Reklama

W pogoni za Vive. Czy w przyszłym sezonie Wisła znów napędzi mistrzom strachu?

Kamil Gapiński

Autor:Kamil Gapiński

25 maja 2022, 09:47 • 6 min czytania 35 komentarzy

Wiśle Płock nie udało się po 11 latach zdetronizować Vive. Niesamowite spotkanie w Orlen Arenie (20:20, 5:3 w karnych dla przyjezdnych) pokazało jednak, że Nafciarze mają dobry plan na postawienie się w PGNiG Superlidze zamożniejszym rywalom. Skoro nie mogą sobie pozwolić na takiej klasy indywidualności, jak kielczanie, muszą skupić się na budowaniu drużyny, która niejako „ukryje” braki poszczególnych graczy. A że mocne zespoły w piłce ręcznej tworzy się od tyłu, Xavi Sabate postawił na obronę, która funkcjonowała świetnie nawet w tak skrajnej sytuacji, w której straciła w 23. minuty… trzech najlepszych zawodników. We wtorek płocczanom nie udało się jeszcze stłamsić hegemona, ale niewykluczone, że w rozgrywkach 2022/23 znów postawią się utytułowanym rywalom. By tak się stało, nie mogą jednak zawalić najbliższego okienka transferowego.

W pogoni za Vive. Czy w przyszłym sezonie Wisła znów napędzi mistrzom strachu?

Wczoraj w Płocku doszło do absolutnie niespotykanej sytuacji: trzech szczypiornistów Wisły wyleciało z parkietu za czerwone kartki przed 23. minutą meczu! Pierwszy z nich, Mirsad Terzić, dał w mordę Alexowi Dujszebajewowi już w 36. sekundzie gry. Następnie Przemysław Krajewski trafił z rzutu karnego w twarz Andreasa Wolffa. Doświadczony zawodnik nie ma prawa popełniać tak głupich błędów w tak ważnych spotkaniach. Ostatnich kilka dni walczył o to, by wrócić do zdrowia na Świętą Wojnę, a potem sam się z niej wyeliminował – kuriozalna sytuacja, która najbardziej zabolała zapewne samego zainteresowanego. Patrząc na jego reakcję tuż po, był zdruzgotany swoją niefrasobliwością. 

Fani Nafciarzy nie zdążyli się jeszcze pogodzić z utratą tego ważnego duetu, a tu już powstał na spontanie zespół Ich Troje. Dołączył do niego Leon Susnja, który postanowił zdzielić w twarz Michała Olejniczaka. Niesamowita historia, mecze piłki ręcznej oglądam od 1992 roku i drugiej takiej nie pamiętam.

Gdyby nie to wszystko, zapewne ten mecz mógłby potoczyć się inaczej. Z tą trójką na szóstym metrze Nafciarze w tyłach byliby pewniejsi, a co za tym idzie jeszcze szczelniejsi. W spotkaniu, w którym decydują detale, mogłoby to przeważyć szalę na ich korzyść. Ale nie zamierzam tu uprawiać gdybologii, tak uwielbianej przez Polaków. Po pierwsze dlatego, że nawet bez wykluczonych gra płocczan w tyłach wyglądała momentami wyśmienicie, co bez wątpienia świadczy o tym, jak świetnie wytrenował do niej Sabate swoich zawodników. Po drugie, Wisła nie przegrała tego meczu obroną tylko atakiem. A precyzując –  przede wszystkim fatalnie wykonywanymi rzutami karnymi. Płocczanie zmarnowali aż sześć siódemek (cztery obronił Wolff, dwa słupki), co na tym poziomie jest wynikiem kompromitującym. Jeśli chcesz odebrać tytuł mistrza Polski drużynie, która jednocześnie ma szanse na wygranie Ligi Mistrzów, musisz być skuteczniejszy w tym elemencie.

Reklama

Co ciekawe, mogło zdarzyć się tak, że nawet to uchybienie uszłoby Wiśle płazem. Albowiem na środku rozegrania zespołem znakomicie dowodził Niko Mindegia. Hiszpan ewidentnie bawił się na parkiecie. Wyszedł z założenia, że takie mecze są po to, by czerpać z nich przyjemność, a nie dostać czegoś na kształt Parkinsona łydek, dlatego rywale mieli z nim olbrzymie problemy. I co? I w 40. minucie południowiec doznał kontuzji, która sprawiła, że już w tym meczu nie zagrał. To już było za dużo dla Wisły, która straciła werwę w ataku, a w efekcie szanse na tytuł.

Oczywiście, to wszystko, co napisałem powyżej, jest spojrzeniem na spotkanie z perspektywy underdoga. Ta kielecka mogła być zupełnie inna – w Vive również mogą myśleć, że nie mieli łatwego życia, bo w meczu finałowym PGNiG Superligi z parkietu za faule wylecieli Miguel Sanchez-Migallon i Tomasz Gębala (niebieska kartka za szczególnie brutalne zagranie), były zawodnik Wisły, niemiłosiernie lżony przez płockich kibiców. Dla kielczan to nie były jednak aż tak poważne absencje, jak dla rywali, gdyż mają szerszą i mocniejszą kadrę. Poza tym w tyłach wyśmienicie bronił Wolff. Może nie jest to najbardziej technicznie grający golkiper świata, ale ewentualne braki w tej materii nadrabia posturą i ustawieniem. W spotkaniu w Płocku nakrył czapką Adama Morawskiego, który owszem, miał kilka przebłysków, ale jeśli chcesz zdetronizować mistrza, musisz sam wspiąć się na jego poziom. Loczek tego nie zrobił, dlatego po ostatnim ligowym meczu w Płocku – latem odchodzi do Bundesligi – może czuć olbrzymi niedosyt. Niemiec odbił 18 piłek (!), a Polak tylko 9. Na tym poziomie to przepaść.

Już przed spotkaniem eksperci dywagowali, że takie starcia wygrywają bramkarze i cóż – ten z Kielc był po prostu lepszy od płockiego. Podobnie jak Arkadiusz Moryto od wykonawców siódemek w Wiśle. Reprezentantowi Polski nie zadrżała ręka nawet w końcówce, gdy rzucał karnego mając przed sobą ścianę ubranych na niebiesko kibiców z Płocka. Goście mieli pięć siódemek i każdą z nich zamienili na bramkę. Powtórzę się raz jeszcze: na tym poziomie to przepaść.

Vive znów okazało się najlepsze co oczywiście nie może dziwić. Kielczanie mają wyższy budżet od Wisły, a co za tym idzie dużo więcej indywidualności. Wolff, Alex Dujszebajew, Atrsem Karalek – to są czołowi na świecie zawodnicy na swoich pozycjach. Nafciarze o takich liderach mogą tylko pomarzyć, ale nic więcej, przynajmniej na dziś, z tym nie zrobią. Sabate o tym wie, dlatego uznał, że postawi się rywalom wyszlifowaną do granic możliwości obroną. We wtorek się nie udało, ale nie jest powiedziane, że w kolejnym sezonie nie będzie lepiej. Do tego płocczanie potrzebują jednak udanego okienka transferowego. Na razie bilans start – tych, do których już doszło, ale i tych potencjalnych, zdaje się być jednak większy niż zysków. Z istotnych zawodników Wisłę na pewno opuszczą wspomniany Morawski i solidny praworęczny rozgrywający Zoltan Szita, który wzmocni Pick Szeged. Z mniej ważnych – obrotowy Marek Daćko i skrzydłowy Jan Jurecić. Niepewna jest też przyszłość Michała Daszka, otwarcie mówiącego o chęci transferu na zachód, co nie może dziwić, gdy spojrzymy w jego metrykę. 27 czerwca kończy 30 lat, więc siłą rzeczy to ostatni gwizdek na próbę podbicia świata.

„Loczka” zastąpi Kristian Pilipović z Kadetten Schaffhausen. To solidny bramkarz, ale na dziś zdaje się być nieco słabszy od Morawskiego. Wczoraj przed meczem dyskutowałem o nim ze Sławomirem Szmalem, który nie ukrywał, że jakoś specjalnie zachwycony Chorwatem nie jest. Na teraz ciężko więc uwierzyć w to, że ten zawodnik w Świętych Wojnach da Wiśle efekt „wow” na poziomie Wolffa.

Zaklepani jakiś czas temu Marcel Jastrzębski i Filip Michałowicz to dwa duże talenty polskiej piłki ręcznej, więc za ich sprowadzenie należy Nafciarzy pochwalić. Ale też to młodzi chłopcy, którzy potrzebują miesięcy, jeśli nie lat, żeby wejść na odpowiedni poziom (o ile w ogóle będą w stanie to zrobić). Podobnie jak Gergo Fazekas, syn Nandora, legendarnego węgierskiego bramkarza. Nieco starszy (rocznik 98’) Marcel Sroczyk, powoływany już do kadry B, to wychowanek Zagłębia Lubin. Lewoskrzydłowy idealnie pasuje do określenia solidny ligowiec. Możliwe, że w Płocku wystrzeli, ale równie dobrze może po prostu grać na co najwyżej niezłym poziomie. Czyli znowu – szału nie ma.

Reklama

Wisła powinna w pierwszej kolejności poszukać klasowego leworęcznego rozgrywającego. David Fernandez, z którym nie wiedzieć czemu przedłużono kontrakt do 2025 roku, nie raz i nie dwa pokazał, że nie jest zawodnikiem gwarantującym odpowiedni poziom w takich starciach, jak to z Vive. Wczoraj rzucił jedną efektowną bramkę, ale poza tym po prostu irytował. Jeśli Adamowi Wiśniewskiemu uda się sprowadzić kogoś, kto będzie na prawej połówce przeciwwagą dla Siergieja Kosorotwa, płocczanie mogą wyglądać w kolejnych rozgrywkach w ataku obiecująco.

Najważniejsze zostawiłem na koniec – defensywa Wisły może być w rozgrywkach 2022/23 jeszcze silniejsza. Nie dość, że nikt istotny z tyłów nie odchodzi, to zespół wzmocni jeszcze Dawid Dawydzik, reprezentant Polski, którego selekcjoner Patryk Rombel często wystawia w obronie na środku. Można więc założyć w ciemno, że Sabate ma na niego pomysł, co może doprowadzić do tego, że kolejne starcia z Vive będą tak pasjonujące, jak to z wczoraj (oczywiście pod warunkiem uzupełnienia wspomnianych braków z przodu). Czego Wam i sobie życzę, bo ciężko o lepszą reklamę piłki ręcznej niż to, co oglądaliśmy w Orlen Arenie.

KAMIL GAPIŃSKI

Fot. Newspix.pl

Kibic Realu Madryt od 1996 roku. Najbardziej lubił drużynę z Raulem i Mijatoviciem w składzie. Niedoszły piłkarz Petrochemii, pamiętający Szymona Marciniaka z czasów, gdy jeszcze miał włosy i grał w płockim klubie dwa roczniki wyżej. Piłkę nożną kocha na równi z ręczną, choć sam preferuje sporty indywidualne, dlatego siedem razy ukończył maraton. Kiedy nie pracuje i nie trenuje, sporo czyta. Preferuje literaturę współczesną, choć jego ulubioną książką jest Hrabia Monte Christo. Jest dumny, że w całym tym opisie ani razu nie padło słowo triathlon.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

35 komentarzy

Loading...