Reklama

Sułek z medalem, Swoboda rozczarowała. Słodko-gorzki początek Polaków w Belgradzie

Szymon Szczepanik

Autor:Szymon Szczepanik

18 marca 2022, 21:54 • 10 min czytania 10 komentarzy

Moglibyśmy mówić o tym, że halowe mistrzostwa świata zwykle nie były łaskawe dla Polaków, jeżeli chodzi o zdobycze medalowe, stąd nie ma co napalać się na sukcesy. Ale dziś, w pierwszym dniu mistrzostw, nasze apetyty na krążki były w pełni uzasadnione. Bo Ewa Swoboda była (spoiler – czas przeszły jest tu jak najbardziej na miejscu) jedyną kobietą w sezonie, która pokonała 60 metrów w miej niż 7 sekund. Bo Adrianna Sułek jechała do Belgradu jako liderka światowych list w pięcioboju. Występy obu naszych zawodniczek mają wspólny mianownik – ich rywalki zaprezentowały się znakomicie. Ale o ile Sułek nie może mieć sobie nic do zarzucenia, bo zdobyła srebrny medal i pobiła rekord Polski, o tyle Swoboda – pewniaczka do medalu i główna kandydatka do złota – skończyła w finale na czwartym miejscu. Zaspała na starcie i ostatecznie przegrała medal o zaledwie dwie tysięczne sekundy…

Sułek z medalem, Swoboda rozczarowała. Słodko-gorzki początek Polaków w Belgradzie

EWA MIAŁA BIEC PO ZŁOTO. MIAŁA…

Przed zawodami Ewa była faworytką do wywalczenia złotego medalu halowych mistrzostw świata. Wyniki zawodniczki Grupy Sportowej ORLEN mówiły same za siebie. To do niej należały cztery najlepsze wyniki w tym sezonie. To ona pokonała 60 metrów w czasie krótszym, niż 7 sekund. Dokonała tej sztuki jako dziesiąta kobieta w historii. To nie było żadne pompowanie balonika z naszej strony. W tym sezonie Ewa jest stworzona do rzeczy wielkich. Dziś musiała to udowodnić.

Nie ma co specjalnie rozwodzić się nad porannymi biegami eliminacyjnymi na 60 metrów. Swoboda miała odhaczyć swój występ i nie zaliczyć falstartu, który w głupi sposób przekreśliłby jej medalową szansę już w pierwszym starcie. A że jest w wybitnej formie, to równie dobrze mogłaby wyjść na start z poduszką i wygodnie położyć się w bloku startowym. Tam ewidentnie zaspała, ale kiedy już ruszyła, to na ogromnym luzie dobiegła na metę jako pierwsza z czasem 7.10. Owszem, jej największe rywalki – Mikiah Brisco, Briana Williams i Marybeth Sant-Price – osiągnęły lepsze czasy. Tylko co z tego? Dla Ewy to była po prostu rozgrzewka.

Dodajmy, że bezpośrednio do półfinału awansowała Pia Skrzyszowska. Czas 7.23 wstydu jej nie przyniósł – zwłaszcza, że główną dyscypliną Skrzyszowskiej są przecież płotki. Dwudziestolatka co prawda nie zdziałała wiele w biegu rozgrywanym podczas wieczornej sesji, zajmując w swoim biegu piąte miejsce. Ale czas 7.17 to niezły rezultat i Polka miała powody do zadowolenia po swoim występie.

Reklama

Jednak start Pii oglądaliśmy na nieco większym luzie, gdyż nieco wcześniej swój bieg półfinałowy miała Ewa. I pokazała ogromną moc, wpadając na metę w czasie 7.03. Mikiah Brisco również wykręciła taki czas w swoim biegu. Ale dla Amerykanki był to najlepszy wynik w życiu. A po Polce widać było jeszcze trochę zapasu. Patrząc na jej występy, złoty medal wydawał się zdecydowanie w zasięgu.

Serio, być może przemawiała przez nas buta, ale gdy patrzyliśmy na to, co na bieżni wyczynia Ewa Swoboda, byliśmy przekonani, że Polka może przegrać tylko sama ze sobą. Popełnić ogromny błąd na starcie. Byliśmy pewni, że jeżeli wszystko pójdzie po myśli Ewy, rywalki będą walczyć tylko o drugie miejsce.

I cóż – ten bieg był zabójczo szybki. Zwyciężczyni wpadła na metę w kosmicznym czasie 6.96. Ale to nie była Ewa. Finał padł sensacyjnym łupem Mujingi Kambundji – Szwajcarki, która w poprzednich biegach nie zachwycała. W biegu wieczoru była ustawiona na ostatnim, ósmym torze. Tymczasem osiągnęła genialny rezultat.

A co z Ewą? Niestety, Polka przegrała medal na własne życzenie, fatalnie wychodząc z bloków. Próbowała gonić, nadrabiać kolejne metry do rywalek. Za świetną Kambundji, na linię mety wpadła Brisco, zaś za nią niemalże równo Swoboda, Sant-Price, Williams oraz Jackson. Zatem kwestię brązowego medalu rozstrzygnęła fotokomórka. Technologia pokazała, że na czwartym, najbardziej bolesnym dla sportowca miejscu, uplasowała się Ewa. Przegrywając medal zaledwie o dwie tysięczne sekundy.

Reklama

Zaraz po biegu Polka stanęła przed kamerą TVP Sport i… cóż. Sami nie wiemy, czy do swojego występu bardziej chciała przekonać widzów oglądających transmisję, czy samą siebie.

– To było szybkie bieganie, jestem z siebie zadowolona. Nie tyle, że nie wytrzymałam tej presji, ale… nie wiem, coś się stało. Bloki nie wyszły, zostałam, nie było co gonić. […] Teraz będę porządnie zapierdzielać do lata.

– W sumie, kto spodziewał się takiego mojego powrotu po kontuzji? Teraz jestem czwarta na mistrzostwach świata. Trochę przykro, ale fajnie. Czwarta na świecie – fajnie… nie no, smutno mi. Dobra, fajnie jest. Dziękuję wszystkim za trzymanie kciuków…

No cóż, nas Ewa nie przekonała. Z jednej strony mówiła, że jest z siebie zadowolona. Z drugiej, to wszystko wypowiadała z trudem powstrzymując łzy. I bynajmniej nie byłyby to łzy radości. Swoboda chyba sama wie, jak wielką szansę na ogromny triumf właśnie zyskała.

SUŁEK ZE SREBRNYM MEDALEM I REKORDEM POLSKI!

Adrianna Sułek w tym sezonie imponuje formą. Polka jechała do Belgradu jako autorka najlepszego wyniku w tym sezonie na świecie. 4756 punktów robiło wrażenie, jednak 22-latka wiedziała, że stać ją nawet na pobicie rekordu Polski, wynoszącego 4808 punktów. Chociaż by tego dokonać, Polka musiała zakręcić się w okolicach rekordu życiowego w prawie każdej z pięciu rozgrywanych konkurencji.

I zaczęło się obiecująco. W biegu na 60 metrów przez płotki Sułek pobiegła 8.36. To zaledwie o dwie setne wolniej, niż wynosi jej życiówka. To nie był zły występ zważywszy na to, ale w płotkach Polka cały czas odstaje od kilku rywalek. Jeżeli o nie chodzi, to wszystkie oczy były zwrócone na utytułowaną Katarinę Johnson-Thompson, dla której halowe mistrzostwa świata były debiutanckim występem w tym sezonie. Tymczasem świetnym wynikiem zaskoczyła Noor Vidts. W obecnym sezonie Belgijka startowała zaledwie pięciokrotnie, ale w pojedynczych konkurencjach. Aż tu nagle Vidts oraz Holly Mills pokonały płotki w czasie 8.15.

Kiedy belgijska zawodniczka zajęła drugie miejsce w skoku wzwyż, stało się jasne, że to ona będzie jedną z głównych kandydatek do złotego medalu. Ale właśnie – pokonanie poprzeczki zawieszonej na 1.83 dało jej w tej konkurencji drugą pozycję. Bo Adrianna Sułek była w niej niemalże bezbłędna! Kiedy wszystkie rywalki się wykruszały, nasza rodaczka pokonywała kolejne wysokości za pierwszym podejściem. W ten sposób pokonała też 1.86, a z poprzeczką zawieszoną trzy centymetry wyżej rozprawiła się za drugim razem. Wyżej już nie dała rady skoczyć, ale i tak wyrównała rekord życiowy. Tym samym Sułek po dwóch konkurencjach miała na koncie 2141 punktów – o równe 30 więcej od Vidts.

Ten wspaniały rezultat mógł roztrzaskać się w pchnięciu kulą. Tam Adrannie nie szło. Dwie próby – na trzy, które wykonywały zawodniczki – zupełnie popsuła. Ale w ostatniej próbie na szczęście się przełamała, pchając 13.40 – 10 centymetrów bliżej od swojej życiówki. Jednak tę konkurencję ponownie wygrała Noor Vidts. Belgijka była dziś fenomenalna – w skoku w dal wylądowała na odległości 6.60. Ale i Polka skoczyła aż 6.43, pobiła swoją kolejną życiówkę.

Aby przeskoczyć Vidts, w ostatniej konkurencji – biegu na 800 metrów – Polka musiałaby pokonać swoją rywalkę o jakieś pięć sekund. Szczerze, nie było na to wielkich szans. Powtórzymy się po raz kolejny – Noor była dziś fenomenalna. Oczywiście wygrała ostatnią część rywalizacji i zakończyła zawody z fenomenalnym rezultatem 4929.

Ale Adrianna również świetnie się spisała, bo przebiegła zaraz za Belgijką. Czas Polki – 2.09.56 – był najlepszym, który wykręciła w tym sezonie, a suma pięciu konkurencji złożyła się na 4851 punktów. Ta młoda dziewczyna, która jako seniorka rywalizuje dopiero pierwszy rok, zdobywa srebrny medal halowych mistrzostw świata! To wielki wynik, a przecież młoda Polka ma przed sobą wiele lat kariery.

– Bardzo się cieszę, jednak mój cel był wyższy o to jedno miejsce na podium. Jestem młoda, więc wierzę, że za parę lat również będę osiągać wyniki na poziomie pięciu tysięcy punktów. W tym roku trzy razy zostawałam liderką światowych list i myślałam, że cztery osiemset wystarczy na złoto. […] Rekord Polski wystarczył tylko na srebro – powiedziała Sułek przed kamerami TVP Sport, dedykując swój medal zmarłemu w 2019 roku trenerowi Wiesławowi Czapiewskiemu.

Wypowiedzi Adrianny imponowały nam niemalże tak samo mocno, jak jej wyczyny w hali. Jest dopiero na początku swojej kariery. Tymczasem już emanuje ambicją i pewnością siebie. Przy czym nie jest to bezpodstawna zuchwałość. Polka mówi otwarcie, że wiele osób powtarzało jej opinię, że jest wielkim talentem w naszym kraju. Ale ona chce być wielkim talentem na całym świecie.

DUSZYŃSKI CZEKA NA SZTAFETĘ, A ŚWIĘTY-ERSETIC NA SOBOTNI FINAŁ

Ale poza walką o medale, w belgradzkiej hali działo się też kilka innych rzeczy, które były interesujące dla polskiego kibica. Wszystkie miały miejsce na bieżni i to na tym samym dystansie – 400 metrów. W sesji porannej o godzinie 11:00 rozpoczęły się eliminacje na 400 metrów mężczyzn, w których wystąpił Kajetan Duszyński. W obecnym sezonie polski mistrz olimpijski ze sztafety mieszanej nie znajduje się w najlepszej dyspozycji, a poranny występ tylko to potwierdził. Do półfinału bezpośrednio wchodziło po dwóch zawodników z każdego startu, a Duszyński zajął w swoim biegu trzecie miejsce. Do rozgrywanego w sesji wieczornej półfinału awansował przez czas – 46.75. Jednak tam nie należało oczekiwać po Kajetanie biegowych fajerwerków. On sam zresztą podkreślał, że przyjechał na mistrzostwa z myślą o sztafecie. I tak w półfinale Polak był tłem dla rywali. Większą część dystansu biegł na piątym miejscu, jednak na finiszu dał się wyprzedzić i zakończył udział na ostatniej pozycji.

Zdecydowanie więcej od samych siebie oczekiwały nasze panie, reprezentujące Polskę na czterech setkach. Wprawdzie Justyna Święty-Ersetic i Natalia Kaczmarek wystąpią też w niedzielnych biegach sztafetowych, gdzie szansa na medal jest ogromna, ale obie Polki liczyły również na krążek w solowym występie.

Justyna jest zawodniczką, której ulubioną taktykę można zawrzeć w słowach „wypuść, skasuj”. Lubi biec za rywalkami i rozstrzygać wszystko na ostatnich metrach. Nie żeby to była wada – taki sposób wielokrotnie okazywał się zabójczo skuteczny. Ale w biegu eliminacyjnym, w którym była zdecydowaną faworytką, czekanie na rywalki nie miało sensu. Zwłaszcza w hali, gdzie na trasie potrafi się kotłować i dochodzić do przepychanek pomiędzy zawodniczkami. A nawet rękoczynów, kiedy którejś z zawodniczek puszczą nerwy i zbyt intensywnie się odmachnie. Tak było właśnie w biegu Justyny, lecz Polka nie musiała przejmować się tym, co dzieje się za nią. Od początku objęła prowadzenie i spokojnie wygrała swój bieg.

– Taka jest hala. Są przepychanki i zderzenia – dlatego chciałam wyjść pierwsza, żeby uniknąć takich sytuacji. […] Kto oglądał poprzednie halowe mistrzostwa świata, to wie, że zawsze plątałam się z resztą stawki – to kosztuje dużo energii. Tu postanowiłam zacząć mocno, skończyć luźno i mi się to udało – powiedziała po swoim pierwszym starcie w rozmowie z TVP Sport.

Natalia Kaczmarek obrała tę samą taktykę, co starsza koleżanka i w podobnym stylu rozstrzygnęła swój bieg:- W mocniejszym biegu już nie będzie tak łatwo zejść do linii na pierwszej pozycji. Będę musiała mocniej zacząć i mam nadzieję, że również mocniej skończę. Półfinały są tylko dwa, kandydatek do finału jest dużo, ale dam z siebie wszystko – powiedziała po starcie w porannej sesji.

Niestety, w biegu półfinałowym wszystko poszło nie po myśli Kaczmarek. Kiedy zawodniczki przekroczyły punkt oznaczający możliwość zejścia do wewnętrznej linii, Natalia znajdowała się na czwartej pozycji, a tylko trzy pierwsze zawodniczki kwalifikowały się do finału. Wprawdzie Polka mówiła, że poranny bieg nie kosztował jej wiele sił, ale nie dała już rady dogonić trzeciej Aliyah Abrams.

Tym sposobem Natalii jutro nie pozostanie nic innego, jak trzymać kciuki za Justynę Święty Ersetic. Druga z Polek biegła razem z wielką faworytką do złotego medalu – Shaunae Miller-Uibo. Zawodniczka z Bahamów i mistrzyni olimpijska z Tokio od początku narzuciła wysokie tempo, a Justyna… nie miała zamiaru gonić rywalki za wszelką cenę. Znajdowała się na trzeciej pozycji, czyli dającej awans do finału. Obie biegaczki przedzielała jeszcze Lieke Klaver. Więc zawodniczka Grupy Sportowej ORLEN spokojnie biegła za Holenderką, po czym w swoim stylu połknęła ją na ostatnim wirażu. Tym samym wywalczyła awans w bardzo dobrym i spokojnym stylu. Dodajmy, że dla Justyny Święty-Ersetic będzie to już czwarty indywidualny finał halowych mistrzostw świata z rzędu!

Fot. Newspix

Czytaj także:

Pierwszy raz na stadionie żużlowym pojawił się w 1994 roku, wskutek czego do dziś jest uzależniony od słuchania ryku silnika i wdychania spalin. Jako dzieciak wstawał na walki Andrzeja Gołoty, stąd w boksie uwielbia wagę ciężką, choć sam należy do lekkopółśmiesznej. W zimie niezmiennie od czasów małyszomanii śledzi zmagania skoczków, a kiedy patrzy na dzisiejsze mamuty, tęskni za Harrachovem. Od Sydney 2000 oglądał każde igrzyska – letnie i zimowe. Bo najbardziej lubi obserwować rywalizację samą w sobie, niezależnie od dyscypliny. Dlatego, pomimo że Ekstraklasa i Premier League mają stałe miejsce w jego sercu, na Weszło pracuje w dziale Innych Sportów. Na komputerze ma zainstalowaną tylko jedną grę. I jest to Heroes III.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Lekkoatletyka

Gdzie leży limit ludzkiego organizmu? „Ktoś przebiegnie maraton w godzinę i 55 minut”

Jakub Radomski
8
Gdzie leży limit ludzkiego organizmu? „Ktoś przebiegnie maraton w godzinę i 55 minut”

Komentarze

10 komentarzy

Loading...