Wisła Kraków spadła z Ekstraklasy, a wraz z nią spadł z niej Jerzy Brzęczek. W tej chwili chyba prędzej przekonalibyście nas, że Jan Kliment, Zdenek Ondrasek i Felicio Brown Forbes to bardzo dobrzy napastnicy niż do tego, iż były selekcjoner to bardzo dobry trener.
A przecież między innymi o to toczyła się gra, którą z hukiem zakończyli dziś Karol Angielski z Dawidem Abramowiczem. Spadek Wisły Kraków to oczywiście temat numer jeden i wielkie wydarzenie w skali polskiej piłki, ale gdzieś tam w tle słychać było inne pytanie, na które odpowiedź chcieli poznać przede wszystkim kibice reprezentacji Polski. A mianowicie – czy na stołek selekcjonera Zbigniew Boniek rzeczywiście wsadził nam kogoś utalentowanego, kto w nieco innych okolicznościach, przy innym klimacie, mógłby się sprawdzić jako najważniejszy trener w kraju, czyli jako szef Lewandowskiego, Szczęsnego, Zielińskiego i Glika?
Nie mieliśmy takiego przekonania w momencie ogłoszenia Brzęczka, bo mieć go nie mogliśmy – wywalczenie piątego miejsca w Ekstraklasie, nawet jeśli z Wisłą Płock, to tak naprawdę w skali makro żadne osiągnięcie.
Nie mieliśmy takiego przekonania, gdy Brzęczek był zwalniany, bo z jednej strony cele realizował, zrobił awans na Euro i odmłodził drużynę, a z drugiej – robił to z gracją adekwatną do pseudonimu “Wuja” i w stylu, który nie zwiastował niczego dobrego na przyszłość.
I tym bardziej nie mamy chyba takiego przekonania teraz, gdy przyszedł do Wisły Kraków – drużyny dołującej, ale będącej na bezpiecznym miejscu – wygrał jeden mecz z trzynastu (1 z 13!) i przyłożył rękę do tego, że Biała Gwiazda na kolejkę przed końcem okazała się gorsza od między innymi Warty Poznań, Stali Mielec czy Radomiaka Radom.
Nie ma sensu na tej podstawie orzekać wstecz. Łatwo dziś zapytać z przekąsem: “hehe, jakim cudem ten gościu miał wyjść z grupy na Euro, skoro poległ na poziomie Ekstraklasy?”, ale przecież to nie takie proste. A może by i wyszedł, bo akurat rywale pokroju Słowacji mu w trakcie kadencji leżeli, a to był mecz-klucz. Trudno powiedzieć. Faktem jest jednak to, że to do tej pory Jerzy Brzęczek był silny dzięki słabości swojego następcy i nawet zaczął z tego korzystać w udzielanych coraz chętniej wywiadach. Każde potknięcie Sousy było dolewką paliwa do baku jego zwolenników, którzy nie potrafili przyjąć do wiadomości jednej kwestii – niepowodzenia Portugalczyka prędzej oznaczały to, że Zbigniew Boniek dwa razy pomylił się przy wyborze selekcjonera, niż to, że Brzęczek jednak był dobry i został niesprawiedliwie zastąpiony przez bajeranta o wiadomym kolorze włosów.
No a prawdziwy problem pojawił się wtedy, gdy przyszedł czas na powrót do roboty i przekonanie wszystkich własną pracą, a nie umiejętnym operowaniem czymś, co jest już nieweryfikowalne.
Czy Jerzy Brzęczek mógł wybrać teoretycznie łatwiejszą fuchę niż walczącą o utrzymanie Wisłę? Oczywiście, że tak. Ale też nie róbmy z niego kogoś, kto podjął się samobójczej wręcz próby utrzymania zespołu będącego w dramatycznej sytuacji. Zacznijmy od tego, że trudniej wyobrazić sobie bardziej przyjazne środowisko pracy dla trenera niż sytuacja, w której jeden z twoich siostrzeńców jest właścicielem klubu, a drugi jego prezesem. Ma to też pewnie swoje minusy, bo z rodziną to wiadomo – najlepiej na zdjęciu, ale przede wszystkim to komfort pracy, o którym siedzący na walizce trener (czyli 95% z nich) może tylko pomarzyć.
Po drugie – nie trzeba było szaleńczo gonić ligowej stawki, a wręcz przeciwnie. 14 lutego, gdy Brzęczek zastępował Gulę, Wisła Kraków była na 13. miejscu, miała punkt przewagi nad strefą spadkową i terminarz, który ułatwiał zostanie rycerzem na białym koniu – mecze z drużynami, które były w tabeli niżej (Górnik Łęczna i Legia Warszawa) oraz starcie z trzecioligowcem w Pucharze Polski.
Dalej – to nie tak, że Brzęczek był skazany na ten zestaw ludzi, który został w Krakowie po odejściu Yeboaha i Aschrafa. Okienko było otwarte do końca lutego, a i później, między innymi przez sytuację w Ukrainie, można było kontraktować nowych piłkarzy, w rezultacie już po zatrudnieniu trenera do Białej Gwiazdy trafili Elvis Manu, Marko Poletanović i Gio Citaiszwili. Poza tym to też nie tak, że nie było czasu na pracę – w przerwie na kadrę Wisła pojechała nawet na specjalne zgrupowanie do Woli Chorzelowskiej, gdzie nad piłkarzami pracował nie tylko były selekcjoner, ale też Leszek Dyja, zaufany człowiek od przygotowania fizycznego.
Reasumując – to nie był czerwony dywan, ale też nie było pole minowe. W sumie normalna ścieżka z kilkoma z zakrętami, przeszkodami, momentami nieprzyjazną nawierzchnią, ale po takich regularnie chadzają trenerzy ligowej klasy. A Jerzy Brzęczek wywinął spektakularnego orła już tydzień przed metą.
Nie chodzi o to, żeby robić z niego głównego winowajcę spadku. To byłaby głupota, bo swoje zawalił i poprzedni trener (średnia 1 punkt na mecz Guli też nie dałaby Wiśle utrzymania), i piłkarze, i pion sportowy, i (a w zasadzie przede wszystkim) nieudolne, niemające prawdziwej wizji władze Wisły, i kto wie, kto jeszcze. Nie chodzi też o to, żeby zrobić z Brzęczka nieudacznika i zamknąć mu drogę do odklejenia tej łatki, bo powroty z nie takich podróży świat piłki już widział. Nie chodzi o to, żeby przemilczeć to, że Wisła została skrzywdzona przez sędziów w meczach z Lechem Poznań i Wisłą Płock.
Ale trzeba przyznać, że na razie niewiele wskazuje na to, że to bardzo dobry trener, a chyba tacy powinni zostawać selekcjonerami reprezentacji z aspiracjami.
Mateusz Rokuszewski
Więcej o Wiśle Kraków: