Iga Świątek gra w tej chwili najlepszy tenis na świecie. Takie stwierdzenie to żadna przesada. Polka jest w doskonałej formie, pokonuje znakomite rywalki i (jeszcze nieoficjalnie, ale od poniedziałku stanie się to faktem) przewodzi rankingowi WTA Race, biorącemu pod uwagę tylko punkty zdobyte w 2022 roku. To ostatnie to już bezpośredni efekt jej dzisiejszej wygranej – w nocy naszego czasu Iga w dwóch setach poradziła sobie z Simoną Halep.
Spis treści
Doprowadzić do remisu
Choć w teorii należą do zupełnie innych tenisowych pokoleń – wiekowo dzieli je przecież niemal dziesięć lat – to na korcie spotkały się już po raz czwarty, ale było to ich pierwsze starcie poza turniejami wielkoszlemowymi. Do tej pory bowiem jeśli Iga i Simona grały ze sobą, to w największych możliwych imprezach i… zawsze w czwartej rundzie. Dwukrotnie lepsza była Rumunka, ale to wygrana Polki smakowała najbardziej słodko.
Ich wspólna historia zaczęła się na Roland Garros 2019, gdy Iga notowała swój pierwszy seniorski sezon. To właśnie tamten turniej był pierwszym poważnym pokazem jej możliwości, które jednak Simona Halep dość mocno obnażyła. Idze w ich starciu wyraźnie brakowało opanowania, ale równocześnie widać było, że od utytułowanej rywalki odstaje również pod wieloma innymi względami – choćby w przygotowaniu fizycznym. Efekt? Ledwie jeden wygramy gem. To była demolka.
Traf chciał, że rok i kilka miesięcy później – bo French Open w 2020 przełożono z powodu pandemii koronawirusa – spotkały się w Paryżu znowu i znów w czwartej rundzie. Świątek była już inną, lepszą zawodniczką, choć nikt nie przypuszczał, że ledwie kilka dni po tym starciu będzie mogła cieszyć się z tytułu wielkoszlemowego. Widać było, że jest jednak w znakomitej formie, wiedzieliśmy też, że może otworzyć się przed nią bardzo obiecująca drabinka, gdyby z Halep udało się wygrać. Oczekiwania? Zacięte, trzysetowe spotkanie.
Rzeczywistość je przerosła. Iga wygrała 6:1, 6:2, całkowicie rewanżując się za porażkę z ich poprzedniego meczu. A potem poszła za ciosem i triumfowała w całym turnieju.
Do tego doszło jeszcze spotkanie w ubiegłorocznym Australian Open – tam Polka wygrała pierwszego seta, ale dwa kolejne powędrowały na konto Halep. Widać było wtedy typowe dla Igi problemy z tamtego okresu – rozdrażnienie, pewne zniechęcenie, falowanie formy, zapaści w grze na korcie. Rzeczy, których dziś już absolutnie nie prezentuje. Teraz niezależnie od tego, kto jest po drugiej stronie siatki, Świątek gra po prostu swój tenis. Naciera, stara się przejmować inicjatywę, nie boi się atakować i nie załamuje się niepowodzeniami.
W Indian Wells przed starciem z Halep pokazywała to w każdej rundzie, gdy ogrywała kolejno:
- Anhelinę Kalininę – 5:7, 6:0, 6:1,
- Clarę Tauson – 6:7(3), 6:2, 6:1,
- Angelikę Kerber – 4:6, 6:2, 6:3,
- Madison Keys – 6:1, 6:0.
W trzech pierwszych meczach została zmuszona do odrabiania strat, ale w drugim i trzecim secie nie dawała już rywalkom żadnych szans. Z Keys w spotkanie weszła doskonale od razu i nic nie robiła sobie z potężnych zagrań Amerykanki. W każdym z tych meczów było widać, że gdy już odnajdywała swoją grę, to rywalka nie była w stanie jej zagrozić. Podobnie wyglądało to zresztą, gdy wygrywała w Dausze, w turnieju tej samej co w Indian Wells – i najwyższej poza Szlemami – rangi.
Liczyliśmy, że powtórkę z takiej dyspozycji dostaniemy dziś, a Iga doprowadzi do remisu w bezpośrednich starciach z Halep. Sprawdziło się całkiem nieźle.
Co za mecz!
– W poprzednich meczach z Simoną czułam, że nie mam nic do stracenia, bo nie byłam faworytką. Teraz mój ranking jest wyższy, gram świetnie, więc musiałam się inaczej do tego przygotować, nastawić. To było stresujące, ale walczyłam do końca, musiałam być mocniejsza od niej mentalnie, a Simona jest pod tym względem wyjątkowa – mówiła Iga już po meczu.
Jeśli chodzi o jej nastawienie mentalne – niczego nie możemy jej zarzucić. Właściwie to właśnie tym najbardziej nam dziś zaimponowała, bo wielokrotnie na przestrzeni całego spotkania musiała się wykazać odpornością psychiczną. Niezmiennie utrzymywała nerwy na wodzy, w najważniejszych punktach grała najlepiej. Ba, dochodziło do tego, że broniąc piłki setowej śmiało szła do siatki (a to nie jest jej przesadnie mocną stroną) i, niezmiennie spokojna, wygrywała punkt. Jej przeciwieństwem momentami stawała się Halep, która sfrustrowana rozbiła nawet rakietę.
Ale to nie może do końca dziwić. W pierwszej partii Simona grała doskonały tenis. Dziewięć na dziesięć takich setów pewnie by wygrała, zresztą miała ku temu kilka szans. Najpierw – mimo że to Świątek prowadziła w pewnym momencie 4:2 – wtedy, gdy przełamała Igę i przy stanie 5:4 serwowała na seta. Wtedy Polka przyspieszyła. Kilka razy wybrała się do siatki i nagle pokazała, że grać potrafi przy niej znakomicie, gdy wymaga tego sytuacja. Podkręciła też tempo na returnie, atakowała – zwykle skutecznie – drugi serwis Halep. Wszystko zamknęła za to świetnym forehandem i stratę przełamania odrobiła natychmiast.
Potem Simona miała swoje dwie szanse w tie-breaku. Iga kilka razy minimalnie się pomyliła, przez co Rumunka prowadziła 6:4. Pierwszej piłki nie wykorzystała przez wyrzucony backhand. Przy drugiej Iga powędrowała do siatki i znakomicie wykończyła tam akcję. Po czym poszła za ciosem i dwa punkty później to ona zapisała seta na swoje konto. A Halep wyżyła się na wspomnianej już rakiecie.
https://twitter.com/WTA/status/1505005776510730247
Drugi set przez chwilę upływał nam pod znakiem problemów zdrowotnych – Iga przewróciła się przy siatce próbując odegrać piłkę i wyraźnie obdarła sobie dłoń, łokieć oraz kolano. Halep za to poprosiła o interwencję medyczną po trzech gemach tej partii, bo miała problemy z mięśniem uda. Obie jednak wróciły do gry i dalej prezentowały się znakomicie. A set miał podobny przebieg do pierwszego – najpierw przełamała Iga, ale podanie oddała natychmiast. Potem na prowadzenie z breakiem wysforowała się Halep. Było 4:2 dla Rumunki.
I od tego momentu Simona nie wygrała już ani jednego gema.
Znów kluczowy okazał się return. Tym bardziej, że Halep wyraźnie zaczęła mieć problemy z podaniem. Iga doskonale z tego korzystała i to właśnie za sprawą zagrań bezpośrednio po serwisie najpierw odrobiła stratę przełamania, a potem zyskała kolejne, w bardzo krótkim czasie wychodząc ze stanu 2:4 na 5:4. Pozostało jej tylko wyserwować awans do finału. Co zresztą zrobiła i to skutecznie.
https://twitter.com/WTA/status/1505016547135279106
– Na początku turnieju mówiłam sobie, że niedawno wygrałam w Dausze i trudno będzie utrzymać mi taki poziom. I faktycznie, było trudno, ale udało się. Jestem bardzo szczęśliwa – opowiadała Polka w wywiadzie pomeczowym. Przypomniano jej przy tej okazji, że w 2014 roku w finale w Indian Wells zagrała Agnieszka Radwańska i zapytano o starszą koleżankę po fachu. – Są w tourze zawodniczki, które cieszą się, że Agnieszka już nie gra, bo jej styl był dla nich niesamowicie wymagający. (śmiech) Bez niej i jej kariery, byłoby dużo trudniej wejść mi na poziom, na jakim jestem. Mój trener [Tomasz Wiktorowski – przyp. red.] przez wiele lat z nią pracował. To, że przez tyle lat utrzymała się na takim poziomie, jest wielkim osiągnięciem.
We wspomnianym 2014 roku Radwańska w półfinale turnieju pokonała w dwóch setach… Simonę Halep. Mecz o tytuł nie poszedł już po jej myśli – wygrała w nim Flavia Pennetta, oddając Polce ledwie trzy gemy. Iga ma szansę poprawić tamto osiągnięci Isi, a przy okazji wyrównać jeden z jej rekordów.
Mecz o numer dwa
W drugim z półfinałów po trzysetowej walce lepsza od Pauli Badosy okazała się Maria Sakkari. Gdyby wygrała Hiszpanka, moglibyśmy już oficjalnie napisać, że Iga Świątek od poniedziałku będzie zajmować drugie miejsce w rankingu WTA. Przez zwycięstwo Greczynki musimy się z tym jeszcze wstrzymać, bo jeśli to ona triumfuje w całym turnieju, wskoczy przed Igę. O ledwie 11 punktów, ale jednak.
Ich starcie będzie więc nie tylko meczem o mistrzowski tytuł, ale też o lokatę drugiej najlepszej tenisistki świata. Miejsce zarezerwowane dla pierwszej zajmuje na razie Ash Barty, ale że Australijka nie przyleciała do Stanów, to jej przewaga nad resztą stawki stopnieje dość solidnie po imprezie w Miami (jej początek w środę), gdzie w zeszłym sezonie wygrała. Gdyby Świątek doszła daleko i tam, może się okazać, że za niedługo będzie walczyć z Ash o przewodzenie w rankingu.
To jednak melodia nieco dalszej przyszłości. Na razie przed Świątek szansa na to, by zająć pozycję wiceliderki i wyrównać tym samym życiowe osiągnięcie Radwańskiej. By to jednak zrobić, młodsza z Polek musi pokonać Marię Sakkari. Gdyby do takiego meczu doszło jeszcze kilka miesięcy temu, bardzo byśmy się go obawiali – w 2021 roku obie tenisistki spotkały się trzykrotnie na korcie, zawsze wygrywała Greczynka i to bez straty seta. Iga po prostu nie potrafiła znaleźć odpowiedzi na jej grę. W tym sezonie – we wspomnianej Dausze – już to jednak zrobiła. Wygrała wówczas 6:4, 6:3.
Świątek poza tym nie zwykła przegrywać w finałach. Na poziomie WTA zrobiła to tylko raz – w kwietniu 2019 roku w Lugano, gdy do meczu o tytuł doszła dość niespodziewanie. Potem najlepsza okazywała się na Roland Garros, w Adelajdzie, Rzymie i Dausze. W tych czterech spotkaniach nie tylko nie straciła seta, ale rywalkom oddała łącznie ledwie jedenaście gemów! Nie starczyłoby nawet na dwie partie. Iga w finałach gra po prostu najlepszy tenis.
Jeśli w niedzielę o 21 polskiego czasu wespnie się na podobny poziom, Maria Sakkari nie powinna mieć nic do powiedzenia.
Iga Świątek – Simona Halep 7:6(6), 6:4
Fot. Newspix
Czytaj więcej o sportach innych niż piłka nożna: