Bez trenera, którego z przyczyn osobistych na razie w Paryżu zabrakło. Ale i bez kłopotów. Iga Świątek 6:2, 6:0 ograła w I rundzie French Open Łesię Curenko i w niespełna godzinę awansowała do kolejnej fazy turnieju. Była z tego zresztą zadowolona, bo – jak mówiła – został jej czas na zwiedzanie Paryża. Celem na dziś – Wersal.
Czasem mamy wrażenie, że wystarczyłoby napisać jeden tekst o meczach Igi Świątek, a potem tylko zmieniać w nim szczegóły – nazwiska, turniej i wynik. Choć z tym ostatnim byłoby chyba mało kłopotu, bo już po raz czternasty w tym sezonie Iga wygrała ze swoją rywalką seta do zera. Łesia Curenko nie była bowiem w stanie się jej przeciwstawić, choć nie można jej zarzucić, że nie próbowała.
Bo Ukrainka momentami naprawdę grała całkiem niezły tenis. Szukała rozwiązań, z czasem zaczęła atakować coraz więcej i więcej, próbując skrócić wymiany i przejąć inicjatywę. Nie wychodziło, bo Iga po prostu nie dawała jej miejsca na żadne pomyłki. A Curenko w obecnej formie to nie zawodniczka, która by ich nie popełniała, gdy jest przyciśnięta do ściany. Owszem, kiedyś była tenisistką z TOP 30, zagrała nawet w ćwierćfinale US Open 2018 – zresztą w swoim najlepszym sezonie w tourze.
Ale teraz? Teraz zajmuje 119. miejsce w rankingu WTA, a do turnieju wchodziła przez kwalifikacje, broniąc nawet po drodze piłki meczowej. Powiedzmy sobie wprost – Idze w aktualnej formie po prostu nie mogła zagrozić.
Mimo wszystko wypadało być ostrożnym, bo że sensacje w tym turnieju są możliwe, pokazała wczoraj choćby Magda Linette, eliminując Ons Jabeur, jedną z największych faworytek imprezy. Do tego Iga w ostatnim czasie w pierwszych meczach powoli wchodziła w turniej, rozkręcając się z czasem. Dlatego nie zdziwiłoby nas bardziej zacięte spotkanie. Polka jednak w Paryżu czuje się doskonale, nawet pod dachem, który dziś z powodu opadów deszczu na korcie Philippe’a Chatriera pozostał zamknięty.
Od pierwszych punktów meczu to Iga była lepsza. Grała spokojnie, dokładnie i nie przejmowała się ani trochę narzekaniami rywalki na nawierzchnię, która jej zdaniem była zbyt grząska. Polka po prostu robiła swoje. Punkt po punkcie, gem po gemie rozbijała Curenko. Owszem, w pierwszej partii Ukrainka było stać na kilka lepszych wymian, raz nawet przełamała Igę, ale to zupełnie niczego nie zmieniło. Świątek wygrała pierwszą partię 6:2.
A w drugiej zagrała jeszcze lepiej.
Jeśli Iga w ogóle traciła punkty, to niemal wyłącznie po własnych błędach. Ukrainka wydawała się pogodzona z losem od samego początku drugiego seta. Owszem, momentami niby próbowała powalczyć, ale tak naprawdę ani przez moment nie sprawiała wrażenia, jakby faktycznie mogła to zrobić. Nie ugrała więc w nim ani jednego gema. I mecz skończył się wynikiem 6:2, 6:0 dla Igi Świątek. Trwał 54 minuty i był 29. zwycięstwem Polki z rzędu.
– Wielki Szlem rządzi się innymi prawami, panuje tu inna atmosfera. Zdarza się sporo niespodzianek – mówiła Iga po meczu na antenie Eurosportu. – Cieszę się, że dobrze weszłam w mecz, wywierałam presję na rywalce i byłam skoncentrowana. Wiem, że mogę się jeszcze rozkręcić przy okazji kolejnych spotkań. Seria bez porażki? Ma swoje plusy i minusy, może jest więcej presji, ale staram się korzystać z pozytywów tej sytuacji i przekładać tę presję na rywalki, które wiedzą, że jestem w formie. To dla mnie ważne.
Dodała też, jeszcze w rozmowie na korcie, że po tym, jak już zaliczy konferencję prasową i wszelkie inne typowo pomeczowe czynności, planuje wybrać się zwiedzać Paryż, bo do tej pory nie miała ku temu wiele okazji – odwiedziła Luwr i okolice wieży Eiffela. Dziś za to wybierze się do Wersalu. Ot, aktualna królowa kobiecego tenisa zwiedzi byłą królewską rezydencję. Jakby nie było – Iga pasuje tam doskonale.
Fot. Newspix
Czytaj więcej o tenisie: