdu do Kielc przekonali ludzie w Koronie. To, w jaki sposób mnie przyjęli. Jaka była atmosfera w klubie. Specjalnie przyjechałem tutaj szybciej przy okazji podpisywania kontraktu, żeby zobaczyć jak to wszystko wygląda od środka. Sprawdzić, czy będę się czuł dobrze. I poczułem, że to jest drużyna, w której chce grać.

I na ponowne powitanie z Ekstraklasą zagrasz z Legią Warszawa, do której dawno temu trafiłeś z plaży.

Pamiętam to dobrze. Leżeliśmy z kumplem na piasku, kiedy zadzwonił do mnie jeden z moich trenerów z Kołobrzegu – pan Bogusław Koszel. Mówi, że wspólnie z kolegą, z którym byliśmy na plaży – Michałem Krzesińskim – rano na 7 mamy być w Warszawie na testach. No to co, poszliśmy na dworzec PKP sprawdzić rozkład jazdy, bo wtedy – w 2006 roku – nie dało się tego zrobić przez telefon, spakowaliśmy buty i wieczorem wsiedliśmy do pociągu.

O której byliście w Warszawie?

Na 5 albo na 6 rano. Wysiedliśmy na Centralnej i wielkie oczy, w którą stronę tu iść. Popytaliśmy o kierunek i ruszyliśmy.

Z dworca na Legię kawałek jest.

I kawałek szliśmy. Czas nas nie gonił. Bodaj na 9 była zbiórka na Łazienkowskiej. Na testy przyjechało gdzieś z 50 ludzi, po pierwszym dniu zostało 15, a potem tylko ja pojechałem na obóz rezerw do Czech. Miałem spędzić w Warszawie trzy dni, a nie pamiętam, kiedy mogłem pojechać ponownie do Kołobrzegu.

W Legii zostałeś na trzy lata, z czego ostatni rok spędziłeś na wypożyczeniu w Dolcanie Ząbki, po czym wylądowałeś w III lidze. Słyszałem, że miałeś na chwilę potrenować z Kotwicą, a z chwili zrobiło się półtora sezonu.

Tak było. Ćwiczyłem sobie sam na Euroboisku w Kołobrzegu, a Kotwica gdzieś obok sobie trenowała. Nie chciałem za bardzo do niej iść, schodzić z I ligi aż do III. Okej, może nie grałem bardzo dużo w Dolcanie, ale trochę minut złapałem i nie chciałem zaplecza Ekstraklasy zamieniać na czwarty szczebel. Tyle że ofert nie było, wreszcie stwierdziłem, że dobrze byłoby pograć gdziekolwiek, a dodatkowo trener Maciej Kiszkiel mnie namówił do spróbowania. Plan był taki, że zostanę na pół roku i będę szukał szczęścia dalej. To się przeciągnęło do całego sezonu, a następnie przyszedł Mariusz Kuras, z którym złapaliśmy świetny kontakt, więc jeszcze jedną rundę tam spędziłem. Aż pojawiły się testy w Pogoni.

Wówczas I-ligowej. W środowisku mówiło się, że choć generalnie na testy zaproszono kilkudziesięciu zawodników z niższych klas, akurat ty byłeś pewny angażu przed ich początkiem.

Nie byłem dogadany. Może mnie chcieli, ale potrzebowali jeszcze sprawdzić? Spaliśmy w hotelu przy stadionie, w którym dzisiaj jest internat. Po sześciu albo siedmiu w pokojach, m.in. ze mną w pokoju był Łukasz Kosakiewicz, który później grał w Koronie.

Z Pogonią po półtora roku awansowaliście z I ligi. Przeszedłeś drogę od A klasy, w której zdarzyło ci się kopać jeszcze w Żakach z rodzinnego Kołobrzegu, aż do Ekstraklasy.

Trochę się pojeździło po takich mniejszych miejscowościach w A klasie. Czasem działy się jaja. A to pies sobie wbiegł na boisko, a to przez murawę ciągnęła się taka wydeptana ścieżka i nagle jakaś pani z zakupami sobie weszła w trakcie meczu. Grało się na „ciekawych” boiskach.

Słyszałem, że kiedy otworzyli w okolicy Kołobrzegu pierwsze ze sztuczną nawierzchnią, jeździliście na nie po 10 kilometrów.

Tak, w Podczelu. Siadaliśmy na rowery i jechaliśmy, żeby sobie pokopać na „sztucznej”. W tamtych czasach to była petarda. A wcale nie miałeś pewności, że zagrasz, bo zajeżdżałeś, a tam 30 osób i sami starsi. Nie ma opcji, byś jako młody się wcisnął. Trzeba było czekać. A jak siatki zawiesili? To był sztos za dzieciaka.

Czujesz dumę, że zaczynałeś na „ciekawych” boiskach, a zapracowałeś na 235 występów w Ekstraklasie i 54 zdobyte bramki? Nie chodzi o to, że byłeś gwiazdą pokroju Cristiano Ronaldo, ale dobrym ligowym zawodnikiem, a do tego też nie wiodła krótka droga.

Nie wiem. Chyba jeszcze się nad tym nie zastanawiam, to jeszcze przede mną. Pewnie kiedy skończę grać, zrobię sobie takie podsumowanie. Często mnie ktoś pyta, czy jestem w 100 procentach spełniony, ale myślę, że to niemożliwe. Nigdy nie możesz. Wiem, że pewnie mogłem zrobić więcej. Na ten moment cieszę się z miejsca, w którym jestem. Tak jak mówisz, nie była to najkrótsza droga, nie było przepisu o młodzieżowcu. Zadebiutowałem w Ekstraklasie, kiedy miałem 25 lat. Ale fajnie, że się udało. Teraz czuję satysfakcję, że udało mi się wrócić. Zrobiłem krok w tył, ligę niżej, a znowu będę miał okazję występować w najlepszych rozgrywkach w kraju.

Pewnie satysfakcja jest tym większa, że miałeś wydatny udział w awansie. Siedem goli, z tego dwa w finałowym barażu, i sześć asyst to przyzwoity rezultat.

Byłem ważną postacią, jak powiedziałem – dołożyłem sporą cegiełkę.

Najlepsze wspomnienie z ostatniego sezonu?

Nic nie przebije finału barażów na wypełnionym stadionie. Kiedy zaczynaliśmy, przychodziło po pięć tysięcy ludzi, a na tym decydującym spotkaniu niemal 15.

Adam Frączczak

Pamiętasz, co się działo przed meczem z Chrobrym?

Pamiętam, że kiedy po pokonaniu Odry dowiedzieliśmy się, że zagramy z ekipą z Głogowa, poczuliśmy się zbyt pewnie. Ja to tak odbierałem i nie ukrywam, że trzeba było porozmawiać z chłopakami. Starałem się trochę uświadomić, że Chrobry to dobry zespół i przecież nie odnieśliśmy nad nimi zwycięstwa ani jesienią, ani wiosną. Bardzo, bardzo by nas bolało, gdybyśmy z powodu nastawieniem ponieśli porażkę, a nastawienie jest kluczowe. Nikt jeszcze nie wygrał przed spotkaniem. Przed można tylko przegrać.

Co miałeś w głowie, kiedy Chrobry w dwie minuty strzelił dwa gole?

Popatrzyłem na trybuny i pomyślałem: „Kurwa, nie możemy zawieść tych wszystkich ludzi”. Ale ani przez chwilę nie zwątpiłem w ten awans. Po stracie pierwszej bramki skupiłem się na tym, żeby „Szpaczek” (Marcin Szpakowski – przyp. red.), który zawinił, się odbudował. Wówczas widziałem, że to, co mówię, do niego dociera. Ale po błędzie przy drugiej już nie dało się nie zauważyć, że siadł psychicznie. Dlatego uważam, że trener Leszek Ojrzyński słusznie zmienił go w przerwie. Myślę, że niewielu piłkarzy na świecie poradziłoby sobie mentalnie po czymś takim. Pewnie sami z topu, a my mówimy o I lidze. Przy czym podkreślam, że nie wolno „Szpaczka” oceniać przez pryzmat tego barażu, bo generalnie rozegrał naprawdę dobry sezon. Przytrafił mu się gorszy moment, po prostu, dlatego będę go bronił. Mam nadzieję, że ta sytuacja tylko go wzmocni psychicznie.

Ostatnie pytanie – sprawdzałeś, kiedy gracie w Szczecinie?

Tak, w marcu. Cieszę się, że cały stadion będzie otwarty i mam nadzieję, że trybuny będą pełne. Niech zostaną po tym meczu kolejne fajne wspomnienia.

ROZMAWIAŁ MATEUSZ JANIAK

CZYTAJ WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:

foto. Newspix

Rocznik 1990. Stargardzianin mieszkający w Warszawie. W latach 2014-22 w Przeglądzie Sportowym. Przede wszystkim Ekstraklasa i Serie A. Lubi kawę, włoskie jedzenie i Gwiezdne Wojny.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

6 komentarzy

Loading...