Czasem bywa tak, że wszystko idzie, jak zakładałeś, ale potykasz się na ostatniej prostej. To zdanie, które może powiedzieć sobie teraz Bartek Zmarzlik. Przez dłuższy czas wydawało się, że Polak pożegnał demony. I wreszcie stanie na podium zawodów na Stadionie Narodowym. Ba, może nawet je wygra. Półfinał okazał się jednak pechowy zarówno dla niego, jak i Macieja Janowskiego. ORLEN Warsaw FIM Speedway Grand Prix nie przyniosło nam zatem sukcesów Polaków, ale o czym warto pamiętać – Zmarzlik utrzymał prowadzenie w klasyfikacji generalnej sezonu.
Jakie mieliśmy oczekiwania przed dzisiejszym Grand Prix? Nie ma co ukrywać, że Bartosz Zmarzlik był uważany za wielkiego faworyta do zgarnięcia (drugiego w tym sezonie) zwycięstwa. Sami go zresztą o to kwestię oczekiwań oraz presji parę dni temu zapytaliśmy. Oto co powiedział dwukrotny mistrz świata:
– Dochodzi do mnie wiele takich głosów, ale w ogóle się nimi nie przejmuję. Po pierwsze, ja nic nie muszę, tylko mogę. Po drugie, wszyscy są głodni sukcesów, napierają i każdy chce walczyć. Więc to wszystko nie jest takie proste, jak z boku się wydaje. Cały czas trzeba sprostać wyzwaniom – mówił Bartek.
Inna sprawa, że akurat Stadion Narodowy naszemu zawodnikowi w przeszłości nie przynosił szczęścia. Na cztery próby (była też piąta, ale podczas niej miał rolę rezerwowego) ani razu nie udało mu się w Warszawie stanąć na podium. Skąd się to mogło brać? Mówimy o sztucznym torze, jednodniowym, usypanym na bieżni. Na nim często liczy się głównie start, trudniej natomiast z mijaniem. No i właśnie, co do startu – to wielki atut Macieja Janowskiego. Gościa, który podczas poprzedniego Grand Prix, w Chorwacji, przegrał tylko ze Zmarzlikiem.
Jeśli więc mieliśmy szukać innych faworytów niż Bartek, to na pierwszy plan wyłaniał się drugi z Polaków. Uwagę warto było zwrócić również na Leona Madsena, czyli ostatniego zwycięzcy Grand Prix w Warszawie z 2019 roku, a także Fredrika Lindgrena, który w przeszłości pokazywał, że w stolicy Polski rywalizować lubi.
Demony zostawi za sobą?
Bartka Zmarzlika zobaczyliśmy już w drugim biegu. I co tu dużo gadać: Polak w ogóle nie wyglądał na przejętego swoimi gorszymi występami w Warszawie. Pokazał to, co na tym torze jest kluczowe – czyli atomowy start. Szybko wyjaśnił rywali i dołożył do swojego dorobku trzy punkty. Po chwili to samo uczynili Janowski oraz Madsen. Pełną pulę zgarnął też Mikkel Michelsen.
W kolejnych biegach nasze przewidywania, co do faworytów dzisiejszych zawodów się sprawdzały. Świetnie radzili sobie Zmarzlik, Janowski, a także Duńczycy. Bardzo wiele znaczył bieg dziesiąty. Bo w nim mieliśmy zobaczyć dwójkę wspomnianych biało-czerwonych. Okazało się jednak, że dwójkę Polaków pogodził (przy drugiej próbie startu, bo pierwsza została przerwana)… jeszcze inny z naszych reprezentantów, czyli Paweł Przedpełski. Do Zmarzlika trafiły dwa oczka, a do Janowskiego jeden.
Generalnie – przed półfinałami mieliśmy powody do zadowolenia. Rundę zasadniczą (mimo porażki na sam koniec z Maxem Frickiem po fantastycznej walce) wygrał Zmarzlik, dzięki czemu wybierał pole startowe.
No ale niestety – rywalizacja w 1/2 finału okazała się pechowa. Bartek najpierw przegrał na starcie z Frickiem, a potem, próbując walczyć na zwycięstwo, popełnił błąd. Wytracił prędkość i dał się minąć Lindgrenowi. Tego nie dało się już naprawić. Bo jak wspomnieliśmy wcześniej – tor na Stadionie Narodowym nie sprzyja wyprzedzaniu. Zmarzlik finiszował trzeci i nie wywalczył przepustki do finału.
Na domiar złego – kilka minut później polscy kibice ponownie musieli załamać ręce. Janowski dobrze ruszył ze startu, jednak na dojeździe został objechany przez wszystkich rywali. Ostatecznie poradził sobie z Taiem Woffindenem i zajął trzecie miejsce, które jednak dało mu niewiele. Bo do finału awansowali Mikkel Michelsen oraz Leon Madsen.
Dwóch Duńczyków, Szwed oraz Australijczyk – tak zatem wyglądał skład decydującej rywalizacji. W niej oglądaliśmy dominację Fricka (po restarcie, bo pierwszy bieg został przerwany). Co tu dużo gadać – od kiedy Max złapał „wiatr w żagle”, odstawał trochę od reszty stawki. Pokonanie Zmarzlika dwa razy z rzędu o czymś świadczyło. W finale łatwo poradził sobie z Madsenem (drugie miejsce) oraz Lindgrenem (trzecie).
Może za rok?
No i cóż – wszystko wyglądało świetnie, dopóki nie nadeszły półfinały. Znowu okazało się, że jest coś w Stadionie Narodowym, co widocznie Zmarzlikowi nie pasuje. W przeszłości ani razu nie znalazł się w Warszawie na podium. I teraz tej niechlubnej statystyki nie udało mu się poprawić.
Oczywiście – w kontekście całego sezonu ta porażka aż tak wiele nie znaczy. Przed nami jeszcze dziesięć Grand Prix. Zresztą – Polak utrzymał pierwszą pozycję w klasyfikacji generalnej. A rywalizacja na Stadionie Narodowym? Mówimy o 27-letnim żużlowcu – na pewno jeszcze upragnione zwycięstwo przed polskimi kibicami w Warszawie urwie.
Fot. Newspix.pl