Faworyt tego spotkania był oczywisty, ale, patrząc na formę obu zespołów, można było spodziewać się jakiejś niespodzianki. Za nią można mimo wszystko uznać fakt, że Legia powstrzymała Raków, choć musiała się przy tym mocno natrudzić. Legia miała też Gutkovskisa, który ewidentnie dorabiał na boku jako dodatkowy obrońca mistrza Polski.
Raków Częstochowa – Legia Warszawa. Jeden celny strzał Legii w 45. minucie i gol
Przez cała pierwszą połowę absolutnie nie dało się powiedzieć, że Legia jest bliżej strzelenia bramki. To Raków dominował i stwarzał zagrożenie. Kontrolował tempo gry, zmieniał stronę ataków. Owszem, konkretów w postaci groźnych strzałów brakowało. Co najwyżej strzał z dystansu Lopeza czy kilka innych prób, ale niecelnych. Z kolei o Legii dobrze było powiedzieć, że w ofensywie po prostu nie istniała. Zamknęła się na swojej połowie, postawiła na cierpliwość. Może nawet cierpiała, ale w końcu takie podejście się opłaciło. Wystarczył bowiem jeden moment nieuwagi, seria pojedynczych błędów piłkarzy Rakowa na przestrzeni kilku sekund, żeby mistrz Polski załadował gola do szatni.
Poważnie obciążony za stratę gola musi być tutaj Papanikolau, który stracił piłkę w środku pola, kiedy defensywa Rakowa nie zdążyła jeszcze się przeorganizować. Fajnie w odbiorze popracował Celhaka, a potem uruchomił na skrzydle Rosołka. Ten pociągnął z piłką do linii, rzucił płaską wrzutkę w pole bramkowe i pewnie sam się nie spodziewał, że wyjdzie mu z tego asysta. Rafa Lopes zaliczył bowiem kiks, jego strzał piętką był nieudany, co ułamek sekundy później wykorzystał Wszołek. Obrońcy Rakowa byli zdezorientowani, bo skupili uwagę na Portugalczyku. Wszołek wyrósł jak spod ziemi.
Aha, może tego gola by nie było, gdyby druga instancja przy dośrodkowaniu, Tomas Petrasek, je po prostu zablokowała. Wydawało się, że obrońca gospodarzy mógł zrobić nieco więcej, bo jego próba interwencji wyglądała dość ślamazarnie.
Raków Częstochowa – Legia Warszawa. W drugiej połowie Raków cisnął, ale nie docisnął
Dość szybko Raków miał okazję na wyrównanie. Kilka minut po zmianie stron Wdowiak stanął oko w oko z Misztą, ale Wieteska w ostatniej chwili zagarnął mu piłkę. Niestety dla Wieteski – to samo nie udało się kilkadziesiąt minut później. Obrońca Legii popełnił katastrofalny błąd. Przyjął piłkę w polu karnym na kilka metrów, a potem, próbując ratować sytuację, sfaulował Papanikolau. Być może Grek bardziej wykazał się sprytem, niż rzeczywiście był to wyraźny faul. Ale nie da się ukryć, że Wieteska dał poważny pretekst do podyktowania jedenastki. Jedenastki, którą pewnie wykorzystał Ivi Lopez.
Po tej bramce Raków się rozpędził. Szalał raz po raz Wdowiak, dobrą zmianę dał Gwilia, dużo szumu dokładał Lopez i Tudor już na swojej nominalnej pozycji. Niestety jeden zawodnik w tej układance nie dawał tyle, ile dawać powinien z racji swojej pozycji. To Gutkovskis. Nie dość, że łotewski napastnik właściwie nic ciekawego nie zaoferował w ofensywie, to jeszcze zabrał Sorescu bramkę. Tak, zablokował jego strzał w polu karnym, który ewidentnie zmierzał do bramki i skończyłby się golem.
Ktoś mówił o napastniku defensywnym? Tak, nie raz, ale chyba nie o to w tym chodzi. Na pewno nie o obronę bramki rywala. Łatwo sobie wyobrazić, co by było, gdyby na miejscu Gutkovskisa był zawodnik i ciężko pracujący dla całego zespołu, i bramkostrzelny. Wtedy Raków miałby turbo wzmocnienie w kontekście walki o mistrzostwo Polski. A tak musi wozić się z gościem, którego można lubić, owszem, jest pożyteczny, lecz czasami irytuje swoją nieudolnością w polu karnym. Dzisiaj robił to wyjątkowo.
Na domiar złego Raków musiał kończyć mecz w dziesiątkę. Drugie żółtko otrzymał Papanikolau, który był zamieszany w każde istotne wydarzenie tego meczu. Strata gola, strzelenie gola, osłabienie drużyny. Bilans wychodzi mu na minus, więc nie możemy zaliczyć akurat tego występu Greka do udanych. Ot, widzieliśmy zdecydowanie lepsze. Tak samo jak widzieliśmy zdecydowanie lepsze mecze Legii, dla której remis w Częstochowie to naprawdę świetny wynik, zważywszy na okoliczności. To Raków miał więcej argumentów, żeby wygrać, ale ostatecznie albo zabrakło szczęścia, albo skuteczności, albo Gutkovskis zabawił się w sabotaż.
Równie dobrze te wszystkie słowa mogłyby zostać wyrzucone do śmieci, bo w końcówce meczu przepięknym wolejem z ostrego kąta popisał się Ivi Lopez. Strzał Hiszpana wylądował jednak na poprzeczce, a szkoda, bo to byłby zdecydowany kandydat na gola sezonu.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Waśniewski: Spadek z Ekstraklasy? Rozważamy każdy wariant
- Renesans formy Wolskiego. Nawet Michniewicz o niego pytał
Fot. Newspix