Jest taki mecz, do którego wracamy myślami, gdy ktoś pyta nas o najgorszy ekstraklasowy paździerz, który oglądaliśmy. Jedno ze starć Wisły Płock z Cracovią – do skrótu trzeba było wrzucać niegroźne w sumie dośrodkowania, by coś sklecić. Rzyg, nie mecz. Przypomniał nam się, gdy oglądaliśmy dzisiejsze starcie Jagiellonii Białystok z Zagłębiem Lubin. Na szczęście dotyczy to tylko pierwszej połowy.
Też w skrócie z “ciekawymi” akcjami mieliśmy dośrodkowanie, jakich setki w każdej kolejce. Jeśli przyjmiemy optymistyczną dla piłkarzy wersję, no to możemy powiedzieć, że nogi pętała jakaś tam presja – strefa spadkowa w przypadku obu zespołów jest na tyle blisko, że czuć jej “oddech”, więc porażka (na którą jeszcze w tej kolejce może odpowiedzieć Wisła Kraków) oznaczała coraz większe zaangażowanie w walkę o utrzymanie. Jeśli samopoczucie uczestników tego widowiska mamy gdzieś, no to trzeba przyznać, że był t0 45-minutowy pokaz nieudolności, w trakcie którego 20 chłopom z pola nie udało się celnie kopnąć w niemałą bramkę, a i spróbować potrafili rzadko. Liczba niecelnych podań, prostych błędów – zdecydowanie za wysoka nawet jak na obniżone standardy dolnej części tabeli w Ekstraklasie.
Dobra, zapomnijmy o tym.
Jagiellonia Białystok – Zagłębie Lubin. Alomerović z asystą
Choć mamy przeczucie, że druga połowa wyglądałaby podobnie i mielibyśmy kolejny ligowy paździerz-anegdotę, gdyby nie Zlatan Alomerović. Bramkarz Jagi, chyba z nudów, po prostu zgłupiał i krótko po przerwie w prostej sytuacji podał piłkę do Patryka Szysza. Mieliśmy dzięki temu nie tylko pierwszy celny strzał, ale od razu i pierwszą bramkę. Doceniamy przy okazji klasę wykończenia tej sytuacji przez skrzydłowego, w końcu było to piłkarskie zachowanie na wysokim poziomie.
Pewnym problemem Zagłębia było to, że goście w momencie strzelenia gola chyba uznali, że robota w ofensywie została skończona. Trudno było wyczuć wiatr w żaglach, minęło ledwie kilkadziesiąt minut, a nie mamy w głowie nic, co moglibyśmy podciągnąć pod “pójście za ciosem”. Oczywiście łatwo się mądrzyć teraz, znając przebieg meczu po 80. minucie, pewnie pilnowanie podarowanego 1-0 nie było całkowicie pozbawione sensu. No ale koniec końców nietrudno dostrzec pewną sprawiedliwość w końcowym rozstrzygnięciu.
Jagiellonia Białystok – Zagłębie Lubin. Pomocna dłoń Bartolewskiego
Bo ten problem Zagłębia, o którym wspomnieliśmy, później zaliczył czołowe zdarzenie z drugim. Ofiarą tego wypadku jest wynik tego spotkania, oczywiście z perspektywy Miedziowych patrząc. Sebastian Bartolewski w dziesięć minut dostał dwie żółte kartki, a Jagiellonia uwierzyła, że nie musi tego meczu przegrać.
I co z jej perspektywy jest cholernie istotne – w odwróceniu wyniku pomogli przede wszystkim napastnicy. To największa bolączka zespołu z Podlasia w tym sezonie, najbardziej wysunięci piłkarze dawali ciała regularnie. A dziś trafił i ten, w który mimo wielu szans stale zawodził, i ten, który dopiero dołączył do zespołu.
Andrzej Trubeha coś w sobie ma, to nie jest tak, że Jaga sięgnęła po kasztana z niższej ligi, bo im się historia trochę z Romanczukiem kojarzyła. Ale co z tego, skoro marnował mnóstwo sytuacji i w 17 występach ani razu nie trafił do siatki. Dziś być może zaczęły się dla niego lepsze czasy. Dwie minuty przed końcem dał Jagiellonii remis, bo był najprzytomniejszym gościem w polu karnym po kolejnej wrzutce. Choć też szans na grę może mieć niewiele, gdy kozakiem okaże się Marc Gual. Hiszpana w miarę chwalili ci, którzy śledzą hiszpańskie zaplecze ekstraklasy – jego liczby, poza jednym sezonem, na kolana nie rzucają, ale podobno ma inne atuty. W debiucie w Jadze solidnie popracował, a w samej końcówce jeszcze dorzucił Jagiellonii dwa punkty do dzisiejszego dorobku. Zejście do środka, strzał, Białystok w ekstazie.
Potrzebowała tego Jaga, potrzebował Piotr Nowak. Nie jest tak, że na Podlasiu można odwołać alarm, ale to okazja, by wyregulować oddech. A Miedziowym pozostaje liczyć, że udźwigną ciężar meczu ze Stalą Mielec za tydzień. Już nie możemy się doczekać.
Fot. newspix.pl
WIĘCEJ O KOLEJCE EKSTRAKLASY: