Nieoficjalne informacje sprawdziły się. Lech Poznań znalazł nowego trenera. Kim jest John van den Brom? Odpowiedź znajdziecie w naszym tekście.
John van den Brom – życiorys
Spis treści
- Żaden trener w Ekstraklasie nie ma tak mocnego CV
- Po KRC Genk wypadł z belgijsko-holenderskiej karuzeli
- Niektórzy kibice Utrechtu uznają go za zdrajcę
- W meczu z Karabachem Agdam stuknie mu pięćdziesiąty mecz na europejskiej arenie
- John van den Brom jest specjalistą od krajowych pucharów
- Ostatnio pracował w Arabii Saudyjskiej
- Lubi kłócić się z sędziami
- Krytykował Roberta Martineza
- Jest postrzegany jako trener, który stawia na młodych
- Van den Brom ma za sobą ciekawą karierę piłkarską
- 2007-10: AGOVV Apeldoom
- 2010-11: ADO Den Haag
- 2011-12: Vitesse Arnhem
- 2012-14: Anderlecht
- 2014-19: AZ Alkmaar
- 2019-20: FC Utrecht
- 2020-21: KRC Genk
- 2022: Al-Taawon
Żaden trener w Ekstraklasie nie ma tak mocnego CV
Wiadomo, że stawać w szranki z van den Bromem mogą tylko zagraniczni szkoleniowcy, których ostatnio w lidze niewielu, ale ani Kosta Runjaić, ani Jens Gustafsson nie pracowali w tylu poważnych miejscach. Mecze w Eredivisie? 262. W lidze belgijskiej? 114. I to często w klubach, które biją się o najwyższe lokaty.
Zwłaszcza w Belgii, gdzie ów szkoleniowiec znakomitą renomę. Przez dwa lata pracował w Anderlechcie, gdzie trafił na zwyżkującą formę powracającego po kontuzji Marcina Wasilewskiego, który przeniósł się wówczas do Leicester. Zdobył w Brukseli mistrzostwo i dwa superpuchary. Drużynę po nim objął Besnik Hasi, wówczas jego asystent, który w samodzielnej pracy zebrał znakomite recenzje i wytrwał na stanowisku dłużej od poprzednika. Sam van den Brom wyznaje teorię, że łatwiej pracuje się w dużych klubach niż małych. To dobra wiadomość dla Lecha. Generalnie ma opinię pozytywnego gościa, który stawia na to, by wszyscy przychodzili do klubu z uśmiechem na ustach. Drugie podejście do belgijskiej piłki to już czasy względnie świeże – w 2020 roku został trenerem KRC Genk. To była jego ostatnia duża praca.
Po KRC Genk wypadł z belgijsko-holenderskiej karuzeli
Tak przynajmniej świadczą jego dalsze wybory, do których jeszcze dojdziemy. Zdarzały mu się w Genku takie mecze jak z AS Eupen, gdy jego zespół prowadził 2:1, grał w przewadze i… dał sobie wbić dwie bramki w ostatnich pięciu minutach. Van den Brom grzmiał wtedy, że jest mu wstyd. – Kibice starają się być na stadionie do końca, do 23:00, a my ich odprawiamy do domu z porażką. To niemożliwe – mówił. Innym razem fanatycy przyszli na trening, domagając się wyjaśnienia tak słabych wyników. Interweniować musiała policja, a van den Brom wysłał do kibiców asystenta.
Zaczął pracować w listopadzie, a już w lutym, po trzech porażkach z rzędu w lidze, zwołano w klubie spotkanie kryzysowe w sprawie przyszłości szkoleniowca. Przetrwał je, mimo tego że po drugiej porażce miał według belgijskich dziennikarzy dostać ultimatum „jeśli przegrasz, to lecisz”. Władze klubu uznały, że nie chcą żegnać trenera po raz trzeci w ciągu jednego sezonu. Koniec końców sezon uratował – zajął czwarte miejsce w sezonie zasadniczym, drugie po play offach i wygrał puchar. Pożegnano go dopiero w następnym po serii sześciu meczów bez zwycięstwa, odpadnięciu z pucharu w 1/8 i czwartym miejscu w grupie Ligi Europy (grupa z West Hamem, Dinamo Zagrzeb i Rapidem Wiedeń).
Niektórzy kibice Utrechtu uznają go za zdrajcę
Okoliczności, w jakich ów szkoleniowiec trafił do KRC Genk są niecodzienne. Belgowie zwolnili niemieckiego trenera, Hannesa Wolfa, gdy ten był na dwunastym miejscu. Odezwali się do van den Broma, lecz ten miał wówczas pracę. Nie dogadano się. Wzięli więc Jessa Thorupa, który przepracował ledwie sześć meczów i… odszedł do FC Kopenhagi.
– Prawdopodobnie to jedyna taka szansa w życiu – wyjaśniał Duńczyk, decydując się na pracę w mieście, z którego pochodzi. Genk skasowało co prawda klauzulę odstępnego, ale niesmak pozostał. Postanowiło raz jeszcze uderzyć do van den Broma i Utrechtu. Tym razem się udało. Szkoleniowiec zmienił barwy po uiszczeniu opłaty w wysokości 500 tysięcy euro, co nie spodobało się kibicom holenderskiego klubu. Zwłaszcza, że transfer odbył się w trakcie sezonu, trzy dni po meczu ligowym.
Sam van den Brom po czasie zupełnie inaczej przedstawiał swoją wersję wydarzeń. Wiele osób w jego byłym klubie coraz głośniej opowiadało się przeciwko trenerowi, a więc fakt, że ktoś przychodzi z walizką pieniędzy, potraktowano jako okazję. Gdy przyszła oferta, nie zablokowano jej za wszelką cenę. Podjęto rozmowy, negocjowano. Ostatecznie zainteresowani uznali, że to najlepsze rozwiązanie dla wszystkich. Pierwszy trener zakończył swoją posługę na dwunastym miejscu. Drugi odmienił drużynę, wygrywając cztery mecze i dwa remisując. – Jeśli trener trafia do klubu w środku sezonu, to zwykle dlatego, że idzie bardzo źle – zauważał van den Brom, ten trzeci, gdy obejmował posadę. Objął wówczas rozpędzoną drużynę. Teraz z Lechem jest podobnie.
W meczu z Karabachem Agdam stuknie mu pięćdziesiąty mecz na europejskiej arenie
To jeden z głównych argumentów, jaki przemawiał za holenderskim szkoleniowcem. „Kolejorz” szukał gościa, którego nie zaskoczą puchary, który nie będzie musiał się ich uczyć, a wejdzie w nie z marszu. Potraktuje je jak kolejny dzień w robocie.
Van den Brom daje taką nadzieję. Jego bilans w samych eliminacjach to 10 zwycięstw, 2 remisy i 6 porażek. Dwukrotnie awansował do fazy grupowej Ligi Mistrzów (z Anderlechtem, ale to zamierzchłe czasy). Wygrał w tych elitarnych rozgrywkach tylko jeden mecz. Oba podejścia kończył na ostatnim miejscu w grupie. Liga Europy? Gościł w niej trzy razy – dwa z AZ Alkmaar i jeden z KRC Genk. Raz wyszedł z grupy, ale holenderski klub został totalnie upokorzony w 1/16, kończąc dwumecz z Lyonem z bilansem 11:2. Z eliminacji o puchary potrafiły go wyrzucić Zrinjski Mostar i Kairat Ałmaty.
John van den Brom jest specjalistą od krajowych pucharów
Nie od wygrywania ich, bo ta sztuka udała mu się tylko raz. Ale zazwyczaj jest w nich wysoko. Spójrzmy na serię, która rozpoczęła się w 2015 roku:
- 15/16 – 1/2 z AZ Alkmaar
- 16/17 – finał z AZ Alkmaar
- 17/18 – finał z AZ Alkmaar
- 18/19 – 1/2 finału z AZ Alkmaar
- 19/20 – finał z Utrechtem (meczu nie rozegrano ze względu na pandemię)
- 20/21 – zwycięstwo z Genkiem
Sześć lat, sześć razy co najmniej półfinał. To całkiem imponujący rezultat.
Ostatnio pracował w Arabii Saudyjskiej
Dziwna to była misja. Al-Taawon zatrudnił go na Azjatycką Ligę Mistrzów, której faza grupowa – w przeciwieństwie do europejskiej wersji – odbywa się na przestrzeni jednego miesiąca. Wpadł 1 kwietnia, po tygodniu rozegrał pierwszy mecz pucharowy, wygrał tylko jedno spotkanie i zaraz go pożegnano (a dokładnie: po 37 dniach). Ot, cała historia.
Holenderscy dziennikarze pisali, ale to w sumie nic odkrywczego, że to ruch zorientowany głównie na zarobek. I pewnie nieźle zarobił, bo jego kontrakt z Al-Taawon miał wygasać latem 2023 roku. Jednocześnie na chwilę przed podjęciem pracy w Arabii Saudyjskiej, a dokładnie w lutym 2022, wyrażał tęsknotę za zawodem.
– Jestem bez pracy od dwóch miesięcy. Wystarczająco dużo nasiedziałem się w domu – mówił w audycji „Rondo”. Pracą w Azji swoich ambicji raczej nie nasycił. Holender szybko podjął rozmowy z „Kolejorzem” i cały proces przebiegł błyskawicznie. To też był jego atut, bo Lech nie mógł sobie pozwolić na przeciągające się rozmowy.
– Zawsze chcesz pracować dla jak największego klubu. Ale przeszedłem w Holandii już długą drogę i kilka razy pomyślałem: taka szansa może nadejść. Nigdy się to jednak nie zdarzyło, więc nie spodziewam się, że stanie się to teraz – odpowiadał z kolei na pytanie, czy liczy na ofertę z klubu pokroju PSV. On sam chyba ma wrażenie, że w Belgii i Holandii osiągnął już swój sufit. W międzyczasie miał ofertę z Willem II, średniaka, którą odrzucił. W Holandii pracował w ADO Den Haag, Vitesse Arnhem, AZ Alkmaar i Utrechcie. Czyli głównie w średniakach, ewentualnie: drużynach aspirujących. Najwięcej czasu – aż pięć lat, dzięki czemu stał się rekordzistą klubu pod względem długości stażu –spędził w Alkmaar, gdzie zajął miejsce legendarnego Marco van Bastena.
Lubi kłócić się z sędziami
– Wtedy byłem impulsywny, bardziej niecierpliwy – opowiada van den Brom w „Het Laatste Nieuws”, porównując siebie z czasów Anderlechtu i Genku. Podobno wyluzował. Ale zdarzały mu się ostre reakcje podczas meczów.
– Nasz wspaniały przyjaciel Kevin Blom po raz kolejny pokazał, że zasługuje na to miano. To niewiarygodne, że ten dżentelmen zawsze sprawia, że po meczu mówimy o arbitrach. Nie radzi sobie z takimi spotkaniami, znów to udowodnił – mówił na przykład w wywiadzie o jednym z rozjemców, za co został ukarany zawieszeniem. W przeszłości także zdarzały mu się przymusowe pauzy po scysjach z sędziami. Jednego z nich nazwał „gównem”.
Krytykował Roberta Martineza
Jeśli trener belgijskiego klubu wbija szpilki w taką postać jak Roberto Martinez, to wiedz, że nie potrafi gryźć się w język. Van den Brom stanął w obronie swoich zawodników z KRC Genk, którzy nie cieszyli się uznaniem w oczach selekcjonera – Bryana Heynena i Theo Bongonda. Obaj otrzymywali powołania na listę rezerwową, a później nie zapraszano ich na kadrę.
– Nie powołuj ich tylko dla pozorów. Co jeszcze muszą zrobić, by dostać powołanie, a nie tylko brać udział w – być może pozornej – preselekcji? – czytamy wypowiedzi na portalu „VI”.
– Mistrzostwa Europy 2020 nie zakończyły się sukcesem. Byliśmy ciekawi, czy coś zmieni, ale tego nie zrobił. Mówił, że powoła graczy, którzy wyróżniają się w klubach, ale to nieprawda. Tym samym oszukuje i nie jest szczery wobec piłkarzy. Oni się z tego śmieją. To bardzo smutne.
– Nie możesz mówić im za każdym razem, że są blisko. Bo tak mówi Martinez. Mogą nie pasować do jego stylu gry, ale niech to po prostu powie. To są dorośli piłkarze, a nie osiemnastolatkowie. Poradź sobie z tym inaczej.
Grubo.
Jest postrzegany jako trener, który stawia na młodych
A w Lechu, wiadomo, to musi być jeden z głównych atutów szkoleniowca. Wiele doświadczeń w tej materii van den Brom zyskał w momencie, gdy nie był jeszcze de facto trenerem. Pracę z młodzieżą w Vitesse rozpoczął będąc zawodowym piłkarzem. Po zawieszeniu butów na kołku pracował raczej w mało poważnych miejscach, aż w końcu trafił do Ajaksu. Przechodził w nim różne szczeble, docierając na posadę szefa szkolenia klubu. Odszedł, bo chciał rozwijać się jako pierwszy trener.
A propos, w pierwszych latach jego kariery trenerskiej zdarzyła mu się szeroko komentowana wpadka. Jako szkoleniowiec ADO Den Haag wykręcił w 2010 najlepszy wynik klubu od 35 lat. Wszyscy oszaleli – i to dosłownie. Podczas świętowania piłkarze obrażali Ajax, śpiewali rzeczy w stylu „kto nie skacze, ten jest Żydem”, a wszystko nagrywały kamery. Oberwało się między innymi van den Bromowi, który stał obok i w żaden sposób nie interweniował. Trener musiał publicznie przepraszać i został zawieszony na jeden mecz.
Van den Brom ma za sobą ciekawą karierę piłkarską
Niby wygrał Ligę Mistrzów z Ajaksem, ale w meczu finałowym zabrakło go nawet na ławce. Wychował się w Vitesse. Po siedmiu sezonach w tym klubie przeszedł do Ajaksu. Stamtąd na chwilę przeniósł się do Istanbulsporu, co jest jego jedynym zagranicznym epizodem. Dlaczego to zrobił? Namawiał go do tego dobrze nam znany Leo Beenhakker. – Piłkarsko to nie był dobry wybór, ale dał mi ładny dom – wyznawał po latach van den Brom. Po tureckiej przygodzie wrócił do Vitesse, którego stał się legendą. Reprezentacja z van den Bromem ma średnią siedmiu goli na mecz. Wystąpił on bowiem w dwóch spotkaniach – z Maltą (8:0) i San Marino (6:0).
WIĘCEJ O LECHU POZNAŃ:
- Damian Kądzior blisko Lecha Poznań
- Karlo Muhar: – Z Lecha odchodzę z podniesioną głową
- Karabach Agdam – przeklęty rywal polskich klubów
Fot. Newspix.pl