Brittney Griner miała w walizce olej haszyszowy, którego używała jako wkładu do e-papierosa. Znajdowała się na lotnisku w kraju, w którym przeżyła wcześniej wiele pięknych chwil. Tylko, że tym krajem była Rosja, a rok był 2022. Kilka miesięcy później nazwisko uwięzionej koszykarki padnie w jednym zdaniu obok Wiktora Buta, „Handlarza Śmierci”.
Spis treści
Pan życia i śmierci
Wy dostaniecie koszykarkę, my naszego rodaka – taką propozycję miał wystosować rosyjski rząd w kierunku USA. Po jednej stronie stawiając aresztowaną w Moskwie dziewczynę, która znalazła się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie, po drugiej człowieka, którego czyny doprowadziły do śmierci oraz cierpienia tysięcy ludzi.
O Wiktorze Bucie powstała książka – „Handlarz Śmierci: Pieniądze, broń, samoloty oraz człowiek, który sprawia, że wojna jest możliwa”. Na Wiktorze Bucie bazowano też postać Nicolasa Cage’a z filmu „Pan Życia i Śmierci”. Teraz to odcięty od świata 55-latek, swego czasu największy i najbardziej poszukiwany na świecie handlarz bronią.
Sprzętem do zabijania But zaczął handlować po upadku ZSRR. Od początku był dobrze ustawiony, jako syn wysokiego rangą oficera KGB. Wypatrzył okazję w panującym chaosie, a przede wszystkim magazynach, których nikt nie pilnował oraz sprzęcie powstałym w wyścigu zbrojeń, który w latach 90. stracił na wartości.
Rosjanin pozyskiwał karabiny czy wszelkiego rodzaju wojenną artylerie za stosunkowo niewielkie pieniądze (albo na zasadzie kompletnej „promocji”), żeby potem generować zysk. Sprowadzał broń, tam gdzie akurat panowały konflikty zbrojne. Za jego sprawą w Afryce czy na Bliskim Wschodzie lądowały podstarzałe samoloty, w teorii przeznaczone do pomocy humanitarnej, w których załoga podmieniła wcześniej żywność i opatrunki na skrzynie wypełnione rzeczami, które nie ratowały życia, a je zabierały.
Butowi noga poślizgnęła się dopiero w 2008 roku w Bangkoku. Został zatrzymany, a potem ekstradowany do Stanów Zjednoczonych. Tam w 2012 roku skazano go na 25 lat pozbawienia wolności. Od tamtego momentu świat miał o nim zapominać. Ale przypomniał sobie w sposób, o którym w życiu byśmy nie pomyśleli.
110 dni
Propozycja wymiany Brittney Griner na Wiktora Buta świadczy oczywiście o bezczelności Rosjan. Jest niczym innym niż pstryczkiem w nos, pokazem siły, na zasadzie: możemy tego zażądać, bo co nam zrobicie? To oczywiste, że Amerykanka nie powinna być łączona z tym człowiekiem.
Szczególnie że Stany Zjednoczone uznały ją za osobę „niesłusznie zatrzymaną”. I domagają się jej powrotu do domu. Inna sprawa, że od dokładnie 110 dni nie widzimy żadnych efektów działań amerykańskiego rządu. Wiemy praktycznie tylko tyle, że Griner siedzi w więzieniu w Moskwie i ma bardzo ograniczony kontakt z bliskimi. Jej stan pozostaje natomiast zagadką.
Wybrała niewidzialność
– Najgorsze było dla mnie uczucie, że o mnie zapomniano. Dotarłam tu i czułam się samotnie. Myślałam: do diabła, moje życie się kończy – to słowa Griner nie z 2022, a 2014 roku. Koszykarka nie znajdowała się wówczas w Rosji, a w Chinach. W taki sposób w rozmowie z ESPN skomentowała swoje początki gry w tamtejszej lidze.
Miała niespełna 24 lata i przebywała w „Kraju Środka”, żeby dorobić sobie w przerwie między sezonami w amerykańskim WNBA. Pieniądze nie śmierdzą, zwłaszcza jeśli mówimy o 600 tysiącach dolarów, ale Brittney szybko przekonała się, jak może wyglądać pobyt w obcym kraju. Nikt w jej zespole nie mówił po angielsku. Nie smakowało jej też miejscowe jedzenie – żyła zatem na McDonaldzie, KFC oraz Burger Kingu.
Dnie spędzała albo na boisku – czy to w związku z treningami, czy meczami – albo w swoim apartamencie w „Zijingang International Hotel”. Czuła się źle, będąc w odosobnieniu, choć przez całe życie nie brakowało jej uwagi. Jako mierząca 206 centymetrów kobieta, z dredami, tatuażami, od zawsze stanowiła „zjawisko”. W szkole, na boisku, na ulicy.
Kiedy Melissa Johnson, dziennikarka rozmawiająca z Griner w czasie jej pobytu w Chinach, zadała jej pytanie, jaką supermoc by wybrała, w odpowiedzi usłyszała „niewidzialność”.
Życie nie ma prawa pisać takich scenariuszy.
Budzisz się do koszmaru
Griner jest tak niewidzialna, jak to tylko możliwe. Kto wie, co teraz przeżywa? Nikt, kto znajduje się poza granicami Rosji. Możemy jedynie przypuszczać, wracając myślami do podobnych przypadków. Na przykład Trevora Reeda – byłego Marine, któremu zarzucono użycie przemocy wobec policjanta, i który też trafił do rosyjskiego aresztu.
W 2020 roku skazano go na dziewięć lat pozbawienia wolności. Sprawa miała widoczne podłoże polityczne. Amerykański ambasador w Rosji mówił, że w trakcie procesu zarzuty wobec Reeda były tak kuriozalne, iż doprowadzały do śmiechu… samego sędziego. Nie było mowy o uczciwym rozpatrzeniu winy amerykańskiego żołnierza.
Ostatecznie Reed spędził w rosyjskim więzieniu ponad dwa lata. Został uwolniony w kwietniu 2022 roku – na zasadzie wymiany więźniów ze Stanami Zjednoczonymi. W drugą stronę powędrował Konstantin Jaroszenko, przemytnik narkotyków, zatrzymany parę lat wcześniej w USA.
Teraz Trevor Reed postanowił wypowiedzieć się na temat sytuacji Brittney Griner. – Piszcie do nich, dzwońcie, denerwujcie ich, nie dawajcie im spokoju – mówił w wywiadzie dla CNN. – Powiedzcie im, że chcecie Brittney oraz innych niesłusznie zatrzymanych Amerykanów z powrotem w domu, i chcecie, żeby stało się to jak najszybciej.
Według niego Brittney może przeżywać większe katusze niż on sam ze względu na orientację (jest lesbijką), a także ciemniejszą karnację. System sprawiedliwości w Rosji nazwał „średniowiecznym”, zwracając też uwagę na warunki, jakie panują w więzieniach. Zgniłe i przeterminowane jedzenie. Brak jakiejkolwiek medycznej pomocy. Dziura w podłodze jako toaleta. Wszechobecny brud. Zaschnięta krew na ścianach. Widok innych więźniów, którzy wyglądają jak zombie.
Pobyt za rosyjskimi kratami był jak walka o przetrwanie. – Każdy dzień, który tam spędzasz, przypomina budzenie się do koszmaru – opowiadał.
Zjawisko
Niegdyś Brittney Griner była znana jako zawodniczka, która może zrewolucjonizować kobiecą koszykówkę. 206 centymetrów wzrostu, rozpiętość ramion wynosząca 222 centymetry, rozmiar buta odpowiadający europejskiemu „53”. Takie warunki fizyczne pozwalały jej robić to, o czym ponad 99 procent jej koleżanek po fachu mogło zapomnieć. Czyli wsadzać piłkę do kosza.
W 2009 roku, czyli ostatnim, jaki spędziła w szkole średniej, Brittney mogła pochwalić się niespotykaną statystyką. W 32 meczach zanotowała 52 wsady. Ten jeden fakt sprawił, że amerykańskie media oszalały na jej punkcie. I trudno się temu dziwić, skoro pierwsza „paka” w WNBA, najlepszej kobiecej lidze koszykówki na świecie, miała miejsce w 2002 roku. Kolejna – w 2005 roku. Do 2018 roku doliczono się jeszcze dziewiętnastu przypadków, kiedy zawodniczka „dała z góry”.
Większość z nich było oczywiście autorstwa Griner, która w końcu trafiła do WNBA. Rosła Amerykanka otrzymywała niezliczone nagrody, biła rekordy, została mistrzynią ligi z Phoenix Mercury. W międzyczasie dwukrotnie sięgnęła też po złoty medal olimpijski, a Mark Cuban – właściciel Dallas Mavericks – powiedział, że dałby jej szansę do gry w NBA. Griner zresztą lubiła się przekomarzać, jeśli chodzi o stawianie się w jednym szeregu z facetami – w 2018 roku powiedziała, że wygrałaby pojedynek jeden na jednego z DeMarcusem Cousinsem, gwiazdą NBA.
Brittney w swoim środowisku od zawsze była gwiazdą, ale to nie znaczyło, że omijała ją konieczność szukania dodatkowych pieniędzy za oceanem. Na początku swojej drogi w WNBA zarabiała niecałe 50 tysięcy dolarów za sezon. Później udało jej się dobić do kwot przekraczających 200 tysięcy dolarów. To jednak nic przy tym, co mogła zarobić w Chinach. A potem w Rosji. Do krajów, które są znane z łamania praw człowieka, przylatywała co roku. Umożliwiał jej to nietypowy terminarz gier w amerykańskiej lidze (połowa maja – październik).
W rosyjskim zespole UMMC Jekaterynburg Brittney występowała od 2014 roku. I też odnosiła sukcesy. Wspólnie z koleżankami świętowała mistrzostwa, puchary, czy tytuły Euroligi. Na jej twarzy wielokrotnie pojawiał się uśmiech, może nawet euforia, może nawet delikatne łzy szczęścia. To wszystko jednak w 2022 roku nie miało żadnego znaczenia.
Masz tylko jeden dom
Ameryka nie kocha Brittney Griner. Choć w rozumieniu zdrowego człowieka trudno jej nie współczuć, nie trzeba długo szukać, żeby natknąć się na negatywne komentarze na jej temat. Rosjo, weź ją sobie. Popełniła przestępstwo, więc niech tam zostanie. Teraz nauczy się szanować swój kraj. Mówimy o słowach tego kalibru.
Skąd to wszystko? W 2020 roku koszykarka nie wyszła z szatni, żeby stanąć do hymnu Stanów Zjednoczonych. Popełniła zatem zniewagę, której według niektórych nie można wybaczyć. To była jej forma sprzeciwu – w obliczu protestów, które panowały w Stanach Zjednoczonych po śmierci George’a Floyda oraz Brianny Taylor. Trzymała się jej przez cały sezon. I naraziła się tym samym milionom rodaków.
– Nie chcę w żaden sposób wyrazić braku szacunku do naszego kraju. Mój ojciec był w Wietnamie i służył w policji przez trzydzieści lat. Sama chciałam najpierw być gliną, a potem koszykarką. Czuję dumę z mojego kraju – tłumaczyła potem Griner, ale jej słowa, jak to bywa, dotarły do jednych, nie zrobiły wrażenia na drugich.
Koszykarkę od zawsze fascynowały węże. Łączone często z przebiegłością, zagrożeniem, chciwością czy zdradą – dla niej były nierozumiane. Tak jak ona. Kiedy w 2013 roku wzięła udział w sesji zdjęciowej dla magazynu „The Taboo Issue” wydawanego przez ESPN, wokół swojego ciała miała owiniętego żółtego, majestatycznego pytona.
Nieco wcześniej publicznie ogłosiła, że jest lesbijką. Nie minęło wiele czasu, a zaczęła bać się wchodzić na Twittera. W końcu jednak ten portal społecznościowy stał się dla niej rozgrywką. „Kim jesteś”? „Wzbudzasz we mnie obrzydzenie”. „Masz penisa” – na takie komentarze trafiała. Kiedyś sprawiały jej ból, potem cytowała je podczas rozmowy z dziennikarzami. Mówiła, że dzięki nim coraz bardziej chciała być silną ciemnoskórą lesbijką.
Nie zawsze potrafiła sobie radzić z nienawiścią oraz poczuciem inności. Przez długi czas szukała siebie. Ubierała się jak inne dziewczyny i chodziła na randki z chłopakami. Od zawsze była za wysoka i zbyt potężna w stosunku do rówieśników, żeby doświadczać przemocy fizycznej. Ale słyszała, że jest płaska. Że wygląda jak dziwadło. W końcu liczne lalki oraz pluszaki, które wypełniały jej pokój, nie służyły jej do zabawy. Ocierała w nie łzy.
– Jaki jest cel samobójstwa, kiedy mogę zranić swoją rodzinę? – tłumaczyła po latach dla Sports Illustrated, nawiązując do swoich najtrudniejszych czasów. Najważniejsze było to, że je przeżyła. Że mogła cieszyć się codziennością, a nawet akceptacją.
Nie wiedziała, że życie znowu wystawi ją na próbę.
Niezapomniana
Czy na pewno Brittney miała w walizce olej haszyszowy? Na ile ufamy informacjom, które wyszły na świat za sprawą rosyjskich mediów? Czy koszykarka, która z Rosją ma do czynienia od 2014 roku, naprawdę zaryzykowałaby spakowaniem do walizki substancji, która – nie w Kalifornii, gdzie mieszka na co dzień, ale w świetle rosyjskiego prawa – jest uznawana za nielegalny narkotyk? A może robiła to wcześniej wielokrotnie – i nie przyszło jej na myśl, że tym razem kontrola na lotnisku będzie surowsza niż zazwyczaj?
Jest wiele pytań, na które nie ma odpowiedzi. Wiemy natomiast, że Griner nie powinna wracać do Rosji. Ale był 17 lutego – inwazja na Ukrainę jeszcze nie nastąpiła. Amerykanka mogła być może uważniej śledzić wiadomości – i wywnioskować, że w związku z rosnącym napięciem lepiej nie wybierać się do kraju, który może lada dzień zaatakować Ukrainę. Pamiętajmy jednak, że Rosja nie była dla Amerykanki kompletnie obcym krajem, a Moskwa kompletnie obcym miastem. Odwiedzała te tereny wielokrotnie.
Nie trzeba było długo czekać na pierwsze reakcje na aresztowanie Griner. Amerykańscy politycy oraz eksperci od polityki międzynarodowej mówili, że może stać się „wysokiej rangi zakładnikiem”, że nie łatwo będzie jej wrócić do Stanów. Podkreślano również, że w obliczu międzynarodowych sankcji rosyjskim władzom nie będzie w interesie współpracować w sprawie Brittney z USA. Były prawnik w ambasadzie Stanów w Moskwie – Tom Firestone – podkreślał zaś, że koszykarka może być przetrzymywana w zamknięciu przez 18 miesięcy, zanim w ogóle dojdzie do procesu.
W międzyczasie amerykańcy sportowcy – jak podkreślała Lisa Leslie, była koszykarka – mieli usłyszeć, że powinni zachować ostrożność. – Powiedziano nam, żebyśmy nie robili większego zamieszania, bo Rosja może użyć Brittney jako pionka w obecnej wojennej sytuacji (za CNN).
Mimo tego świat sportu w USA zaczął w końcu wyrażać swoje zaniepokojenie. Zawodniczki WNBA na początku maja wystąpiły na meczu w koszulkach z inicjałami Britteny Griner, a także numerem „42”, z którym występowała koszykarka. Na jej temat wypowiadali się zawodnicy NBA, a także przedstawiciele innych dyscyplin, jak Lewis Hamilton. W międzyczasie Rosja tylko przedłużała okres przetrzymywania Amerykanki – pierwotnie miał się skończyć 17 maja, teraz mówi się o 18 czerwca.
W ostatnich dniach głosy o uwolnieniu Griner się nasiliły. LeBron James opublikował oświadczenie, w którym zwrócił się do prezydenta Joe Bidena. Zawodnicy Boston Celtics wyszli na rozgrzewkę przed meczem finałów NBA w koszulce z napisem „We are BG”. Komisarz najlepszej ligi świata – Adam Silver – podkreślił natomiast, że wraz z WNBA robi wszystko, aby pomóc uwięzionej koszykarce. – Jesteśmy w kontakcie z Białym Domem, Departamentem Stanu, negocjatorami w sprawach zakładników. Naszym priorytetem numer jeden jest jej zdrowie, bezpieczeństwo i to, żeby wydostała się z Rosji – zaznaczał, cytowany przez ESPN.
Słowa
W większości mówimy o gestach, które nie docierają do Rosji, a jeśli już, to nie robią na nikim wrażenia. Brittney Griner jest nie tylko uwięziona w obcym kraju, ale też odcięta od reszty świata. Od momentu, gdy trafiła do więzienia, pozwalano jej na wyłącznie pisemną korespondencję z żoną, przyjaciółmi oraz przedstawicielami świata sportu. W bliższych kontaktach znajduje się natomiast ze swoim zespołem prawnym. I tak od 110 dni.
KACPER MARCINIAK
Fot. Newspix.pl