Trzeba przyznać, że niełatwy jest początek drogi Radomiaka Radom do europejskich pucharów. Oczywiście nie tracimy przekonania, że po pozbyciu się hamulcowego w postaci trenera ziszczą się śmiałe wizje Sławomira Stempniewskiego (a może raczej ludzi, których decyzje tłumaczy), ale choćby dla anegdoty warto pamiętać, że jeden z bardziej ambitnych projektów piłkarskich w Europie Środkowo-Wschodniej rodził się w bólach. Przed tygodniem Radomiak powinien przerżnąć z Górnikiem Zabrze, ale szczęśliwie zremisował. Tym razem jednak fart dostał wychodne i zespół Mariusza Lewandowskiego wysoko przerżnął u siebie z Zagłębiem Lubin.
Tak, z tym samym Zagłębiem, któremu widmo spadku zagląda w oczy tak głęboko, że połowa piłkarzy Miedziowych gra tak, jakby miała pełne portki. Przecież dla tej drużyny osiągnięciem było, że nie straciła bramki w pierwszym kwadransie, ostatnio jej rywale z otwieraniem wyniku nie mieli żadnego problemu.
Cracovia zrobiła to w ósmej minucie i dowiozła prowadzenie do samego końca.
Górnik Zabrze strzelanie zaczął w trzeciej, drugiego gola dołożył w jedenastej (skończyło się 4-2).
Lechia pierwszą bramkę strzeliła Ławniczakiem już w siódmej minucie (stanęło na 2-2).
Dziś Radomiak spróbował pójść w ślady wyżej wymienionych drużyn, ale od momentu, w którym Bieszczad obronił strzał Leandro, tylko rosła przewaga gości. I urosła do takiego stopnia, że aż trudno było sobie przypomnieć powody, dla których ten stadion nazywany był „twierdzą”. Nie było to przecież dawno, jeszcze w lutym fakt, że Raków wygrał tam 1-0, był w skali tej ligi sporym wydarzeniem. A dziś Starzyński, Szysz czy Bartolewski wyglądali w Radomiu jak piłkarze, którzy grają w innej lidze niż goście z zespołu z pucharowymi ambicjami. Nawet jeśli są to ambicje wyimaginowane – nie wypada.
Przy czym – okej, akurat Filipa Starzyńskiego trzeba mocno pochwalić. Może grać najgorszy sezon od lat, może coraz rzadziej udowadniać, że warto było dać mu ten gwiazdorski kontrakt, ale jak przyszło co do czego i trzeba było pociągnąć ten wózek we właściwym kierunku, no to ciągnie. Oczywiście nie sam, bo ma choćby wartościowego pomagiera w postaci Patryka Szysza, ale i tak gra, jak na lidera przystało. Indywidualną akcją dał nadzieję z Górnikiem Zabrze. Golem i kilkoma udanym zagraniami walnie przyczynił się do tego, że udało się wyciągnąć remis z Lechią. A dziś po prostu złomował rywali z Radomia i dwa razy wpisał się na listę strzelców.
I były to trafienia bardzo istotne. Po pierwsze – otworzył wynik. Po drugie – w 63. minucie strzelił z wolnego z pomocą Sokoła na 4-1, co było o tyle istotne, że trzy minuty wcześniej Radomiak skorzystał z prezentu Bieszczada i Angielski trafił do siatki. Dzięki szybkiej odpowiedzi gospodarze nawet nie zdążyli uwierzyć.
Ostatecznie po prostu się skompromitowali, bo chyba trudno inaczej nazwać porażkę 1-6 z walczącym o życie Zagłębiem Lubin na własnym stadionie. Trudno wyróżnić któregokolwiek z gospodarzy, nawet tacy pewniacy jak Rossi czy Abramowicz zagrali dzisiaj tak, jakby chcieli wyskoczyć z grona wyróżniających się graczy na swoich pozycjach w skali całej ligi. Myśleliśmy o Angielskim, bo wszedł i zrobił kilka akcji, nie radzili sobie z nim obrońcy i musieli faulować, ale nawet w jego przypadku szóstkę musieliśmy zmienić na piątkę, bo w samej końcówce stracił piłkę, a efektem był dobijający Radomiaka gol Pieńki.
Kibice Radomiaka skandowali nazwisko Dariusza Banasika i też trudno im się dziwić, że jeszcze podkręcają atmosferę wokół nowego trenera. Już bez złośliwości – jeśli Mariusz Lewandowski będzie potrafił odwrócić te nastroje, uznamy, że jest kozakiem. Wątpimy, ale też nie wykluczamy.
A w przypadku Zagłębia pojawiło się trochę spokoju i wiary przed meczami z Rakowem i Lechem. Zadanie dalej jest cholernie trudne, ale presja została przerzucona na Kraków, Niecieczę czy Wrocław. Pięć punktów przewagi nad strefą spadkową to już jest jakaś poduszka. Nie musi uratować przed złamaniem gnatów po spadku z wysokości, ale może to zrobić.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE: