Cud – tym jednym słowem można określić, to czego udało się dokonać Nottingham Forest w tym sezonie. Jeszcze w połowie września wydawało się, że The Reds czekać może tylko rozpaczliwa walka o utrzymanie. Wtedy jednak wszystko się zmieniło i to za sprawą jednego człowieka – Steve’a Coopera. Dziś Nottingham to prawdopodobnie najszczęśliwsze miejsce na ziemi. Do tego takie, które wczoraj zarobiło co najmniej 170 milionów funtów.
Cała historia Nottingham Forest jest szalona, ale dopiero kiedy skupimy się tylko na ostatnim półwieczu, zobaczymy, co to dokładnie znaczy – dwa Puchary Europy, spadki i awanse, zmiany właścicielskie, a nawet doprowadzenie się na skraj bankructwa. Teraz jednak najprawdopodobniej nastąpił przełom i być może początek nowej ery klubu z East Midlands. Ale po kolei.
Najlepsi w Europie
Nottingham Forest jest dwukrotnym zdobywcą Pucharu Europy Mistrzów Krajowych, czyli poprzednika Ligi Mistrzów. To pewnie najbardziej nieoczywisty zwycięzca w historii tych rozgrywek. Na przełomie lat 70. i 80. The Reds zupełnie niespodziewanie stali się jednym z czołowych klubów w Anglii.
Drużyna prowadzona przez legendarnego trenera Briana Clougha zaliczyła być może najbardziej spektakularne trzy sezony w historii futbolu. Zaczęło się od rozgrywek ligi angielskiej 1977/1978, kiedy to Nottingham Forest było beniaminkiem. The Reds dokonali niemal niemożliwego – zdobyli mistrzostwo od razu po awansie do elity. Wcześniej w Anglii udało się to tylko dwóm drużynom – Evertonowi w 1932 i Ipswich Town w 1962 roku. Zdetronizowali wielki Liverpool Boba Paisleya, który w tamtym okresie był absolutnym hegemonem nie tylko na Wyspach Brytyjskich, ale też w całej Europie.
Jeszcze bardziej niespodziewanego wyczynu udało im się dokonać rok później, kiedy to triumfowali w Pucharze Europy, pokonując zresztą po drodze chociażby rzeczony Liverpool. The Reds pokonali 1:0 Malmo w finale rozgrywanym na Stadionie Olimpijskim w Monachium, po bramce Trevora Francisa w doliczonym czasie gry pierwszej połowy. Rok później podopieczni Briana Clougha powtórzyli swój niezwykły wyczyn i triumfowali w najważniejszych europejskich rozgrywkach po raz drugi z rzędu. Tym razem w finale rozgrywanym na Santiago Bernabeu pokonali 1:0 Hamburger SV, po bramce Johna Robertsona w 20. minucie spotkania.
Jurgen, znowu ci się nie udało!
Upadek
Później nie udało się już nawiązać do tamtych sukcesów. Sytuacja z każdym sezonem stawała się coraz gorsza. Forest utrzymywało się blisko czołówki, ale trudno było się włączyć do walki o mistrzostwo Anglii. Wydawało się, że Nottingham tak wysoko podtrzymuje tylko i wyłączenie obecność Clougha na ławce trenerskiej. W końcu przyszedł jednak moment załamania i to od razu w pierwszym sezonie ery Premier League. W 1993 roku The Reds pożegnali się z najwyższą klasą rozgrywkową, zajmując ostatnie miejsce w lidze, a Brian Clough odszedł z klubu po 18 latach pracy.
Pobyt Forest w Championship nie trwał długo, bo zaledwie jeden sezon. Już w rozgrywkach 1994/1995 udało się wrócić do elity i w dodatku od razu zająć w niej trzecie miejsce za Blackburn Rovers i Manchesterem United. Później jednak znów było tylko gorzej i w sezonie 1996/1997 Nottingham spadło, ale po raz kolejny wróciło po sezonie. Tym razem nie udało się zaliczyć tak spektakularnego wejścia. Od razu po awansie zajęli ostatnie miejsce w Premier League i w 1999 roku wrócili do Championship. Wtedy jednak nikt nie podejrzewał, że aż na 23 lata.
Początek XXI wieku był dla Nottingham Forest niezwykle trudny, na co złożyło się wiele czynników. Początkowo kryzys udało się przetrwać, ale z każdym sezonem straty były coraz większe. Właściciel Nigel Noughty nie był w stanie zapanować nad klubowym budżetem, co doprowadziło w końcu do prawdziwej katastrofy, czyli spadku do League One w 2005 roku. Był to pierwszy przypadek w historii, kiedy zdobywca Pucharu Europy znalazł się dopiero na trzecim poziomie rozgrywkowym.
Antybohater. Co się stało z Lorisem Kariusem?
Chaos
Kolejne lata w klubie z Nottingham to kompletny chaos. Nastąpił okres ciągłych zmian trenerskich i usilnych prób jak najszybszego powrotu do Championship. Blisko było dopiero w sezonie 2006/2007, kiedy to drużyna prowadzona przez Colina Calderwooda dostała się do baraży. W półfinale poniosła jednak zaskakującą klęskę z Yeovil Town i musiała odłożyć marzenia o awansie na później. Te spełniły się jednak już rok później, kiedy to udało się wywalczyć bezpośrednią promocję.
Po tamtym awansie Forest było dwukrotnie blisko awansu do Premier League, ale zarówno w sezonie 2009/2010, jak i 2010/2011 przegrywało w barażach. W 2012 roku w klubie doszło do rewolucji, ponieważ zmarł właściciel Nigel Doughty. Schedę po nim przejęła kuwejcka rodzina Al-Hasawi, która miała wielkie plany i obiecała same sukcesy, ale skończyło się jak to zwykle w takich przypadkach.
W zasadzie jedyne, z czego zostaną zapamiętani ówcześni właściciele klubu, to ciągłe zmiany trenerów i koncepcji. Kolejne długofalowe plany zapowiadane z wielką pompą, to coś, co doskonale znamy z polskiego podwórka. W ciągu pięciu lat rządzenia klubem przez Al-Hasawich pojawiło się w nim 12 różnych menedżerów, licząc też tych tymczasowych. Nottingham było zdecydowanie bliżej spadku niż awansu, co wzbudzało coraz większą irytację wśród kibiców.
Mo Salah – superstrzelec, który milczy w finałach
Marinakis
Po pięciu latach nieudolnych rządów Kuwejtczyków przyszła pora na nowego właściciela – Evangelosa Marinakisa, który zarządzał także Olympiakosem Pireus. Kibice Nottingham z jednej strony cieszyli się, że udało się pozbyć z klubu poprzednich zarządców, ale pojawienie się kontrowersyjnego greckiego biznesmena, nie napawało optymizmem. Marinakis miał już swoje za uszami. W Grecji był oskarżany o korupcję, a w dodatku jego niektóre wypowiedzi były uznawane za co najmniej szalone.
Jednym z jego najbardziej znanych wybryków była afera z Djibrilem Cisse, która wybuchła po meczu derbowym z Panathinaikosem w 2011 roku. Marinakis miał wtedy pokłócić się z francuskim piłkarzem i skłonić kibiców Olympiakosu do pobicia go. Sprawa trafiła do greckiego sądu, który jednak uniewinnił znanego działacza.
Grek na początku swoich rządów naobiecywał sporo, podobnie jak jego poprzednicy. Pojawiły się zapowiedzi, że w ciągu pięciu lat klub wróci nie tylko do Premier League, ale nawet do europejskich pucharów. Marinakis postanowił także, że dokona gruntownej przebudowy stadionu City Ground. Do tej pory żadne prace na obiekcie nawet się nie rozpoczęły, ale właścicielowi Forest jedno trzeba oddać – za jego kadencji klub chociaż wrócił do Premier League.
„Deco z Gwinei” i jego droga do finału Ligi Mistrzów
Cooper
W tym kontekście wszystkie zasługi należy przypisać jednak innemu człowiekowi, prawdziwemu bohaterowi – Steve’owi Cooperowi. To właśnie ten 42-letni trener doprowadził klub do wymarzonego awansu po 23 latach oczekiwania. W dodatku awansu, którego nikt się nie spodziewał i który zdecydowanie można rozpatrywać w kategorii cudów.
Walijczyk nie miał zbyt wielkiego doświadczenia, ponieważ wcześniej prowadził głównie drużyny młodzieżowe Liverpoolu i reprezentacji Anglii. Z kadrą do lat 17 osiągnął jednak wielki sukces, jakim było mistrzostwo świata zdobyte w 2017 roku. Pierwsze skrzypce w tamtej drużynie grali tacy zawodnicy jak Phil Foden, Jadon Sancho czy Callum Hudson-Odoi.
Pierwszą pracę z seniorskim zespołem Cooper podjął w 2019 roku. Został wtedy szkoleniowcem Swansea City i trzeba przyznać, że zrobił furorę. Już w drugim sezonie za sterami walijskiego klubu był blisko awansu do Premier League. Jego drużyna dotarła do finału baraży w 2021 roku, ale przegrała w nim z Brentford. Wtedy 42-latek zdecydował się odejść i poszukać pracy w jednym z klubów z elity.
Zainteresowanie było m.in. ze strony Evertonu, ale nic z tego nie wyszło. We wrześniu Cooper postanowił więc podjąć się kolejnego trudnego zadania i przejąć pogrążone w kryzysie Nottingham po Chrisie Hughtonie. Sytuacja była wręcz dramatyczna i wtedy raczej nikt nawet nie marzył o tym, co się później wydarzyło. The Reds zaliczyli najgorszy start sezonu od 108 lat i w pierwszych siedmiu kolejkach byli bez wygranej na ostatnim miejscu w Championship.
Od dziewiątej kolejki klub przejął już nowy menedżer i dokonał niemożliwego. Zmienił sposób gry drużyny, wprowadzając system z trójką obrońców, który pozwolił zachować balans pomiędzy defensywą a ofensywą. Efekt? 13 punktów w pierwszych pięciu meczach. W sumie za kadencji Coopera Nottingham poniosło w fazie zasadniczej tylko sześć porażek w 38 spotkaniach i zajęło ostatecznie czwartą pozycję. W barażach stoczyło bardzo trudną walkę z Sheffield United, a następnie w niezwykle nudnym finale pokonało 1:0 Huddersfield po bramce samobójczej.
Zdarzyło się więc coś, co nie miało prawa się zdarzyć. Steve Cooper przejął klub na ostatnim miejscu w tabeli i doprowadził go do Premier League, co wcześniej nie udawało się przez 23 lata. Tym samym przyszły sezon w elicie zapowiada się fantastycznie. Po raz pierwszy od bardzo dawna zobaczymy w niej bowiem wszystkich angielskich triumfatorów Pucharu Europy/Ligi Mistrzów. – To magiczny klub, a my właśnie przypomnieliśmy o tym światu. Jestem zachwycony tym, że będziemy mogli zagrać w Premier League i że kibice będą mogli w końcu tego doświadczyć – mówił trener Nottingham na gorąco po finale.
Plan dla Nottingham jest jasny – utrzymać się i zmierzać ku przywróceniu klubowi chwały. Start będą mieli dobry, ponieważ jak każdy beniaminek Premier League mogą liczyć na dodatkowe co najmniej 170 milionów funtów. Kto wie, a może powtórzą sukces z sezonu 1977/1978? W końcu trener The Reds pokazał już, że jest ekspertem od zadań niewykonalnych.
Czytaj więcej o Premier League:
- Czy sezon Liverpoolu na pewno można uznać za udany?
- To może być przełom. Manchester City odnalazł charakter
- Najlepsza jedenastka Premier League 2021/2022
Fot. Newspix