Iga Świątek wczoraj spędziła na korcie trzy godziny, tocząc z Ludmiłą Samsonową prawdziwą bitwę. Miała pełne prawo czuć zmęczenie. Dziś jednak zupełnie nie było go po niej widać. W finale imprezy WTA w Stuttgarcie szybko, w dwóch setach, poradziła sobie z Aryną Sabalenką. Świątek wygrała 23. mecz i czwarty turniej z rzędu. Takiej serii w kobiecym tenisie nie widzieliśmy od lat. Polka cały czas udowadnia, że jest najlepsza na świecie.
Iga Świątek. Specjalistka od cudów
W Stuttgarcie grała bez trenera – Tomasz Wiktorowski został w Polsce, podobnie jak Daria Abramowicz, psycholog Igi. W Stuttgarcie w boksie Polki siedział jej tata i Maciej Ryszczuk, odpowiadający za przygotowanie fizyczne naszej tenisistki. Do Stuttgartu poleciała niedługo po meczu z Rumunią w Pucharze Billie Jean King, gdzie grała na zupełnie innej nawierzchni. Czasu na przystosowanie się do nowej nawierzchni miała niewiele, właściwie kilka treningów. I choć mączkę uwielbia, o czym doskonale wiemy, to w takiej sytuacji teoretycznie nie ma co oczekiwać cudów.
Ale to Iga Świątek. Cuda to w tym sezonie jej specjalność.
Polka najpierw w swoim stylu, gładko, ograła Evę Lys, reprezentantkę gospodarzy, która do turnieju przeszła przez kwalifikacje. Więcej problemów sprawiła jej już Emma Raducanu – wciąż aktualna mistrzyni US Open urwała osiem gemów. I już to było w teorii naprawdę dobrym wynikiem, bo w ostatnim czasie mało kto był w stanie przeciwko Idze osiągnąć taki wynik. W półfinale było jednak jeszcze trudniej – tam znalazła się nieco niespodziewanie Ludmiła Samsonowa. I zagrała znakomity mecz. Jako pierwsza zawodniczka od 14(!) spotkań urwała Idze seta. W kolejnych walczyła o każdą piłkę.
Po trzech godzinach to jednak Polka zeszła z kortu zwycięska. I trzeba było przyznać jedno – że to takie mecze budują. 6:0 6:0 wygląda świetnie, jasne, ale to spotkania, którego mało czego uczą. Trzygodzinny maraton, ze zwrotami akcji i wielkimi emocjami, w którym zwycięża się w najważniejszych punktach to zupełnie co innego. Mecz, który ładuje pozytywną energią, który pozwala jeszcze bardziej uwierzyć w siebie, pokazuje, że nie ma rzeczy niemożliwych.
A Idze takie spotkania dalej się przydają. Bo choć jest na poziomie absolutnie mistrzowskim, to równocześnie pozostaje młodą zawodniczką, doświadczenie nadal zbiera. To z długimi meczami miała też już w Australian Open – tam po dwóch takich maratonach nie była w stanie przeciwstawić się mocno i świetnie grającej Danielle Collins. W Stuttgarcie miała zagrać z równie mocno uderzającą piłkę Aryną Sabalenką, która wyraźnie odbudowuje formę. Znów wydawało się, że będzie potrzebny cud, by Iga wytrzymała to fizycznie. I znów okazało się, że to, co my traktujemy w kategoriach “cudów”, Świątek uznaje za rzeczy zupełnie normalne.
Po swojemu, czyli w dwóch setach
– Chcę podziękować teamowi. Kilka ostatnich dni było trudnych, zwłaszcza po wczorajszym meczu. Dziękuję Maciek, że dałeś mi nowe życie – mówiła po meczu Iga. Maciek, to oczywiście Maciej Ryszczuk – człowiek, który odpowiada za przygotowanie kondycyjne i fizyczne Igi. Trzeba przyznać, że wykonuje doskonałą pracę. Nie chodzi nawet o to, jak dobrze Iga zaprezentowała się dzisiaj, a o fakt, że od kilku miesięcy dokonuje rzeczy niemal niemożliwych. Przynajmniej w ostatnich latach w WTA.
Dziś wygrała przecież czwarty turniej z rzędu. 23 mecze, jeden po drugim, wiele zresztą wysoko, szybko i łatwo. Zwyciężyła w Indian Wells i Miami, zgarniając tak zwane Sunshine Double, co zdarza się – zwłaszcza w kobiecym tenisie – naprawdę rzadko. Wygrała po zmianie nawierzchni turniej na mączce i w kolejnych będzie zdecydowaną faworytką. Zachwyca nas regularnie pod każdy względem – właśnie przygotowania fizycznego, ale też techniki, pewności siebie i konsekwencji w swojej grze. W Stuttgarcie, o czym sama wspomniała, sprostała też wyzwaniu gry bez części swojego zespołu. – Część mojego teamu jest w domu, ale byli dostępni na każdy telefon. Dziękuję im. Dziękuję również tacie, który w końcu zdecydował się pojechać ze mną na turniej – opowiadała.
To słowa wypowiedziane już po spotkaniu, które wielkiej historii nie miało. Choć można było oczekiwać, że będzie to długi, zacięty mecz, to jednak tak się nie stało. Owszem, poszczególne gemy bywały naprawdę ciekawe – zwłaszcza te z początku meczu, ale im dalej w spotkanie, tym bardziej zarysowywała się przewaga Igi. Polka znajdowała odpowiedź na wszystkie zagrania Aryny Sabalenki, która z czasem sięgała po coraz mniej standardowe dla siebie rozwiązania – choćby skróty, do których Iga jednak dochodziła i odgrywała je znakomicie.
Właściwie w żaden sposób nie dało się jej zagrozić. Nawet kiedy Sabalenka grała swój najlepszy tenis i zmuszała Igę do wysiłku, to ta albo doskonale się broniła, albo szybko przejmowała inicjatywę i sama kończyła wymiany. Zdawała się jak wykuta ze skały, nie do ruszenia. – Iga, gratuluję ci wspaniałego sezonu. Grasz świetnie. Dziękuję wszystkim za ten niesamowity turniej, jestem szczęśliwa, że doszłam do finału. Mam nadzieję, że trzeci raz będzie dla mnie lepszy. Ale jeśli trzeci raz przegram w finale, to zejdę z kortu bez słowa (śmiech) – mówiła Sabalenka, którą w zeszłym sezonie w meczu o tytuł w Stuttgarcie pokonała Ash Barty.
Inna sprawa, że my mamy nadzieję, że za rok Iga znów zagra w Stuttgarcie. A wtedy Aryna może faktycznie zejść z kortu bez słowa.
Dominacja
Nie wiemy, jak długo potrwa taka forma Igi Świątek. Liczymy, że co najmniej do Roland Garros, włącznie, bo na jej drugi tytuł wielkoszlemowy czekamy z utęsknieniem. Nie ma jednak wątpliwości, że już teraz patrzymy na sezon, który należy w całości do Polki. W rankingu WTA po dzisiejszym zwycięstwie będzie miała ponad 2000 punktów przewagi nad drugą Paulą Badosą. W rankingu Race, zliczającym punkty tylko z tego sezonu, to prawie 2700 punktów – Świątek ma 4309, Badosa 1707. Jeśli tak dalej pójdzie, Iga może być pewna awansu do finałów WTA… nawet przed Roland Garros. A to byłby wyczyn wprost niesamowity.
Nie da się określić tego, co Polka wyprawia na korcie słowem innym niż dominacja. I to dominacja, jakiej nie widzieliśmy od dobrych kilku lat – co najmniej ostatnich wielkich sezonów Sereny Williams. Owszem, po drodze trafiały się zawodniczki zdolne grać na takim poziomie, ale nie tak długo, nie w tylu meczach i turniejach z rzędu. Iga jest wielka, a wszystko wskazuje na to, że będzie tylko rosnąć. Już teraz na koncie ma siedem tytułów WTA. A to wciąż tylko początek jej kariery.
I to jest w tym najpiękniejsze.
Iga Świątek 6:2 6:2 Aryna Sabalenka
Fot. Newspix
Czytaj więcej o tenisie: