Do Ottawy, na pierwszy w tym roku turniej Ligi Narodów, Nikola Grbić wziął w dużej mierze siatkarzy na dorobku, takich, którzy mieli dopiero walczyć o miejsce w kadrze. Dosłownie kilku – jak Bartosz Kwolek czy Kuba Kochanowski – grało w niej od dawna. Inni albo dopiero mieli stać się jej częścią, albo grać więcej niż do tej pory. Liga Narodów to w końcu doskonałe pole do eksperymentów. Jak jednak pokazał dzisiejszy mecz z Francją – Polacy mają taki potencjał, że nie potrzebują swoich liderów, by pokonać nawet mistrzów olimpijskich.
Wziąć rewanż
Na początku ustalmy jedno: to nie tak, że Francuzi grali rezerwowym składem. Owszem, można by dopatrzyć się jednej czy dwóch absencji, ale ogółem, jeśli Polacy grali składem „C” – bo czysto teoretycznie to i do „B” sporo tu brakowało – to Francja w najgorszym wypadku „Ą”, miała bowiem swoich najważniejszych zawodników – na czele z Earvinem N’Gapethem.
To była więc tak naprawdę ta sama reprezentacja – choć, i może to warto podkreślić, z innym trenerem (ale i u nas szkoleniowiec się w końcu zmienił) – która zabiła nasze olimpijskie marzenia w Tokio. A nawet jeśli większość z polskich siatkarzy obecnych w Ottawie w Japonii nie grała, to i tak musieli chcieć się zrewanżować. W końcu porażka z Francją na olimpijskim turnieju zabolała cały kraj.
Od tamtej pory nie było okazji do tego, by odpłacić się Francuzom choć w drobnej części. Aż do dziś, na zakończenie pierwszego tygodnia tegorocznej Ligi Narodów.
Francja zaczyna lepiej
Początkowo wydawało się jednak, że marzenia o rewanżu będziemy musieli odłożyć na późniejszy termin – choćby mistrzostwa świata, które mają zostać rozegrane między innymi w Polsce. Bo to Francuzi zagrali w pierwszym secie na wyższym poziomie, choć główna w tym zasługa Antoine’a Brizarda, który sześciokrotnie(!) w tej partii posłał asy. W pewnym momencie wyprowadził samymi podaniami swoją ekipę od stanu 9:5 do 14:5 i takiego prowadzenia Francuzi już nie roztrwonili.
Owszem, Polacy powalczyli, zmniejszyli nawet straty do trzech punktów (21:24), ale nasi rywale ostatecznie zamknęli sprawę, a seta zamknął kiwką… Brizard. W wykonaniu francuskiego rozgrywającego była to partia wręcz doskonała i można było martwić się o to, co będzie dalej – bo oczywistym wydawało się, że jeśli zagra on na takim poziomie i przez resztę meczu, to Polacy będą w wielkich tarapatach.
Zresztą doskonale wiedzieliśmy o tym, na co Brizarda stać – w końcu to jego wejście w olimpijskim ćwierćfinale odmieniło grę Francji. Na szczęście tym razem i on, i jego koledzy wyhamowali po pierwszej partii.
Butryn i spółka show
Rozkręcili się za to Polacy. Zwłaszcza na serwisie. Punktowe zagrywki zaliczali Bartosz Kwolek, Tomasz Fornal czy Karol Butryn (widoczny na zdjęciu głównym). Ten ostatni zresztą grał być może jeden z najlepszych meczów w swojej karierze. A to wcale nie młodzieniaszek, bo atakujący Indykpolu AZS Olsztyn na karku ma niemal 29 lat. W kadrze jednak do tej pory nie pograł zbyt wiele, ale dziś wyglądał, jakby od lat był jej podstawowym punktem.
I on, i Fornal mieli w pewnym momencie około 70 procent skuteczności w ataku, a to liczby świetne. Obaj popisywali się też umiejętnością odnajdywania najlepszych w danej akcji rozwiązań. Potrafili kiwnąć, zagrać lekko, obijali ręce rywali, ale też szukali wolnych stref, w które można by umieścić piłkę. Francuski blok sobie z tym zupełnie nie radził. Zwłaszcza z Butrynem, który regularnie ich szachował i szło do niego coraz więcej piłek od rozgrywającego kolejny dobry mecz Jana Firleja, zresztą jego klubowego kolegi. Polacy drugą partię wygrali do 22.
W trzeciej Butryn nadal szalał – i przy siatce, i w polu serwisowym. Francuskie przyjęcie nie radziło sobie z naszymi podaniami, a Polacy świetnie odnajdywali się w grze z kontry. Znakomicie funkcjonował też blok. Trener rywali postanowił nawet zdjąć w pewnym momencie regularnie zatrzymywanego N’Gapetha, dając mu odpocząć przed kolejną partią. Bo trzeci set był już właściwie w rękach Polaków, którzy ostatecznie wygrali go mimo krótkiego przestoju w końcówce.
Czwartą partię obie ekipy długo grały punkt za punkt. Odskoczyliśmy dopiero pod koniec, na 20:17, ale Francuzi szybko wzięli się w garść i wyrównali. Zrobiło się 21:21. Tyle że w końcówce to stosunkowo mało doświadczona kadra Polski lepiej wytrzymała trudy meczu i napięcie związane z kluczowymi akcjami. Seta wygrali do 22, a całe spotkanie 3:1.
To był wielki triumf naszych – jakby nie było – rezerwowych. I sygnał dla Nikoli Grbicia, że selekcja kadry na mistrzostwa świata może być naprawdę trudna.
Niezły początek
Trzy zwycięstwa i jedna porażka (z Włochami) – to bilans kadry po pierwszym turnieju tegorocznej Ligi Narodów. Najcenniejsza jest oczywiście dzisiejsza wygrana nad Francją, ale łatwe triumfy z Argentyną czy Bułgarią to też wyniki warte odnotowania. Polska, szczególnie biorąc pod uwagę zawodników, którzy zjawili się w Ottawie minimalnie przekroczyła nawet przedturniejowe oczekiwania.
I oby tak dalej, bo warto, by w takich właśnie meczach pokazywali się ci zawodnicy, którzy na co dzień stoją na drugim, a może i trzecim planie. Nasza siatkówka jest naprawdę bogata w utalentowanych graczy. Niech mają szansę to udowodnić.
Polska – Francja 3:1 (21:25, 25:22, 25:21, 25:22)
Fot. Newspix