Czujemy się trochę oszukani – zostaliśmy zaproszeni przez Ekstraklasę na mecz Piasta, który wystartować miał o 17.30, a zamiast czołowej drużyny wiosny, naprzeciwko Jagiellonii stanęła jakaś zbieraninka, która nie potrafiła nawiązać do tej dobrej opinii, na którą zapracowali gliwiczanie. Jakub Czerwiński i spółka wpadli na stadion dopiero po przerwie, czyli spóźnieni o jakąś godzinę. Niefajnie!
A przynajmniej tak próbujemy sobie z przymrużeniem oka tłumaczyć to, co zobaczyliśmy w wykonaniu ekipy Waldemara Fornalika w trakcie pierwszych 45 minut. Gliwiczanie kompletnie nie wyglądali jak drużyna, która nie przegrała od początku lutego, po drodze notując sześć zwycięstw i trzy remisy, no a umówmy się – rywal po drugiej stronie był słaby. Może i waleczny, bo Jaga wiosną na ambicji kilka punktów wyrwała, ale słaby. A gospodarze przed przerwą nawet nie spróbowali go ugryźć. Nie oddali celnego strzału, a liczba niecelnych wynosiła dwa.
A że Jagiellonia jest – jak już zauważyliśmy – słaba i też zrobiła niewiele więcej, wyszedł z tego straszny paździerz.
Gdybyście powiedzieli nam w przerwie, że już w 53. minucie Piast będzie prowadził 2-0, to ni chu chu byśmy w to nie uwierzyli. Tak samo jak w to, że weryfikacja spalonego na VAR-ze będzie trwała prawie osiem minut. W to, że Piast Gliwice w samej końcówce zmarnuje cztery świetne okazje za sprawą młodzieżowców pewnie uwierzylibyśmy najprędzej, ale też był to nie lada wyczyn.
W ten sposób można streścić drugą część gry. Działo się – jak widzicie – sporo. Najpierw Piast uzyskał dwubramkowe prowadzenie po udanych wrzutkach – Konczkowski posłał centrę na głowę Holubka, a później Hateley zrobił z wolnego to samo, wykorzystując łysą glacę Czerwińskiego. Jagiellonia po tych ciosach się obudziła i w końcu pojawiły się konkretne akcje z jej strony. Najpierw w ostatniej chwili Piasta przed stratą bramki uchronił blokiem Czerwiński, później Wdowik trafił do siatki, ale sędzia dopatrzył się spalonego, podobnie zresztą jak przy wykończeniu Bidy kilka chwil później. Tyle tylko, że tutaj włączył się VAR i…
Czekaliśmy.
Czekaliśmy.
Czekaliśmy.
Potem minęły jeszcze trzy minuty i w końcu przyszła decyzja – Holubek złamał linię spalonego, a gol Bidy okazał się prawidłowy. Nie wiemy, czy ktoś tam w wozie akurat wyszedł do toalety z pilną potrzebą, czy może doszło do jakiejś awarii, ale wyglądało to średnio poważnie, gdyż sama sytuacja wydawała się dość klarowna do oceny.
Długa przerwa na Jagiellonię nie podziałała zbyt dobrze, bo straciła ona impet i do końca meczu stworzyła sobie tylko jedną lepszą okazję. A Piast miał ich kilka i w zasadzie prosił się o frajerską stratę punktów. Mecz mógł zamknąć Wilczek, ale zatrzymał go Alomerović. A już w doliczonym czasie gry po dublecie mogli ustrzelić Pyrka i Ameyaw, ale swoje okazje marnowali tak, że burę od Waldemara Fornalika mają w zasadzie jak w banku.
Ale że Piast ostatecznie wygrał, puchary dla Gliwic dalej są wizją realną. Starta do Lechii to w tej chwili tylko dwa punkty i można spokojnie czekać na to, jak odpowie rywal.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Spadek = katastrofa? Nie zawsze. Jak radzili sobie spadkowicze z Ekstraklasy?
- Sezon 2022/23 rozpocznie się w Ekstraklasie i I lidze w ten sam weekend: 15–17 lipca