Reklama

PRASA. Podolski: Nie polecałem trenerów do Górnika. To są głupoty

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

27 czerwca 2022, 08:56 • 13 min czytania 13 komentarzy

Poniedziałkowa prasa serwuje nam sporo wywiadów. Od Lukasa Podolskiego, który tłumaczy zmiany w Górniku Zabrze, po Wojciecha Łobodzińskiego czy Mateusza Lisa, którzy opowiadają barwne historie.

PRASA. Podolski: Nie polecałem trenerów do Górnika. To są głupoty

Sport

Lukas Podolski odnosi się do tematu zmiany trenera w Górniku Zabrze.

„Bild” pisał, że miał pan stać za zatrudnieniem w Górniku trenera z Niemiec. Jak pan to skomentuje?

– Ludzie dużo mówią i piszą, a gdybym miał się tym wszystkim zajmować, to nie byłbym piłkarzem, tylko media dyrektorem. Wielu trenerów do mnie dzwoniło, nawet nie wiem skąd mieli numer, bo wcześniej ze mną nie rozmawiali. Jak się dowiedzieli, że Górnik szuka trenera, to dzwonili i pytali o możliwość pracy. Mirko Slomka też do mnie dzwonił i też pytał, ale na pewno nie było tak jak pisał „Bild”, że dzwoniłem do prezesa i mówiłem, żeby zatrudnił akurat tego szkoleniowca. Agent Slomki zrobił sobie reklamę, żeby ludzie wiedzieli, że ten trener szuka pracy. Nie wiem czy był temat związany z jego osobą, ale nie było tak, że komuś go polecałem. To są głupoty. Ludzie muszą uważać co wypisują, bo w ten sposób nakręcają atmosferę. O wszystkim decyduje tylko i wyłącznie klub.

Marc Kosicke kontaktował się z panem?

Reklama

– Zadzwonił do mnie dwa dni po tym, jak odszedł trener Urban i powiedział, że ma ciekawego trenera, który mówi po polsku i dobrze sobie radzi w Mainz. Dzwonił do mnie, bo się znamy. Podpowiedziałem, żeby wysłał CV do klubu i tyle. Mogę powiedzieć, że dzwonili też trenerzy z Bundesligi i pytali o Górnika. Ja odpowiadałem, że nie mogę wiele zrobić, bo to nie moja rola. Bartosch zadzwonił raz i pytał o wszystko.

Nie żal panu odejścia Jana Urbana?

– My zawsze robimy dramat, ale przecież takie sytuacje się zdarzają, żeby przywołać przykład Borussii Dortmund i trenera Marco Rose. Grali w Champions League, skończyli na 2. miejscu, a trener musiał odejść i każdy się pyta, dlaczego? Takie jest życie trenera. Jak będę kiedyś szkoleniowcem, to może być podobnie. Taka chwila może cię spotkać po pięciu tygodniach, albo po pięciu latach, jak było w przypadku trenera Brosza w Górniku. Wiedzą, że ich czas może być krótki. Nowy trener ma dwuletni kontrakt, ale nie ma gwarancji, że zostanie tutaj na ten czas. To wszystko zależy od niego. To on ma przygotować taktykę, drużynę i całą filozofię. Co do trenera Urbana, to miałem i mam z nim dobry kontakt. To się nie zmieni, bo jest legendą Górnika, a kogoś takiego zawsze trzeba pamiętać.

Przerwany sparing Cracovii.

W 57 minucie płynnie przeprowadzona szybka akcja, którą po zagraniu Jakuba Jugasa strzałem do pustej bramki z 5. metra sfinalizował Filip Balaj, zapewniła krakowianom prowadzenie. Natomiast kilka minut później Sergiu Hanca wykorzystał rzut karny wywalczony przez Sylwestra Lusiusza i wysoki pressing Cracovii znakomicie zdał egzamin. W ten sposób został ustalony wynik spotkania, które trwało 78 minut. Po upływie tego czasu nad kompleksem boisk Union Kornspitz Arena w Pregarten pojawił się helikopter austriackiego pogotowia ratunkowego i wylądował na sąsiednim boisku. Na czas lądowania sędzia Asim Basic przerwał mecz, a gdy okazało się, że ekipa ratownicza przystąpiła do akcji ratowania życia kibica na trybunach, arbiter po konsultacji z obydwoma drużynami zakończył mecz. Sztab szkoleniowy krakowskiej drużyny mimo skróconego spotkania zyskał bardzo dużo materiałów do analizy nowego systemu, w którym prezentowała się Cracovia. Trójka stoperów oraz dwójka wahadłowych zawodników to wcale nie jest formacja obronna.

Reklama

Kim jest nowy zawodnik Śląska Wrocław?

Legitymujący się podwójnym obywatelstwem (Niemcy i Ghana) Yeboah piłkarskiego abecadła uczył się w SV Roenneburg, potem przeszedł do FC Tuerkiye Wilhelmsburg, a stamtąd trafił do VfL Wolfsburg. W zespołach młodzieżowych tego klubu: U-17 i U-19 wystąpił w 74 spotkaniach, w których zdobył 38 bramek. Miał też okazję zagrać w dwóch meczach Bundesligi oraz jednym Pucharu Niemiec. W 2020 roku John Yeboah został wypożyczony do holenderskiego VVV Venlo, a następnie na stałe przeniósł się do Willem II Tilburg. – John Yeboah to bardzo utalentowany zawodnik, z dużym potencjałem – powiedział po sfinalizowaniu kontraktu dyrektor sportowy Śląska, Dariusz Sztylka. – Jego mocną stroną jest gra jeden na jeden, z pewnością wyróżnia się też pod względem motorycznym. Może występować zarówno na lewej, jak i na prawej stronie boiska. Mam nadzieję, że jego atuty dadzą nam nową jakość w ofensywie i pomogą całemu zespołowi. Poprzedni sezon Yeboah spędził na dwóch wypożyczeniach. Najpierw w holenderskim Almere City, a następnie w niemieckim MSV Duisburg. Na trzecim poziomie rozgrywkowym w Niemczech 22-latek rozegrał 17 spotkań, w których zaliczył pięć asyst. – Jestem szybkim zawodnikiem i najlepiej czuję się z piłką przy nodze – powiedział John Yeboah. – Przede wszystkim chciałbym pomóc zespołowi. Mam nadzieję, że przyczynię się do stworzenia tutaj czegoś dobrego i czeka nas udany sezon.

Nowi zawodnicy Ruchu Chorzów pokazują się z dobrej strony.

A za nowymi przemawiały w sobotę liczby. Winciersz zanotował asystę, dokładnie dośrodkowując w swoim stylu lewą nogą wprost na głowę Daniela Szczepana, który nic nie robiąc sobie z obecności Maksymiliana Tkocza i Bernarda Petraka uderzył tam, gdzie powinien. Dzięki temu w 72 minucie Ruch objął prowadzenie, które jeszcze dwa razy podwyższył. Udanie z kibicami przywitał się Bartłomiej Barański. Napastnik z rocznika 2006 (!), o którego chorzowianie wygrali tego lata walkę z poznaniakami z Lecha i Warty, z pomocą bramkarza Odry Błażeja Sapielaka sfinalizował kontrę i dogranie Piątka, a cała akcja zaczęła się od straty Stanisława Hrebenia. Rezultat ustalił Łukasz Janoszka, „wcinką” w środek wykorzystując rzut karny wywalczony przez Szczepana, którego faulował Mikołaj Owsiak. – Pierwsza połowa była wyrównana, Odrę cechowała duża dyscyplina. W drugiej połowie zagrała słabiej, co my wykorzystaliśmy, strzelając 3 gole – mówił szkoleniowiec Ruchu.

Super Express

To samo, co w „Sporcie” – zapis konferencji Podolskiego. Poza tym nic o piłce.

Przegląd Sportowy

Tymczasem Dariusz Dziekanowski tłumaczeń Podolskiego nie łyka.

Wiadomo bowiem, że był to ruch podyktowany na pewno nie wynikami, a w zasadzie nie wiadomo czym… Wszystko wskazuje, że była to klasyczna polska intryga, do której nikt się nie chce przyznać. Wiadomo zaś, że swoje trzy grosze do tej sprawy dorzucił piłkarz Lukas Podolski, gdyż była szykowana umowa dla znajomego eks-reprezentanta Niemiec Bartoscha Gaula. 34-letni trener wcześniej prowadził IV-ligowe rezerwy Mainz. Zamiana więc dość ryzykowna, żeby nie powiedzieć karkołomna. Zamiast doświadczonego polskiego trenera, wygrywa kompletnie anonimowa opcja zagraniczna. Jednak już od dłuższego czasu w działaniach władz klubu z Zabrza niewiele rzeczy trzyma się kupy, więc też tym razem nie należało spodziewać się zdrowego rozsądku. […] Podobny błąd popełniono kiedyś w Poznaniu z Ivanem Djurdjeviciem, ale może w tym sezonie, w roli trenera Śląska Wrocław, Serb udowodni, że zwolniono go za szybko, zbyt pochopnie. Chociaż nie wiem, czy bardziej adekwatnym nie byłoby porównanie Serba z Jackiem Magierą, który w Legii miał być trenerem na lata. Na pewno z ciekawością będę śledził trenerską karierę Wojciecha Łobodzińskiego, bo widzimy, że od kilku lat dość szybko idzie w dobrym kierunku – od asystenta w drużynie rezerw Miedzi do awansu do ekstraklasy z pierwszym zespołem w roli trenera. Niestety, takich sygnałów dobiegających z niższych lig, jest niewiele. A szkoda. 

Wojciech Łobodziński w dłuższej rozmowie o swojej pracy.

Step by step”, „pirania”… Już kiedyś słyszałem te słowa od jednego trenera.

Przyznaję, że to nie przypadek. Leo Beenhakker to był facet, dzięki któremu zostałem trenerem. Jego podejście do zarządzania piłkarzami – w niektórych sytuacjach ojcowskie, w niektórych stanowcze – jest mi bliskie. Oprócz świetnego przygotowania merytorycznego Holender miał to „coś”, co sprawiało, że wzbudzał respekt. Podobnie miałem z trenerem Robertem Maaskantem w Wiśle Kraków. Fajny warsztat i nowoczesne podejście. Zresztą przekrój trenerski podczas kariery miałem ogromny: Michniewicz, Kaczmarek, Topolski, Smuda… U kogo ja nie trenowałem.

Jak nazwałby pan to zarządzanie Beenhakkera?

Bazowaniem na świadomości piłkarzy. Kiedy wchodziłem do piłki jako zawodnik, szkoleniowcy pilnowali nas, wprowadzali restrykcje. Ja mam inne podejście. Podobnie jak Beenhakker i Maaskant, nie pilnuję żadnego ze swoich zawodników. Powtarzam im, że to ich życie i nie obchodzi mnie, co robią w wolnym czasie. Mają być po prostu przygotowani do treningów i ciężko pracować. Nawet jeśli ktoś mi powie, że widział mojego piłkarza o 23 na mieście, nie interesuje mnie to. Jeżeli będzie słabo trenował, nie będzie grał. Proste. Nie czuję potrzeby ingerować w życie prywatne graczy. Chyba że wynikłaby jakaś wyjątkowa sytuacja. Ale z taką jeszcze się nie spotkałem.

Piłkarze uwielbiali Beenhakkera?

Pamiętam dokładnie jego zwolnienie. To nieszczęsne, po meczu w Słowenii. Niesamowicie emocjonalny moment dla nas, kadrowiczów. Pierwszy raz w życiu widziałem, żeby w szatni zapanowała niemal rozpacz. Ja w szoku, koledzy załamani. Zazwyczaj jest tak, że jeden piłkarz w takiej sytuacji się cieszy, drugi czuje ulgę, bo z danym trenerem było mu nie po drodze, np. nie dostawał od niego szans na grę. A tutaj wszyscy byliśmy załamani. Beenhakker miał oko do piłkarzy i potrafi ł budować w nich wiarę w siebie. Pamiętajmy, że w tamtych czasach nie mieliśmy zawodników na takim poziomie jak teraz. Z naszego „dżemiku” ligowego trener korzystał naprawdę często. Dlatego m.in. ja zagrałem w reprezentacji, chociaż nigdy nie występowałem w zagranicznych klubach. Trener nie bał się z nas korzystać. Wszyscy pukali się w głowę, co w kadrze robią Zahorski, Łobodziński czy Pazdan, a my awansowaliśmy do mistrzostw E u r o p y pierwszy raz w historii.

Przypomnijmy: Miedź podpisała z panem kontrakt, mimo że został pan zdyskwalifi kowany za udział w aferze korupcyjnej. Mógł pan przepaść już na zawsze.

Po odejściu najpierw z Wisły Kraków, a potem z ŁKS byłem na zakręcie. Przez pół roku nawet nie grałem w piłkę. Byłem na nią obrażony. Siedziałem w domu, poprosiłem tylko w Miedzi o możliwość indywidualnych treningów. Trener Bogusław Baniak mi pozwolił i później naturalnie wyszło, że zaproponowano mi podpisanie kontraktu. Uznałem, że piłka to jednak moje życie i zgodziłem się. Plus żona nie mogła już ze mną wytrzymać w domu. Zgadzam się, że wielu szefów klubów mogłoby nie dać kolejnej szansy piłkarzowi zamieszanemu w korupcję. Wyjaśniłem w klubie, jaką rolę odegrałem w tym wszystkim. Swoje odcierpiałem, będąc ofi arą całego procederu. Zaufano mi, a ja teraz spłacam kredyt. Dostałem kopa w d… i się odbiłem. Determinacji mi nie brakowało i wciąż nie brakuje.

Lech Poznań nie działa zbyt sprawnie na rynku transferowym.

Do niedawna mówiło się też, że mistrz Polski zawalczy o Kownackiego, by pozostał w Poznaniu. Zawodnik Fortuny był wypożyczony na rundę wiosenną i pokazał, że przydałby się na dłużej. Nie ukrywał, że dobrze mu w domu, ale to Niemcy mają karty w rękach. Podobnie jak u Kądziora i Sousy, również cena za Kownackiego nie została zaakceptowana w gabinetach przy Bułgarskiej. Na teraz jest mało prawdopodobne, że nastąpi przełom. Wzmocnień potrzebuje też środek obrony. Pierwsza faza sezonu, kiedy częstotliwość meczów jest wysoka, wymaga rotowania składem, a  zdrowych i solidnych stoperów w Kolejorzu jest dwóch. W sparingach obok Antonio Milicia grali nominalny prawy obrońca Czerwiński oraz 19-letni Maksymilian Pingot, który nie ma jeszcze ani jednego występu w pierwszej drużynie. Tym drugim pewniakiem jest Lubomir Šatka, ale 26-latek dopiero od czterech dni trenuje po krótkim urlopie. Niemniej jednak trudno sobie wyobrazić, że na mecz z Qarabagiem nie wyjdzie w pierwszym składzie obok Milicia. Wkrótce okaże się, czy przyjęta w Poznaniu taktyka długich negocjacji okaże się strzałem w dziesiątkę czy strzałem w stopę.

Legia, czyli klub średniak.

– Te transfery najlepiej pokazują, w jakiej sytuacji tak naprawdę jest dziś Legia. Zawsze budujesz na podstawie tego, jakie masz środki. Tych obecnie ewidentnie brakuje. Przyzwyczailiśmy się do tego, że Legia wiedzie w lidze prym. Pora na nowe podejście – mówi Tomasz Sokołowski, były piłkarz drużyny z Łazienkowskiej. Ma rację – ruchy dokonywane przez pion sportowy w klubie z Łazienkowskiej mogą dziwić jedynie, jeśli wciąż traktujemy go jako kandydata do mistrzostwa Polski. […] – Bo czy Legia ma w ogóle aspiracje, by w tym najbliższym sezonie powalczyć o większe cele? Czy może raczej chce się odbudować? – zastanawia się Sokołowski, który skłania się raczej ku drugiej opcji. – Poprzedni sezon został uratowany, zaczyna się nowy, z nowym trenerem, czas na gruntowny remont. To po prostu są transfery odpowiednie dla 10. zespołu w Ekstraklasie – dodaje były piłkarz, ale też zastrzega, że to na razie tylko teoretyczne przewidywania. – Czas pokaże, o co będzie walczyła Legia, dowiemy się, w jakim jest miejscu, czego jej tak naprawdę potrzeba. Na pewno czasu i zespołowości. Wiosną tę drużynę ciągnął Josue, teraz potrzeba zaangażowania pozostałych, tylko to pozwoli wyjść Legii z dołka – kończy.

Mateusz Dróżdż o Widzewie.

Żałuje pan, że Śpiączka do was nie trafił?

Za duże słowo. Liczyliśmy na jego transfer, chcieliśmy go sprowadzić przede wszystkim dlatego, że jest Polakiem i ma dobry charakter pasujący do zespołu. Umiejętności też są odpowiednie, ale tu akurat wiemy, że jesteśmy w stanie znaleźć kogoś na podobnym poziomie.

Jesteście zadowoleni z dotychczasowych transferów? Wielu kibiców liczyło na bardziej znanych piłkarzy.

Jestem przekonany, że ci, których sprowadziliśmy, umiejętnościami mogą wielu zaskoczyć. Cel na ten sezon jest jasny – spokojne utrzymanie. Dlatego chcemy ściągać ludzi znających ligę, więc chętniej zerkamy w stronę Polaków i obcokrajowców, którzy grali w Polsce. No i fi nanse. Tego też chcemy się trzymać, bo naprawdę to nie jest czas na wydawanie milionów. Wiem, że fani patrzą na transfer Bożidara Czorbadżijskiego i myślą: „Grał tylko w Stali Mielec”. Ale to jest też reprezentant Bułgarii. Do tego ma odpowiedni charakter, bo bardzo dokładnie to sprawdziliśmy. Pasował do naszych wymogów. Potrzebowaliśmy wysokiego obrońcy, kogoś jak Tomaš Petrašek. Na razie na niego nas nie stać, ale szukamy swojego. Nie mamy w tej chwili takiego budżetu, ale z drugiej strony trzeba sobie zadać pytanie, czy do Widzewa zawsze muszą być sprowadzane duże nazwiska. Tetteh pokazuje, że to nie musi wypalić.

Z tym składem jesteście w stanie się utrzymać?

Kadra jeszcze nie jest zamknięta. Myślę, że zrobimy jeszcze dwa, trzy transfery – najlepiej przed startem obozu – i zostawimy bufor na jedno, dwa wzmocnienia na sam koniec okna, ale one będą na zasadzie „nie musimy, ale możemy”. Zima pokazała, że czasem warto jest poczekać, bo na rynku pojawiają się ciekawe opcje. W ten sposób pozyskaliśmy chociażby Henricha Ravasa czy Patryka Lipskiego.

A co Widzew może wnieść do ligi?

Może zaskoczę i powiem: trochę normalności. Tak samo ważne jest dla nas wzmocnienie sztabu trenerskiego, jak i transfery. Chcemy działać spokojnie, pilnować budżetu i być poukładanym klubem, który spokojnie się utrzyma.

To cel?

Tak, taki jest cel. Marzenia większe, ale to tylko marzenia. O nich nie mówmy głośno. 

Mateusz Lis i opowieść o tureckich wygibasach.

W Wiśle nie mogą odżałować, że pana przejście do Southampton nie jest gotówkowe, bo w umowie z Altayem mieli zapisane procenty z kolejnego transferu.

Też o tym myślałem, że to byłoby dobre dla Wisły.

Dziwne, bo gdyby Turcy płacili panu wynagrodzenie na czas, to teraz mogliby pana wytransferować i zarobić.

Na początku myślałem, że tak właśnie będzie. Nigdy bym nie przypuszczał, że pogram rok w Turcji, wyrobię sobie markę i odejdę za darmo. Mógłbym zostać i dać zarobić klubowi, ale już na tyle mnie wkurzali z tymi pieniędzmi, obietnicami bez pokrycia i kłamstwami, że raz postanowiłem spojrzeć na siebie.

Słychać w pana głosie złość.

Wkurzyli mnie mocno tymi wszystkimi kłamstwami. Nie powiem panu, ile razy mnie okłamali. Czekałem długo, bardzo długo, aż w końcu złożyłem odpowiednie pismo w FIFA. Klub po dwóch tygodniach musi mi zapłacić wszystkie zaległości, takie są przepisy. Przyszedł ostatni dzień płatności. W Turcji tak robią, że proszą wtedy na rozmowę i chcą się dogadać. Zaproponowali mi spłatę jednej trzeciej zaległości plus czek. Powiedziałem, że nie ma szans, żebym zgodził się na czek. Wiem, jak z nimi bywa. Chciałem, żeby zapłacili mi cokolwiek, no i później resztę. Oni naciskali, żebym wziął część pieniędzy i wycofał pismo z FIFA. Na to nie mogłem się zgodzić. Myśleli, że jak coś mi zapłacą, to ja się zadowolę i dzięki. 

fot. FotoPyK

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Safety first? Nie tym razem, panie Pertile. Ryoyu Kobayashi walczy o skok… na 300 metrów

Sebastian Warzecha
0
Safety first? Nie tym razem, panie Pertile. Ryoyu Kobayashi walczy o skok… na 300 metrów

Komentarze

13 komentarzy

Loading...